Rozdział 7 "S.O.S"

(Kai )

    Gdy wylądowaliśmy, przez chwilę poczułem się wolny. Podczas lotu odniosłem wrażenie, że jestem kontrolowany. Nawet drzemka nie przyniosła mi ukojenia, choć tak tego pragnąłem. Yifan jakby specjalnie „trzymał mnie na smyczy". Może miał dobre intencje, ale od początku mieliśmy relacje jak pies z kotem. Powrót do Seulu... nie widziałem w tym nic pozytywnego poza faktem, iż macocha nie może się doczekać, aż „wpadnę w jej ręce". Nie cierpię faktu, iż zawdzięczam spokój liderowi Exo–M. Po prostu nienawidzę i już!

*Wspomnienia*

    Pomimo zapowiedzi pogodynki, po godzinie piętnastej zaczęło padać. Nie było mowy, bym zaopatrzył się w parasolkę. Uważałem, że prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje mieć obładowanej torby aż po brzegi niczym rasowa panienka, załóżmy z parasolką i innymi bzdetami. Niestety z drobnej mżawki przerodziło się to w nużącą ulewę. Nie miałem zamiaru moknąć, więc zdecydowałem przeczekać „powódź" w szatni, jednak po dwóch godzinach przedłużającego się czekania nadal okropnie siąpiło. Na dodatek mój brzuch przypomniał mi o potrzebie zjedzenia bardzo głośnym „growlem"; niestety nie miałem takiej możliwości, aby go napełnić. Z drugiej jednak strony perspektywa spóźnienia się do domu nie była mi na rękę. Spojrzałem na lewy nadgarstek, na którym zawsze nosiłem swój zegarek- z pewnością w nie najlepszej kondycji.

   Dwie godziny, trzydzieści minut- tyle dokładnie upłynęło od zakończenia zajęć i oczekiwania końca deszczu. Domyślałem się, co będzie po powrocie do domu. Późno czy na czas zawsze to samo. Nigdy nie obyło się bez żali, roszczeń i pretensji kobiety mojego ojca.

Nie cierpiałem jej, a ona nie cierpiała mnie. Nigdy nie wybaczyłem ojcu, że tak łatwo zapomniał o mamie. Że tak łatwo dał się omotać komuś takiemu jak macocha na zawsze tracąc szacunek. Nie obchodziło mnie, że sam mnie wychowywał, co z tego skoro w papierach zakwitło, że opiekę nade mną może sprawować także ONA?!

    Se Kyung Jung była okropna i zła do szpiku kości. A nawet gorzej, tyle że nie umiem opisać, bo chyba nie da się zamknąć w kilku zdaniach, jaka jest tak naprawdę Se Kyung Jung. Nienawidziłem, gdy manipulowała wszystkim i wszystkimi dookoła. Na szczęście na mnie jej „jędzowatość" nie zadziałała. Mam zbyt silną wolę. To nic, że płacę słoną cenę za bycie lojalnym wobec ukochanej, zmarłej mamy. Przynajmniej ja o niej pamiętam, nie to co ojciec, któremu wszystko jedno, dopóki ma pieniądze tej kobiety.

Przy niej nawet ktoś tak wredny jak Yuri czy Hyun Ji nie wydawały i nie wydają się już tak złe. Chcielibyście wiedzieć, kim wspomniane osoby są. Obie to chodzące pustaki i trudno o głupsze od nich, jedyne do czego się nadają, to tylko i wyłącznie do nic nie znaczących rozmów na temat najnowszych trendów modowych. Świat nie kończy się na najdroższym lakierze do paznokci, ale im tego nie da się wytłumaczyć. W skrócie: są to najbardziej próżne dziewczyny w całej szkole, do której uczęszczam.

    Kap, kap, kap. Tłuste krople deszczu uderzały w cienką szybę okna. Pora wstać i ruszyć swoje cztery litery w stronę domu.

Zapowiadało się całkiem przyzwoicie, ale jak to bywa, cokolwiek wydaje się być piękne, jest nierealne. Intensywna ulewa, a do tego wyobrażenie macochy okładającej mnie raz po raz ciężką klamrą od paska spodni, nie robiła już na mnie wrażenia. Ach, nie mogę się doczekać. Ciekawe, jaką karę przygotowała mi na dzisiaj, za ponad trzygodzinną nieobecność. Wyglądało na to, że droga będzie tak samo nudna jak zawsze. Niestety rutyna została przerwana, gdy nagle na drodze zauważyłem lokalnych zbirów. Był to gang ćpunów, którzy często czaili się gdzie popadnie i okradali biednych i uczciwych ludzi, nierzadko również dopuszczali się innych zbrodni takich jak na przykład pobicie czy długotrwałe okaleczenie. W myślach przeklinałem, że nie wybrałem innej drogi, z drugiej jednak strony nie myślałem o innej alternatywie. Gdy w grę wchodził gniew Se Kyung Jung, biedny Kai miał tylko jedno wyjście: udać się codzienną ścieżką prowadzącą do „ukochanego domu", nieważne czy to śnieg, czy burza.

Byłoby super, ale cała piątka zaczęła za mną podążać, co nie oznaczało nic dobrego. Nie chciałem ulegać złudzeniom, że jakoś mi się uda. Doskonale wiedziałem, że jak do kogoś się przyczepili, to tak łatwo nie odpuszczali. Niezbyt jednak zmartwiła mnie perspektywa bycia skrzywdzonym, mam to na co dzień w domu, więc żadna nowość. Gdzieś w głębi chciałem jednak, by dali mi spokój. Zaczęli mnie jednak bezczelnie śledzić, lecz jak gdyby nigdy nic zignorowałem ich kontynuując swą podróż.

-Hej, młody. Daj na papierosy. – jeden z nich się odezwał.

Nie lubiłem, gdy mnie zaczepiali, próbowali już parę razy, ale udawało mi się wymigać. Wątpiłem jednak, by dzisiejszego wieczoru mi się udało. Światło dostarczała latarnia starego typu, mrugając niebezpiecznie, poza tym nic nie było po mojej stronie: okropnie padało, było zimno, a mój brzuch jakby się wściekł i wydawał z siebie okropne dźwięki. Tak, mowa o moich kiszkach, które chyba mi przygrywały żałobną pieśń.

Zignorowałem prośbę i przyspieszyłem kroku. Nie, dzisiaj zdecydowanie nie miałem zamiaru zajmować się takimi pierdołami jak Banda N.

    Ach, należą się wam wyjaśnienia. Otóż Banda N nie tylko uchodziła na najgroźniejszy gang w Seulu. Ogólnie nikt nie zna dokładnej liczby członków, ale chodzą podzieleni w pięcioosobowym składzie po to, by łatwiej było im zgarniać haracz.

Nigdy nie wiadomo, co taki jeden z drugim mogą chcieć, a ja wolałem uniknąć dodatkowych siniaków.

-Forsa. Raz-dwa. – rozkazał drugi z nich, a trzeci mnie zatrzymał. Trzymał mnie dosyć mocno, więc nie miałem możliwości się ruszyć. Nie byłem zaskoczony, wiedziałem już, że nie uda mi się im uciec, pozostawała jednak mała nadzieja na to, że, ja wiem, jakiś cud się stanie albo coś. Kim Jongin wierzy w cuda, tak wiem, głupie. Taka mała cząstka we mnie jest, coś co odziedziczyłem po mamie, więc nie, to wcale nie głupie.

Grzecznie udawałem, że nie słyszę, po to tylko, by nie wykonać przypadkiem żadnego gwałtownego ruchu. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Tego się trzymałem.

-Głuchy jesteś, dzieciaku?! Powiedziałem: dawaj forsę! Nie każ mi się powtarzać. – powiedział podniesionym tonem głosu mój prześladowca.

-Nie mam. – odpowiedziałem cicho.

-Kłamiesz, śmieciu! Wiem, że masz. – odparł trzeci z nich, a dwaj inni wzięli mnie pod ramiona i trzymali specjalnie po to, aby ten pierwszy mógł mnie kopnąć w kolano.

Pomimo bólu nie krzyknąłem. Nie chciałem okazać słabości nawet kosztem własnego zdrowia i życia. Bolało...

-Robimy tak, Jong In, wyskakujesz z kasy, a my cię puszczamy. Ale jeżeli nie będziesz współpracował, każde twoje milczenie, to kopnięcie. Im dłużej będziesz udaremniał proces przekazania nam pieniędzy, tym dłużej cię przytrzymamy i kto wie, co się stanie. Twoja kariera baletnicy zawiśnie na włosku, jeżeli zrobię tak. – objaśnił ten, który znęcał się nad moim kolanem. W następnej chwili zademonstrował, co oznaczają jego słowa.

    Po pewnym czasie straciłem rachubę, widziałem tylko rozmazany obraz. Chciałem wstać, lecz moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Choć było to trudne, zmusiłem kręgi szyjne do poruszenia się, tak więc mogłem odwrócić głowę w lewo, w prawo i rozejrzeć się dookoła. To sukces, żyję.

-Och, cześć. – usłyszałem czyjś głos. Z pewnością nie należał ani do któregoś z członków Bandy N, ani do macochy czy ojca.

Przyjrzałem się osobie. Był to wysoki, wysportowany chłopak, pewnie starszy o parę ładnych lat. Miał na sobie bluzę typu „bejsbolówka" i spodnie typu moro oraz stare zdarte tenisówki. Próbowałem sobie go jakoś przypomnieć, ale jak na złość nie potrafiłem.

-Ładne te rany. – rzucił, a ja zmrużyłem oczy jak rozeźlony kot. Co on, kurde, może wiedzieć? Na jakiej podstawie wysnuwa te chore wnioski?!

Zebrałem w sobie wszystkie siły, by wstać, lecz wielkolud/dziwoląg, licho wie, kto taki, nie pozwolił mi. Zauważyłem, że przywiązał mi ręce bandażami do łóżka tak jak czynią to pielęgniarki, gdy pacjent jest zbyt nadpobudliwy. Co on wyrabia...?!

-Nie żeby mi to nie odpowiadało, ale nie przyjechałem do Seulu, by ratować bezbronnych chłopców. Radziłbym ci trzymać się z dala od problemów. Okej, no ja rozumiem, życie w takiej ruderze i ta wrzeszcząca jędza nie są ekscytujące, ale lepiej żyć tak, niż spotykać się z typami spod ciemnej gwiazdy.

No nie, za kogo on się cholera jasna uważa?!

Adrenalina musiała być naprawdę potężna, gdyż dokonałem niemożliwego, a mianowicie zerwałem bandaże. To nic, że rany się otworzyły i przeciekła ciemnokrwista ciecz. Po chwili nieznajomy otrzymał najsilniejszy cios, jaki kiedykolwiek i komukolwiek zadałem. Z jego nosa leciała ciurkiem krew.

-Nie ucz mnie, jak mam żyć. – warknąłem rozeźlony, po czym ogarnąłem pomieszczenie nienawistnym spojrzeniem. To wcale nie był mój pokój.

-Niezły sposób. Zawsze tak dziękujesz, gdy ktoś ratuje ci tyłek? – zapytał ten cholernik i przyłożył sobie chusteczkę do nosa, co niezbyt mu pomogło.

Zmrużyłem oczy. Wiedziałem jedno: nie miałem za grosz zaufania do tego aroganckiego gościa. Postanowiłem jak najszybciej odnaleźć wyjście.

-Gdzie się wybierasz? - zadał mi pytanie po raz trzeci ten olbrzym ze zbyt wielkim ego.

-Jak najdalej od ciebie. – odparłem i ruszyłem w stronę drzwi.

-Chcesz wrócić do tej nory?

-Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że skończysz na ostrym dyżurze. – zagroziłem, ale wyglądał tępo i chyba nic nie dotarło do jego równie pustego łba.

-Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz? Jak możesz chcieć wrócić do takiego miejsca? Koleś, nawet nie wiesz, przez co przeszedłem. Kobieta, która tam mieszka była sto razy gorsza od tych ćpunów, co cię pobili. – zauważył.

-Odpuść sobie zabawę w super bohatera, potrafię się o siebie zatroszczyć. Zbliż się do mnie choćby na metr, a przysięgam, że ...

-Mówię serio. Nie musisz już tam wracać. Witaj w Beijing, Kim Jonginie.

= - =- =- = -= - =- =

Jiji's back :3 Witajcie (anybody's at home?) Tak jak obiecałam, umieszczam kolejny rozdział (uff, udało mi się ). Gratulacje i podziękowania dla mojej wrednej małej jędzowatej weny, którą zmusiłam do powrotu. Tradycyjnie, proszę o cierpliwość, gdyż nie jestem pewna , kiedy dodam następny rozdział, bowiem wpierw muszę go napisać.Rozdział zainspirowany piosenką Indilii - s.O.S 

Komentujcie miśki;3 

P.S Fanów Kaia przepraszam, ale od początku miałam zamiar przedstawić go w dość smutnym świetle oraz ukazać jego przeszłość i nienawiść do Yifana. Do kolejnego i wspomóżcie wenę zostawiając  komentarz.

-SongJiji

Edit: 04.07.2018r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top