Rozdział 8 „Banda N"

( Yifan)

       Od kiedy wylądowaliśmy na lotnisku w Seulu, Jongin wpadł w ten swój „dziki trans". Co to oznaczało? Niestety nic dobrego. O ile jako tako chłopak miał w miarę dobry kontakt z resztą grupy, o tyle jego stosunek do mojej osoby pozostawiał wiele do życzenia. Z początku reagowałem jedynie złością, ale odkryłem, że dla niego to i tak bez różnicy. No to podjąłem próbę odnalezienia „źródła" niechęci, jaką Kai do mnie żywi. Powodem mogło być zdarzenie z przeszłości, które być może było dla niego do tego stopnia bolesne, iż przerodziło się w coś więcej niż zwykłą nietolerancję. Mimo iż upłynął rok od tamtego wydarzenia, pewne rany w sercu Jongina wciąż pozostawały niezasklepione.

*Wspomnienia*

   Wybrałem się do Seoulu z okazji tego, iż w domu strasznie mi się nudziło, a moja dziewczyna Lin Lin wyjechała na szkolną, jednodniową wycieczkę. Lin jednak dała mi celibat. Czy miało to jakieś znaczenie? Owszem.. Zostałem sam, tak więc przez calutki tydzień mieliśmy się nie widzieć ani w żaden inny sposób kontaktować. Stwierdziła, że po wycieczce będzie zajęta i nie znajdzie czasu na spotkanie się ze mną. Oczywiście ustaliła to wszystko sama nie pozostawiając mi niestety innego wyboru, jak dostosować się do jej zasad.

   Byliśmy dość nietypową parą, gdyż to ona była „głową naszej relacji". Nigdy nie narzekałem, bywały momenty, kiedy chciałem przerwać taki układ. Czasem wmawiałem sobie niestworzone historie , np. Lin Lin z kimś mnie zdradza. Za każdym razem kończyło się na tym, że mówiłem sobie: „nie ma potrzeby snuć takich domysłów, to niemożliwe, by coś mogło kiedykolwiek być nie tak". Lin Lin była starsza ode mnie o parę ładnych lat. Przyznaję, ciężko mi bez niej. W końcu to moja dziewczyna. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wcześniej bez niej funkcjonowałem.

Moi kumple nie chcieli mi pozwolić na samotny lot, tak więc cała nasza dziewiątka znalazła się w Seoulu- sercu Korei Południowej .

    Jednak rozdzieliśmy się, ponieważ każdy z nas chciał zwiedzić inny zakątek rozległego Seoulu. Byłem żądny przygód, nie mogłem usiedzieć w rodzinnym mieście. Brakowało mi przygód, nic nie poradzę na moją wybredną naturę. A poza tym, co miałbym robić podczas nieobecności Lin Lin.

   Uwielbiałem odnajdywać skróty w Beijing. Nic nie było lepsze od doświadczenia dreszczyku wrażeń. Ta adrenalina towarzysząca uczuciu, że można odkryć coś, czego nie odkrył nikt przedtem...brakowało mi tego, dlatego nie czekałem zbyt długo. Od razu postanowiłem wykorzystać fakt, iż miałem do dyspozycji wielki i gwarny Seoul.

   To, co miało się wydarzyć, o czym nie mogłem wiedzieć, było trudne do przewidzenia. Nawet taki weteran nocnych przechadzek miał prawo być niedoinformowany. Gdy po raz pierwszy usłyszałem nazwę „Banda N" nie przejąłem się zbytnio. Założyłem, że to mało oryginalna nazwa nowopowstałego boybandu z niskimi aspiracjami.

Domyśliłem się, że jednak mój zmysł tym razem zawiódł. „Banda N" okazała się być gangiem; zajmowali się nielegalnym szmuglowaniem narkotyków, handlem ziół, które można „wciągnąć". Skąd to wiem? Przypadkiem podsłuchałem rozmowę jakiegoś przestraszonego dzieciaka mogącego mieć góra dwanaście lat, później usłyszałem co nieco o „Bandzie N" w sklepie spożywczym, z którego wyszedłem z paczką gumy do żucia o kwaśnym arbuzowym posmaku.

    Zdążyłem się już zorientować, że coś tu jest nie tak. Młodzi i dorośli byli chyba zastraszani, policja także. Zjawisko to było nienormalne. No bo niby od kiedy policja boi się podjąć jakiegokolwiek działania?

   Nie chciałem mieć z tym najmniejszego powiązania, a jednak moje ciche błagalne prośby okazały się być głuche dla tych tam na górze, tych, co to „pociągają za sznureczki" (czyt. kierują naszym życiem).

   Z jednej strony byłem na siebie zły za wybranie tamtej drogi, a z drugiej... kto wie, co by się wydarzyło? Chłopaka, którego zaatakowała Banda N mogłoby już nic nie uratować. W porę zainterweniowałem. Poza siniakami i pozdzieraną skórą na łokciach i kolanach, młody Koreańczyk był nieprzytomny, ale wyglądał w każdym razie zdrowo. To znaczy, nie zauważyłem jakichś poważniejszych obrażeń, jak np. stłuczone czoło czy większe problemy z czaszką. Wyglądało na to, że nic mu nie zaszkodziło, oprócz pojawienia się kilku siniaków, zadrapań i skaleczeń. Można się było spodziewać, że po bliskim spotkaniu z Bandą N nie będzie w stanie wyjść z tego niezbyt przyjemnego spotkania bez żadnych uszczerbków na zdrowiu. Nie wyglądał jednak tak źle, jak to zwykle bywa przy takich okolicznościach, jak nieszczęśliwie natknąć się na gang. Można by rzecz, że wydarzyło się szczęście w nieszczęściu. Zawsze mogło być gorzej.

    Zabrałem go do jego mieszkania. Adres znalazłem na starym dowodzie osobistym, który wypadł mu z podziurawionej torby na ramię. Po tym dotarło do mnie, że chłopak nie pochodzi z rodziny, gdzie sytuacja materialna jest stabilna. Nie znałem go, ale zrobiło mi się go szkoda. Po przekroczeniu progu niezwykle zapuszczonego domu, napatoczyła się na mnie jakaś kobieta ubrana w markowe ubrania. W ten sposób poznałem jego macochę – Se Kyung Jung. Do tej pory nie wiedziałem, że takie osoby jak ona istnieją. Uważałem zawsze, że nie ma większego drania niż mój ojciec. Jak widać pomyliłem się, bo teraz oto dowód świecił przede mną swoją „inteligencją".

Niespodziewanie ogarnęła mnie złość, a zapowiadał się taki spokojny dzień...

Próbowałem porozumieć się z nią w jakiś sposób. Jednak okazało się to niemożliwe. Jej osobowość nie odzwierciedlała miłego w brzmieniu imienia. Pragnąłem tylko otrzymać jakąś pomoc, ale ona dbała tylko o to, by pochwalić się najnowszą fryzurą, kolorem szminki i najmodniejszym wzorem i kształtem tipsów. Do tego zauważyłem, że jest wulgarna nie tylko w zachowaniu, ale także i w mowie. Przypadkiem dowiedziałem się, co tak naprawdę myśli o ojcu Jongina- bo tak miał na imię dzieciak, któremu pomogłem. Nie miałem żadnego wyobrażenia co do tego, jak źle ma ten chłopak. Jak katastroficzna jest jego sytuacja w domu, jak i w całym jego życiu.

Se Kyung Jung była trudna do spławienia. Wyglądała na osobę świeżo po trzydziestce i gdyby nie ten fakt, z pewnością doszłoby do rękoczynu. Powstrzymałem się. Nie było żadnego sensu w marnowaniu czasu na tak próżną kobietę, ojciec Jongina musiał być naprawdę zdesperowany, by żyć u boku takiej lafiryndy.

Wypadałoby trochę się zatroszczyć, a przynajmniej tak uważałem, w końcu była od Jongina starsza o niecałe dziesięć lat, a zachowywała się naprawdę niefajnie. I to do tego stopnia, że człowieka zamiast przyciągać, to aż odpychało. Naprawdę mocno się dziwiłem ojcu młodego Koreańczyka, że wybrał sobie taką partnerkę, ale cóż, jaką chciał, taką ma.

-Pani Se Kyung ...- odezwałem się do niej grzecznie już n-ty raz z kolei. Odpowiedziała mi głucha cisza. Chyba miała już dość mojego naprzykrzania się i zabierania jej cennego czasu. -Proszę mi powiedzieć, gdzie jest apteczka. – poprosiłem ją grzecznie ignorując fakt, że niegrzecznie położyła rękę na moim kolanie.

-Dlaczego musisz się interesować tą kaleka życiową, jest wiele innych ciekawszych rzeczy do roboty. Dlaczego akurat Jongin...to beztalencie.

Plask!

   Miarka się przebrała, starałem się pohamować, ale nastąpił właśnie krytyczny moment, gdy już nie umiałem się powstrzymać. To nic, że w ogóle go nie znałem, no ale jak tak można? Mogłaby chociaż udawać, że choć trochę interesuje się swoim pasierbem.

Jej zachowanie sprawiało, iż chciałem zwrócić swoje śniadanie. I to dosłownie, dlatego, by uniknąć nieprzyjemności, udałem się do pokoju Jongina, gdzie go ulokowałem i sprawdziłem, czy choć trochę jego stan się poprawił.

   Jednak pomyliłem się, bo przez trzy dni nie dochodził do siebie, a czas było wracać do Beijing, tak więc na wpół-przytomnego wprowadziłem go na pokład samolotu, gdzie spokojnie przespał cały lot.

   Dopiero pod koniec dnia, czyli dwadzieścia cztery doby od przylotu, Jongin dał oznaki życia.

-Och, cześć. – przywitałem go. Uff, co za ulga. Przez chwilę przyglądał mi się nieprzytomnym wzrokiem, więc stwierdziłem, że to, że się obudził o niczym nie świadczy. –ładne te rany. – rzuciłem, na co zmrużył oczy. Oho, reaguje. To znak, że odzyskał zmysły. Zapewne poczuł się urażony, gdyż rozglądał się po pokoju i z pewnością zauważył, że ma ręce przywiązane bandażami do ram łóżka. Zrobiłem to tylko i wyłącznie dla jego własnego bezpieczeństwa. – Nie żeby mi to odpowiadało, ale nie przyjechałem do Seoulu, by ratować bezbronnych chłopców. Radziłbym ci trzymać się z dala od problemów. Okej, no ja rozumiem, życie w takiej ruderze i ta wrzeszcząca jędza nie są ekscytujące, ale lepiej żyć tak, niż spotykać się z typami spod ciemnej gwiazdy.

   Po chwili otrzymałem najsilniejszy cios w nos, jaki kiedykolwiek ktoś mi zadał. Z mojego nosa leciała ciurkiem krew, a następnie coraz intensywniej. Chyba odrobinę przesadziłem. W końcu to nie jego wina, że został napadnięty.

-Nie ucz mnie, jak mam żyć – warknął rozeźlony.

-Niezły sposób. Zawsze tak dziękujesz, gdy ktoś ratuje ci tyłek? – zapytałem i przyłożyłem sobie chusteczkę do nosa, ale niezbyt mi to pomogło, gdyż wkrótce chusteczka zabarwiła się na krwistoczerwony kolor. – Gdzie się wybierasz? – spytałem, gdy Kai skierował swe kroki ku drzwiom wyjściowym.

-Jak najdalej od ciebie. – odparł .

- Chcesz wrócić do tej nory?

-Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że skończysz na ostrym dyżurze – Jongin mi zagroził, ale niezbyt mnie to ruszyło.

-Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? Jak możesz chcieć wrócić do takiego miejsca? Koleś, nawet nie wiesz, przez co przeszedłem. Kobieta, która tam mieszka była sto razy gorsza od tych ćpunów, co cię pobili. – zauważyłem.

- Z tym się zgodzę. –potwierdził.

-Czyli rozejm? – zaproponowałem.

-Odpuść sobie zabawę w super bohatera, potrafię się o siebie zatroszczyć. Zbliż się do mnie choćby na metr, a przysięgam, że...

-Mówię serio. Nie musisz już tam wracać. Witaj w Beijing, Kim Jonginie.

*Koniec wspomnień *

     Moje i Jongina spotkanie nie wypadłonajlepiej, ale to nie znaczy, że zamierzałem sobie odpuścić. Dowiedziałem się zpewnych źródeł, że Banda N ma jakieś szczególne powiązania z macochą Jongina,tak więc postanowiłem, że skoro go uratowałem, to teraz ponoszę za niego swegorodzaju odpowiedzialność. Ale czasem już naprawdę nie miałem do niego siły inerwów. Jongin miał ciężki charakter i najlepiej dogadywał się z Xiuminem orazz Suho, który pewnie od zawsze miał do mnie pretensje, że to ja, a nie onodnalazł kolejnego członka do EXO. Tak więc od roku Kai jest naszym dziesiątymelementem, nowym kompanem i towarzyszem. Do pełnej dwunastki brakuje jeszczedwójki, a po spotkaniu z Jonginem,nie jestem pewien, czy znajdziemy kolejnego w Seoulu. Może tak, a może nie, wkażdym razie nauczyłem się, że w życiu nie zawsze to, co się wydaje niemożliwejest niemożliwe. Dobrym tego przykładem jest właśnie Kai. Pewnie będzie mi todługo wypominał, ale nie miałem powodu, by żałować, że go uratowałem. Beijingstał się dla niego domem i myślę, że Jongin czuje wobec mnie respekt, choć możetego nie okazuje. Cóż, Kim Jongin nie jest osobą, która okazuje swoje emocje wbezpośredni sposób. Jedyne, co mnie martwi, to to, że żaden z nas nie był i niejest w stanie zmienić jego nieco aspołecznego nastawienia. Kai jest typemodludka, który ma tendencję do pakowania się w różnego typu afery czyproblematyczne sytuacje, dlatego tak ważne dla mnie jest, by nabrał do mnie i do całej grupy zaufania. 

^-^-^-^-^-^-^-^-^-^-^-^

Z tej strony autorka. Mam nadzieję, że czytacie ? Przepraszam za opóźnienia, rozdział miał ukazać się już 2 tygodnie temu, ale niestety sam się usunął  i musiałam na nowo go pisać.

Trzymajcie za mnie kciuki 15 grudnia :') Wkrótce postaram się ruszyć z pracą nad 9 rozdziałem

Czytajcie+ komentujcie = to zwiększa wenę.

-SongJiji

Edit: 04.07.2018r.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top