Rozdział 16 „Tresowanie wilka i opowieść jelonka"
Jako iż te dwie osoby w ostatnim czasie chciały, by TWIC/LLL było kontynuowane, rozdział ten dedykowany jest likierxd oraz Katyia320. Rozdział jest szybciej dzięki nim :)
(Luhan)
Trafiłem na dobrych ludzi, nie mogłem powiedzieć, że nie, a przynajmniej na takich wyglądali Shao i Chanyeol. Zwariowani i mocno nakręceni na punkcie zjawisk paranormalnych, jednak mam przeczucie, iż ta cecha czyni ich bardziej wyjątkowymi. A co ja o sobie mam rzecz? Prawdopodobnie jestem obłąkany, przynoszę nieszczęście... Chanyeol zdawał się nie brać moich obaw do serca, ale nie mógłbym sobie wybaczyć, gdybym tak znienacka któreś z nich zaatakował. Trzeba jakoś się ulotnić.
Shao wyszła z kotem na spacer, więc teraz tylko Chanyeol dotrzymywał mi towarzystwa. Wydarzeń z dnia wczorajszego nie chcę pamiętać, a jednak są w głowie i nawiedzają moje spokojne myśli, psując ład, który z trudem i desperacko próbowałem przywrócić w swoje, ostatnio, zakręcone niczym świński ogon, życie.
-Więc... ile tu już przebywasz, Chanyeol? – zapytałem wysokiego Koreańczyka i poczęstowałem się ciastkiem księżycowym.
-Powyżej miesiąca albo dwóch, wiesz... prawdę mówiąc ja... straciłem rachubę. Ostatnio zająłem się polepszaniem sytuacji w relacjach międzyludzkich z pewną kłopotliwą Chinką...
Domyśliłem się bez trudu, iż Chanyeol nadal nie opanował języka na tyle, by się nie mylić, bo pomylił kilka wyrazów. Na szczęście zrozumiałem, co miał na myśli.
-Tak się składa, że tymczasowo nie mam zajęcia, więc jeśli tylko sobie tego życzysz, to mogę dawać ci lekcje z języka. Nie mówię o swataniu – kiedy to powiedziałem, na policzki Chanyeola wkradły się dwa płomienno czerwone rumieńce. – Ale masz moje wsparcie, jeśli ci potrzebne, Chan... tak cię mogę nazywać?
Chłopak przytaknął kiwnięciem głowy.
-Chciałbym się dowiedzieć, jeśli można, w jaki sposób znalazłeś się w dość, nie ukrywajmy, dziwnym stanie.
No i co ja mu miałem niby powiedzieć, że się w jelenia zmieniam, bo mnie nawiedzona istota zaczarowała? Sam dokładnie nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Jak w takich okolicznościach miałem wytłumaczyć coś dziwnego, niemającemu o niczym pojęcia chłopakowi?
-Nie, wiesz co, czekaj... Lu Han? Jak Shao wróci, to z tobą porozmawia, ja nie mam podejścia. Ona ma... większą cierpliwość do magii i czarów. Ja jestem dopiero nowicjuszem, jeśli chodzi o te sprawy. W książkach to wszystko ładnie jest napisane, ale ja jestem zwykłym chłopakiem, a jeśli mam być szczery, to...
No to super. Wpadł misiek w panikę. Znowu to zrobiłem: przestraszyłem niewinną osobę, zupełnie tak, jakby to, co przytrafiło się Chadowi i Alexowi nie było wystarczającym dowodem mojej nienormalności.
-W porządku. Każdy byłby ciekawy na twoim miejscu, ale jak chcesz, to możesz ze mną rozmawiać po koreańsku. Myślę, że dam radę sklecić zdanie lub dwa. Uczyłem się tego języka w szkole – zaoferowałem Chanyeolowi, aby ułatwić mu komunikację ze mną.
-Aż tak źle? – Chanyeol wydawał się być przygnębiony.
-No... nie, radzisz sobie... - przyznałem. – Nie ma się czym martwić ani też czym stresować... Ona jeszcze nie wie, że coś do niej czujesz, mam rację? – spytałem, od razu biorąc pod uwagę stres Chana, jako główny czynnik używania przez niego złych słów.
-To mi się wcześniej nie przydarzyło, chyba, że na początku, kiedy w ogóle nie rozumiałem chińskiego...
-Mam tak samo, tyle że ze straceniem orientacji w terenie w obliczu zagrożenia.
-A... może czegoś się tam jednak nawdychałeś? – zasugerował Chanyeol.
-Czego? Żelków? Wiem, że jestem uzależniony, ale nie do takiego stopnia, by próbować je wciągać jak cukier, mak czy mąkę!
-Okej, okej... Może coś było w powietrzu, ja tam nie wiem i za bardzo nie pomogę w tej kwestii, ale jeśli masz czas, to poczekaj jeszcze trochę. Poza tym i tak gdybyś chciał gdzieś już teraz pójść, to nie wróżyłbym temu pomysłowi pozytywnego końca.
Chanyeol w delikatny sposób dał mi do zrozumienia, iż utkwiłem z patykiem w mrowisku. Nie musiał mi tego mówić, czułem się przez to jeszcze bardziej bezradny. Na pewno miał dobre intencje, ale przez przypadek przypomniał mi, jak wielką sierotą życiową byłem i nadal jestem.
Siedziałem „jak na szpilkach" w mieszkaniu dobroczyńcy, czekając na Shao Yue Fei. Miało jej nie być tylko chwilę według zapewnień Chanyeola. Gdy zasugerowałem, czy nie powinniśmy pójść jej poszukać, Chanyeol na wszelkie możliwe sposoby starał się wmówić mi, że komu jak komu, ale Shao powinienem zaufać i że przedwcześnie panikuję. Nie chciałem, by coś jej się stało z mojego powodu; nie mogłem nic poradzić na niepokój, który zaczął narastać, to fakt, lecz dopiero po trzech godzinach nieobecności Chinki.
Równo o siódmej wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Chanyeol wyszedł do pobliskiego sklepiku przed paroma minutami, a ja zająłem się ponownym sprawdzaniem zawartości mojego plecaka. To nie mógł być Koreańczyk, więc jakie licho znowu do mnie niesie?
-O, hej. Wciąż tu jesteś – przywitała mnie przybyszka. Tak jakbym miał wybór oraz miejsce, gdzie się udać. – Chanyeol zagaduje moich rodziców, ale wpadłam tylko na chwilę. Nie podobało im się, że wróciłam późno do domu i właściwie nie powinno mnie tu być, więc chyłkiem się wykradłam. – wyjaśniła, więc automatycznie usunąłem jej się z drogi. W końcu Park wiedział, kto u niego przebywa, a naszej dwójki oczywistym było, iż bardziej mile widziana jest Shao.
-Nie możemy odłożyć tej rozmowy? – zaproponowałem.
-Owszem, odkładamy ją na jakiś inny dzień, w końcu nie tylko ty musisz sobie wszystko poukładać ładnie w główce – stwierdziła, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż wpadłem jak śliwka w kompot. – Jednak jeśli pozwolisz, to zadam ci kilka podstawowych pytań. Myślałam, że Chanyeol się tym zajmie, ale strach go obleciał i tyle z niego pożytku.
-Nie wiń go. Robił, co mógł. – próbowałem jakoś ratować dobre imię chłopaka, dzięki któremu nie spałem pod gołym niebem. To nie jego wina, że jeszcze nie jestem gotów opowiedzieć, przez co przeszedłem – dodałem w myślach. – A... ty się mnie nie boisz?
-Niewiele jest rzeczy, które są w stanie mnie przestraszyć, a ty jesteś ostatnią osobą, której muszę się wystrzegać. To... zadam ci parę istotnych pytań i znikam. – przypomniała. Upewniwszy się, iż drzwi zostały zamknięte, Shao przesunęła mnie w głąb, ponieważ stałem w miejscu jak słup soli, nie mogąc uwierzyć, iż spotkałem tak miłe osoby.
-Po pierwsze, Lu Han... - zwróciła się do mnie spokojnym, cierpliwym głosem. – Co się stało, że zostałeś znaleziony w skrawkach ubrań? Czy da się to wyjaśnić w logiczny sposób, który zrozumieliby zwyczajni ludzie? Czy to coś wykracza poza normy i standardy akceptowalne na tej planecie?
Bez zbędnego przedłużania czy niepotrzebnego litowania się nade mną, Shao przeszła do konkretów, tym samym dając mi do zrozumienia, iż zależy jej na wyjaśnieniu mojego tajemniczego pojawienia się. Pod tym względem dziewczyna była bardzo dociekliwa.
-Pewnym grupom ludzi może być prościej zrozumieć moją obecność w tej części Chin – zacząłem ostrożnie.
-„Pewnym grupom"? Masz na myśli...
-Siły nadprzyrodzone, tak. Zjawiska nadnaturalne – jak za dotknięciem magicznej różdżki rozwiązał mi się język.
-Jesteś egzorcystą czy zjawą z zaświatów? – wypaliła, a w jej głosie usłyszałem nutkę ekscytacji. Naprawdę... czy ja trafiłem na zaginioną bliźniaczkę? Reakcja Shao tak bardzo przypominała mi moje podejście do tego rodzaju spraw, do momentu, aż Chad i Alex zginęli.
-Ani tym, ani tym, przynajmniej mam taką nadzieję – zaprzeczyłem.
-Więc... czymś pomiędzy? – zgadywała dalej, a poziom jej podekscytowania rósł.
-A co jest pomiędzy? – zdziwiłem się. chyba za mało wiedziałem.
-Wiele rzeczy. Od pasjonatów do ofiar z prawdziwego zdarzenia.
Jedno trzeba było jej przyznać: była odważna i nie bała się nazywać zjawisk, przedmiotów lub obiektów w żywych, po ich nazwie lub imieniu. To czyniło ją w pewnym stopniu niebezpieczną, ale także i ciekawą postacią.
-Wiesz, że nie musisz mi mówić od razu, ale... jeśli to coś wykraczającego ponad myśli zwykłej osoby... Chan może się wciąż boi, ale jestem pewna, że okaże się dobrym łowcą. – próbowała mnie pocieszyć, ale ja tego nie potrzebowałem.
-Nie o to chodzi, że nie chcę, tylko... nie wiem, co powiedzieć. Nie... w ten sposób straciłem dwóch kumpli i nie chcę sprawić komuś znowu problemów.
-Wiesz, że zabawy nieodpowiedzialnych dzieciaków mogą skończyć się tragedią? – spytała. – Nawet profesjonalistę potrafi dopaść pech. Nie wiem, czym byłeś, ale mogę cię zapewnić, że nie będę narażać twojego życia, by ci udowodnić, że jesteś głupszy czy coś. Chciałabym tylko, żebyś, kiedy zdecydujesz, że jesteś już na to gotowy oczywiście, opowiedział o twoich doświadczeniach. A teraz proszę, abyś odpowiedział na ostatnie pytanie.
-Ostatnie? – zdziwiłem się.
-Ostatnie na dzisiaj. – wyjaśniła Shao. – Wspomniałeś, że nie jesteś stąd.
-Michigan, Stany Zjednoczone, ale musiałem opuścić moje rodzinne miasto. Przyjechałem do Pekinu, ale zostałem zmuszony do opuszczenia także stolicy Chin... i jakoś znalazłem się w lesie w Hangzhou. – streściłem przebieg moich ostatnich dziejów i przygód, omijając wiele wydarzeń.
-Fascynujące – zachwyciła się Shao i otworzyła swój mały plecak-torebkę, i wcisnęła mi do rąk ogromną paczkę żelkowych zwierzątek dla dzieci. Czy ona próbowała mnie przekupić? Nie rozumiałem ani jej gestu, ani nadmiernej szczęśliwości, jaką emanowała Shao.
-Dobrze się czujesz? – zapytałem ostrożnie, mając nadzieję, iż nie uraziłem jej zbytnio. W końcu mam wobec niej dług.
-Przepraszam. Po prostu miałam takie życzenie, by spotkać magiczną istotę... - dosłownie mnie zatkało. Nie chciałem rozczarować dziewczyny, lecz również nie mogłem sobie pozwolić na to, by żyła w błędnym przekonaniu.
-Sam nie wiem, czym jestem. Wyjechałem z miasta po to, aby odnaleźć odpowiedź. Przypadkiem nasze drogi się skrzyżowały, ale wierz mi lub nie, iż nie chcę i nie będę się narzucał. I tak dużo dla mnie zrobiliście. A za żelki dziękuję, lecz nie mogę przyjąć twojego podarunku.
-Uznałam, iż skoro nie skrzywdziłeś Pinga ani nie piszczałeś tak, jakbyś zauważył węża lub nornicę, zasłużyłeś na paczkę łakoci. Przynajmniej nie darłeś się jak pewien „pan-mam-drogie-spodnie".
-Cóż, bogacze bywają kapryśni – odpowiedziałem uprzejmie.
-Nie tylko bogacze, ale nieważne. Nie spanikowałeś, choć wydajesz się bardzo delikatny.
-Zgodzę się z tym akurat, mam silną odporność psychiczną, gorzej ze sprawami żołądkowymi. Toleruję krew – kontynuowałem, gdyż Shao w skupieniu wyczekiwała dalszego ciągu opowieści. – Jednak w podstawowej formie takiej jak skaleczenie. Niezbyt ekscytuje mnie to, co można znaleźć pod skórą czy to zwierzęcia, czy człowieka.
-Czy doświadczyłeś widoku wnętrzności? – spytała Shao.
-Aż tak drastycznie to nie było, ale... dopadły mnie torsje, gdy ktoś... to ohydne, co teraz powiem, ale krew skapywała, a ta postać z nieukrywaną żarłocznością kosztowała tej cieczy jak najzdrowszego nektaru z owoców.
-Postać? Człowiek, taki jak ty? – dopytywała się Shao. Właśnie tego się obawiałem...
-Nie taki jak ja. Nie gnębię przypadkowych osób lub zwierząt i nie wyczyniam dziwactw na ich oczach.
Shao odchrząknęła. Chyba wciąż mi miała za złe, że musiała mi oddać koc, którego jej mały kot nie miał szansy nawet jeszcze powąchać.
-Nie jestem nudystą! – oburzyłem się na te niezamierzone oskarżenie z jej strony.
-No hej, już, nie musisz się tak unosić. Z pewnego powodu byłeś bez ubrań, wyjaśni się. Są dwa wyjścia: albo sam mi wyjawisz tę tajemnicę, albo sama się dowiem.
-NIE! – nim pomyślałem z moich ust dobiegło głośne zaprzeczenie. Trochę zbyt gwałtowne, przez co zabrzmiałem tak, jakbym był pozbawiony manier i ukrywał sekret jakiegoś ciężkiego kalibru, a przecież daleko mi było do popełnienia choćby jednej zbrodni.
-W porządku, to za wcześnie. Ale przynajmniej wiadomo, że nie jesteś nikim niepożądanym. – stwierdziła Shao.
-Tego nie wiesz. Może się mylisz? I co wtedy? – zapytałem ją podchwytliwie, bo jednak nie miała podstaw, by mi ufać. Z tego wywnioskowałem, iż Shao jest łatwowierna.
-Daj spokój, Lu. Kogo ty chcesz przestraszyć? A uwierz, że gdybyś był negatywnie nastawiony, to nie pomogłabym. Szczególnie jakiemuś obłąkańcowi, który gada w podejrzany sposób.
-„Lu"? – przełknąłem ślinę z nerwów.
-Tak jak twoje imię i... też jesteś łagodny jak jelonek. To twój znak zodiaku?
-Nie lubię tego określenia – odparłem, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nieprzyjemny temat.
-Dobra, Lu Han. Dzięki, że zechciałeś porozmawiać. Przynajmniej tyle udało nam się osiągnąć: porozumienie. Sam zdecydujesz, czy chcesz kontynuować „przyjazd" do Hangzhou. Trzymaj się. Kiedyś się jeszcze spotkamy.
Jestem pewny, iż gdybym się nie powstrzymywał, Shao dowiedziałaby się całej historii od a do z, jednak teraz było na to stanowczo zbyt wcześnie. Uważam, że i tak dużo jej zdradziłem, chociaż to i tak nie pokrywa w całości ceny długu, który od wczoraj przypadkiem sobie dostarczyłem. Z doświadczenia wiem, iż nadmierny entuzjazm nie prowadzi do niczego dobrego. Chinka słusznie zauważyła, że „zabawy nieodpowiedzialnych dzieciaków mogą skończyć się tragedią". Alexa i Chada już nie było na tym świecie i mam masakryczne wyrzuty sumienia, że się z nimi zadawałem. A oni pewnie czerpali nieziemsko szaloną przyjemność z łażenia ze mną, a za moimi plecami naśmiewali się aż do rozpuku brzucha. Nie życzyłem sobie, by Shao zmuszała Chanyeola do jakichś niebezpiecznych przedsięwzięć. Nie uwierzę, że sama się nie bała, skoro nawet mnie, takiego weterana, obleciał strach; ale nie do takiego stopnia, że zrezygnuję ze swoich pasji. Udowodnię swą niewinność. Żadna pokręcona zjawa nie odważy się więcej zepsuć mi życia jeszcze bardziej. I bez problemów wywołanych przez kaprysy Tori nie cieszyłem się szacunkiem. Przez nią wszystko straciłem!
* * *
(Suho)
Posłałem chłopaków tylko i wyłącznie po przekąski, by każdy z naszej dziesiątki mógł coś przegryźć. Niestety moje nadzieje na to, iż się nie pokłócą po drodze, okazały się tylko w połowie wypełnione. Chen urządził dramę, bo jakiś kot, którego napotkali, przyczepił się do nowych i jednych z droższych spodni Baekhyuna. Baekhyuna zaatakowały niemiłe wspomnienia z jego dzieciństwa (akurat w kluczowym momencie), powodując mentalny paraliż jego osoby, co jednocześnie wyautowało go z podjęcia jakiegokolwiek działania w zakresie zakupienia pożywienia. A Sehun jak to Sehun: odezwała się w nim dziecięca natura i radośnie opiekował się futrzastym pchlarzem, a potem zamiast pójść z chłopakami i ukryć się w bezpiecznym miejscu przed nagłą wichurą, pobiegł za kotem i jednym z jego właścicieli, i się zgubił. Odnalazł go Kai, który „zażywał odświeżającej porcji porannej bryzy". Chyba w końcu zaczynam rozumieć stosunek Yifana do Jongina, jednak to wciąż nie usprawiedliwia władczych zachowań Chińczyka. Czyżby zapomniał o celu naszej wyprawy? A może to ta jego „smocza", obrzydliwa nadopiekuńczość? Z drugiej strony... u niego w rodzinie (podobnie jak u Kaia) jedno z rodziców nawaliło i spieprzyło sprawę.
-Jongin, musisz się wziąć w garść. Nie jesteśmy twoimi wrogami i nigdy nimi nie byliśmy – usłyszałem, jak Xiumin podjął kolejną próbę porozumienia się z Kaiem. – Serio, nikt tutaj nie życzy ci źle, nawet jeśli całymi dniami gdzieś znikasz lub zamykasz się w łazience.
Kai jednak udawał, że nie słyszy Minseoka i ostentacyjnie go ignorował, przeglądając swój telefon. Lay i D.O. męczyli się w prowizorycznej kuchni i starali się przygotować posiłek. Ostatecznie Baekhyun nakupował słodkości, w tym jedno opakowanie ciastek księżycowych, a Chen obraził się i na Sehuna, i na Baekhyuna, więc odmówił przebywania w towarzystwie Oh i Byuna, desperacko ignorując fakt, iż przez dietę, którą sobie zafundował, schudł pięć kilogramów i praktycznie przypominał szkieleta. Dzięki nieporadności Sehuna, jakimś dziwnym cudem mieliśmy wołowinę, wieprzowinę, drób, dwa opakowania ryżu, przyprawy... oraz przekąski, „coś", co wiem, że sprawi „księżniczce" Byunowi problemy trawienne. Na szczęście Soo (będący naszym głównym żywicielem i grupowym szefem kuchni) z pomocą Laya wymyślili, że usmażą kurze łapki na głębokim oleju w woku, w panierce słodko – kwaśnej z sezamem.
-Wiadomo już, skąd ta zamieć? – spytał Baek, wyłażąc z łazienki, którą na moją prośbę poszedł sprzątać. Trudno mi było przyzwyczaić oczy (nawet na krótką chwilę) do widoku Baeka w trójkątnej chuście na łbie, gumowych rękawiczkach, dżinsowych „ogrodniczkach" i przeciwdeszczowym obuwiu. Dzięki temu przynajmniej nie był upaćkany cały w tym, co sprzątał, bo przylepiło się trochę do rękawic i gumowców. Kai warknął z irytacją, gdy Baekhyun zasiadł na wolnym miejscu akurat obok niego. – Czy już można jeść? – zadał pytanie, licząc na to, iż któryś z nas odpowie mu przynajmniej teraz.
-Jeszcze czterdzieści pięć minut – odpowiedział Soo, a będąc słownym, spojrzał na zegarek.
Jongin zepchnął Baekhyuna, więc ten zaliczył podłogę swoimi czterema literami. To nie tak, że nie widziałem jego gburowatości, ale nie chciałem nadawać mu łatki dzikusa, jak uczynił to Yifan.
-Gdybyś nie był człowiekiem, pomyślałbym, że zachowujesz się jak nieoswojony, dziki wilk. Wierzę, iż to tylko bardzo opóźniony w twoim przypadku, nastoletni bunt i wkrótce ci przejdzie – Baek wykazał się koleżeńskością mówiąc te słowa. Wstał na równe nogi. – Ale nie licz na to, iż będę sprzątał po twoich „zabawach" z samym sobą! Łazienka nie należy tylko do ciebie – oznajmił urażonym tonem głosu i zrzucił brudne rękawice. -Może trzeba zacząć cię tresować jak jakiegoś czworonoga, to wtedy nauczysz się zasad?! – warknął oburzony Byun i niczym niezrażony wytrzymywał groźne spojrzenie Kaia, który, muszę przyznać, iż miał wręcz niebezpieczne odruchy. Na szczęście do żadnych rękoczynów nie doszło.
* * *
(Kai)
Gdyby nie obecność chłopaków, zrobiłbym coś temu głupkowi z wiecznym uśmiechem na twarzy. Kto dał mu prawo do wypowiadania się na tematy, o których nie ma pojęcia? Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości: Byun mną gardził, podobnie jak idiota Wu. Zastanawia się, co ja w ogóle z nimi robię. Podobno podróżujemy, aha, tylko że czuję się tu jak w klatce. Klatka... właśnie! Pora na spotkanie z Kim Naeul.
-Muszę wyjść – poinformowałem Junmyeona.
-Po co ci torba? Kamienie załadowałeś czy co?
-Trochę mnie nie będzie, okej, i muszę mieć, gdzie spać – objaśniłem obecność śpiwora.
-Niedługo wyjeżdżamy – przypomniał mi Suho.
-Jak dla mnie może nie wracać – dorzucił swoje trzy grosze maruda – diwa Byun. Taa, a ponoć to ja jestem najbardziej problematyczny, ale z takim charakterem, nie dziwię się Yifanowi, że nie wytrzymuje z Baekhyunem.
-Dzwoń – rzucił krótko w moją stronę i wsunął mi do rąk ostatnie opakowanie ciasteczek księżycowych, tych, które ponoć zrobiła mama Yifana. Wystawiłem język w stronę Baekhyuna, który podobnie jak Xiumin nie myślał chyba o niczym, jak sposobie na obżarcie mnie doszczętnie z jedzenia. Plusem bycia w tej grupie był fakt, iż ani Yifan, ani Junmyeon nie dopuszczali, abym głodował.
-On jest naszym lento*, a nawet adagio!** - usłyszałem, jak to ta niezadowolona sierota wyraża się o mnie.
-A ty co, może forte***? Niech nie umknie twojej uwadze, że każdy z nas tworzy integralną część EXO.
Uśmiechnąłem się do siebie, ciesząc się, że ominie mnie soczysta wymiana zdań między nieokiełznanym dzieckiem-kwiatkiem a całkiem-w-porządku-kolesiem, niewiel starszym ode mnie. Tak, jak to sobie przemyślę Kim Junmyeon z nich wszystkich najmniej naraża mi się swoją egzystencją, jest znośny, ale też potrafi przygadać.
Wyjście na świeże powietrze na pewno było lepszym pomysłem niż siedzenie bezczynnie jak pozostali. Pewne sprawy wciąż nie zostały załatwione; gdyby to był jakiś żart, też bym się nie przejął. Jednak jak bardzo wmawiałem sobie, iż Tori jest moim wymysłem, tym bardziej upewniałem się, iż obawy Krisa względem mnie są uzasadnione. Może nie zauważył moich nocnych eskapad, ale wzmianka o Linnie z pewnością wprawiła go w osłupienie. I to aż doszło do takich skal podłości, że zabrakło mu chęci na dalsze wygłaszanie mi morałów. Aż tak go szok zeżarł? Cóż, lepiej dla mnie.
Nadal uważam, iż Lin marnowała się przy nim. Ze mną było jej lepiej, coś jednak poszło nie tak i Tori coś odwaliła! Linnie nie była ostatnio sobą, jestem pewien, iż to sprawka Tori.
~ ~ ~
Początkowo kręciłem się bez celu po Hangzhou. Szybko zaczęło się ściemniać, jednak nie miałem potrzeby ani ochoty, aby wrócić czy bez przyczyny dzwonić. Nie miałem piętnastu lat, lecz dwadzieścia. Nie potrzebowałem tak wyszukanej opieki „zawodowca", za jakiego uważał się Kris. Nawet wszyscy razem nie dorównują mi dorosłością.
Do moich uszu dobiegło przeraźliwe miauczenie. Skąd tu się wziął kot?! Przyjrzałem się bliżej i zamrugałem. Na środku leśnej polany stała ona - postać z piekła rodem. Ta, która zmieniła moje radosne l'amour toujours w makabryczny koszmar.
Ułożyłem plecak pod drzewem, aby nie utrudniał mi ruchów i schyliłem się po gruby badyl – fragment jednej z wielu nadciętych gałęzi, i powoli zacząłem zmierzać na Tori.
-Och, wilczku. Nadal brak ci manier – odezwała się bezczelnie. Jej świszcząco nieprzyjemny głos sprawił, iż dostałem ciarek, a bębenki w uszach prawie popękały od nadmiaru diabelskości. Zamachnąłem się na nią, jednak z pewnych nieoczekiwanych powodów, kierunek w którym zmierzałem został zmieniony w niewytłumaczalny naukowo sposób.
W ostatniej chwili uniknąłem „pocałunku" z dziko rosnącą kępką pokrzywy i krzakiem „dziadów". Chwilę przeturlałem się po ziemi. Tori siedziała na ściętym pniu, z nogą założoną w dystyngowany sposób na drugą nogę, a u jej stóp znajdował się kot..., a raczej coś, co go przypominało. Czułem się jak heroiczny bohater „Walking Dead". Dosłownie! Noc Żywych Trupów, a to jeszcze nie pora na Halloween, co jest grane?!
Znalazłem w sobie siłę, by wstać, ścisnąłem mocniej drewno i rzuciłem nim w Tori niczym piłką do siatkówki, lecz nie trafiłem.
- - - - - - - -
Podkreślony tekst - miejsca ze słowami, które pomylił Chanyeol i dlatego powiedział, co powiedział. Do tej pory Chanyeol, Luhan i Shao rozmawiali po chińsku.
*lento - w zasadach muzycznych lento należy do kategorii temp wolnych
**adagio - należy do kategorii temp wolnych
*** forte - jest siłą brzmienia dźwięków; głośne, mocne
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top