Rozdział 12 „ Talizmany i mandale"
(Chanyeol)
Do tej pory Shao pracowała sama, ale również nie chciałem być w tyle. Zapoznałem się z przepisem oraz dokładnymi instrukcjami przygotowaniem tego przedmiotu wielofunkcyjnego. Muszę stwierdzić, że nie wyglądało to na trudne zadanie. Na obręcz tworzoną przez Shao było potrzebne trochę oleju, trochę syropu z pomarańczy, wosk, węgiel, kolorowe kamyczki... Dziewczyna dodała również ekstrakt z wanilii oraz laskę cynamonu. Nie chciałem jej opóźniać, więc zająłem się tworzeniem własnej mandali. O tak! Prace nad tajemniczą mandalą w wykonaniu Park Chanyeola również ruszyły do przodu, ale zdawały się też nie mieć końca. Obawiałem się, że moja ślamazarność i powolność sprawi, iż Chinka straci do mnie cierpliwość. Nic z tych rzeczy! Gdybym miał określić swoją pracę, to na myśl przychodzi mi jedno słowo: Despacito. Tak więc musiałem przyśpieszyć, a przy tym uważać, by niczego nie spaprać.
Sądziłem, że Shao ograniczy się do jednego przedmiotu, ale tak się zaangażowała, jakby naprawdę szykowała się na wojnę ze szkodliwymi paranormalnymi istotami, co nawet jak na mnie było za wiele. Byłem w kropce, to znaczy... niby cały czas mi o tym opowiadała i to jeszcze z pasją godną nagrodzenia. Przy Shao moje hobby było nikłe, nie było nawet jak tego porównać. Podziwiałem ją przez to niesamowicie, ale też czułem się źle. Znałem powód, dlaczego robi te mandale, ale w pewnym momencie zwątpiłem. Na początku myślałem, że jej zaangażowanie jest najzwyczajniej większe niż moje, ale szybko okazało się, że chodziło jeszcze o coś innego. Ale... c'mon! Ona chyba nie była poważna? Z sercem, które podeszło mi do gardła przyjrzałem się świeżo wykonanej rzeczy; podchodziłem do tego sceptycznie. Mandala wyglądała dziecinnie oraz tandetnie. Kto by się przejął jakąś tanią chińską zabawką? Okej, Chanyeol, nie masz się czego obawiać. To po prostu szok próbowałem się uspokoić; niby wiedziałem, że Shao jest jak najbardziej poważna, ale uparcie nie chciałem dopuścić do siebie tej niezbyt pocieszającej myśli. Moje zachowanie było bez sensu, ponieważ już wcześniej wyraziłem swoją gotowość, lecz i tak pojawiały się nielojalne, wręcz tchórzliwe myśli, przez co wychodziłem na paranoika z zaburzeniami na tle psychicznym, tchórza-hipokrytę, a przy tym na okropnego nadwrażliwca. Tragedia ze mną jakaś....
Ale wracając do tego, co zrobiła Shao podczas, gdy ja jedynie narzekałem na jej niezdrową odwagę. Jedna, już w pełni ukończona mandala przedstawiała pandę, a dookoła niej były koła wypełnione gwiazdkami na wzór sprężyn zegarowych. Te wszystkie wzory i okręgi znalazły się tu nie bez powodu: według wierzeń miało to odstraszyć nieczyste moce oraz niewytłumaczalne naukowo złe zjawy. Dla mnie to i tak był jeden pic na wodę... no bo niby jakim cudem jakiś metalowy przedmiot ma w sobie TĘ moc, aby pozbyć się zła? Niby lubiłem filmy typu science-fiction, ale prędzej wierzyłem, że istnieje E.T., że gdzieś w galaktyce istnieją inne rasy, a człowiek po prostu nie jest w stanie zbadać wszystkiego... niestety co do zjawisk paranormalnych mój umysł bronił się niesamowicie. Nie znałem powodu. Przecież ciągnęło mnie do tych „śmiesznych i wymyślonych bajeczek", jak twierdziły osoby z mojego otoczenia. I już to było dla nich wystarczającym dowodem, by uważać mnie za osobę, której poprzestawiały się komórki w głowie. Tymczasem poznana Chinka okazała się być większym chodzącym „hardcorem" niż ja.
Druga mandala była zapełniona zwierzęciem lądowo-wodnym: jeżem wraz z dzikimi rybami z kolcami... Czy to na pewno dobry pomysł uważać, że to nic takiego? Ile dowodów potrzebuje mój głupi mózg, aby w końcu zatwierdzić tą informację? Oczywiście nie mogło zabraknąć obręczy i kół, bo to nieodłączny i charakterystyczny element tego mistycznego obiektu wywodzącego się z kultu religii indyjskiej i buddyjskiej. Przyznam, że robiło wrażenie i to jeszcze jakie! Mózgu, do roboty! Serce już zaakceptowało.
-Pozwól mi zgadnąć – poprosiłem, na co dziewczyna popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-Myślałam, że wszystko jasne – nadęła policzki jak naburmuszone dziecko. - Której części nie zrozumiałeś?
-Jesteś trochę bezczelna... - przyznałem, bo momentami przesadzała. No dobrze, miała jednak rację, bo to ja wyszedłem na niezdecydowanego, zakochanego kundla - ale zarazem jesteś odważna. - podsumowałem. - Miałem wątpliwości, co do twojego planu - przyznałem, aczkolwiek miałem przeczucie, że Shao mnie przejrzała, lecz nie komentowała mojego prostackiego wycofywania się. - Zainteresowałaś mnie, więc się już więcej nie wycofam, nieważne jak bardzo szalone to jest. Ale jak coś mi się stanie, to będziesz mnie miała na sumieniu - przypomniałem.
-Przysięgam ci, że nie. Powiedziałam, że nie chcę cię narazić na niebezpieczeństwo. A tak poza tym, Channie, gdy Tori nas zaskoczy, to my będziemy przygotowani, ona o tym nie będzie wiedziała. I naprawdę nie dam jej cię skrzywdzić. Kiedy mi zaczniesz wierzyć?
Czułem się paskudnie, ale nie mogłem nic poradzić na to, że mój mózg był taki głupi. Przecież nie pójdę do sklepu, nie złożę reklamacji i nie wymienię go jak roweru czy pary słuchawek dousznych.
-Jesteś kopnięta, ale masz mózg we właściwym miejscu, dziewczyno. - pogratulowałem jej. Nie można tego było nazwać komplementem roku. Byłem beznadziejnym romantykiem i nie kryłem się z tym. Nie uważałem tego za wstydliwą rzecz, nie chwaliłem się tym, ale nie było potrzeby tego ukrywać, bo to przecież zwykła ludzka rzecz. Po prostu wcześniej nie przyszło mi do głowy, by się w kimś zakochać. A z flirtem to w ogóle dramat. Miałem z nim tyle wspólnego, ile słoń z baletem. Albo gorzej- w ogóle nie zajmowałem się flirtem, nawet takim, który wynikł z przypadku i przez mój nieostrożny dobór słów w trakcie rozmów z różnymi dziewczynami. Pięknie, nieprawdaż? Ale czyż nie warto? Po paru tygodniach znajomości chyba nie okaże się błędem dołączenie do jej szalonego planu? Mimo iż umysł wzbrania się, to wcale nie czuję się z tym nienormalnie. To utrudnia mi dalsze funkcjonowanie, lecz nie chcę tego przerwać. Ta chora, szaleńcza nieufność co do pomysłów Shao... mój drogi mózgu, dlaczego? Skoro podeszła do tego tak profesjonalnie nie chciałem jej niczego psuć, mimo iż miałem mieszane uczucia. To, że lubię różne tajemnice i niewytłumaczalne w logiczny sposób zjawiska nie znaczy, że zgadzam się z każdą decyzją podjętą przez tą nakręconą Chinkę. Owszem, ale dlaczego, mój mózgu, mi to robisz i nie współgrasz wraz z serduchem? Tak ładnie cię o to proszę, czy to tak trudno? Uniosłem się niepotrzebnie, użyłem takich mocnych słów, ale dałem jej do zrozumienia, że to była pomyłka, bo przecież nie jestem jakimś sadystą, aby się nad nią słownie znęcać. Shao okazała ogromne pokłady cierpliwości względem mojej osoby i znowu powtórzyła, że nie da mnie skrzywdzić. To było miłe uczucie. Pomimo moich wkurzających wątpliwości, dzielnie znosiła wybryki mojego niereformowalnego organu, który odpowiada za całe ciało.
Przyglądałem się, jak kolejna mandala zostaje ukończona. Ta dziewczyna to moja mistrzyni! W tak krótkim czasie wytworzyła trzecią ochronną obręcz, jak tu się nie zachwycać?! Może nam starczą cztery? Każda z nich ma inną właściwość oraz jest wielokrotnego użytku, a przynajmniej tak było napisane w książkach, które przeczytałem.
-Skończmy ją razem - zaproponowała Shao, a mnie aż ścisnęło w żołądku.
-To nie skończyłaś tego jeszcze? - zdziwiłem się, na co Shao pokręciła głową.
-Ta wymaga więcej pracy, przynajmniej osiem godzin.
Wypuściłem powietrze z płuc. Co tu się właściwie działo, ktoś mi może powiedzieć? Czym ta ostatnia mandala się różni od poprzednich? Po pierwsze czas wykonania... ale czy to w ogóle działa?! Po drugie, może jej niezwykłość polegała na tym, że w okręgu był nakreślony dostojnie wyglądający księżyc w nowiu, który został hojnie opleciony ekstraktem z owocu pomelo, granatu oraz stopionym srebrem, wymieszanym z woskiem z jakimiś przyprawami, których nazwy nie potrafię wymienić? Powstałe kreski utworzyły coś jakby sznur. Ten z kolei uformował się we wzór, który zgaduję, że jest niezbędny i posiada szczególne przeznaczenie. Obok księżyca pojawiła się... skrzydlata ryba w cętki, w marchewkowo-ananasowym kolorze, z malowniczym wręcz ogonem przypominającym wachlarz z wielkich, puchatych piór. Z ust ryb zwisała rozgwiazda w morskim odcieniu koloru niebieskiego, na każdym z ramion rozgwiazdy namalowane były kreski, które potem przybrały znaczący dla sprawy kształt. Jednym słowem wow! Mogła to być równie dobrze iluzja optyczna, niewykluczone, że tak właśnie było, a moje oczy zostały zwiedzione przez ten obraz.
Starałem się dorównać tempu Shao, nie zadając głupich, bezsensownych pytań, na które znając ją to otrzymałbym takie odpowiedzi, które rujnują umysł. Dzięki temu, że się powstrzymałem, poszło nam o wiele, wiele sprawniej i uwinęliśmy się z robotą w niecałe cztery godziny! Posypaliśmy okręgi pokruszonymi perłami z morskich małż, oblaliśmy „te cosie" czymś, co chyba było syropem z alg i migdałów, ale konsystencja tej substancji była lepka niczym świeży miód zdjęty dopiero co z ula. Do tego odrobina ametystu w postaci pół-płynnej wraz z roztopionym onyksem. Pomimo tej procedury wciąż nie mam pojęcia, jak to ma nas obronić, no ale niech będzie. Zanieśliśmy „rupiecie", jak ja to nazwałem, na strych i przykryliśmy płachtą starych, nieużywanych i połatanych ubrań. Pomogłem Shao posprzątać, by nie wzbudzać niepotrzebnie podejrzeń jej rodziców. Nie wiem jak ona to robiła, czy na wszystko jej pozwalali?
Po zakończonym sprzątaniu zasiedliśmy na spokojnie w jej pokoju, zaczęliśmy opychać się przekąskami, a przy tym opowiedziała mi najszczerzej jak potrafiła o tym swoim, powiedzmy szczerze, wybitnie psychodelicznym pomyśle. Gdybym nie był sobą, to w trzy sekundy zwróciłbym całą treść pokarmową mojego biednego żołądka. Na szczęście z moją odpornością na przyswajanie „takich" informacji nie wymagała treningu, bo wyćwiczyłem w sobie wysoką tolerancję na rzeczy, w przypadku których inni ludzie brzydzili się.
Gdy omówiliśmy dokładniej to, co wymyśliła Shao, ogarnęliśmy bałagan, który powstał. Miło by było, gdyby puste kartony po pizzy czy opakowania po słodkich, nadziewanych ciastkach drożdżowych, które sobie odgrzewaliśmy same się usunęły, lecz nie. Rzeczy nie są inteligentne aż do tego stopnia. Szczerze wątpiłem w to, że rodzice pozwalają jej na wszystko, dlatego ucieszyłem się, gdy powierzyła mi pewne zadanie. Ponieważ mama i tato dziewczyny mieli pewne określone reguły, których Shao musiała, chcąc nie chcąc przestrzegać, miałem jej pomóc w przechowaniu naszych dotychczasowych wytworów, dlatego gdy całkowicie przesuszyły się na strychu, gdy opuszczałem jej skromne progi, wyszedłem przemycając talizmany w swojej torbie, która wiele w swoim szmacianym życiu przeszła.
~ ~ ~
(Lu Han)
Po przebudzeniu rozejrzałem się dookoła. Czy obraz Tori naprawdę mignął mi gdzieś przed oczami, czy może tylko mi się wydawało? Pomyliłem ją z kimś czy przyśniła mi się? Śniłem na jawie... dlaczego? To jakieś urojenie umysłowe, tak? Jestem na skraju załamania psychicznego i widzę oraz słyszę głosy osób, które istnieją tylko w mojej głowie? Z tego co mi wiadomo jestem zdrowy i normalny, ale może mi coś szwankuje, niewykluczone, że tak właśnie jest. Aczkolwiek po JEJ ostatnich wybrykach śmiem wierzyć, że to nie ze mną źle się dzieje. To tylko i wyłącznie jej wina, że zostałem niesłusznie obarczony ponoszeniem konsekwencji tajemniczego zniknięcia Chada oraz Alexa. No i jeszcze to wredne, bezuczuciowe „coś" pozbawiło mnie ojca. Znienawidziłem ją jeszcze bardziej, bo przez nią własna matka zaczęła się mnie bać. A może ja od początku jestem jakimś wybrykiem natury i po prostu wcześniej moja odmienność się nie pojawiała? Wiem jedno: moje „cudowne" życie dało mi ostatnio taki policzek, którego nie zapomnę do końca życia. A może ja też jestem jakimś wymyślonym tworem i tak naprawdę nie istnieję?
-Wszystko w porządku? Ej, proszę pana - ktoś coś do mnie mówił? Wołanie się powtórzyło i wtedy uświadomiłem sobie, że czuję się jak jakiś zbyt upity żul spod Żabki... Nie byłem w stanie przypomnieć sobie, co robiłem oraz gdzie się znajdowałem, zaś starałem się zlokalizować postać, która odezwała się do mnie... Jest! Siedzi dosłownie naprzeciwko mnie. Ale... zaraz... Jakim cudem trafiłem do samolotu?! Czyżbym miewał paranoję i mój umysł spłatał mi tak brutalnego figla? Czy ja tracę pamięć?!
-Proszę się napić - osoba z wcześniej wysunęła w moją stronę butelkę formatu kieszeniowego. Znajdowała się tu zapewne woda mineralna, bo zawartość była przezroczyście – krystaliczna. Cóż innego to mogło być jak nie woda? A co, jeżeli to Tori i chce mi wcisnąć jakiś afrykański, pseudo-szamański napar? Może ja wcale nie chcę być otruty? I to w dodatku przez nią. Ha! Nie jestem taki głupi, nie dam się jej tak łatwo wyrolować.
Na szczęście mój dylemat został przerwany przez stewarda oznajmiającego, iż pilot samolotu przygotowuje się do lądowania. Pytanie tylko, gdzie ja poleciałem. Zaryzykować i zapytać tej istoty czy nie?
-Um, przepraszam. - zwróciłem się do postaci, która tak chętne oferowała mi pomoc.
-Tak? - spytała.
-Gdzie wylądujemy?
-Och, to Beijing. - odpowiedziała.
Schyliłem głowę czyniąc lekki ukłon, w ten sposóbpodziękowałem jej za udzieloną odpowiedź, przekonując się również, iż nie jestdo mnie wrogo nastawiona. Nie żeby miało to dla mnie wielkie znaczenie, zupełnemi jest obojętne to, jakiej płci jest ta osoba- mój potencjalny wróg. Jak ktośmnie ma na czarnej liście, to chce mnie mentalnie zniszczyć i to jest fakt.Chciałem sobie przeanalizować, jakim cudem wsiadłem w samolot lecący do Pekinu,ale nim zdążyłem, samolot znajdował się już bezpiecznie na lotnisku, a ludziezaczęli kierować się ku wyjściu.
---
Zgodnie z obietnicą rozdział ukazał się po 4 lipca, dodany z czystym sumieniem. Kończyłam go dziś praktycznie skończyłam parę minut temu, przed 22. Pomimo iż nie jest najdłuższym rozdziałem, napracowałam się (pisany z przerwami kilka miesięcy). W razie niejasności, proszę pisać w komentarzu.
-SongJiji
Edit: 05.07.2018r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top