Rdz. 9 „ Jedenasty"
(Lu Han)
W napięciu oczekiwałem, aż Tori wykona kolejny ruch. Wyglądało jednak na to, że ujawnia się w najmniej oczekiwanym momencie i choćbym był nie wiadomo jak znakomitym łowcą, Tori nie przechytrzę i chyba nikomu się to nie uda. Nie miałem żadnego dowodu na to, że to rzeczywiście ona i tym razem stoi za zbrodnią – odejście mojego ojca z pewnością nie było przypadkowe, jednak trzymało się mnie przeczucie, że jednak to Tori. Oczywiście nikt by mi nie uwierzył, więc zająłem się sprawą na własną rękę, choć łatwo nie jest.
* * *
(Chan Yeol)
Czas w Hangzhou szybko mi leciał, bo miałem tu kogoś, kto mi pomagał i mnie wspierał. Stało się to nieoczekiwanie, nie liczyłem na to, że tak szybko się tu zaaklimatyzuję. Dzięki mojej chińskiej koleżance mój chiński uległ poprawie, ale nie z tego cieszyłem się najbardziej. Shao sprawiła, że moje szare dni i nudne życie bogatego syna znanego małżeństwa, zaczęło nabierać barw. I to dosłownie. Czułem tę przemianę wewnętrznie. Jakoś tak zacząłem inaczej wszystko postrzegać.
Nie sądziłem, że stanie się to tu w Hangzhou, jednej z chińskich prowincji. Tak daleko od mojego rodzinnego miasta w Korei Południowej. Nie myślałem też nigdy, że swoją pierwszą miłość doświadczę w obcym kraju. Tzn., to nie tak, że stroniłem od towarzystwa kobiet. Bywałem nie raz i nie dwa wśród takich czy owakich dziewczyn, lepszych bądź gorszych, ładnych bądź przeciętnych, lecz nigdy do żadnej nic nie poczułem. Nie byłem nimi zauroczony; możliwe iż inni uważali mnie z tego powodu za dziwaka, ale taki już byłem. Nie miałem w zwyczaju wpraszać się do serca każdej napotkanej dziewczyny – jeżeli w ogóle myślałem o dziewczynie, to miałem nadzieję raz a dobrze zakochać się i to nie w byle jakiej, ale takiej, która czymś mnie poruszy. Przy Shao zrozumiałem, że coś się ze mną dzieje. Powoli zaczęło do mnie docierać, dlaczego. Coś specyficznego, takie uczucie, że od razu wiedziałem, że to właśnie ona. To nie musiało się tak skończyć, ale jednak ja, Park Chan Yeol, a raczej moje serce, zdecydowało. Może to za szybko, bo znamy się tak mało. Ja jednak chciałem zaryzykować. Czy warto, czy nie okaże się później.
Spacerowałem sobie ulicami Hangzhou bez konkretnego celu, ale zatrzymałem się, bo omal nie wpadłem na kota. Nie żeby był jakiś szczególny. Nie wyglądał na jakiegoś rasowego. „Dachowiec" – to określenie też do niego nie pasowało, bo był zbyt zadbany. Dżentelmen w każdym calu, zarówno dla ludzi, jak i...kotów? Rozejrzałem się, czy aby nikt go nie szuka, ale wyglądało na to, że nie.
-Zgubiłeś się, tak? - zwróciłem się do kotka, który miauknął, a ja wśród zgiełku panującego na ruchliwej ulicy ledwo byłem w stanie usłyszeć jego słabe „miau". Dźwięk wydobywający się z jego malutkiego pyszczka dał mi znać o tym, że kotek jest jeszcze młody, natomiast głośne donośne „grau" z jego brzuszka świadczyło o tym, że stworzonko odczuwa mega głód. Nakarmiłem go pokruszonymi herbatnikami, które znalazłem w mojej torbie i postanowiłem zabrać go od razu na wizytę do weterynarza. Świetnie. Chan Yeol, brawo. Złote serce, ambitne ambicje, ale twoja znajomość chińskiego to marne zero. Tak jak można się było spodziewać, rozmowa była ciężka, gdyż stary Chińczyk kiepsko znał angielski i ledwo co rozumiał moją „chińszczyznę". Próbowałem coś powiedzieć, kalecząc język mędrca Konfucjusza, oczywiście skutek tego był taki, że starzec odmówił, bo wyprosił mnie za drzwi. Na szczęście do budynku wszedł ktoś, kto stał się można powiedzieć, że moim „wybawcą". Jego chiński był doskonały. Weterynarz przyjął mojego znalezionego kota bez problemów.
-Hej ty...ty nie znasz chińskiego, prawda? Co cię podkusiło, by tu przyjść? – zagadał do mnie po koreańsku jak gdyby nigdy nic. To cud!
-Taa...Dzięki wielkie naprawdę, w czarnym bagnie byłem, zjawiłeś się i...naprawdę nie wiem, jak mam dziękować. – odparłem z nieukrywaną wdzięcznością.
-Jestem Zhang Yixing – przedstawił się chłopak. Ile on zna języków? Bo ma świetną wymowę i akcent.
-Chanyeol. Park Chanyeol. - odpowiedziałem i uścisnęliśmy sobie dłonie.
-Mogę zapytać, co tu robisz bez znajomości chińskiego? A może stres?
-Więc... tak po prostu. To moja tak jakby...można by powiedzieć, że wycieczka. Nie zamierzałem i nie zamierzam zostać za długo, po prostu spakowałem się i poleciałem do Chin. – wyjaśniłem mu całkiem szczerze. - Ale znalazłem kota i pomyślałem, że trzeba o niego zadbać. A ty? Mieszkasz tu?
-Podobnie. Jestem z kumplami na wycieczce, podziwiamy krajobraz, podrywamy panienki. Takie tam.
Spędziłem z nim miło czas. Wyszło na to, że ten Yixing, to całkiem porządny chłopak. Po dwudziestu pięciu minutach doktor wyszedł i oznajmił, że z kotem jest wszystko w porządku – zrozumiałem dzięki Yixingowi, który mi przetłumaczył. Po zidentyfikowaniu jego odcisków łapek wyszło na to, że kot nie należał absolutnie do nikogo. Otrzymałem pozwolenie na piśmie, że mogę go zatrzymać, jako że przyprowadziłem zwierzaka na badania. Miły, starszy Chińczyk. Nie miałem warunków, by zatrzymać biednego futrzaka. Od razu pomyślałem o Shao. Tak, pomysł idealny. Nie wiem, czy lubi koty, ale możliwe, że tak; zawsze to mała szansa. Nie zaszkodzi jej uszczęśliwić, a czułem, że muszę. Tak w ramach podziękowań. Poza tym trzymało się mnie przekonanie, że potrafię sprawić, iż będzie szczęśliwa. Spróbować nie zaszkodzi.
Za pomoc okazaną kotu przez starszego weterynarza, odliczyłem kilka yuanów , lecz weterynarz ich nie przyjął, poklepał mnie po plecach i życzył powodzenia. Ukłoniłem się typowym chińskim ukłonem tak jak należało czynić w stosunku do osoby starszej bądź o stopniu wyższym niż ja.
Nim miałem dotrzeć do domu młodej Chinki, czekało mnie kolejne spotkanie, o którym nie mogłem wcześniej wiedzieć. Któż z nas umie przewidywać przyszłość? Napotkałem wysokiego chłopaka, który wyglądał jak żywa wersja misia pandy. Z całym szacunkiem, ale wyglądał śmiesznie. A może to był efekt ćpania? Nie Chan Yeol, zły, zły. Nie możesz oceniać ludzi w ten sposób.
Chłopak zwrócił się do mnie po koreańsku, choć z wyglądu tak samo jak Yixing, przypominał Chińczyka. Szukał kogoś o imieniu Sehun. Odpowiedział najgrzeczniej jak potrafiłem, że niestety, ale nie widziałem. Poza tym, co mnie obchodził jakiś Sehun.
Nawet jeżeli Tao, bo tak miał na imię chłopak-panda, opisał tego Sehuna bardzo dokładnie, wciąż odpowiadałem przecząco.
Zrobiło mi się ciepło, bo okazało się, że idziemy w tą samą stronę. Nie, tylko nie do mojej Shao...
Może to idiotyczne, ale obawiałem się, że Tao chce mnie zmylić i dlatego wypytywał o jakiegoś z kosmosu chyba wziętego Sehuna. Teraz to się już nakręciłem na maksa. Czy on chce popisać się przed Shao? Czy idzie do niej? Czy chce mi ją zabrać?
Wiem, głupi zbieg okoliczności, że szliśmy krok w krok. Nie zdążyłem jej jeszcze wyznać swoich uczuć, a tu proszę, pojawił się podrywacz i prawdopodobnie potencjalny rywal. To żałosne, zachowuję się jak zazdrosny chłopak. Tego jeszcze nie było, Park Chan Yeol oszalał z miłości! Zrobiłem sobie jednak nadzieję, że ten Tao po prostu idzie tą samą drogą, niekoniecznie jego celem jest Shao. Wiedziałem, że oczekuję na „kota w worku", bo tak naprawdę nie miałem żadnej wiadomej, której mógłbym się chwycić. Czy Shao w ogóle mnie lubi? Czy traktuje mnie miło i uprzejmie, a tak naprawdę uważa, że jestem na poziomie dzieciaka z podstawówki? To, co będzie, ma się dopiero rozegrać. Nie psuj sobie i mi humoru, Chan Yeol. Odpręż się do głosu doszło moje drugie „ja". Chanyeol, nie panikuj przedwcześnie.
Odetchnąłem z ulgą, Tao poszedł w zupełnie inną stronę, a ja podszedłem do drzwi domu, w którym mieszkała moja Chineczka. Kot spał w głębokiej wewnętrznej kieszeni mojej kurtki, nie wydawał dźwięków, nawet cichego „chrapania" typowego dla przedstawicieli swojego gatunku.
-Hej Channie. Nie umawialiśmy się na dzisiaj. – przywitała mnie Shao, gdy otworzyła drzwi.
-Tak, wiem. Ja tylko chciałem... Podziękować. – wyjaśniłem i wyjąłem kota. Shao patrzyła to na mnie, to na kota, z szeroko otwartymi oczami. – Proszę. On... On.. Znalazłem go jakieś pół godziny temu, już był u weterynarza, nic mu nie jest. Ja... On... On... myślę, że dobrze się nim zaopiekujesz.
-Och, wow. Channie...! Nie wiem...Ja... on jest śliczny... Dziękuję. – usłyszałem w odpowiedzi, po czym spojrzała na mnie, pytając się o pozwolenie. Uśmiechnąłem się i podałem jej kotka do rąk. – No dobrze. To mieszaniec, ma coś z kota brytyjskiego i chyba... chyba też z innej rasy, ale nie jestem pewna.
Och, świetnie, sam bym na to nie wpadł...
-Oj, Chan Yeol, co to za okazja? – dopytywała się i delikatnie zarumieniła się.
-Ja...ja po prostu bardzo cię lubię i to... on jest dowodem naszej przyjaźni. To znaczy... jeżeli, jeżeli też tak uważasz. - wyjaśniłem.
-Och, oczywiście. Ale nie musiałeś...
-Dbaj o niego, dobrze? To znaczy... nie masz alergii na sierść ani nic...?
-Nie, nie mam. Będę dbać, dziękuję. – powiedziała i stanęła na palcach i dała mi małego cmoka w policzek.
Cieszyłem się, bo dopadło mnie wiele potwornych obaw, ale rezultat przyjścia przedstawiał się radośniej, niż w scenariuszach, które pośpiesznie układałem w głowie. Oczywiście nie mogłem dać dziewczynie do zrozumienia, że czuję coś więcej. Niby czułem, jak mnie do niej ciągnie, ale pomyślałem, że nie chcę, by nasza przyjaźń zeszła na dalszy plan. Potrzebowaliśmy odrobinę więcej czasu.
~ ~ ~
(Suho)
Tao latał za Sehunem po całym Hangzhou, ale znaleźliśmy tego dzieciaka Oh szybciej. Zadzwoniłem do niego, że czekamy na wzgórzu pod Drzewem Lawendowym*.
-Wiedziałem, że tak będzie. – westchnął Chen.
-Są duzi~ - odparł śpiewnie Yixing, który miał być razem z Tao i Sehunem.
-Ale to wina Sehuna, że się zgubił. – odezwał się Kris, po czym poczęstował się ciastkiem mochi**
Tao wrócił szybciej niż Sehun, przytaszczył ze sobą całą torbę słodkich, chińskich ciastek i kruchych słonych herbatników wypiekanych w piecach Hangzhou.
-Jedenasty.Znalazłem go. – oznajmił zdyszany Sehun po czterdziestu pięciu minutach, gdyjuż do nas dotarł.
- - - - - - - - - - -
17.02.2016
=14:58=
*Drzewo Lawendowe - a tak dla odmiany od typowych Wiśni (Sakur), magnolii itp. :D
** mochi - rodzaj pysznego wyrobu ciastkarskiego wykonanego z klejącego się ryżu oraz mąki ryżowej mochiko ; występuje w postaci ciasta bądź cukierków nadziewanych fasolką bądź truskawkami ; w postaci ciasta na obszarze takich krajów azjatyckich jak znana dobrze Japonia . O mochi słyszy się również w Korei Południowej, Tajwanie, Kambodży oraz na Hawajach
edit: 04.07.2018r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top