𝔁𝔁𝔁𝓲𝔁
— 지금 나를 사랑해
⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
Swoje siły za to wytężał Jaehyun na kolejnym treningu koszykówki — tym razem jednak odbywał się on na zwykłej lekcji wychowania fizycznego. Szkoła dla niego niedługo miała się skończyć i może nie miał najlepszych wyników w nauce, ale jego sportowe statystyki rosły w górę. Od jakiegoś czasu trenował wielokrotnie bardziej intensywnie. Swoje negatywne myśli przerzucał na wysiłek fizyczny, przez co tym razem nie ruszał go brak publiczności, brak takiej Hyewon i... brak Jungwoo — chociaż, co do tego ostatniego nie był już taki pewien. Jego smutki jednak krzyczały głośniej, niż sam by tego chciał.
Zauważył to Doyoung, który jeszcze przed zejściem z boiska zdecydował się do niego podejść:
— Co dziś z tobą? Grałeś, jakbyś chciał nas wszystkich zabić. Może to nie ten poziom, co w waszej drużynie, ale się staraliśmy — mówił zdyszany, gdy Jaehyun nawet nie pofatygował się, by rzucić na niego okiem.
— Nic. Tylko — zaczął obojętnie — trochę mi się życie psuje, wiesz — wyznał z łatwością, jakby nie było to nic poważnego.
Doyoung za to rozszerzył oczy i zastanawiając się, co mogło trapić pana idealnego, rzekł:
— Co? Przecież ostatnio było wszystko w porządku. Nic nie mówiłeś. — Zaskoczył się. — Sesje skończone, trener cię zaczął szanować, masz fajną laskę... — wymieniał, ignorując fakt, że to wszystko mogło wyglądać inaczej po drugiej stronie wypucowanego, świecącego medalu.
— Trener dalej mnie ciśnie i nie mam już dziewczyny. Nie mogę spać, ciągle źle się czuję i nie daję rady — mówił szybkim tempem z takim samym niedoborem emocji. — Oto, co — zakończył, biorąc głęboki wdech, czując jakby miał zaraz paść przez wyrzucenie z siebie tego ciężkiego brzemienia.
To był jednak tylko skrawek góry lodowej, do której wnętrza Doyoungowi nie było już dane się dokopać w tamtym momencie.
— Aż tak poważnie? — Jaehyun przytaknął, zaciskając nadomiar wylewne usta w cienką linię. — Idziemy na piwo po szkole. Musisz mi wszystko opowiedzieć — zarządził, jednak Jeong zdawał się nie podchodzić do tej propozycji tak entuzjastycznie.
— Nie mam ochoty o tym gadać. Idę do domu — stwierdził, po czym przyspieszył kroku, by szybciej dostać się do szatni.
Tam już zaś kręciły się zażarte rozmowy na najróżniejsze tematy. Pomieszczenie huczało od męskich głosów, które nie ucichły nawet po wejściu kapitana do środka. To był ich błąd.
— Co, chłopaki, chujowo się grało, nie? — rzekł jeden z weselszych chłopaków, przebierając koszulkę.
— Bez naszego ulubionego geja to nie to samo — odezwał się następny, wprawiając większość pomieszczenia w śmiech.
Nie udało im się jednak tymi słowami rozbawić ani Johnny'ego, ani tym bardziej Jaehyuna, który będąc już na końcu zmiany stroju, postanowił ze złością dodać w końcu swoje trzy grosze do rozmowy:
— Możecie w końcu zamknąć mordy?! — wykrzyczał donośnym barytonem, którego nie zdołała nawet przytłumić bluza, którą wówczas zakładał przez głowę. Cała szatnia nagle ucichła, zatrzymując swoje czynności. — Co wy do niego macie? Jest taki śmieszny, bo co? Bo jest gejem? Dorośnijcie w końcu — denerwował się. — Niby tak wam przeszkadzają homoseksualiści, a ciągle wałkujecie ich temat. — Szatnia wciąż pozostawała w osłupieniu, gdy Jaehyun prawił im kazanie, zbierając swoje rzeczy do torby. — Może byście z nimi pogadali, zamiast pieprzyć o nich. Tak samo z innymi ludźmi — rzekł nieco spokojniej, zakładając swój bagaż na jedno ramię.
— A co ty ich tak bronisz? — pytał opryskliwie Yunbin, który jako jedyny nie bał się odezwać w opozycji do kapitana. — Może sam jesteś ciepły? — zasugerował, krzyżując ręce na nagich piersiach pokrytych masywnymi mięśniami.
— A jeśli nawet, to co? — mówiąc to pretensjonalnym tonem, zbliżył się do wyższego chłopaka nieznacznie, mrużąc oczy. — Dyskredytuje mnie to w waszych oczach? Zachowuję się inaczej niż inny człowiek? Nie mam prawa, by żyć normalnie? — pytał retorycznie, gdyż odpowiedzi nie uzyskał, a widząc, jak buntownikowi rzednie mina, dodał: — Zastanówcie się nad sobą, bo jak na razie, to mi wstyd za taką klasę i tym bardziej drużynę — skończył, a po wysłuchaniu chwilowej ciszy obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Szatnia pozostała w szoku. Każdy patrzył po sobie w zdezorientowaniu. Jedynie Johnny, zostając w nieprzebranej dolnej części stroju, zignorował dalszą zmianę odzieży, zebrał wszystkie swoje przedmioty w ręce i ruszył biegiem za przyjacielem.
Jaehyun nawet nie się obejrzał, czyje buty za nim skrzypią. Nie obchodziło go już nic. Chciał wrócić domu, a najlepiej to już z niego nie wychodzić. Był równocześnie dumny ze swojej przemowy, jak i przerażony jej konsekwencjami. Czuł, że jakaś istotna zmiana w jego życiu właśnie się rozpoczęła.
— Jayyy — zaczął z dumą w głosie, będąc coraz bliżej Jeonga — nawet nie wiesz, jak dumny z ciebie jestem — rzekł, równocześnie dorównując mu kroku, przy czym wolną dłonią poklepał go po plecach.
— Ta? A ja mam ochotę zapaść się pod ziemię — wyznał, czując, jak jego głos staje się chwiejny.
— To było bardzo odważne i jednocześnie mądre. Nie masz się czego wstydzić — wyznał Johnny, gdy wyszli ze szkoły.
— Takie odważne i mądre, że czuję się okropnie zażenowany — mówił, gdy krople stresu zaczęły pojawiać się w jego oczach, przez co nie mógł znaleźć kluczyków w plecaku.
— Dlaczego? Przemówiłeś językiem faktów do tych półmożdżków i teraz jest im na pewno w cholerę głupio — pocieszał go, gdy znaleźli się na parkingu.
— Mi też jest głupio i strasznie się boję — powiedział, wypuszczając łzę z oka, dzięki czemu mógł przez chwilę zauważyć, gdzie znajdują się jego klucze. — Boję się — wyznał szeptem jeszcze raz, zaciskając metalik z przyciskami w pięści.
— Nie masz czego — odpowiedział spokojnie, zaraz go przytulając.
Poczuł wówczas na swoim ciele silny, acz pełen osłabiających emocji uścisk Jeonga, który był już na skraju wytrzymałości. Jego głos się chwiał, a ciało wręcz drżało. Mimo ciepłej pogody opuszki jego palców zmarzły, przez co sztywno układały się na plecach Suha. Nagle Jaehyun kompletnie się rozkleił. Zaczął nawet łkać, chowając głowę w barku Johna.
Suh jeszcze nigdy nie widział swojego przyjaciela w takim stanie, a znali się wręcz można by powiedzieć, że od piaskownicy. Ich kontakt przez gimnazjum, co prawda, delikatnie się pogorszył, lecz w liceum zaczęli poznawać się na nowo. I faktycznie, Johnny poznał Jaehyuna z całkowicie innej strony, szczególnie w ostatnich miesiącach. To tylko udowodniło, że nawet tak długa rozłąka nie zdołała zniszczyć tej przyjaźni.
Johnny nareszcie mógł ujrzeć, że jego drogi Jay, którego poznał jeszcze przed nadaniem mu takiego imienia, nie dał tak naprawdę ponieść się swojej popularności. Nadal pamiętał, do kogo mógł przyjść w najtrudniejszych momentach; komu mógł zaufać. Johnny zatem ufał też jemu i wspierał go we wszelkich działaniach, pamiętając również, aby strofować mu, gdy zrobi jakąś głupotę.
Ówcześnie jednak jego zadaniem było naprowadzenie go na dobrą drogę, gdy ten zgubił się gdzieś w głębokim lesie przez zły drogowskaz. Należało mu uświadomić, że wcale nie musiał wszystkiego robić i przeżywać samemu, a wokół niego byli ci prawdziwi ludzie, którzy pomogliby mu w dojściu do upragnionego szczęścia. Tego właśnie Jaehyun potrzebował wtedy najbardziej na świecie.
— Słuchaj — powiedział John, po chwili ciszy, gdy nadal kojąco tulił przyjaciela — może pojedziemy do mnie na obiad, a potem pójdziemy na siłownię? Wyżyjesz się trochę na workach. Będzie ci lepiej — proponował w najjaśniejszym tonie, jaki mógł Jeongowi w tamtym momencie zaoferować.
— Nie mam ochoty nigdzie iść, Johnny — odpowiedział, oddalając swoją twarz od ciała Suha.
— Nie możesz się teraz odcinać od wszystkich. Wolisz mieć opuchnięte powieki, czy napakowane bary? — przekonywał go dalej z humorystycznym akcentem, jaki najlepiej potrafił obsługować.
— Dzisiaj... opuchnięte powieki — wyznał, odsuwając się od nieco starszego chłopaka.
— Nuh-uh, wrong answer. Mam kurczaka na obiad. Chyba go nie przegapisz? — mówił coraz bardziej wesoło, przez co udało mu się wywołać lekki uśmiech na zaczerwienionej twarzy Jaehyuna.
— W takim razie... chyba nie mam wyboru — zgodził się, pociągając nosem i zwracając się już bardziej szczerym uśmiechem w stronę Johna.
— Świetnie! — wykrzyknął, zabierając mu kluczyki z dłoni. — Ale ja prowadzę, bo ty jesteś rozemocjonowany — stwierdził, idąc w stronę białego auta. — I żadnej Olivii Rodrigo w moim samochodzie — zarządził.
— Ale to mój samoch...
— A kto ma kluczyki? — pytał, unosząc w górę kontroler pojazdu na skórzanym breloku.
— Dobra. — Pociągnął nosem. — Wsiadaj.
ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ
Pewnego dnia, odmiennego od poprzedniego wydarzenia, Mark siedział wraz z Yutą na ławce nieopodal swojego domu. Okolica nie była jedną z najbardziej estetycznych, gdyż na wyszczerbionych chodnikach panował brud zmieszany z wystającą ze szczelin roślinnością. Śmietniki przeszukiwane były przez lokalnego bezdomnego, a z wielu okien pobliskich kamienic słyszalne były albo pijane imprezy, albo kłótnie małżeńskie. Mimo tego było czuć pewien kojący nastrój na tej ławce bez jednej deski na środku.
Na niebo zaczęły wychodzić gwiazdy, którym naturalny satelita ziemski tego wieczoru nie przyświecał. Obaj mieli w dłoniach cząstkowo wypite piwo, jakie w tej dzielnicy było publicznie pite na porządku dziennym. Wówczas przyświecał im jedynie goły znicz, bez szklanej obudowy.
Patrzyli w ciemniejące niebo pokryte tysiącami gwiazd pojawiających się co i rusz, które odzwierciedlały ilość myśli ich obojga. Wiele ich spotkało ostatnimi czasy, przez co mieli miliony tematów na te pierwsze, normalne rozmowy. Mark nie sądził, że ten przypadkowy rockowiec, którego Jungwoo poznał przypadkiem i nieumyślnie w sobie rozkochał, będzie dla niego tak dobrym kompanem w bliskiej przyszłości. W końcu pierwszy raz zobaczył go na imprezie, gdy Jungwoo kleił się nie tylko do heteroseksualnego mężczyzny w kabinie toaletowej, ale i również do samego Yuty. Zdążył już jednak się przekonać, że jego ówczesna zazdrość o niespełnioną sympatię, tak naprawdę ich połączyła. Wyszło mu to więc na... nawet dobre.
Zyskał nie tylko ulgę na sercu, ale też nowego kumpla. Nie został więc całkowicie bez zysku. Najlepsze było w tym jednak to, że nie tylko sympatia do Jungwoo sprawiła, że się do siebie zbliżyli.
— Ogólnie to niedługo jedziemy z zespołem do Busan na koncerty. Chciałbyś z nami pojechać? — proponował Yuta — Wejściówkę masz za darmo ode mnie — i uśmiechnął się sugerująco.
— Jasne! — zgodził się entuzjastycznie. — Ja z moimi zespołami nigdy nie wyjeżdżaliśmy z instrumentami poza Seul — dodał, biorąc łyka gorzkiego napoju alkoholowego, po którym delikatnie się skrzywił tak samo, jak z każdym łykiem, zaczynając od pierwszego.
— Twoimi zespołami?! — zdziwił się Yuta, gdyż nie miał pojęcia, że Mark również był muzykiem. — Gdzie ty grasz? — spytał, siadając na ławce po turecku i odwracając się w pełni przodem do Marka.
— Właściwie to... już nigdzie — wyznał, przykry wzrok usztywniając w chodniku. — Poprzednie grupy rozwiązywały się po kilku miesiącach, a ta ostatnia mnie wykopała, bo... zadawałem się z gejem.
— Słuchaj, teraz jesteś w dobrych rękach — zapewnił starszy, klepiąc go po ramieniu. — Może nie szukamy nikogo i mamy stały skład od kilku lat, ale możesz pomagać przy instrumentach, czy coś — zaproponował. — Na czym grałeś? — przeprowadzał wywiad dalej, będąc ciekawym nastałego tematu o skrytym hobby Lee.
— Gitara, ale umiem też w klawisze i... trochę śpiewam — odpowiedział, ciesząc się, że w końcu rozmawiał z kimś na temat siebie, bo zazwyczaj nie okazywano mu zbyt dużego zainteresowania, co Yuta w tamtej chwili.
— Uuu, wilozadaniowiec. Podobasz mi się — wyznał zachwycony młodszym znajomym. — A piszesz jakieś teksty? — zadał kolejne pytanie.
— Pisałem dla wszystkich grup. Niewydane solówki też posiadam — pochwalił się, co posunęło Yutę tylko do jednego kroku.
— Zatrudniam cię! — powiedział z entuzjazmem, dopijając resztkę piwa.
— Słucham? — pytał z niepewności.
— Zatrudniam cię, jako naszego współpracownika — rozwinął. — Może nie jest to wejście do oficjalnego zespołu, ale możesz robić jako technik i producent. Co ty na to? — Mark nie wiedział, co odpowiedzieć na tę nagłą proozycję.
Kto by się spodziewał, że siedząc na ławce nieopodal swojego domu, pijąc piwo i wpatrując się w gwiazdy, zaraz dostanie propozycję pracy z nowym znajomym. Nieco absurdalne i można by pomyśleć, że podejrzane, ale opcja zarobku na czymś, co go interesowało, wydała mu się interesująca.
— Tak bez sprawdzania mnie bierzesz? — dopytał, zdziwiony tak nagłą propozycją, którą Yuta wysunął jedynie po krótkim wywiadzie.
— Mark, myślisz, że jak skompletowałem grupę? Na czuja — oznajmił, rozkładając się luźno na ławce — a ja czuję, że to początek wspaniałej współpracy. — Zwrócił głowę w jego stronę w szerokim uśmiechu.
Było w nim coś intrygującego. Mark czuł, jakby na ślepo mógł w tamtym momencie zrobić wszystko, co Yuta by nakazał. Jego mroczna aparycja znikała, gdy ujawniał swój rozpromieniony uśmiech. Nakamoto był tak zmiennokształtnym człowiekiem, że nie dało się jasno stwierdzić, co ten miał tak naprawdę na myśli. Było w tym wszystkim coś przyciągającego i... czarującego. Tak tajemnicza osobowość napawała Marka adrenaliną, gdyż z nim wszystko było niepewne, ale jakże ekscytujące.
Nie wiedział zatem, na co dokładnie się pisze, ale iskierki w jego oczach rozświetlały postać czerwonowłosego, uznając go jako wyjście z przyciemnionej już głęboko w jego głowie sytuacji z przeszłości. I wszystkich innych problemów, jakie wciąż go nękały.
— W porządku — powiedział zatem. — Przyjmuję propozycję.
ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ
Wracając do dnia pierwszej sytuacji tejże części historii, przenosimy się jedynie do popołudnia. Jungwoo stał przy kuchence, monitorując smażący się na patelni obiad. Tego dnia również nie poszedł do szkoły, a żeby zrekompensować niekwykonane obowiązki ucznia, postanowił odpłacić się w roli gospodarza domowego.
Jego ciocia w tym czasie kręciła się po domu przestawiając różne rzeczy, sprzątając i wkładając świeże kwiaty do wazonu w kuchni, jakby miało się tam wydarzyć coś ważnego. Dla Jungwoo zaś był to kolejny dzień, w którym ominął szkołę, a zachowanie Jihyun tłumaczył sobie zwyczajną nudą w dzień wolny od pracy, z której postanowiła się wówczas zwolnić na jedną dobę. Czasem tak robiła, by zwyczajnie odpocząć od czasem dziewięciogodzinnego siedzenia w biurze, dlatego nie wzbudziło to żadnych podejrzeń Jungwoo, który pierwszy raz od dłuższego czasu regularnie unikał lekcji.
W pewnym momencie kobieta zniknęła z domu, czym Jungwoo niezbyt się przejął. Założył, że wyszła chwilowo się przewietrzyć, posprzątać na ganku lub wytrzeć bramę. Zaraz jednak pojawiła się z powrotem, przez co Obok zaczął szczekać. Było to obcym zjawiskiem, bo piesek nigdy nie szczekał, gdy kobieta wracała do domu po tak krótkim czasie nieobecności. Spoglądając jednak w stronę korytarza, zrozumiał, czemu ich pies tak zażarcie dawał o sobie znać.
Szok, jaki ten przeżył, idealnie opisywała drewniana szpatułka, która przy nagłym usztywnieniu się jego ciała upadła na podłogę.
Ciocia ustała w salonie z jeszcze jedną kobietą u swego boku. Miała długie, brązowe włosy z subtelną grzywką po bokach swojej twarzy o delikatnych rysach. Jej różowe usta wygięte były w łagodnym uśmiechu, lecz ciemne oczy emanowały niepewnością. Jej ciało pokrywała krótka biała sukienka opleciona wzorkami błękitnych kwiatów, a na jej ramieniu spoczywała beżowa torba bagażowa z przyczepionymi do niej brelokami z Paryża i Mediolanu. W jej włosach dodatkowo można było znaleźć przypiętą białą kokardę, a na jej szyi srebrny wisiorek z literą... S.
— Hejka, braciszku — rzekła miło, lekko machając do chłopaka wolną dłonią, ozdobioną długimi paznokciami w kolorze metalicznego błękitu.
Jungwoo kompletnie nie spodziewał się wizyty, a szczególnie tej kobiety, gdy przez dwa lata udawali, że nie wiedzą o swoim istnieniu. Chwilę pozostał w szoku, po czym czując spaleniznę, zsunął patelnię z płyty indukcyjnej, następnie bez słowa kierując się do swojego pokoju, przy tym ignorancko wyminął obie kobiety.
Trzask drzwi przestraszył brunetkę, która delikatnie speszyła się jego zachowaniem. Wiedziała, że sknociła sprawę po całości, gdy ze swojej strony mogła zrobić coś już dawno. Jednak bała się. Rodzice mocno na nią wpływali przez wszystkie lata, a tym bardziej po tej feralnej Wigilii. Sama nie była najlepszą osobą dla brata, ale gdy ten się wyprowadził, poczuła, że miarka się przebrała. Jednak trochę zajęło jej wyrzutom sumienia, by się ujawnić.
Zawsze była dla niego opryskliwa, wredna i rzadko miewała przejawy dobroci wobec jedynego brata. Dlatego dziwnie jej było poczuć tak głębokie współczucie do tak denerwującego ją młodszego osobnika, któremu nigdy nie wyznała, że tak naprawdę go kocha.
Z każdym dniem, gdy próbowała się przełamać, znikały szanse na to, że Jungwoo będzie w stanie jej wybaczyć. Odkładała kontakt z nim w czasie, tłumacząc to sobie, że jeszcze nie pora. Kiedy jednak miała ona nadejść, gdy czas mijał, a jej młodszy brat zamiast poczucia wybaczenia, rosnął w nienawiści do swojej najbliższej rodziny?
Musiały minąć dwa ciche lata, by w końcu odezwała się do cioci i zdecydowała się niespodziewanie odwiedzić Seul. Miała wówczas nadzieję, że jeszcze nie było za późno na odkupienie win, lecz po reakcji Jungwoo na jej przyjazd... jej nadzieje zostały pokruszone w drobny mak.
— Porozmawiam z nim. Poczekaj — zarządziła ciocia, podchodząc do jego drzwi. Pociągnęła za klamkę, a gdy powłoka okazała się zablokowana, zaczęła pukać w nią swoją szczupłą piąstką. — Mógłbyś chociaż się przywitać. Siostra cię odwiedziła — mówiła przez drzwi, desperacko próbując coś wskórać w nieprzyjemnej dla ich gościa sytuacji.
Po kilku wymienionych przez ciocię argumentach, dlaczego Jungwoo powinien wyjść, nic się nie stało. Dlatego Soah z pokorą podeszła do Jihyun, kładąc jej dłoń na ramię, a następnie przemówiła łagodnym tonem:
— Jungwoo, wiem, że nie jestem pożądana w tym domu, szczególnie gdy nie odzywałam się przez dwa lata po tym, jak się wyprowadziłeś, ale uwierz proszę, że naprawdę jest mi przykro z tego powodu — tłumaczyła, słysząc jedynie ciszę w odpowiedzi. Kontynuowała więc: — Przepraszam cię z całego serca za te wszystkie lata. Przyjechałam by naprawić to, co niszczyłam praktycznie od początku twojego życia. Wyjdziesz do mnie? — spytała, ale nadal nie dostała odpowiedzi.
Jungwoo w tym czasie siedział na swoim łóżku ze skulonymi aż pod brodę kolanami. Z każdym następnym słowem swojej siostry czuł, jak histeria narasta w całym jego ciele. Nigdy przez te osiemnaście lat swojego życia nie usłyszał od niej nic tak... dobrego. Przez to miał wrażenie odrealnienia, jakby wcale to nie ona znajdowała się za tymi drzwiami, a tylko dyktafon z jej sztucznie wygenerowanym głosem. Zwyczajnie się wzruszył.
Lata bycia szykanowanym za samą egzystencję, tysiące bezpodstawnych obelg i uczucie bycia tym mniej ważnym dzieckiem odbiły się na jego poczuciu własnej wartości. Dlatego słysząc takie słowa wypowiedziane przez jedną z głównych dręczycielek, poczuł słabość. Była tak silna, że nawet jakby chciał, nie dałby rady w tym momencie otworzyć drzwi i spojrzeć siostrze w oczy.
— Tęsknię za tobą od momentu twojej wyprowadzki — Soah mówiła więc dalej zza zamkniętej powłoki — i dopiero po niej zrozumiałam, jak ważny dla mnie jesteś. Nie mogę cię stracić przez ojca i jego ohydną decyzję — rzekła, po czym jej głos zaczął się chwiać i nawet nie wiedziała, że Jungwoo za drzwiami również rozkleja się z wodospadem słonej cieczy, która wypływała z jego oczu. — Przepraszam cię jeszcze raz... i będę to robić, nawet jak... jak zdecydujesz się kiedyś mi wybaczyć — zakończyła, łkając, po czym od razu zakryła sobie usta dłonią i schowała się w objęciach cioci, która o mało sama nie dołączyła do lamentu ich obu.
Jungwoo doprawdy nie wiedział, co o tym myśleć. Pod wpływem takiej dawki emocji w jednym czasie znalazł się w kompletnym amoku i był w stanie ślepo wybaczyć siostrze. Wciąż jednak z tyłu głowy miał te złe zachowania i dlatego w pewnym stopniu negował jej szczerość.
Słyszał jej stłumione łkanie, samemu wycierając rękawem wydzieliny wytworzone przez otwory w swojej twarzy. Miał już nie poddawać się osłabiającym emocjom. Taka drastyczna zmiana nastawienia nie potrafiła przewidzieć tej bliskiej przyszłości, w której pojawiła się w jego obecnym domu dawno niewidziana Soah. Nie sądził, że kontakt z nią po takim czasie mógłby być w jakikolwiek sposób... kojący.
Tak naprawdę przez te lata miewał fazy, w jakich myślał, co działo się u jego rodziny w Anyang, z którego pochodził. Mimo tej nienawiści, to była w końcu jego najbliższa rodzina. Traktowali go niewłaściwie, a szczególnie wyrzucając go z domu za taką błahostkę, lecz nie znaczyłk to, że nie mógł do pamięci przywołać tych dobrych momentów. Im to zawdzięcza swoją największą pasję, którą zaszczepiali w nim od najmłodszych lat. Jego ojciec w końcu prowadził galerię sztuki, dlatego swoje dzieci wychowywał na artystów — i to mu się udało.
Przez to też Jungwoo dążył do perfekcji w swoich dziełach, gdyż był surowo oceniany przez trzech starszych i bardziej doświadczonych od siebie członków rodziny. Czasem gdy namalował jakiś obraz już w pracowni u cioci, przechodziły mu przez myśl komentarze, jakie krytycy z jego poprzedniego domu by mu wystawili. Pracował zatem hardo nad każdym swoim dziełem, ale czasem nawet najmilsze opinie jego cioci nie potrafiły go usatysfakcjonować. Poprawiał więc ile wlezie, a większość prac i tak nie została wyniesiona poza kręgi jego pracowni.
Najbardziej zepsutym obrazem jednak okazał się być ten, który malowany był przez jego pierwsze szesnaście lat życia. Rodzina. Jednak nauczony, by każdą swoją pracę szlifować do perfekcji, pomyślał, że może w końcu powinien zabrać się i za ten rozgardiasz. Jego obrazy zależą od jego ruchów, jakie wykona pędzlem. Może jest to zatem czas, by nadać trochę jasnych kolorów do przykrego malunku swoich najbliższych?
Trochę mu zajęło, by poukładać myśli w głowie, przy czym wciąż słuchał, jak za drzwiami jego siostra pociągała nosem, a ciocia ją uspokajała. Sam też starał się doprowadzić siebie do porządku, zanim zdecydowałby się na cokolwiek. Nie mógł przecież już do końca dnia pozostać w pokoju, a widząc torbę podróżniczą siostry, musiałby siedzieć tam zamknięty zapewne też do następnego dnia.
Powoli wstał z łóżka, by nie wydać żadnego głośnego dźwięku. Jeszcze chwilę zastanawiał się nad tym, czy powinien w tamtym momencie otworzyć drzwi, lecz gdy tylko zamknął oczy, przekręcenie w nich kluczyka stało się jakoś łatwiejsze.
Kobiety, które oddaliły się już od pokoju Jungwoo, siadając na kanapie nieopodal, słysząc dźwięk odblokowywania zamka, obie jednocześnie spojrzały w tamtą stronę. Już zaraz mogły ujrzeć wyłaniającego się zza nich chłopaka.
W ciszy lustrowali się nawzajem, gdy nagle Jungwoo postawił pierwszy krok. Skierował się... do łazienki. Kobiety były zdezorientowane i nie wiedziały, co powiedzieć. Nikt nie wiedział, co Jungwoo mógłby w tamtym momencie zrobić. To, z jaką prędkością udał się do drugiego pomieszczenia obok swojego pokoju, było jeszcze bardziej zastanawiające. Zaraz jednak usłyszały zza niedomkniętych drzwi dźwięk... opróżniania nosa w chusteczkę. Przez ten czyn wykonany w kompletnej ciszy powaga sytuacji została zredukowana, a ciocia Jihyun była już bliska prychnięciu.
Zaraz Jungwoo wręcz wyskoczył z toalety, stając zaraz za progiem drzwi. Wpatrywał się w siostrę z obojętnością na twarzy, przy czym raz pociągnął nosem.
— Jung... — zaczęła Soah, lecz przerwał jej zirytowany głos jej brata:
— O co ci chodzi, co? — zapytał, po czym znowu pociągnął nosem.
— Płakałeś? — spytała od razu ciocia Jihyun, zauważając jego stan.
— Nie, katar mam — odpowiedział krótko, po czym powtórzył swoje pytanie: — O co ci chodzi? — powtórzył, lekko podnosząc głos. — Tak nagle wzięło cię po dwóch latach na przeprosiny? Coś mi tu śmierdzi. Szczególnie że tak idealnie się wpasowałaś w moment, w którym mi się życie pieprzy — mówił z narastającą irytacją.
— Co się dzieje? — spytała troskliwie również pociągając nosem.
— Nie udawaj, że obchodzi cię moje życie, a teraz gadaj, co cię tu przywiało, bo nie wierzę, że masz jakiekolwiek wyrzuty sumienia. — Złożył ręce na piersiach.
— Ależ mam i to nie wiesz, jak ogromne! — odezwała się, żałośnie krzycząc.
— Jungwoo, nie bądź wredny — rzekła ciocia, obejmując Soah jedną ręką w talii, drugą zaś pogłaskała ją po ramieniu.
— A ona mogła być dla mnie wredna przez całe życie?! — pytał pretensjonalnie, wskazując na nią ręką.
— Nie i nie ma na to usprawiedliwienia, ale Jungwoo — zaczęła ponownie jego siostra — nie chcę kompletnie stracić kontaktu z moim jedynym bratem, przez to jakim rozpieszczonym dzieckiem byłam — wyznała. — Już nie mieszkam z rodzicami. Wszystko, co działo się w tym domu zostawiłam za sobą. Tak samo, jak złudną nienawiść do ciebie. Przecież ja... ja cię kocham — powiedziała, po czym jej warga zaczęła drgać, a w jej oczach znowu pojawiła się przezroczysta ciecz.
Jungwoo zaniemówił. Nie spodziewał się, że kiedyś takie słowa mogłyby kiedykolwiek wypłynąć z ust jego siostry. Jej łzy pokazywały tylko, jak trudną do przekroczenia była ta granica. Zawsze w głębi serca to czuła, ale nigdy nie umiała tego pokazać ani powiedzieć. W końcu Jungwoo nigdy nic jej nie zrobił. To rodzice przez większość życia nastawiali Soah przeciwko niemu, gdyż nie był tak idealny, jak ona. I może nie spełniał ich oczekiwań tak pilnie, jak jego siostra, ale nie będąc tym oczkiem w ich głowie, na które zawsze mogli liczyć w kwestii wypełnienia ich pragnień, był zdolny rozwinąć swoje własne indywiduum. Nie zostało ono może przez nich zaakceptowane, ale ważne, że Jungwoo dzięki temu był w stanie otwarcie pokochać samego siebie, gdy nikt inny nie potrafił tego zrobić.
— Idę na spacer — zarządził obojętnie, po czym skierował się do przedsionka po buty.
— Czekaj — rzekła nagle jego siostra, wycierając łzy opuszkami swoich palców, gdy Jungwoo zdecydował się na nią spojrzeć, mimo że dalej czuł do niej niechęć — pójdę z tobą — powiedziała, wstając z kanapy, co obserwowała ciocia i leżący w swoim legowisku Obokie, który najwidoczniej nie miał nic do dodania w tej sprawie.
Jungwoo tylko patrzył, jak kobieta wchodzi do przedsionka i zaczyna nakładać białe trampki na swoje stopy. Bez żadnej odpowiedzi dokończył robić to samo ze swoim obuwiem na swoich częściach ciała, po czym sam wyleciał z domu, zostawiając siostrę za sobą.
Poza nią jednak zostawił również... otwarte drzwi.
ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ
Znaleźli się więc już niedługo na rynku. Po drodze wymienili trochę niezręcznych zdań, podczas których Jungwoo nauczył się być łagodniejszy dla siostry. Przyjechała tam w końcu specjalnie dla niego i może nie przewidywał zbyt szybkiego wybaczenia jej — tę jedną, wspólną chwilę mógł ewentualnie zaakceptować.
— Chcesz wejść do jakiejś knajpki na coś do jedzenia? — zaproponowała Soah, gdy przez dłuższy czas szli prosto bez konkretnego celu. — Ja stawiam. — Wskazała na siebie dłonią, na której widoczny był pierścionek zaręczynowy z... błękitnym brylantem.
— Można — odpowiedział krótko, patrząc ciągle na chodnik.
Przez te około pół godziny wędrówki nie spojrzał na siostrę ani razu. Nie mógł przestać czuć urazy, ale jednak coś pchało go do utrzymania jej kroku i nawet minimalistycznych odpowiedzi.
— Wiesz... — zaczęła ponownie po jakimś czasie — rozumiem twoje frustracje związane z moim przyjazdem, ale musisz mi uwierzyć, że przyjechałam ze szczerymi intencjami. — Ustała w miejscu, co Jungwoo zaraz powtórzył, gdy zauważył, że jedna para trampek zniknęła z jego pola widzenia. — Nie chcę dłużej nosić brzemienia najgorszej siostry na świecie.
— Czyli chcesz oczyścić sumienie i znów zniknąć? — zasugerował chłopak, wkładając dłonie w kieszenie od spodni. W końcu też odważył się na nią spojrzeć twardym wzrokiem.
— Ciągle źle interpretujesz moje słowa... — zauważyła, czując zagubienie w jego tłumaczeniach.
Czy Jungwoo faktycznie słyszał tylko to, co chciał słyszeć, czy naprawdę jej słowa były tak niefortunnie dobrane?
— Tak samo, jak wy moje obrazy przez wszystkie lata — przypomniał. — Ich interpretacja nie była tak dowolna, jak uważaliście. Znawcy od siedmiu boleści — wysyczał przez zęby, przewracając oczami na nieprzyjemne wspomnienia.
— Chcesz teraz wyciągać naszą krytykę twojej sztuki, jako argument za tym, że możesz sobie interpretować moje słowa dowolnie? Może posłuchałbyś ich przekazu, zamiast płytko oceniać, jak ci pasuje? — mówiła przejęta, gdy jej brat postanowił obracać jej własne wypowiedzi przeciwko niej.
Zwróciła tym uwagę najbliższych przechodniów i pana obsługującego stoisko z jedzeniem nieopodal, który aż zwolnił tempo przewracania naleśnika na drugą stronę, by usłyszeć szczegóły sporu.
— Czyli teraz mnie rozumiesz? — spytał tajemniczo, a Soah nagle zaniemówiła.
Jej wargi powolnie drgały, jakby chciała wypuścić z nich jakieś dźwięki, ale tysiące myśli zaczęło nagle napływać do jej głowy. Stare karty pamięci w jej zwojach mózgowych zaczęły się uaktywniać, szukając ukrytego przekazu w wypowiedzi Jungwoo. Już niedługo po tym w jej głowie zapaliła się lampka, przez co jej brwi przestały się marszczyć z podirytowania, a jej ściśnięte do mowy usta opadły, ciągnąc kąciki jeszcze bardziej w dół.
Zrozumiała. Przez całe swoje dzieciństwo Jungwoo był tresowany, a chciał być jedynie zrozumiany. I tak, jak Soah bezwzględnie poddała się w pełni wychowaniu przez swoich rodziców, tak jej brat okazał się z lekka odmiennym przypadkiem. On po prostu chciał być sobą, gdy rodzice kreowali go na miniaturę ich perfekcyjnej Soah. Tak, jak różnie interpretować można słowa i obrazy, tak „perfekcja” jest również pojęciem względnym. Dla Jungwoo perfekcją było to, co on sam uważał o sobie, a nie inni. Dlatego tak bardzo kochał siebie, mimo tych wszystkich negatywów, które napływały w jego stronę. Nie mógł jednak kochać osób, które na siłę próbowały zaburzyć jego perfekcję.
— Już na zawsze zostanę okropną siostrą... — stwierdziła Soah, nie chcąc patrzeć na poważnie stojącego Jungwoo, który poważną postawą emanował dominacją.
— Jeśli to uważasz za odpowiednie dla ciebie, twoja sprawa — rzekł — ale jeśli nie, to przestań myśleć rozumem tych, którzy ci to wszczepili i zrób coś po swojemu.
— Ale ty i tak mnie będziesz za taką uważał — powiedziała, zastanawiając się dalej nad jego słowami, które nagle zaczęły brzmieć zbyt głęboko na czas, jaki miała na przeprocesowanie ich.
— A powiedziałem tak kiedyś? — Podniósł brew do góry, a jego siostra powolnie wróciła wzrokiem na jego oczy.
— Uch... na pewno... a jak nie, to pomyślałeś.
— Na pewno, to wiem, że to nie twoja wina — powiedział, przez co kobieta się zdziwiła. — Zbyt łatwo rodzicom udało się na ciebie wpłynąć, ale oni nie mają tyle pokory, co ty. Jesteś inna, tylko boisz się to pokazać, bo rodzice wychowali cię by nienawidzić inności, w tym mnie.
— Ale ja cię nie nienawidzę, Jungwoo — wtrąciła.
— Widzę to — przyznał, po czym dodał — ale wciąż całkowicie nie myślisz swoimi myślami. Może jak zaczniesz, to będzie między nami lepiej.
— Czyli... wybaczasz mi? — zasugerowała.
— Nie, ale nie mówię, że jest to niemożliwe — wyznał stanowczo.
— Czyli jest nadzieja? — spytała niepewnie, co Jungwoo potwierdził skinieniem głowy, po czym zaraz został uściśnięty przez siostrę w talii. Zdziwił się tym ruchem, jednak pozwolił jej się przytulać... bez wzajemności. Wystarczyło, że dał jej... szansę. — Kocham cię, braciszku — szepnęła, lecz odpowiedzi już nie dostała.
ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ
W mniej więcej podobnym czasie Jaehyun i Johnny skończyli trening na siłowni. Zmęczeni tym podwójnym ćwiczeniem tamtego dnia postanowili umilić sobie czas wypadem na coś słodkiego, by zaraz potem wrócić do domów i leżeć najlepiej do końca tygodnia.
— Chyba sobie coś naciągnąłem — mówił Jaehyun, łapiąc się za bark z grymasem na twarzy.
— Naciągnąć to sobie musi pan kapitan ocenę z matematyki, bo ledwo kapitan zdaje — rzekł żartobliwie Johnny, lecz Jaehyunowi nie było do śmiechu, szczególnie że wystawienie ocen stawało się coraz bliższe.
— Ha. Ha — odpowiedział, ostro ironizując śmiech, a następnie ponownie się skrzywił przy poruszaniu barkiem.
— Ej — nagle rzucił Johnny, z zaciekawieniem stając w miejscu. Jaehyun spojrzał na niego ciekawsko, po czym zaraz został powiadomiony o powodzie jego postoju — patrz... to nie Jungwoo? Z jakąś laską się przytula... — zauważył, a Jaehyun w odpowiedzi jedynie obrócił się na pięcie, ruszając w odwrotną stronę ze skrzywioną miną... i tym razem nie chodziło o bark.
— To szczęścia życzę — rzucił jeszcze oschle.
— On jest największym gejem na świecie, debilu — powiedział, po czym złapał go za ramiona i odwrócił z powrotem w poprzednim kierunku.
— Ale ja na przykład dla przykrywki udawałem związek z Hyewon i jemu się to równie nie podobało, co mi teraz ta sytuacja — mówił, chcąc ponownie się wycofać.
— TO INNA SYTUACJA — stanowczo stwierdził Johnny, trzymając go jeszcze mocniej w tej samej pozycji — a teraz idziesz tam z nim gadać. — Poprowadził go zatem w stronę tamtej dwójki różnej płci, początkowo pchając jego plecy, jednak gdy ten zrzucił z siebie jego dłonie, Suh dostąpił mu kroku i szli już prosto, jakby nigdy nic.
W pewnym momencie zauważyli, jak osoby, do których zmierzali, idą w tym samym kierunku — czyli wracają się zapewne do domu. Jaehyun ustał w miejscu, będąc gotowym do odpuszczenia sobie spontanicznie zaplanowanego przez Johna wydarzenia, lecz jego przyjaciel okazał się zbyt zaangażowany w ich zawiłą sytuację Dlatego więc zaraz złapał Jeonga za przedramię i zaczął prowadzić szybkim krokiem w przód.
— Nie, Johnny. Odpuść — przekonywał go, lecz jego nogi również odmawiały mu posłuszeństwa.
Najgorszy jednak dla niego był moment, w którym pół ulicy zwróciło na nich uwagę, gdy Suh postanowił donośnie krzyknąć:
— JUNGWOO!
Jaehyun z całej siły wyrwał się z jego mocnego uścisku, ignorując już całkowicie bolący bark, po czym zasłonił sobie twarz dłońmi. Omal nie przystanął w miejscu, lecz wiedział, że skończyłoby sie to kolejnym ciągnięciem go za obolałe od zbyt wielu ćwiczeń ciało.
Jungwoo słysząc swoje imię, które było tak głośno wymienione, że usłyszał je pomiędzy ulicznymi hałasami, odwrócił się równo z siostrą. Ujrzał dwie znajome mu twarze, z czego ta ustawiona wyżej pędziła wręcz w jego stronę, druga zaś była zakryta, ale spędził z jej właścicielem tyle czasu, że zdążył dokładnie przestudiować budowę jego ciała, a nawet rozpoznał ubrania, w które było ono odziane nie raz.
Ten szybszy osobnik dotarł do nich oczywiście jako pierwszy i w momencie, w którym się zatrzymał, to samo zrobił ten drugi kilka kroków dalej. Bał się, co jego przyjaciel jeszcze wymyśli, więc wolał trzymać się w odpowiedniej odległości od zbędnego zażenowania.
— Piękna pani pozwoli, że wezmę ją na ciasteczko, bo koledzy muszą porozmawiać — odezwał się najwyższy do kobiety, na którą zwrócił całą swoją uwagę.
— Uhm... — stęknęła zdezorientowana Soah, patrząc ratunkowo na brata, który jedynie wpatrywał się poważnym wzrokiem w oddalonego od nich blondyna — ja... — mówiąc, dalej patrzyła na reakcję Jungwoo, który jednak żadnej nie wykazywał. Wręcz można by rzec, że kompletnie skamieniał w miejscu — w porządku? — zgodziła się niepewnie, po czym położyła swoją dłoń na tę wysokiego chłopaka, którą ten już od początku krótkiej, lecz konkretnej konwersacji wyciągnął w jej stronę. Nadal nie widząc zainteresowania ze strony brata, przeniosła wzrok na stojącego przed nią osobnika, dodając cicho: — Tylko bez żadnych kremów i śmietanek, bo mam nieprzyjemną relację z laktozą.
— Co tylko sobie pani zażyczy — mówił, odciągając ją od Jungwoo, tym samym pozostawiając tę rozstawioną daleko od siebie dwójkę samym sobie.
Stali tak jeszcze chwilę — Jungwoo wtapiał swój wzrok w Jaehyuna, ten zaś zmieszanymi oczętami odprowadził przyjaciela wraz z obcą im obu kobietą do kawiarenki znajdującej się zaraz obok nich. Gdy zniknęli za połowicznie szklanymi drzwiami, miał problem, by spojrzeć w stronę, która powinna być jego najważniejszym celem. Kiedy zaś już to wykonał, czuł, jak stracił grunt pod zmęczonymi nogami.
Zaczął powoli iść w stronę Kima, na co ten zareagował spuszczeniem swojego wzroku i wyjęciem paczki papierosów z kieszeni. Zaraz jedna podpalona sztuka znalazła się w jego ustach, przy czym skierował się do pobliskiego murku o który się oparł, wydmuchując pierwszy dym. Jaehyun lekko zakłopotany jednak wznowił chód i zaraz swoje plecy również umieścił na ceglanej ścianie.
Obaj przez chwilę wpatrywali się w zatłoczoną ulicę. Było niezręcznie, szczególnie że sytuacja wyszła tak spontanicznie i to jeszcze z inicjatywy osoby trzeciej. Każdy z nich zastanawiał się, jak zacząć i czy w ogóle powinien zaczynać jako pierwszy z tej dwójki. Jaehyun widząc jednak, że Jungwoo skupiony był jedynie na gwarze miasta i papierosie, postanowił zainicjować początek rozmowy:
— Przepraszam... — rzekł pokornie.
— To już słyszałem. Następny — rzucił obojętnie, zaraz znów wkładając zielonkawy filtr do ust.
— Tęsknię za tobą... — wyznał lekko speszony jego odpowiedzią.
— To również — mówił opryskliwie, lecz Jaehyun nie zamierzał jeszcze się poddawać.
— Namyśliłeś się już? — spytał więc lekko pretensjonalnie, nawiązując do ich ostatniej rozmowy.
— Moja głowa jest obecnie tak pusta, jak twoje przeprosiny — odpowiedział beznamiętnie, co jednak bardzo silnie uderzyło w Jaehyuna.
— Auć? — jęknął pytająco.
— Prawda boli, hm? — spytał, patrząc na niego obojętnie.
— Gorzej mnie boli twoja nieobecność w moim życiu — wyznał szczerym tonem, przez co skorupa Jungwoo mimowolnie pękła, szczególnie po następujących słowach: — Nie jesteś dla mnie tylko rozrywką, chociaż przy tobie bawię się najlepiej na świecie — mówił wolno, ale Jungwoo nawet nie pomyślał, aby wtrącić mu się w te powolne zdania. — Jesteś moim wsparciem i największym szczęściem, jakie mnie dotychczas spotkało — powiedział, chcąc zakończyć, lecz gdy dalej nie dostawał odpowiedzi, postanowił jeszcze niepewnie spytać: — Mogę... wrócić do ciebie?
Jungwoo rzucił niedopałek na chodnik, mimo że nie był nawet w połowie spalony. Nie miał już ochoty zatruwać sobie tej chwili, która schodziła na... przyjemne tory. Jaehyun już wiele razy go przepraszał, przez co nie był w stanie dalej wierzyć w jego poprawę, szczególnie gdy tak łatwo dał się zwieść misternemu planowi jego dwójki niegdyś najbliższych znajomych. Próbował go rozumieć... i może to wszystko sprowadza się właśnie do tego punktu?
On też zawsze chciał być jedynie zrozumiany, lecz przez znaczną większość życia nie było mu to dane. Chciał, by ktoś w końcu wszedł w jego buty i zauważył, czym jego zachowania są wywołane. Nie pomyślał jednak, że czasem on też powinien tak zrobić — i zrozumieć również czyjeś postępowanie. Może on sam nie uważał niektórych zachowań za właściwe, ale ile ludzi, tyle toków rozumowania i tyle również błędów, które każdy ma prawo popełniać. Błąd Jaehyuna, owszem, był krzywdzący, lecz co zrobiłby Jungwoo, gdyby był dosłownie na jego miejscu — gdyby był popularny, miał pełno różnych znajomych z różnym nastawieniem, pełno marek do współpracy i ogromną rodzinę w najróżniejszych zakątkach świata o niepewnych poglądach na homoseksualizm?
Nie mógł sobie tego wyobrazić — bo nie był na jego miejscu. Każdy podejmuje decyzję, która będzie dla niego potencjalnie najlepsza, lecz czasem nie wszystko idzie zgodnie z założeniami. Ówcześnie jednak Jaehyun podjął kroki w stronę Jungwoo i — chociaż niepewny — zdobył się na spytanie go w środku zatłoczonego rynku o ponowne zejście się razem. Czy możliwe, że jednak coś go ruszyło i faktycznie się zmieni?
Decyzję o sprawdzeniu takiej możliwości mógł jednak podjąć jedynie Jungwoo.
— Na pewno jesteś na to gotowy? — spytał go więc znacznie łagodniejszym głosem, niż wcześniej w tej rozmowie wobec niego stosował.
Mimo że słowa w takim momencie już zbyt wiele nie znaczyły dla Jungwoo, chciał przynajmniej zobaczyć jego reakcję na to zapytanie. Obserwował go zatem dokładnie, aby wszelkie sprzeczności zaraz wychwycić w mowie jego ciała, które poznał już wystarczająco dobrze...
— Tak, Jungwoo. Jestem — ...jednak nie doszukał się ich w ciepłym uśmiechu chłopaka, który zaraz odparł się od muru i zbliżył w jego stronę.
Największą dawkę pewności jego przekonania poczuł zaś, gdy na tym chodniku pełnym ludzi, dziesiątkami różnych sklepów wokół oraz przyjeżdżających co i rusz po ulicy nieznanych samochodów, dotknął jego warg swoimi, nie kryjąc się również z dłońmi, nachodzącymi na jego kark.
Czynność ta trwała jeszcze chwilę, podczas której przez szybę kawiarenki zdążył ich zauważyć Johnny. Z szokiem wymalowanym na twarzy spojrzał na Soah, która również zdążyła się przyjrzeć sytuacji podczas przeżuwania obiecanego ciasta.
— Przystojny ten jego chłopak — przyznała, popijając lekką kawę bez mleka.
— Mam nadzieję, że kurwa już chłopak — wyznał, wychylając się, by widzieć dokładniej.
— A co? To oni nie są razem? — spytała zdziwiona, przełykając jeszcze pozostałą w jej gardle gorycz od niesłodzonego napoju, po czym zaraz zabrała się za cukier w małych saszetkach.
— To... dość skomplikowane — wyjaśnił na tyle, na ile mógł, po czym usiadł już normalnie na swoim siedzeniu, zwracając uwagę na Soah, która bezdźwięcznie dała znać ruchem głowy, że rozumie. — A ty wolna jesteś? — spytał z zalotnym, lecz wciąż typowym dla niego, zabawnym uśmiechu.
W odpowiedzi dostał tylko pokaz jednej z jej dłoni, na której gościł pierścionek, oznaczający jedno. Syknął zatem zrezygnowany i po krótkim chichocie nieco starszej kobiety oddelegował się na zewnątrz, zauważając, że dwójka byłych kochanków przestała okazywać sobie ustną czułość.
— Poczekaj — powiedział do Jungwoo Jaehyun, wyjmując telefon z kieszeni.
Akurat w tym momencie dołączył do nich Johnny, który widząc nastałą scenę nie lekko się oburzył.
— Kapitanie, co to ma być za zachowanie? Przed chwilą było lizanie, a kapitan na Instagramie! — mówił, patrząc spod kąta na telefon Jeonga. — Już pogodzeni, widzę. Idziemy pić!
— Johnny, kurwa — zdenerwował się Jaehyun, dodając jednak do swojej frustracji zawstydzone prychnięcie.
— Jungwoo, słuchaj — Suh zwrócił się do chłopaka, pomijając swojego podirytowanego przyjaciela — ty sobie teraz gdzieś wybędziesz z Jay'em, a ja się zajmę... tą...
— Moją siostrą? — spytał nawet rozbawiony w tym całym zażenowaniu.
— OCH, SIOSTRA! To ma sens... dobra...
— Tylko ona ma narzeczonego — wspomniał, widząc po twarzy Johna, jakie ma zamiary.
— Chuj w to. Macie się sobą nacieszyć. Adiós — rzekł na odchodne, wracając do środka kawiarenki.
Pozostała dwójka spojrzała po sobie wymieniając się poczuciem zabawnego wstydu, po czym starszy z nich ponownie zbliżył się do młodszego.
— Kocham cię, Jungwoo i powiem to całemu światu — wyznał składając na jego ustach krótki, słodki pocałunek.
Już niedługo ich wspólny cyfrowy obraz z wargami Jungwoo na uśmiechniętym policzku Jaehyuna poleciał w odmęty publicznego archiwum zwanego internetem.
I teraz już wszyscy wiedzieli — kreślone o ich rzekomym związku plotki stały się prawdą, a cała internetowa postać Jaehyuna... okazała się niczym, nawet odrobinę tak dla niego ważnym, jak ten dziwak, którego już nie bał się kochać. I kochał go już otwarcie.
⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
6461
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top