Rozdział 11 : „Rytuały, magia i herbata z miąższu owocu lychee"

(Chanyeol)

  Wybierając się do Chin nie wiedziałem, co mnie czeka. Teraz po poznaniu Shao jakikolwiek plan nie miał prawa bytu, gdyż z doświadczenia bywało tak, że zaplanowane cokolwiek zazwyczaj nie dochodziło do skutku. Tak po prostu. Mówi się trudno, ale to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, aby nic nie planować. Z Shao zawsze jest zabawniej.

Nie wiedzieć kiedy, znów stałem przed drzwiami „skromnej" posiadłości zamieszkiwanej przez Shao i jej rodziców. Nie zabrakło drobnych słodkości, które postanowiłem zakupić. Nie wiedziałem, co jest warte wydania pieniędzy, toteż wziąłem to, co akurat wpadło mi w oko. Jako że moja znajomość chińskiego uległa poprawie i nie kaleczyłem już większości akcentów liter w słowach przy ich wymawianiu, nie musiałem wstydzić się przy każdej wizycie w sklepie.

-Co dzisiaj? - spytałem, gdy zdjąłem sportowe air maxy.

-Piątek~ - odparła, a ja zdałem sobie sprawę, że nie sprecyzowałem pytania.

-Mój błąd, Shao. Miałem na myśli to, co przygotowałaś na dziś wieczór. - pośpiesznie naprawiłem swój błąd, drapiąc się niezręcznie w tył głowy

-Aaa~ Zobaczysz. Niespodzianka. - odpowiedziała i gestem wskazała, abym poszedł za nią po schodach na górę. Domyślam się, że do jej pokoju, bo gdzie indziej.

Nie pomyliłem się.

-Wow! - wymsknęło mi się, gdy ujrzałem, jak bardzo jej pokój jest zawalony książkami, starymi swetrami, kartkami, świecami, ołówkami, węglem. Było tych rzeczy o wiele, wiele więcej. Tak, nie zapomniała o ręcznikach. - Co tu się tworzy? - spytałem najbardziej opanowanym tonem głosu, na jaki potrafiłem się zdobyć w tak niezwykłej chwili.

-Widzisz, Channie... Chcę się nauczyć starodawnych rytuałów. – przyznała, a ja spojrzałem się na nią jak na wariatkę. No bo tak na prosty, chłopski rozum; po co to? Żyjemy w XXI wieku, heloł! No chyba, że ktoś lubi egzorcyzmy i te sprawy. – No co? Widzę twoją minę, nie wierzysz swoim uszom, niedowiarku, to się przekonasz.

Poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się wewnątrz mojego brzucha. Przyznaję, dziewczyna znów mnie zaskoczyła. Wiedziałem, że jest wyjątkowa, a jej pomysły znacznie odbiegają od normy, a teraz udowodniła, że wciąż wiem o niej niewiele. Imponowała mi i to bardzo.

-Może być. - przyznałem i ułożyłem torbę na krześle.

-Naprawdę, Channie?

-Oczywiście, nie trzeba mnie zachęcać podwójnie. - przytaknąłem i posłałem dziewczynie jeden ze swoich najlepszych uśmiechów.

-Zanim zaczniemy... czy masz pojęcie o mandalach? - spytała.

-Brzmi niesmacznie. Co to? Mistyczna potrawa?

-Oj ty głodomorze. Nim coś spaprzesz lepiej przeczytaj. - zaproponowała i podała mi książkę „Magiczny świat mandali dla początkujących i zaawansowanych". Przez moją niewiedzę opóźniałem Shao, nie lubiłem sprawiać jej zawodu, lecz cóż poradzę? Na mandalach w ogóle się nie znałem. To znaczy, coś tam obiło mi się kiedyś o uszy, ale nie zagłębiałem się w to stwierdziwszy, iż jest to bardzo delikatny temat, którego wolałem nie poruszać. Okej, interesowały mnie paranormalne filmy, widziałem większość starych i nowych. Wydawało mi się, że to ja jestem niedoścignionym maniakiem, lecz Shao skutecznie udowadniała mi, jak bardzo się myliłem. Może robiła to nieświadomie, ale i tak zauważyłem, że jest w ten temat bardziej wkręcona niż ja. Możliwe też, iż bawi się w egzorcyzmy. Ciekawe, czy jej rodzice wiedzą, czym córunia się zajmuje, kiedy oni są poza domem.

    Po jakimś czasie zakończyłem lekturę. Muszę przyznać, iż było to nawet ciekawe, dlaczego ja się dowiaduję o tym dopiero teraz?

-Co ty kombinujesz? Bo nie wierzę, że urządzałabyś to dla zabawy. - spytałem Shao z lekko rozdziawionymi ustami, ponieważ ta ręcznie ubijała w miseczce miąższ z lychee i jeszcze z jakimś innym owocem. Wyglądało to na lepką i maziowatą substancję, co była podobna do glutów. Fuuj...

W powietrzu unosił się zapach przyjemnych i ostrych przypraw, których nazwy nie umiałem określić, lecz nie były mi obce. A przynajmniej tak mi się wydaje.

-Czemu jesteś taki zdziwiony? - spytała. - Coś ominąłeś? Czegoś nie wiesz?

-Nie, przeczytałem wszystko od deski do deski. - przyznałem. - Zastanawiam się... czemu to ma służyć? Naprawdę tak bardzo ci się nudzi? - zadałem jej pytanie.

-Nie, potrzebuję mandali w celach ochronnych. A do tego przydają się dwie osoby, jedna nic nie zdziała. - wyjaśniła, a ja poczułem się głupio, że przyrównałem ją do tak niskiego poziomu. Z drugiej jednak strony dalej nie rozumiałem, dlaczego miałyby jej być potrzebne mandale. Do czego? Jej się chyba naprawdę nudzi...

-Channie, nie słuchałeś mnie. Mówiłam, że potrzebujemy mandali, są przydatne w walce z niksami.

    Zamrugałem oczami. Czy ja trafiłem do nieba, bo ta dziewczyna sprawiła, iż czuję się jak w Raju! Nie gniewam się, nie wściekam, połączyła nas wspólna pasja, a Shao jest po prostu pozytywnie nakręcona. Może troszkę bardziej ode mnie, ale podoba mi się. I to bardzo! Może daję jej błędne sygnały i ona myśli, że próbuję ją zniechęcić, ale nie. To nie tak. Ja po prostu nie mogę uwierzyć, jakie mnie wielkie szczęście spotkało! Nie dowierzałem mimo, iż posiadam parę sprawnych oczu, których wcale nie muszę leczyć. No dobrze, może czasem nie dowidzę, ale to chyba każdy tak ma. Przyznajcie sami: czy nie uznalibyście, że to dziwne i nietypowe spotkać osobę wprost idealną? To musi być sen, prawda? Bo to niemożliwe, żeby istniały dwa takie same charaktery. Do tej pory myślałem, iż jestem numerem jeden, a przynajmniej tak byłem traktowany. Przez rodziców, którzy nie poświęcali mi zbyt wiele czasu, bo to wyjazdy, a to znowuż obchodzenie hucznej dwudziestej dziewiątej rocznicy ślubu na Bahamach albo na Hawajach. To znowuż wyjazd służbowy ojca na wyspę Jeju, a to znowu coś i tak się nasze życie toczyło. Przyjaciół zbytnio nie posiadałem, a ci, co próbowali się ze mną zapoznać szybko rezygnowali, kiedy tylko dowiadywali się o moich pasjach. Dlatego to do mnie nie potrafiło dotrzeć. Znałem się z Shao naprawdę krótko, a już zdążyłem się na niej poznać. Przy niej człowiek odnosił wrażenie, że przyjaźń to naprawdę piękna więź dwojga lub większej grupy ludzi. Shao dawała nadzieję, ale dzięki temu, że jej pasja do rzeczy nadnaturalnych w znacznym stopniu przekraczała moje zainteresowania, nasza relacja była o wiele ciekawsza. Z jednej strony było to fantastyczne uczucie, które rozpierało mnie od środka, czułem się jakbym przezywał „drugą młodość" mimo, iż nawet nie dobiłem trzydziestki! Raz się ma dwadzieścia lat, ale momentami czułem się staro; przy Shao ładowałem swą „młodzieńczą baterię energii", co pozwalało mi iść z duchem czasu, a nie kroczyć do nieatrakcyjnej i nieciekawej trzydziestki. Dziesięć lat to jednak spora różnica, a ja miałem marzenia, które wolałem zrealizować i to najlepiej, nim stanę się zrzędliwym zgredem w wieku trzydziestu pięciu lat. Nie żebym gardził ludźmi w wieku trzydzieści plus, ale według moich obserwacji są to albo niespełnieni w roli żon lub mężów single, albo dumni biznesmeni, napełniający swe konto bankowe grubymi bilionami. Nie uśmiechał mi się także zbyt wczesny związek tak jak to było w przypadku moich rodziców. Z jednej strony okej, na miłość nie ma rady, ale czy naprawdę nie mogli skończyć szkoły średniej? Ojciec zajął się biznesem już w wieku szesnastu lat. No więc właśnie dlatego w pewnym sensie czuję się staro. Przez wczesne przyjście na świat. W pewnym sensie podziwiam rodziców, bo przyszedłem na świąt w dwudzieste urodziny swojej mamy, ale z drugiej strony nie rozumiem tego ich wczesnego rodzicielstwa. Chyba chcieli mieć wszystko od razu, a teraz nieco zwolnili. No ale mniejsza z tym. Postanowiłem, że ja się w żadne „czary-mary", „hokus-pokus" biznesy bawić nie będę. Aktywnie korzystałem z wolności, jaką otrzymałem w prezencie od rodziców, za co oczywiście jestem wdzięczny, choć czasem mam wątpliwości, czy dobrze się ze mną dzieje.

-Channie, powiedz coś. - moje rozmyślania zostały przerwane przez Shao.

-Jesteś genialna. - wypaliłem i wtuliłem się w nią tak mocno, że wylała trochę wosku na podłogę. - Z tobą mogę iść na bój i wiem, że mi się spodoba.

-Nie wpakuję cię w żadne czary-mary, obiecuję. Krzywda ci się nie stanie.

-Ale ja cię wspieram. Po prostu... to niesamowite, że jesteś.

Na twarzy dziewczyny zakwitł uśmiech, a na policzkach pojawiły się czerwone plamki. Ach, jak ja kocham te rumieńce, które oblewają twarz Shao.

-Ach. No to tego... skoro tak, to dziękuję, ale następnym razem nie blokuj się tak. Odpłynąłeś i to za bardzo. – przyznała, na co przytaknąłem grzecznie głową.

-Zero odpływania gdzieś myślami. – potwierdziłem.    

- - - - - - -

update: 27.09.2016r =17:46=

Edit: 04.07.2018r.

-SongJiji

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top