f o u r m i n u t e s

— Zacierasz złe wrażenie?

W głosie pobrzmiewa radosna nuta i mimowolnie ona też się uśmiecha. Na krótko, ale sekunda wystarcza mu, by zauważył jak drobne zmarszczki tworzą się w kącikach jej oczu. Natasha wzrusza ramionami. Papierosy i tak trzyma w kieszeni spodni.

— Coś w tym rodzaju. — Tym razem bez zawahania kieruje spojrzenie na niego nawet, jeśli zachodzące słońce razi źrenice. Metal nie lśni już tak złowrogo w mroku nocy, za to ciepłe kolory opływają go gładko. Kojący widok. — Długo czekałeś?

— Nie czekałem.

Natasha przytakuje.

Wiosenny wiatr muska ich naznaczone blaskiem policzki, a oni wtulają się w ten delikatny dotyk. James wzdycha błogo, kiedy po raz pierwszy od dawna czuje spokój.

Natasha opiera grzbiet książki o barierkę, uwolnione od ścisku strony falują na podmuchach ciepłego powietrza.

— Czytałaś tę pozycję. Kilka razy — zauważa po chwili, a palec kobiety bezwiednie głaska oprawę. Ma rację.

— Bo jest piękna.

Przez moment on dostrzega w jej oczach coś na wzór nostalgii i następne parę chwil nie rozumie pochodzenia tego uczucia. Dopóki dłoń nie wertuje stron gestem troskliwym, lecz pewnym, jakby doskonale wiedziała, jak obchodzić się z przedmiotem. Jakby – co powiedział – trzymała ją nie pierwszy raz.

— Po rosyjsku, prawda?

Znowu znikomy ruch głowy, niemal go nie zauważa.

— Sam przewracałeś kartki.

Uśmiecha się. Pamięta.

— Pod osłoną nocy.

Łączy ich spojrzenia nagle, ale ona nie odwraca wzroku, a wręcz przeciwnie. Pozwala chłodnym tęczówkom dotrzeć do własnego wnętrza.

Chciałaby zapytać się, czy ma ochotę znowu przeczytać jej dokładnie dwie i pół strony, jak niegdyś. Rezygnuje jednak, zanim prośba spocznie na wargach. Zostaje niewypowiedziana. „Mistrz i Małgorzata" w zmanierowanej przez czas okładce również tonie w gamie kolorów zachodu.

Brakuje jej metalu, który objąłby książkę czule, gestem przeczącym zastosowaniu maszyny, a później pogładził nadgarstek baletnicy. Nie mówi tego na głos. Patrzy na niebo. Wiosenne, żywe niebo.

— Czy mój dotyk bolał?

Słyszy ciekawość w tonie jego głosu, chociaż przez pewną, bardzo ulotną, chwilę wyczuwa również niepewność. Boi się jej odpowiedzi. Nie patrzy w oczy, palce zaciskają się na ogrzanej promieniami barierce, ale Natasha uśmiecha się lekko.

— Nigdy — szepta. — Nigdy nie bolał.

Cisza, szum wiatru. Niemal doświadcza ciepła ludzkich palców na policzku. To tylko słońce.

— Krzywdziłem cię, prawda?

— Tak. — Spojrzenie wbite w horyzont, blada skóra otulona blaskiem. James chciałby jej doświadczyć, ale odwraca wzrok. Pozostawi to niewypowiedziane. — Ale nawet wtedy nie bolało.

— Dlaczego?

Kącik jej ust podnosi się nieznacznie.

— Chciałabym to zostawić dla siebie.

Pozwala jej. Ale przybliża się do niej, metal głaska okładkę dokładnie tak, jak tego sobie życzyła. Niewypowiedziane wydostaje się nieśmiało spomiędzy warg, a pojedyncza łza lśni w świetle zachodzącego słońca w kąciku oka kobiety, kiedy wypowiada prośbę.

— Mógłbyś mi poczytać, James?

Sekunda ciszy. Czuję oddech na skórze. To tylko wiatr.

— Dobrze. — Szelest stron wyrywa z jej ust ciche westchnienie. — Przecież wciąż mamy trzy minuty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top