Rozdział 17 „ Mam stalkerów?"
(Baekhyun)
Jongin długo nie wracał, a w grupie panowała grobowa atmosfera. Suho hyung nie był w stanie przekonać Chena, by przestał się gniewać na mnie i na Sehuna. Nie podzielałem jego opinii – w końcu napotkany futrzak trącał swoich włochatym noskiem moje spodnie – nie jego czy Sehuna. Założyłem je, bo akurat te były w miarę czyste. Nie ma pralki, a ja jakoś nie jestem szczególnie gospodarny. Takimi rzeczami zajmowali się (na zmianę) Yixing, Xiumin i Kyungsoo. Ja zaś to, od kiedy przyjechaliśmy do Hangzhou, czyszczę łazienkę (najczęściej po Kaiu lub Chenie). Mimo, iż Kai miał napięte stosunki z Yifanem, Kris wciąż go bronił. Jedynie w celach naukowych (aby sprawdzić reakcję Yifana) odezwałem się w prowokujący sposób; jak można było przypuszczać, Jonginowi się upiekło, a na mnie dodatkowo obraził się Suho. To, co zrobił Kai nie było tylko wulgarne, ale rozczarowujące; gdybyśmy wtedy nie pojechali do Seoulu, Jongin nadal byłby na utrzymaniu macochy. Chociaż skoro się tak wściekł na Krisa, wyciął mu „taki" numer... czy by to nie oznaczało w takim razie, iż Kai jest, nie dość, że sadystą, to i masochistą?
Jeśli o mnie chodzi, to nie zamierzałem i nadal nie zamierzam zniechęcać się do Kaia. Choć już trochę czasu minęło, od kiedy dołączył do nas, to wciąż skrywał wiele tajemnic. To człowiek-kameleon, umie się dobrze maskować, jednak ogarnięty strachem, potrafi sprawiać wrażenie kogoś z chorobą dwubiegunową. Mam nadzieję, że otworzy jednak drzwi do najważniejszego tuż po mózgu i wątrobie, organu wewnętrznego, jakim jest serce. Chciałbym go bliżej poznać, bo czuję dziwny niedosyt z niepoznania wszystkich „smaków" Kim Jongina. A jeśli Jongdae chce, to niech się nadal focha i obraża. Może nie wyglądam, lecz nie jestem takim materialistą.
Junmyeon, kiedy odpoczęliśmy, pytał nas (mnie, Chena oraz Sehuna) o postacie, na które się natknęliśmy. Jedną z nich była dziewczyna, drugą osobą okazał się być nasz „cel". Miałem okazję zobaczyć na oczy „jedenastego", jak zaczęliśmy potocznie nazywać niejakiego Park Chanyeola. Ponieważ Sehun uparł się, że musi „odprowadzić go bezpiecznie do domu" udało mu się dowiedzieć, że tak jak my (oprócz Krisa, Laya i Tao) pochodzi z Korei. Podobnie jak Kai, tyle że nim powstało EXO nie wiedzieliśmy o sobie za dużo – dopiero wycieczka grupowa i potem przenosiny do Beijing na stałe – zbliżyły nas (w pewnym stopniu). Też mieszkałem w Seoulu (jak Sehun lub Kai), lecz o jego istnieniu nie miałem bladego pojęcia! Kai to też była prawdziwa niespodzianka.
-Może trzeba urządzić nocny patrol? – zapytałem chłopaków. – Kai jest jaki jest, ale nie można go zostawić samemu sobie. Nikogo – dodałem, by nie było wątpliwości, iż robię odstępstwa według preferencji. Kai zapunktował u mnie sprytem.
-Właśnie, to dobry pomysł. Dziś ma się odbyć pełnia księżyca. Niebezpiecznie jest chodzić samemu po mieście, którego nie zna się jak własnej dziu... - zaczął Sehun, ale Suho zmierzył go karcącym spojrzeniem. -... Jak własnego palca u ręki czy stopy. – dokończył inaczej niż oryginalnie zamierzał. Wyczyny sensualne Jongina (którymi nie omieszkał się pochwalić) to jedna wielka warstwa chaosu, to fakt, jednak logicznie rzecz biorąc skoro mamy te dwadzieścia kilka lat (choć Sehun wciąż jeszcze nie), to powinniśmy przynajmniej się postarać zachowywać adekwatnie do naszego wieku. Zastanawiam się, kogo najpierw przeprosić: Krisa czy Kaia?
Uwagi Jongina były nie na miejscu – ja również się nie popisałem.
-Jongdae-ah, wyjdź w końcu – Suho zapukał do drzwi pokoju, w którym od wczoraj zabarykadował się Chen.
-Nigdzie nie idę! – krzyknął przez zamknięte drzwi obrażony kumpel.
-Pójdziemy wszyscy? – w rozmowę zaangażował się Tao.
-Oo, grupowy wypad na miasto. Jestem za – potwierdził swą gotowość Yixing.
-Warto się przewietrzyć – przytaknął Junmyeon. – Zbierać się.
-Co zrobimy z Sehunem? – rozmyślał głośno Lay.
-Sehunem bym się nie martwił. Co, jak Jongdae w końcu wyjdzie z pokoju? A Kris? – dopytywałem się.
-Co tam marudzicie – drzwi otworzyły się. Czyżby Chen jednak zmienił zdanie i zechciał do nas dołączyć?
-Kai się gdzieś zapodział i trochę się o niego martwimy. – pośpieszył z wyjaśnieniami Lay.
-O Kaia bym się nie martwił, ale radzę uważać na Oh, bo znowu poprzynosi jakiegoś robactwa. Pasikoników, świerszczy albo czegoś w ten deseń.
-To była opcja deserowa. Jadł tylko ten, kto chciał – zauważył D.O.
-Nieważne. Ohyda... żołądkowej grypy chyba dostałem.
-Nie przesadzasz? Ostatecznie nie zjadłeś nic, więc nie udawaj.
-Sehun, właśnie. Widział go któryś? – dopiero teraz spostrzeżono... brak najmłodszego?
-Jestem tu cały czas – odpowiedział znajomy głos.- Jeśli pozwolicie, hyungowie, to ja z chęcią pójdę.
-Ty się prędzej zgubisz – parsknął kpiąco Chen.
-O co ci chodzi? To chyba ja powinienem mieć najwięcej do powiedzenia, a jednak nie drę japy jak przerażona *utasem nastolatka!
-Ty i ty! – złapał nas za uszy Junmyeon. – Zostaniecie w dormie. Xiumin i... - popatrzył po nas Suho. – Yixing. Będą ty pilnować was oraz całego tego przybytku. Reszta idzie ze mną bez dyskusji. Wyszorować gary – wskazał na Chena i mnie. – Sehun zajmie się pokojami. Reszta czeka, pójdę zobaczyć, co z Krisem.
-Sehun zostaje? – westchnął Chen. – Piszę się na wycieczkę!
Próbowałem zrozumieć, dlaczego Chen tak bardzo przejął się losem moich spodni. Po spotkaniu z tym małym słodziakiem zbytnio nie ucierpiały, praktycznie w ogóle, jednak Jongdae uznał czyny kota za największą zbrodnię. Do czego to doszło?
* * *
(Luhan)
Byłem bardzo wdzięczny za gościnę i zajęcie się mną zarówno Chanyeolowi, jak i Shao, jednak siedzenie cały dzień w wynajmowanym mieszkaniu przez Chana było nagięciem jego gościnności. Kiedy chłopak od dobrych dwóch godzin spał, postanowiłem się wymknąć. Choć Chanyeol całą noc czuwał i dopiero niedawno uciął sobie jedynie drzemkę, bo popołudniu miał się spotkać z Shao, by oddać jej kota, ja i tak zdecydowałem się opuścić „lokal".
Najciszej jak potrafiłem odkluczyłem kłódkę w drzwiach, po czym bezszelestnie je zamknąłem; buty założyłem w biegu, niedbale, więc miałem rozwiązane sznurówki. Podsumujmy: zabrałem więcej niż tylko mały, turystyczny plecak, a cały mój „majątek" w dziwny sposób mi przepadł. Próbowałem przeanalizować, gdzie oraz kiedy do tego doszło, jednak jak na złość mój mózg posiadał dziury, które były trudne do załatania. Skończyłem jako ktoś w rodzaju włóczęgi-nudysty wbrew mojej woli. Trudno mi będzie udowodnić moją wersję, obym tylko znowu nie trafił w ręce służb bezpieczeństwa! Bycie oskarżonym o pozbawienie życia bliskich osób wcale nie jest przyjemne, a ja nie jestem jakimś wariatem, który czerpałby z „wytworów wyobraźni" chorą przyjemność.
Przysiadłem sobie na ławce w parku. O tej porze dopiero robiło się widno, więc wiele osób przebywało poza swymi domami. Ponoć wyszedłem z tego lasu... Nie miałem ochoty tam wracać, nawet za dnia, a jednak ciążyło mi uczucie ciekawości i poznania odpowiedzi ma dręczące mnie pytania.
Rozważając wszystkie „za" oraz „przeciw" doszedłem do wniosku, że im dłużej będę odkładał podjęcie tej cholernie trudnej decyzji, tym bardziej narosną moje obawy. Teraz jestem jeszcze na takim etapie, kiedy jest szansa, że jednak nie będę się bał.
Po wejściu do lasu od razu zmieniło się powietrze, choć wciąż można było wyczuć miastowe opary jak samochodowe spaliny, dym tytoniowy, przypalona wata cukrowa lub swąd mieszanki asfaltowej, wylewanej na podziurawioną jak ser szwajcarski jezdnię.
W porównaniu z tymi „woniami", leśne zapachy były orzeźwiająco-kojące dla mych nozdrzy.
* * *
(Suho)
Jakieś piętnaście minut temu wyszliśmy na poszukiwania Kaia. Było mało prawdopodobne, iż trafimy na jego ślad od razu, jednak Soo znalazł stary zegarek Jongina. To był niepodważalny dowód na to, iż nasz „buntownik z wyboru" tędy przechodził. Próbowaliśmy nakłonić go na kupno nowego, jednak Kai nie dał się przekonać; co dziwniejsze nawet Kris nie popierał tego pomysłu. Dopiero potem dowiedziałem się od Yifana, iż zegarek to prezent od ojca Jongina i lepiej, byśmy nie umniejszali wartości pamiątki, po jedynym rodzicu tego skrytego w sobie dzieciaka.
-Ej, psst. Ping! Nie wchodzi do lasu, nie. Dobrze, że cię znalazłem. Ech, sam tych drzwi nie otworzyłeś, prawda?
-Ping? A tak nie miał na imię kot, którego spotkał Sehun? – zamyślił się D.O.
-Ej, nie! Wracaj, głupi kocie. – zawołał za futrzakiem wysoki chłopak.
-No to będzie pogoń. Chodźcie, będziemy śledzić naszego „jedenastego" – zaproponował Tao.
-Ale... w lesie mogą być węże, żaby i inne paskudy – zasugerowałem.
-Podzielmy się na grupy. Ja pójdę z Tao, a Kyungsoo niech dołączy do ciebie. Będziemy w kontakcie, zgoda?
Propozycja Krisa nie była głupia. Mi to odpowiadało, reszcie też. Rozdzieliliśmy się i weszliśmy w nieznane lasy, każda z grup od innej strony. Gdyby to było Beijing... ale byliśmy w Hangzhou, czyli potrzebowalibyśmy trzynastu godzin i dwudziestu minut, aby pokonać ten szalony dystans.
-Koteczek się nie słucha, co? – usłyszeliśmy czyjś donośny głos i natychmiast rozpoznaliśmy naszego kumpla. Nie chcieliśmy wystraszyć Kaia, więc zaczęliśmy się skradać. Zastaliśmy go w strzępkach ubrań, za zadrapaniami gdzieniegdzie na policzkach i ramionach oraz emanującego słodko-gorzki zapach wilczych jagód. W trawie leżał mały lisek ze zwichniętą łapą i wygryzionym z futra ogonem. Nie chciałem wierzyć własnym oczom, ale z ust Kaia skapywała purpurowo-szkarłatna ciecz.
* * *
(Luhan)
Gdzieś w oddali usłyszałem przeraźliwy skowyt, coś jakby warkot i kłapanie zębami. Później zrobiło się dziwnie cicho. Spokój przerwały czyjeś głośne kroki. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem dwóch chłopaków. Następnie gdzieś w krzakach rozległo się miauczenie, po czym na trawę zeskoczył kot Chinki – tej od Chanyeola. Kot miał nastroszoną sierść, a w oczach odbijał się smutek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top