BOHATEROWIE & PROLOG




---***---

Niecały miesiąc pobytu na Awa'atlu dla rodziny Jake'a Sully'ego, był dość ciężki przez naukę nowych zwyczajów. Teraz rodzina spotyka na swojej drodze nowe, niekoniecznie przyjemne wyzwanie. Święty Tydzień w nieznanej dla nich części Pandory. 

- Ale tu ładnie.. - westchnęła Tuk wychylając się delikatnie za Ikrana swojej matki, która przytuliła ją do siebie jeszcze mocniej 

- I zimno też jest.. - dodał niechętnie drugi syn Jake'a, Lo'ak

- Nie zapomnij dodać, że jest strasznie, przerażająco oraz biało.. - Neteyam rozejrzał się dookoła białej pustyni 

- To nasza jedyna nadzieja.. Ten śnieg.. - Jake szepnął pod nosem i spojrzał czule na swoją rodzinę 

 - Ojej, i co teraz? - najmłodsza z rodziny spytała gdy wylądowali na granicy lądu z arktycznym oceanem - Ała! Zimno mi w stopy! - zawołała przeskakując z nogi na nogę

- Tonowari! - Jake podszedł do wody, gdy rodzina Wodza zbliżyła się na swoich ślizgaczach - Gdzie teraz? 

- Jake, lećcie za nami, musicie dotrzeć do kolejnej wyspy.. To będzie jeszcze trochę lotu, gdy tam dotrzecie pierwsi, miejcie oczy dookoła głowy. Wojownicy Merritt'a są wszędzie.. - postawny mężczyzna oznajmił rozglądając się nerwowo

- Wciąż mówię że to głupi pomysł.. - Aonung przewrócił oczami, za co dostał od siostry w ramie 

- Nie mają prawa im oraz nam odmówić.. - Tsireya uśmiechnęła się uroczo w stronę nowych przyjaciół, i ponownie spojrzała na brata - Nie Kinnat i Teca.. - dodała ściszonym głosem 

Ponownie ruszyli w drogę. Na drugą, oddaloną od pierwszej półtorej godziny lotu, wyspę. Nie było ona już taka pusta, młodzi Na'vi nie mogli napatrzeć się na chodzące dostojnie obok nich nieznane stworzenia. Istoty z długimi przednimi kopytami, oraz nieco krótszymi tylnimi, szły w małym stadzie i prowadziły parę młodych. Zwierzęta wydawały z siebie pięknie nieskazitelny dźwięk, przypominający śpiew ptaków, na co Jake uśmiechnął się przypominając sobie czasy gdy żył na Ziemi.

Chwilę po nich dotarła rodzina Wodza, z nim samym na czele. Mężczyźni odeszli na bok, nastolatkowie natomiast w drugą stronę 

- Słuchajcie, to nie jest normalne plemię. Oni mają swoje zasady, których trzeba przestrzegać, inaczej możesz pożegnać się z życiem. - na słowa Aonung'a Tuk podskoczyła, i przytuliła się do Kiri

- Aonung.. - Tsireya westchnęła - Przestań ich straszyć.. - dodała - Ale racja, lepiej trzymać się ich zasad, wtedy nie narazicie się Wodzowi.. 

- Nawet jeśli mój mąż to Toruk Makto? - wszyscy zwrócili się w kierunku Neytiri, Ronal zmarszczyła brwi

- Ich nie interesuje Jeździec Ostatniego Cienia. Czczą zupełnie coś innego, coś bardziej uduchowionego, a nie jakiegoś ptaka! - Tsahik morskiego plemienia wskazała ręką na otaczający ich świat - To! To jest ich dom! Tu rządzi ktoś inny, nie Na'vi czy ludzie! To jest zupełnie inne miejsce, żaden Ikran jeszcze się to nie zatrzymał. Wy żyjecie dzięki temu, że zbliża się Święty Tydzień. 

Nikt już nie odezwał się po słowach Ronal, szli zatem w ciszy obserwując tym samym naturę jaka ich otaczała. Doszli do wioski w której tutejsi Na'vi zaprzestali swoje zajęcia i zjawili się na samym środku swojej wioski. Nie obyło się bez szeptów, ktoś w tłumie nawet rozkazał przyprowadzić Wodza

- Rian! - Tsireya zawołała w kierunku szesnastoletniego przyjaciela, ten wręczył wiklinowy kosz pełen ryb jakiejś kobiecie i pobiegł szukać swojego starszego rodzeństwa 

---***---

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top