🄼🄰🄳🄽🄴🅂🅂 | 🄼🄰🄻🄴🄲
To był początek mojej bliższej znajomości z Magnusem. Mój ojciec wtedy zachorował. Matka zmarła po porodzie, więc pozostał mi tylko on. Bałem się o niego. Kto by się nie bał? Gdyby choroba okazała się śmiertelna i ojciec umarł oznaczałoby to dla mnie przejęcie po nim tronu, a nie chciałem tego. Nie byłem chciwy i nie pragnąłem władzy. Dlatego kiedy ojciec zachorował natychmiast udałem się do Magnusa, czyli do lochów, gdzie urzędował od blisko pięciu lat. Szczerze powiedziawszy rzadko tam bywałem, a w ciągu tamtych pięciu lat (mimo że częściej niż kiedykolwiek) z dziesięć do piętnastu razy. Czarownik nie był nam bez przerwy potrzebny, ale w kryzysowych sytuacjach okazywał się niezbędny. Biegłem po niego krętymi schodami w dół — sam, bo uznałem, że inni będą zbyt wolni. Nie wiem, co mnie zmusiło do zawołania akurat jego, chociaż po głębszym zastanowieniu chyba stan mojego ojca. Drzwi (doskonale pamiętam, że były mosiężne z drewnianą klamką ) otworzyłem z lekkim trudem. Mężczyzna, którego wtedy potrzebowałem stał sobie przy ogromnym stole zajmującym jedną czwartą pomieszczenia. Gdy przypomnę sobie ten stół oblewa mnie rumieniec, chociaż już chyba nie powinien, minęło w końcu sporo czasu. Jednak, gdy wszedłem do środka zastałem mało oczekiwany przeze mnie widok. Magnus stał wprawdzie przy stole ubrany w szatę (fioletową)do połowy rozpiętą od góry, ale mimo wszystko to było dziwne, gdy uświadamiałem sobie, że on nie tyle co stał, ale i robił sobie dobrze ręką krytą pod nie rozpiętym ubraniem. Muszę to powiedzieć: on nawet nie był zmieszany tym, że mu przerwałem. Najzwyczajniej w świecie, jak gdybym przerwał mu gotowanie obiadu spytał, co się stało. Sam miałem mieszane uczucia, co do tego, co zobaczyłem, jednak starając się brzmieć normalnie streściłem mu to, co się dzieje z ojcem. Miał wysypkę na całej skórze, a na dodatek duszący kaszel, przez który prawie wymiotował.
— Od kiedy? — Jego głos był aksamitny. Zawsze taki był, mimo że przyznawałem to tylko przed samym sobą.
Na jego pytanie gorączkowo zacząłem się zastanawiać, gdyż wiedziałem, że może być to bardzo kluczowe.
— Odkąd wróciliśmy z polowania. — Wpatrywałem się wtedy w oddalony kawałek podłogi, próbując sobie, jak najdokładniej wyobrazić to zdarzenie. Magnus w tym czasie zdążył umyć ręce i zapiąć kilka guzików szaty, dzięki czemu nie mogłem już nawet rzucić okiem na jego nagi tors. - Wtedy zaczął się kaszel, ale teraz się przez niego dusi. Ponadto są jeszcze krosty, coś z nich cieknie kiedy je rozdrapie... Pomożesz mu?
Brzmiałem okropnie słabo, a mój głos tak błagalny nawet nim nie wzruszył.
— Gdzie byliście na tym polowaniu?
Kolejne pytanie i brak gwarancji, że Magnus mu pomoże były dla mnie ciosem, który wprawiał mnie w jeszcze większe roztargnienie. Myśl, powtarzałem sobie, myśl i nie panikuj, skup się na faktach.
— Las na wschodzie królestwa to jest...
— Wiem, gdzie to jest — przerwał mi, a ja od razu zamknąłem usta, jak gdybym popełnił jakiś błąd. Uczucia tego nie niwelował fakt, że wzrok Magnusa wwiercał się we mnie, jakbym był winowajcą wszystkiego — każdego problemu. — Powiedz... — Spojrzał na regał z książkami. Bywałeś tam wcześniej z ojcem na polowaniach?
— Nie — odpowiedziałem po krótkim milczeniu.
Od razu chwycił za jedną z książek i zaczął w niej czegoś szukać. Po wieczności (a ściślej około dziesięciu minutach) oznajmił, że to musi być uczulenie na rosnące tam ziele, którego nazwy niestety nie pamiętam. Jakie zrządzenie losu, że pamiętam to jaki kolor szaty miał na sobie Magnus , a nazwy rośliny, która była przyczyną dla mnie wręcz śmiertelnego stanu zdrowia ojca nie mogę sobie za nic w świecie przypomnieć.
— Więc mu pomożesz? — dopytywałem zaciekle z niekrytą nadzieją, że Robert III Jasny zostanie na swoim tronie przez kolejne lata i jeszcze dłużej.
W odpowiedzi otrzymałem niestety jedynie śmiech. Nie wytrzymałem i z wyraźną złością zapytałem, co go śmieszy. Wtedy usłyszałem tylko to:
— A co jesteś mi w stanie zaoferować w zamian?
Stałem tam jak wryty patrząc na jego zadowolony wyraz twarzy. Co byłem w stanie mu zaoferować?
— Wszystko...— szepnąłem nie zdając sobie spray z konsekwencji słowa, które mówię.
— Doprawdy? — Podszedł bliżej mnie. Książka nie była mu już najwyraźniej potrzebna, odrzucił ją na stertę innych ksiąg na stole. Głośny łoskot sprawił, że serce podeszło mi do gardła. Przemogłem jednak zbierający się we mnie wtedy strach i wyprostowałem się słuchając dalej. Czarownik podszedł na tyle blisko, że mogłem poczuć jak pachniał. — Jesteś w stanie poświęcić wszystko? A co masz mi do zaoferowania? Swojego rumaka? Broń do polowań? Swoje zabawki? Nie rozśmieszaj mnie. Nie tego chcę...
— Wszystko, co chcesz... — powiedziałem prosto w te kocie oczy. — Pamiętaj, że to on cię tu przyjął i mianował naszym czarownikiem, powinieneś być mu za to wdzięczny, ale skoro nie jesteś to bez problemu dostaniesz ode mnie to czego będziesz chciał. Masz mu tylko pomóc.
Odsunął się i spojrzał na mnie. Zlustrował mnie od góry do dołu, jakby mnie oceniał. Niewiele mnie dzieliło od prawdy.
— Wracaj do ojca. Przyjdę do niego z tym czego potrzebuje i możesz być pewien, że wyjdzie z tego cało...
— Uwierzę, jak zobaczę - mruknąłem pod nosem nie przejmując się, że tak nie wypada. Magnus puścił to mimo uszu i kontynuował.
—... a wtedy nazwijmy to dogadamy się, co do zapłaty.
Udał się do drzwi w głąb pomieszczenia, za którymi zniknął, a ja z braku innego wyjścia wróciłem do komnaty ojca, gdzie był już nadworny lekarz. Nie zdziałał wiele, stwierdził jedynie, że nie jest w stanie wyleczyć mojego ojca. Później nastąpiła dla mnie okropna chwila, kiedy słuchałem tego, co powinienem usłyszeć znacznie później. Mój staruszek panikował, myślał, że umiera, płakał. Słuchałem jego testamentu i marzyłem o końcu tej katorgi. Wtedy moim wybawieniem okazał się Magnus, który pojawił się w drzwiach przepraszając, że trwało to tak długo, ale, jak sam to określił, dobre lekarstwo potrzebuje czasu. Miał spokojną minę aż nie spojrzał na mnie i moje mordercze spojrzenie. W końcu miałem do tego prawo - Magnus wyglądał na wypoczętego, był ubrany w inną szatę, a na dodatek włosy nie sterczały na wszystkie strony tak bardzo jak poprzednio. Sformułowanie wniosku, że to on a nie lekarstwo potrzebowało tyle czasu nie było trudne. Odstawiłem jednak moje humorki na drugi plan, nieważne, ile to wszystko mu zajęło niech on jedynie pomoże. Moje zachowanie było samolubne i nie ukrywam tego. Nie zależało mi na zdrowiu mojego płodziciela dlatego, bo się martwiłem czy coś w ten deseń, najzwyczajniej bałem się odpowiedzialności, jaka spadłaby na mnie wraz ze stratą ojczulka. Czarownik kazał wszystkim wyjść (poza mną, gdyż jako syn mam prawo być przy swoim ojcu) uprzednio prosząc służącą o przyniesienie miski z gorącą wodą i ręcznika. Następnie podał ojcu coś do picia, a gdy służka przyniosła wyczekiwaną miskę i kawałek płótna dodał do wody kilka kropel "czarodziejskiej" mikstury z malutkiej fioletowej fiolki. Później postawił ją na niewielkim stoliku, gdzie podawano Robertowi jedzenie w czasie choroby i poprosił, aby król nachylił się nad nią a Magnus zarzuci na głowę materiał, żeby para, którą trzeba oddychać nie uciekała za nadto.
— Dlaczego mam to zrobić? — Mój ojciec był podejrzliwy, ale pomimo nieprzyjemnego tonu Magnus odpowiedział mu z niesłychanie wielką cierpliwością i uprzejmością, że dzięki temu, co wypił krosty znikną z ciała, a kaszel ustąpi po godzinnym wdychaniu pary wodnej z dodatkiem wyciągu z liści rumianku i estragonu.
Nie było to wyjaśnienie, które zostało zrozumiane, ale pewność i uprzejmość musiały nadrobić niewiedzę, bo ojciec nie odezwał się ponownie tylko wykonał zalecenie. Już po piętnastu minutach oddychania powiedział, że naprawdę mu się polepszyło. Byłem w szoku, ale równocześnie poczułem ulgę. I chyba też pewien podziw oraz obawę. Jednym słowem miałem mieszane uczucia. Magnus i ja zostaliśmy z ojcem aż nie skończył inhalacji (tylko Magnus mógł wpaść na taki pomysł w V w. n. e.)i nie zasnął. Gdy wychodziliśmy mag złapał mnie mocno za ramię i przyparł do ściany równocześnie zbliżając swoje usta niebezpiecznie blisko moich. Wstrzymałem oddech.
— Spokojnie — Szept jego głosu przerażał mnie do szpiku kości. — nie chcę ci nic zrobić. — Uścisk zelżał, jednak lęk nie opuścił mego ciała. — Przyjdź w nocy do lochów, kiedy już wszyscy powinni być w łóżkach...
Puścił mnie i ruszył korytarzem przed siebie. Obserwowałem go uważnie dopóki nie zniknął za jednym z filarów. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że on nie może mnie tak traktować, ale po chwili zrozumiałem, że teraz ma nade mną pewien rodzaj kontroli. Przynajmniej dopóki nie spłacę długu.
Wieczór był okropny. Czekałem i czekałem, jednak na korytarzu ciągle kręcili się jacyś ludzie. Nie wiem, ile musiałem przesiedzieć, żeby w końcu bez żadnych problemów zejść do lochu. Muszę jednak przyznać przed samym sobą, że oczekiwanie pod pewnym względem było dobre. Miałem czas się przygotować mentalnie i uspokoić (pominę to, że mój mózg mnie nie cierpiał i podsyłał niemoralne i złe myśli, o tym jak Magnus będzie chciał użyć mnie jako testera i skończę z trzema dłońmi na czole) na to, co mnie czekało... Chociaż nie, to był zły czas, ale nieważne. Kiedy w końcu doczekałem się spokoju ostrożnie uchyliłem drzwi i wyjrzałem dla pewności, a później wkroczyłem w ciemność korytarza jedynie ze świecą. Po okropnej wędrówce wreszcie stanąłem pod drzwiami Magnusa i zapukałem. Serce waliło mi niemiłosiernie mocno. Mag otworzył mi z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Miał na sobie czarną, sięgającą podłogi szatę, która wyglądała, jak płaszcz odsłaniając jego nagą klatkę piersiową i płaski brzuch. Spodnie przypominały pończochy, a wykonano je z takiego samego czarnego i lekko połyskującego materiału. Nadal z łomocącym sercem przekroczyłem próg i zamknąłem za sobą drzwi. Mężczyzna nie patrzył w moją stronę, odwrócony szedł w kierunku drzwi, za którymi już raz dzisiaj zniknął. Idąc za nim mój lęk wzrastał, bo czy to tam czarownik trzymał narzędzia tortur? A może jego strach nie był bezpodstawny i naprawdę skończy z tymi trzema dłońmi na czole? Przełknąłem ślinę, gdy Magnus przepuścił mnie w drzwiach. O dziwo zastałem tam zwykłą komnatę z ogromnym łożem. W prawym rogu zauważyłem stolik, na którym stały dziwnego kształtu butelki. Po lewej stronie to ogromne łoże a na przeciw niego szafa godna króla. Magnus zatrzasnął drzwi z głośnym trzaskiem, a ja przestraszony spojrzałem w jego stronę.
— Przypadek — rzucił lekceważąco. — Usiądź — nakazał mi, a ja niczym posłuszny pies usiadłem na skraju łóżka.
Od razu poczułem, że jest ono niezwykle miękkie i wyścielane sporą ilością pościeli. Przejechałem dłonią po narzucie. Niesamowicie aksamitna tkanina koloru czerwieni uspokoiła mnie nieznacznie.
— Napijesz się czegoś? Mam słowiański miód pitny, wino, cydr, a nawet okowitę.
— Nie, ja wolę nie...
— Przecież pijesz już wino z ojcem — przerywa mi nalewając jednocześnie sporą ilość, jakiegoś alkoholu do kielicha.
Chwycił za dwa identyczne puchary i podszedł do mnie.
— Pij — powiedział wręczając mi naczynie.
Ostrożnie je wziąłem i upiłem łyk pod zniecierpliwionym spojrzeniem Magnusa. Trunek był niezwykle dobry. Wino lepsze niż to, które serwowano do obiadu. Jego smak był balsamiczny i aksamitny, a cieczy wydawała się czysta. To było coś nieziemskiego i niespotykanego. Magnus miał dobry gust nalewając mi tak harmonijny i pełny alkohol.
— Lepiej — pochwalił i sam usiadł obok mnie.
Rzuciłem niepewne spojrzenie w jego stronę, a kiedy mój i jego wzrok się skrzyżował opuściłem głowę jednocześnie kierując ją w drugą stronę.
—Dobrze, a więc Alexandrze, mam nadzieję, że pamiętasz o swoim, nazwijmy to długu.
Ponownie zerknąłem na niego przełykając ślinę.
— Pamiętam — odpowiedziałem cicho, ale pewnie.
Magnus zrezygnowany wypuścił ciężko powietrze, wstał, a podchodząc do stolika odłożył czarkę.
— Nie zachowuj się tak, jakbym miał cię zabić. Wyświadczyłem przysługę i oczekuję zapłaty, a nie twojej głowy.
— Nie wiem, czego chcesz w zamian — mówię. — I nie wiem, czego się spodziewać.
Szybkim krokiem znalazł się przede mną.
— Rozkoszy — dostałem jedynie w odpowiedzi.
— Powiedz mi w takim razie — podjął znowu czarownik po pewnym i dość przytłaczającym milczeniu - co lubisz robić?
Odsunął się ode mnie i ponownie chwycił kielich.
— Um — zająknąłem się. — Lubię jazdę i polowania...
— Nie o tym mówię — powiedział mężczyzna siadając na drugim końcu łóżka. — To robią wszyscy książęta, a ja chcę wiedzieć, co TY lubisz robić.
— Nie rozumiem cię — powiedziałem odwracając się w jego stronę.
Ten westchną z rezygnacją.
—Co gdy to robisz sprawia ci przyjemność? — Nie odpowiedziałem. — Istnieje taka rzecz?
Zaintrygował mnie tym pytaniem. Ogółem rozmową. Spodziewałem się wszystkiego, a on zwyczajnie w świecie zaproponował mi wino i rozmawiał ze mną. Byłem poniekąd nadal przestraszony, ale w pewnym sensie spokojny. Mógł to być również spokój przez burzą, ale wolałem myśleć bardziej pozytywnie.
— Jest, ale nie robię tego zbyt często — powiedziałem nieśmiało.
— Oh, a więc jednak. Może oświeciłbyś mnie?
—Lubię muzykować, ale to nie przystoi księciu.
— Dlaczego tak sądzisz?
Do czego to doszło, abym zwierzał się ze swoich zainteresowań czarnoksiężnikowi?
— Um, ojciec mówi, że to kobiece i prostackie. Kiedy byłem mniejszy wymykałem się do starej komnaty matki i grałem na jej lirze, a przynajmniej próbowałem. Potem ojciec zabronił mi tego i zamknął komnatę na zawsze. Czasem mi tego brakuje. Nigdy nie wiedziałem, jak należy grać na lirze, ale podpatrywałem to u ulicznych grajków, kiedy przyjeżdżali. Teraz nie mam na to czasu.
— Twoja matka grała?
— Tak, a przynajmniej tak mi mówili służący.
— Jak to? Nie znałeś jej?
— Zmarła przy moim porodzie — wyszeptałem.
— A — zaczął, jednak widząc moje zmieszanie postanowił odpuścić ten temat. — Pij — rzekł, a ja spojrzałem na pozostały alkohol. Oceniwszy jego ilość wypiłem resztę wina.
Milczałem. Jego obecność była dla mnie niemożliwie ciężka do zniesienia.
— Dobrze, Magnusie, co mam dla ciebie zrobić w zamian za uratowanie ojcu życia? — Pytanie to padło z moich ust nieoczekiwanie szybko i gładko.
Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się diabelsko.
— Konkretny? — zapytał nadal mając ten uśmieszek przyklejony do japy, a ja milczałem. — Musisz mi pomagać, ale jednocześnie zachować całkowitą dyskrecję. Twoja pomoc ma być ściśle powiązana z tym co tu robię, o ile wiesz co mam na myśli.
Jego stoicki spokój mnie przerażał. Ale to od tego zdania tak naprawdę wszystko się zaczęło.
Słów:2258
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top