rozdział 7

Kilka dni poźniej do kawiarni przyszedł Connor. Na jego ustach malował się uśmiech - miał w końcu zobaczyć dziewczynę, która była jedną z niewielu nierzucających mu się na szyję przy pierwszej nadarzającej się okazji i nieproszących o zdjęcie czy autograf. Poza tym, wydawała się bardzo inteligentna i na swój sposób miła i urocza.
Chłopak do teraz nie wiedział co nim kierowało, by tamtego dnia wejść do kawiarni, którą mijał już od roku. Nie wiedział dlaczego zaczął rozmowę z tą blondynką o niebieskich, znudzonych oczach i czerwonych od szminki ustach wyginających się w grymas. Nie rozumiał, jak taka osoba może wpłynąć na jego osobę i zmusić go do tego, by podarować jej świętą księgę. Przecież mogła zrobić z tą książką wszystko -  podrzeć lub poplamić, a wszystko to ze złości, że ktoś ją zmusza do przeczytania książki z serii, której nienawidziła całym sercem.  

Szkot podszedł do baru, za którym ostatni raz widział Lunę. Jednak zamiast niej stał tam chłopak, który wyglądał jakby był tam pierwszy raz.

- Dzień dobry - powiedział spokojnie Connor, w odpowiedzi otrzymując uwagę chłopaka zza lady i jego uśmiech.

- No siemka! - zawołał wesoło, powracając do obsługiwania ekranu przy kasie. - Co podać?

- Mhm.... - Connor zastanowił się przez chwilę. - Jedną goracą czekoladę i Przysmaki Weasley'ów. - Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej portfel, a potem swoją kartę płatniczą, po czym ponownie przeniósł spojrzenie na chłopaka. - Mam pytanie.

- Czternaście funtów - zarechotał pracownik baru i popatrzył na klienta. - Tak?

- Czy Luna jest dzisiaj w pracy? - zapytał cicho Connor, regulując w międzyczasie rachunek kartą płatniczą.

- Och... To ty jesteś Connor? - Uśmiech z twarzy pracownika nie schodził i Con zastanawiał się, czy ma tak zawsze; było to już nieco irytujące. - Nie ma jej i szybko nie wróci, ma zwolnienie lekarskie na prawie dwa tygodnie. Chcesz jej adres?

- Wiesz jak mam na imię? - zdziwił się Ball, chowając portfel w kieszeni.

- Jestem Paul - odpowiedział pracownik i wyciągnął dłoń w stronę Szkota. Dopiero wtedy  przypomniał sobie o chłopaku, z którym rozmawiał przez telefon tuż po tym, jak poznał Lunę.

- Och, no tak... - Szkot uśmiechnął się pod nosem.

Paul zniknął w kuchni, a kiedy po kilkunastu minutach wrócił, miał w ręku tacę z zamówieniem i czymś, czego nie potrafił rozpoznać.

 - To jest twoje zamówienie. - Paul wskazał na mały pakunek i kubek. - A to... - zamachnął się siatką a drugiej ręce -... jest ode mnie dla Lunatyka. - Zaśmiał się i postawił wszystko na ladzie. Chwilę na niego popatrzył, a potem jego twarz rozjaśniła, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym. - Właśnie, adres! Zaczekaj, przecież skąd masz wiedzieć, jak dojechać.  Mówiłem - nie dawajcie mnie na kasę, bo to się źle skończy. Musiała się teraz rozchorować... Nie mogła poczekać, no nie wiem, chociaż tydzień? Obydwoje bylibyśmy na urlopie, szczęśliwi. Ona z Draco, a ja z Harrym. Wszystko byłoby dobrze - nawijał jak najęty, zapisując na małej karteczce adres dziewczyny i ciąg cyfr. - No... Tylko najpierw do niej zadzwoń, lub coś.

- Dzięki, stary. - Connor uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na adres, który wydawał mu się bardzo znajomy. - Do zobaczenia! - Zawołał, chwytając swoje zamówienie w dłoń i szybko wyszedł z kawiarni. 

Chwile później, zapinając pasy w aucie słuchał już sygnału oczekiwania na połączenie. Po kilku sekundach w słuchawce zabrzmiał odrobinę inny głos, niż zapamiętał.

- Tak? - odezwała się cicho, a zaraz po tym zakasłała.

- Hej Luna, co robisz? - zapytał, jakby rozmawiał z najlepszym przyjacielem. 

- Ach, to ty Connor - powiedziała znudzona, a przynajmniej tak to zabrzmiało. - Siedzę w domu, chora. Coś się stało?

Connor uśmiechnął się i ustawił tryb głośnomówiący, a następnie odpalił silnik i włączył się w ruch uliczny.

- A bo wiesz... Poszedłem dziś do takiej fajnej kawiarni w Birmingham no i nie było takiej jednej kelnerki, którą bardzo polubiłem i troszkę za nią tęsknię.

- A mówisz mi to, bo...? - zapytała zniesmaczona. - Connor, ja naprawdę źle się czuję i nie mam siły słuchać o jakiejś łasce, która z tobą wytrzymuje.

- Mówię o tobie, jędzo! - Zaśmiał się głośno i zatrzymał się na światłach. W słuchawce usłyszał tylko prychnięcie dziewczyny, ale wyczuł, że się uśmiecha. - Ten Paul to nawet spoko gość, wiesz?

- Tak wiem...  - mruknęła. - Czekaj, co tym razem zrobił? - powiedziała szybko, jakby ktoś oblał ją nagle zimną wodą na otrzeźwienie.

- Podał mi adres do tej fajnej kelnerki. - Pojawiło się zielone światło, więc chłopak ruszył i skręcił w uliczkę, którą tak dobrze znał. - Hej, mieszkasz przy tej samej uliczce co Simpsons Bar?*

- Ugh, tak... Jeżeli chcesz sie zarazić, to zapraszam, a ja muszę kończyć. - Luna nawet nie dała mu szansy na odpowiedź i zakończyła połączenie. 

A Connor, nieco zdziwiony, ale z uśmiechem wjeżdżał już na tyły baru, do którego czasem wpadał z przyjaciółmi z zespołu.

~~

* wiem... wiem bar rodziców Brada nie znajduje się w samym birmingham, tylko w  Sutton Coldfield, ale na potrzebę fanfiction przeniosłam własnie do birmingham

Hej, wróciłam! ktoś tęsknił?

Alex x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top