Rdz. 5 : „Shao Yue Fei"

( Narrator)

   Po sprawdzeniu bagażu cała dziesiątka z EXO przeszła po schodkach na pokład samolotu. Zajęli odpowiednie miejsca i czekali, aż pozostali pasażerowie również to uczynią. Przyszła pora na standardowe procedury, gdzie stewardessa przypomniała o wyłączeniu urządzeń elektronicznych takich jak telefony komórkowe.


-Yifan ge~ Zabrałeś jakieś słodkości? – spytał Yixing, który wiedział, że domowe wyroby mamy Krisa są tak genialne, że są w stanie podbić serce nawet takiego skrytego w sobie chłopaka, a dokładniej Kaia.

-Oczywiście, dla każdego z was. – potwierdził Kris, po czym wyjął ze sportowej torby, owinięte papierową serwetką pudełko.

-Aww, jakie duże - zachwycił się Xiumin, który również był fanem słodyczy.

-Jeszcze ciepłe? – spytał Kyungsoo, na co Kris kiwnął głową.

-Niech skosztuję. – dołączył do rozmowy Tao.

-No to uwaga. Otwieram. – oznajmił lider EXO-M, na co chłopaki tak długo wyczekiwali.

    Yifan uniósł wieko pudełka, a po chwili rozległ się dźwięk zachwytu.

-Wow! Księżycowe ciastka~ Mniam. – ucieszył się na ich widok Chen.

-Uhm... czy mnie wzrok nie myli, czy tu są nasze symbole? – zadał pytanie Sehun.

-Tak, dziesięć. Dla każdego. Czy nie mówiłem, że coś mam? – odparł Kris.

-Aż żal cię jeść. – stwierdził Baekhyun biorąc do rąk ciastko ze swoim żywiołem.

-Hej Jongin. – zwrócił się do młodego buntownika Kris, a gdy ten nie zareagował, Wu dźgnął go palcem w bok.

- Czego?! – odwarknął niezadowolony Kim, że mu przerwano.

-Ciasteczko. Mama upiekła. – wyjaśnił Kris. – Częstuj się.

Na widok ciastka Kaiowi ślina podeszła do gardła, jednak starał się wybrnąć z opresji i nie dać się skusić.

-Nie chcę go. – próbował udawać obojętnego, lecz nie bardzo mu wychodziło.

-No dalej, każdy wziął. Dlaczego się tak wzbraniasz?

-I tak cię nie lubię. – mruknął Kim, po czym szybko sięgnął po ciastko. Miał słabość do potraw przyrządzanych przez opiekunkę Krisa, nie wspominając o wypiekach, nie mógł odmówić sobie babeczki bądź innej pyszności. Słynne ciastka księżycowe były „strzałem w dziesiątkę"– Kai'owi wystarczył ten smaczny kąsek, by jego podły humor i nastrój zniknęły na dość długo.

   Kris był świadomy, że Jongin żywi do jego osoby swego rodzaju niechęć. Nie mógł za każdym razem go „niańczyć", czasem problem rozwiązywał się sam.

-A co, jeżeli nie znajdziemy nikogo w Seulu? – zapytał D.O.

-Przede wszystkim musimy pozałatwiać rodzinne sprawy. – odpowiedział Suho i tu spojrzał na Kaia.

-No co? Ja już wszystko załatwiłem, a raczej Kris załatwił. – udzielił odpowiedzi Kai i oblizał z wargi pozostałości po nadzieniu z ciasteczka.

-Mógłbyś schować swój długi język, wszyscy widzieli, co nim wyczyniasz. – poinformował go Yifan.

-No, przynajmniej ta część mnie jest sprawna, powiedziałbym że nawet bardzo. Nie musisz się tak o mnie martwić, Yifan, radzę sobie.

- Nie wiem, co to miało oznaczać, ale zachowaj te historie dla siebie, Jongin. Wolałbym też, byś nie wykonywał żadnych dwuznacznych ruchów.

-Tylko to, że ja w przeciwieństwie do niektórych umiem wykorzystać „talenty", którymi obdarzyła mnie matka natura – zakończył dyskusję Kim usatysfakcjonowany tym, że Kris nie potrafił mu odpowiedzieć.

   Po około dwudziestu minutach dwupłatowiec uniósł się w górę, a Kai uwiadomił sobie, że trzy dni w Seulu pod czujnym okiem Yifana, będą nie do zniesienia. O ile nie znajdzie sobie kogoś, kto tak jak Lin Lin sprawiłby, iż nie warto się przejmować kimś takim jak Yifan. Nic nawet ciastko, nieważne, że przygotowane przez mamę Krisa, nie jest w stanie sprawić, by Kai zapomniał, jak Kris na każdym kroku go upokarza.

~ ~ ~

( Lu Han )

    Odczuwałem straszną niechęć przed powrotem do domu, ale nie ucieknę, bo to sprawiłoby, że pogrążyłbym się bardziej.

-Xiao Lu, dlaczego opuściłeś dom? – usłyszałem pierwsze co po wejściu w skromne progi azylu. Żadnego „Cieszę się, że nic ci się nie stało" ani „ Jak dobrze, że jesteś". Nic, zupełnie nic. Dlaczego to tak boli...

-Ojciec zadał ci pytanie, odpowiedz. – poprosiła mama. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale co? Byle wymówka nie jest najlepszą opcją, moi rodzice to twardzi konserwatyści. Nie mogłem wcisnąć im kitu.

-Nie wiem, po co tam poszedłeś. Chyba tylko po to, by sprawić mi i matce problemy.

-Nie...to nie moja wina...- zaprzeczyłem.

-Czy ty wiesz, co mówisz?! Wszyscy uważają, że jesteś niepoczytalny. Czy nie rozumiesz, jaki wstyd mi i matce przyniosłeś?!

   Zagryzłem dolną wargę ust. To było najgorsze, co mogłem usłyszeć ze strony ojca. On sam miał mnie za niepoczytalnego, natomiast mama...Spojrzałem na nią i zobaczyłem w jej oczach strach. To zabolało.

Nie było nic gorszego poza opinią rodziców. Według nich okazałem się niesprawnym umysłowo, nieobliczalnym, niekonwencjonalnym tworem, będącym w stanie zaciągnąć przyjaciół gdzieś hen, hen daleko po to, by z nimi skończyć.

Nagły ucisk w klatce piersiowej sprawił, że bez sił osunąłem się na kolana. Poczułem łzy formujące się w kącikach moich tęczówek. Zauważyłem, że ojciec wstał i ruszył do drzwi, matka próbowała go zatrzymać, ale żadne z nich nie podeszło do mnie i nie zapytało, dlaczego tak nagle zmizerniałem.

~ ~ ~

( Chanyeol )

   Szedłem w stronę domu nowej znajomej, którą poznałem dwa tygodnie temu. Nie mogę uwierzyć, że tak długo ją znam.

*Wspomnienia*

   To był mój pierwszy samodzielny dzień poza granicami Korei. W Hangzhou nie miałem żadnego przewodnika, język też nie za dobrze znałem. Poprawka, wcale go nie znałem. Nie miałem szansy nauczyć się kiedykolwiek czy brać szybki kurs chińskiego. Wielka gapa ze mnie. Po prostu nie myślałem, że mandaryński albo kantoński będzie mi potrzebny. „Wyprawa" do Hangzhou odbyła się zupełnie spontanicznie: szukałem emocji. Nie byłem nie wiadomo jak bogaty, ale do biednych też nie należałem. Rodzice narzekali, że muszą „znosić humorki bogatego jedynaka", a więc wpadłem na genialny pomysł: aby nie zawieść ich więcej zabukowałem sobie lot do Chin. Tak więc na jakiś czas mogliśmy od siebie nawzajem odpocząć.

Pomysł był świetny. Jedynym minusem był mój brak znajomości chińskiego. No ale, hej. Przecież znam angielski, umiałbym się dogadać.

-Auć! – westchnąłem, gdy ktoś na mnie wpadł.

-Duìbùqǐ – usłyszałem czyjś głos. Pięknie, ktoś coś powiedział, a ja nie jestem w stanie odpowiedzieć.

Wstałem z chodnika i otrzepałem spodnie, a kątem oka dostrzegłem, że osoba, która na mnie wleciała przygląda mi się z zaciekawieniem.

    Przyjrzałem jej się uważniej. Malutka, filigranowa wręcz istotka. Długie, jasnobrązowe włosy, duże oczy, ładne długie ręce i zadbane dłonie, wysportowane nogi... Mm~ całkiem niezła laleczka.

-Hej, przepraszam. Gapa ze mnie. Nie miałam zamiaru na nikogo wpaść. – zwróciła się do mnie. O tak~ znała angielski, jak wspaniale-teraz ją rozumiałem!

-Nic się nie stało. Nie przejmuj się.- odparłem.

-Pójdziemy na lody? Wiesz, w ramach przeprosin. – zaoferowała. Odważna, Nie zna mnie, zresztą ja jej też nie, a już mi oferuje lody. – Pierwszy raz w Chinach?

-Taa...

-No to chodź, bo znowu na kogoś wlecisz. – poinstruowała mnie.

-Ale to nie ja. To ty... a zresztą. Nie jestem u siebie. W ogóle... rozumiesz, co mówię ?

    W odpowiedzi dziewczyna zaśmiała się, a czas nagle się zatrzymał. Rany, co to za uczucie?

Powinienem czuć się obrażony, a tymczasem wydarzyło się coś odwrotnego.

-No chodź. – nim zdążyłem udzielić odpowiedzi, nieznajoma ciągnęła mnie za rękaw bluzy w stronę lodziarni. Zamówiła nam lody jagodowe z syropem czekoladowym.

Nie wyjawiła powodu, dla którego to uczyniła, ale doszedłem do wniosku, że nie ma potrzeby się o to pytać. Może przypomni sobie później i sama mi powie? A nawet jeżeli nie, to przecież nie będę się upominał.

-Shao Yue Fei. – przedstawiła się w trakcie rozmowy.

-Park Chanyeol, ale dla znajomych Yeol, Yeollie albo Chan, Channie. – wyjaśniłem, podając swoje wszystkie możliwe nicki. Swoją drogą ciekawe, czemu nie powiedziała nazwiska. No ale mniejsza z tym. Shao Yue Fei... ciekawe imię, chociaż nie potrafię i nie potrafiłbym go powtórzyć czy wymówić.

-Zabłądziłeś? – spytała, pochłaniając drugą kulkę lodów.

-Nie, ale pierwszy raz jestem w Chinach.

-I co byś zrobił? To chyba przeznaczenie, że się spotkaliśmy.

-Może tak...

-Masz zamówiony pokój w hotelu? - dopytywała się.

-Wybacz, zawsze tak dużo mówisz? – przerwałem jej i wyrzuciłem zużytą papierową serwetkę do kosza na śmieci.

-Nie, ale nie chciałam, byś czuł się pod presją. Rozumiem, że to trudne znaleźć się gdzieś, gdzie nie znasz języka. Nie miałam zamiaru sprawić, byś poczuł się źle.

-Jak mówiłem jestem tu po raz pierwszy. – przypomniałem.

-Umm... co powiesz na to, byśmy poszli do mnie do domu? Znaczy... nie wyobrażaj sobie niczego, chcę ci po prostu pomóc.

    Poczułem, jak moją twarz nawiedził szalony uśmiech. Rany, co we mnie wstąpiło? Do tej pory żadna dziewczyna nie wprawiła mnie w tak duże zakłopotanie.

-Może jednak poszukam miejsca w hotelu.- mruknąłem cicho.

-Mhm, powodzenia.

     Młoda Chinka wstała z krzesełka, pożegnała mnie i ruszyła w kierunku tylko sobie znanym.

Jeszcze nie oszalałem. No bo, kto normalny oferuje zupełnie obcej osobie, że może przyjść do prywatnego domu? Istnieją dwa rozwiązania: jestem chodzącą głupotą albo to ona jest zbyt śmiała.

Koło południa miałem już z głowy zajmowanie się poszukiwaniami dogodnego miejsca na czas pobytu w Hangzhou. Dogadałem się z osobami w recepcji po koreańsku. To było naprawdę osiągnięcie dnia. I to takie niespodziewane. Nie oczekiwałem tego w najśmielszych snach, a tu taka niespodzianka.

    Później zdarzenia potoczyły się w zupełnie innym kierunku niż sobie planowałem, bo z Shao Yue Fei widywałem się niemalże codziennie. Pracowała w barze pod hotelem jako kelnerka. Wiem to stąd, że parę razy tam byłem. Shao spotkałem również w ulicznym kiosku z żywnością. Muszę przyznać, że radziła sobie całkiem nieźle. Przypadkiem dowiedziałem się, że ma ukończoną szkołę średnią, ale z pewnych powodów, których nie chciała zdradzić, sama zarabia pieniądze. Czyżby miała nieciekawą sytuację w domu?

    Pewnego dnia zostałem zaproszony do jej „rezydencji" i muszę przyznać, że wcale nie wyglądała skromnie, ale zbyt bogato też nie.

Rodzice Shao powitali mnie naprawdę miło, a ja się dowiedziałem, że Shao nie jest zbyt lubiana.

Niestety określono ją mianem niepoczytalnej. To znaczy, rodzicom nie przeszkadzały jej zainteresowania, ale społeczeństwu i ludziom ze szkoły Shao owszem. Ci co narzekali, myśleli po prostu płytko. Nie miałem pojęcia, że ja i Shao jesteśmy pasjonatami w kwestii zjawisk paranormalnych. Ponadto Shao uwielbiała koty, ja również, więc od pierwszego spotkania polubiłem Feng Li- dwuletniego kota sąsiadów, którym opiekowała Shao. Jego mięciutkie i puszyste futerko zasługiwało na uwagę, a to z tego względu, iż rzadko ma się do czynienia z takim futrzastym kocurkiem.

Możliwe, że nieco przesadzałem. Czy to możliwe, bym po zaledwie jednym spotkaniu popadł w zachwyt?

Tak, uwielbiałem futrzaki od zawsze. Miałem do nich słabość nie wiem dokładnie, czym to jest spowodowane, ale tak już jest i już.

   Oprócz „szału na koty", mnie i Shao połączyła miłość do słodyczy (zwłaszcza do żelków). Ponadto horrory. Wow! To naprawdę jakiś szczęśliwy przypadek, że moje i Shao drogi się ze sobą zetknęły, bo teraz już wiem, że oboje lubimy to samo. To niesamowite biorąc pod uwagę fakt, że na początku podchodziłem do znajomości sceptycznie. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że znajdę zrozumienie w jakiejś chińskiej dziewczynie z prowincji bliżej mi nieznanej. Zawsze uważałem, że to Koreanki mają tę moc i magię, te „elektryzujące wręcz spojrzenia". Niestety mamy w Korei dziwną modę i czasem trudno rozróżnić prawdziwą osobę, chłopaka czy dziewczynę od wytworu plastyki czy jak to się tam nazywa- „medycyny estetycznej" .

Nie znam się za bardzo na trendach panujących w Chinach, lecz nie wydaje mi się, by Shao należała do tego typu „płci pięknej", co to potrzebuje retuszu czy poprawy skóry czy twarzy. Bo jak taka osoba wygląda: sztuczne wypełniacze wpakowane w policzki, tzw. botoks – tylko odstraszają, a nie przyciągają. Shao chyba jest taka, jaką natura ją stworzyła i nie korzystała z żadnych medycznych pomocy. Najwyżej później się nią rozczaruję, ale raczej nie sądzę.

*Koniec wspomnień*

    Mimo iż przyjechałem do Hangzhou w zupełnie innym celu niż szukanie rozrywki, towarzystwo Shao w pewnym stopniu uspokoiło mnie i pomogło odnaleźć trochę odwagi i równowagi psychicznej do funkcjonowania. Tak więc dzięki Chince wkręciłem się do ciekawej pracy, jaką była obsługa kelnerska w tym samym barze, gdzie pracowała Shao. Muszę przyznać, że to była niezła oferta pracy jak na początek. Mogłem doszlifować swój marny chiński poprzez kontakt z klientami.

Miałem zamiar zapomnieć o tym, co spotkało mnie w moim rodzinnym mieście w Korei i wydawałoby się, że mój wybór okazał się słuszny. W dokształcaniu się w zakresie znajomości chińskiego pomagała mi właśnie Shao, ale jak to bywa, zawsze będą wzloty i upadki.

-Wchodzisz czy zamierzasz wrosnąć w próg i zostać częścią ganku? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Shao, a ja przypomniałem sobie, że przyszedłem do niej, by wspólnie pooglądać jakiś film. – Wchodź, właśnie pomagałam mamie przygotowywać przekąski. – dodała.

No i jak tu odmówić?

-Nic nie przyniosłem...- mruknąłem.

-Przyszedłeś, więc jest okej. Rodzice i tak wychodzą na ważne spotkanie.

-Czy to znaczy, że ty i ja... że mam cię niańczyć? – zacząłem niepewnie.

-Głuptas. Będziemy oglądali film. O czym ty myślisz to ja nie wiem, naprawdę.

    No właśnie. Zamiast rozmyślać o nie wiadomo czym, byłoby miło, gdybym zapytał, czy nie potrzebuje mojej pomocy. A ja tymczasem snuję tajemnicze mrzonki, o których istnieniu nie byłem pewny, dopóki Shao mnie o nich przypadkiem nie uświadomiła.

    Za każdym razem, gdy odwiedzałem rodzinny domek Chineczki, przechodziły mnie spazmy radości. To może dziwnie brzmi, ale nic na to poradzić nie mogę. Mam takie odczucia, ale skoro są pozytywne, to dobrze mi z tym. Chociaż zapewne wielu osobom mogłoby się to nie spodobać, a mi kazaliby się udać do psychiatry, ale mi odpowiadało towarzystwo Shao i póki co nie uważam tego za objaw szaleństwa.

~   : ~:    ~:    ~ :  ~:  ~

Notka : a oto on , 5 rozdział opowiadania z EXO. Przepraszam za opóźnienia, rozdział pojawiłby się jakieś 4 dni temu, ale przez panujące upały trudno było myśleć o opublikowaniu czegoś nowego. jak zawsze dziękuję wszystkim tym, co zostawiają gwiazdkę bądź komentarz albo i jedno , i drugie.

Do następnego! 

P.S. słowo duibuqi -z chińskiego "przepraszam". 

edit & korekta : 04.07.2018r.

Edit v.2 - 25.08.2018r. - Odszukałam błąd, który od razu poprawiłam. Przepraszam za utrudnienia, wynikające z tej pomyłki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top