𝔁𝔁𝓲

— 지금 나를 사랑해

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯

   Korytarz szkolny, tłum uczniów i wszechobecny szum dla Jungwoo nie istniał. Ekran jego telefonu wydawał się najlepszą wówczas rozrywką, która kompletnie odrywała go od rzeczywistości. Oceniające spojrzenia niektórych mijających go uczniów mogły wystąpić, gdyż któż normalny szczerzy się do telefonu? Pozornie zwyczajne zjawisko uśmiechu było nie do pomyślenia dla gburowatych nastolatków, niemogących zaakceptować czyjegoś szczęścia.

   Tak wesoło wykręcony wyraz twarzy Jungwoo spowodowany był wymienianiem wiadomości z Jaehyunem, z którym od ostatniego weekendu trwał w ich wspólnym małym sekrecie.

   Może ta dwójka nie witała się na szkolnych korytarzach, nie wychodziła na miasto i nie wstawiała wspólnych zdjęć na Instagram, lecz mieli na to swój zamiennik, który był nawet jeszcze bardziej ekscytujący. Co najmniej raz dziennie, nawet na krótką chwilę spotykali się w zacisznym miejscu gdzieś w szkole: łazienki, szatnie, schowki na szczotki, puste klasy. Mieli cały wachlarz możliwości, by wciąż widywać się w szkole, pozostawiając ich relację w tajemnicy.

   Na ogół udawali, że się nie znali, chociaż raczej nie dało się nie znać najpopularniejszego koszykarza oraz najbardziej otwartego homoseksualisty w szkole. Szczególnie że znanym tematem była sympatia Jungwoo do Jaehyuna. Jednak po zawarciu tego układu Kim zdecydowanie uciszył swoje uwielbienie do Jeonga. Nikomu zaś nie wydało się to dziwne, bo nikt się nad tym nie zastanawiał. Większość nawet się ucieszyła, że już o nim nie wspomina w każdej konwersacji i nie obnosi się z chęcią posiadania Jaehyuna jako kogoś więcej w swoim życiu — już to miał, więc po co dalej o tym mówić?

   Mimo utrudnionego kontaktu w miejscach publicznych Jungwoo podobał się ten układ — w pewnym sensie. Miał przecież to, czego chciał — Jaehyuna. Nie obchodziło go, jakie były warunki pozostania w tej relacji. Ważne było to, że jakiś kontakt między nimi istniał i dalej się utrzymywał. I tak to, co miał wówczas razem z Jaehyunem zdecydowanie przerastało jego oczekiwania, jakich nawet nie był w stanie sobie wyobrazić. W jego planie nie było wzmianki o niczym innym, jak tylko zagadać. Nie myślał bowiem, że zajdzie aż tak daleko. Teraz niech się dzieje, co chce.

   Jaehyun odradził również Jungwoo zadawanie się z rodzeństwem Nakamoto, co wydało mu się dziwne i nie do końca podparte jakimikolwiek rzeczowymi powodami. Uznał to bardziej za kaprys samego Jeonga. Niestety — „pan idealny” zdawał się oceniać po wyglądzie i jak już ktoś znacznie odbiegał od normy, mógł być uprzedzony do tej osoby. Jednak czy na pewno tylko o to chodziło?

   Jungwoo jednak nieszczególnie się tym przejmował. Nie przyjaźnił się z żadnym z rodzeństwa. Zwykła znajomość, z której potem mógł zrezygnować i nie byłoby mu zbytnio szkoda. Bami zapewne sama nie zauważyłaby zdystansowania się od Jungwoo, a Yuta zapewne już miał kogoś na jego miejsce. Sam na razie nie widział potrzeby zakończenia tych nieszkodliwych relacji, więc wolał finalnie i tak zrobić po swojemu. On jemu przecież nie zabraniał zadawać się z niemiłym Doyoungiem, czy agresywnym Yunbinem, więc czemu miałby godzić się na zerwanie kontaktu z tak neutralnymi osobami przez jego widzimisię?

   Bami akurat często przy nim nie było, a zdecydowanie częściej przerwy spędzał z Markiem, lecz w większości, jak i ówcześnie skazany był jedynie na swoje towarzystwo. Wypatrywał Jaehyuna, który właśnie powiadomił go w wiadomościach o swoim wejściu do szkoły. Jungwoo znajdował się dość blisko wejścia, którym zazwyczaj wchodził Jaehyun, dlatego liczył, że go zobaczy — i tak się stało już chwilę po wypatrywaniu go na horyzoncie.

   Jeong podszedł do skromnej grupki chłopaków ze swojego rocznika, gdzie znajdował się między innymi Doyoung i Johnny. Yunbin był nieobecny, dlatego Jungwoo czuł się bezpieczny w swoim wpatrywaniu się w Jaehyuna. Widział, jak podawał rękę każdemu w zgromadzeniu. Witał się podobnie jak z nim ten jeden jedyny raz, gdy poznali się rok temu. Jednakże i tak nie było w tych uściskach dłoni tego czegoś, co wtedy obaj poczuli. Potem już nie witali się uściskiem dłoni jak właściwie wszyscy chłopcy czy mężczyźni. Jungwoo bowiem nie lubił takich powitań i wolał już rzucić powitalnym słowem, niż prawdziwie męsko podać rękę. Teraz już ani słowem, ani ręką nie witał się z Jaehyunem.

   Gdy w wiadomości od Jaehyuna, który obdarzył Jungwoo zdystansowanym uśmiechem, ujrzał numer sali sto dwadzieścia siedem, zaraz ruszył praktycznie prosto za Jaehyunem w odpowiednie miejsce. Poszedł innymi schodami, by nie wyglądało to podejrzanie. Zaraz znalazł się pod odpowiednimi drzwiami do — jak się okazało — radiowęzła szkolnego i po prostu wszedł tam bez zastanowienia.

   Szybko zamknął za sobą drzwi i odwrócił się do Jaehyuna, który wówczas siedział na biurku w oczekiwaniu na niego. Wstał zaraz, gdy chłopak posłał mu szczery uśmiech, ukazując nawet swoje równe ząbki. Bezsłownie złapał go w talii, a swoje wargi położył na tych jego we wręcz motylim pocałunku.

   — Skąd wziąłeś klucz do radiowęzła? — spytał szeptem Jungwoo, gdy oddzielili swoje twarze od siebie na jedynie kilka milimetrów, mierząc od ich nosów.

   — Sam Haechan mi dał — odpowiedział, a następnie kontynuował całowanie ust Jungwoo, jednocześnie podchodząc z nim do drzwi, by zamknąć je na klucz. Na wszelki wypadek.

   Haechan w szkole był dobrze znany jako administrator w radiowęźle, główny prowadzący wszelkich wydarzeń w szkole, redaktor gazetki szkolnej i wykonawca innych podobnych temu rzeczy. Grzechem by było, gdyby podobny mu szkolną sławą Jaehyun nie miał z nim przyjacielskich stosunków.

   Nawet bez wyjaśnienia pozwolił dobremu koledze na wypożyczenie radiowęzła na pięć minut przed rozpoczęciem lekcji. Dlatego dwaj nastolatkowie nie mieli dużo czasu na nacieszenie się sobą. Całowali się, póki nie stracili oddechu. Jungwoo został poprowadzony przez Jaehyuna na biurko, na którym zaraz się posadził, przewracając jakiś kubeczek z długopisami, czym żaden z nich się nie przejął. Żałowali wtedy, że mieli tak mało czasu dla siebie...

   Po rozbrzmieniu dzwonka wciąż było im mało, jednak zaraz odkleili się od siebie, by Jungwoo mógł wystarczająco szybko ewakuować się z tamtego miejsca, zanim Haechan przyszedł po klucze. Jaehyun pożegnał go z uśmiechem i po tym sam usadził siebie na krześle przy biurku, na którym przypadkiem nabałaganili. Szybko zaczął zbierać wszystkie markery, ołówki i pisaki, jakie wypadły z kubka, gdy nagle do pomieszczenia wszedł właściciel kluczy Lee Donghyuk z kilkoma słowami na ustach:

   — Dobra, Alvaro, oddawaj kluczyki i won — zaczął jednocześnie z mocnym naciśnięciem klamki i dopiero po skończeniu tego zdania, zauważył Jeonga przy biurku, trzymającego garść przyborów do pisania — czy ty mi podpierdalasz ołówki?

   — Absolutnie, Haechannie! — tłumaczył się nerwowo. — Trąciłem przypadkiem, wypadło kilka, ale nic nie zniknęło, nawet ci mogę na głos policzyć: jeden, dwa... — zaczął panicznie liczyć, wkładając coraz to kolejne przybory do kubka po kolei.

   — Dobra, dobra, dobra! Sam sobie policzę — zarządził i zaśmiał się ze starszego koszykarza, który zastygł, gdy usłyszał krzyk Lee.

   — To... na razie! — Zostawił wszelkie pisadła w kubku i wyszedł pośpiesznie z radiowęzła, po drodze wręczając Haechanowi klucze.

   Mimo że ciągłe ukrywanie się nie było łatwe, Jaehyun tylko taki sposób spotkań przyjmował. Nie mógł ujawnić, że w ogóle rozmawiał z Jungwoo, co dopiero takie coś... ale dlaczego? Ludzie lubią sobie dopowiadać. Wiadomo jest o zauroczeniu Jungwoo Jaehyunem, znana jest orientacja seksualna Kima oraz sam Jaehyun jest popularny na tyle, że na pewno ktoś zainteresowałby się tym, z kim nagle zaczął się trzymać. Przecież jak nie istnieje przyjaźń damsko-męska, gdy dwójka ludzi jest heteroseksualna, czemu ma istnieć przyjaźń męsko-męska, kiedy... jeden... jeden jest homoseksualny... przynajmniej otwarcie. I tego bał się Jaehyun — ujawnienia się, opinii publicznej, tego, że ktoś będzie gadał.

   Dlatego pozostało im spotykać się w ukryciu, a najlepiej jeszcze pod osłoną nocy, gdy miasto nie myśli o niczym innym, tylko o położeniu się spać lub ewentualnie do jakiej piwnicy na imprezę się wybrać. Szczęście, że rzeka jesienią już nie była tak często odwiedzana, szczególnie wieczorem, gdy bywało dość chłodno. Jaehyunowi i Jungwoo to nie przeszkadzało, gdyż wymieniali się wzajemnie własnym ciepłem, a gdy w razie zewnętrze okazałoby się zbyt zimne, obok stał biały samochód Jaehyuna, który wyposażony był w ogrzewanie.

   — Wiesz — zaczął Jungwoo, przytulając się do ramienia Jeonga — mimo że to ukrywanie się trochę męczy, to jest nawet ekscytujące — przyznał.

   Rozglądanie się na wszystkie strony i dobieranie miejsc spotkań na kompletnych pustkowiach rzeczywiście potrafiło zmęczyć, ale z drugiej strony sam pojęcie sekretnego romansu wprowadzał nieco adrenaliny do ich życia. Jaehyun jednak nie odbierał tego w ten sam sposób, co Jungwoo. To on zaś musiał pilnować siebie i jego, znajdować kryjówki i kombinować, jak najbardziej się dało, by nic nie wyszło na jaw. Małe potknięcie, a zaraz wszystkie starania ległyby w gruzach. Jungwoo było wszystko jedno, czy to się wyda, czy też nie. Jego w żaden sposób to nie krzywdziło i nawet zastanawiał się, czemu Jaehyun podchodzi do tego tak na poważnie.

   — Uroki bycia znanym... chociaż czy ja wiem, czy zaliczyć to można do uroków — stwierdził Jaehyun.

   — Nadal trochę nie rozumiem, czemu nawet publicznie nie możemy chociaż udawać normalnych przyjaciół... teraz to nawet „cześć” ci nie mogę powiedzieć w szkole...

   — Znają cię w szkole, tak? Chyba w każdej klasie znajdzie się ktoś, kto wie, że jesteś... gejem, co nie? — Jungwoo przytaknął mu, puszczając jego ramię i trochę się od niego oddalając.

   — No i co? Gej nie może mieć przyjaciół? — Objął zaś rękami swoje podkulone kolana.

   — Już się nasłuchałem o twoim rzekomym romansie z Markiem i... — Jungwoo zdziwił się na taką absurdalną wiadomość i zaraz musiał się wtrącić:

   — Co?! Ja w życiu bym... — lecz nie było mu dane na długo utrzymać się przy głosie:

   — Ja wiem, spokojnie — wypalił zaraz Jaehyun, wyciągając dłoń w stronę ramienia Jungwoo, ale ten zaraz po pierwszym dotyku nieumyślnie ją strącił, sięgając po papierosy.

   — Uch, te szmaty po prostu nie mają, co robić i wymyślają sobie historyjki. Opinia takich debili coś dla ciebie znaczy? — zapytał, odpalając tytoń.

   — Personalnie nie, ale muszę dbać o reputację, bo... no wiesz.

   — Tak jest, kapitanie — rzucił ironicznie, acz smutno, zaciągając się porządnie dymem.

   Mimo że Jaehyun się zaśmiał, on wciąż siedział cicho i nie podzielił z nim tych emocji. Nie było mu do śmiechu, nawet gdy rzucił żartem. Nie zawsze ten klasowy śmieszek musi okazać się faktycznie przeszczęśliwym i wiecznie rozbawionym człowiekiem. Żarty to jeden z ich sposobów, by odwrócić uwagę ludzi od swoich problemów lub zwyczajnie odreagować.

   Tym razem na długo nie dało się rozproszyć Jaehyuna, który po jakimś czasie postanowił skupić zapewne zagubione myśli uciszonego Jungwoo na nim. Przysunął się do niego na kocu, na którym siedzieli i objął go jedną ręką w talii, zaraz przyciągając go bliżej siebie. Kim nie uraczył go nawet spojrzeniem, za to wydmuchał kolejną chmurę dymu ze spalanego miętowego tytoniu. Jaehyun chwilę go obserwował, stwierdzając, że jego profil był chyba najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek widział. Zapragnął zatem sprawdzić, czy jest prawdziwy, za pomocą własnych ust, za chwilę przymkniętych do policzka tejże twarzy.

   Obdarzony tym gestem Jungwoo próbował nie reagować, jednak po chwili dotarło do niego, co się właśnie stało. Przypomniał sobie nagle, gdzie był, z kim tam siedział i jak długo zbierał się na to, by zdobyć tego kogoś i mieć go wówczas przy sobie. Przełamał wszelkie bariery, ale i tak poszło nawet łatwo... aż za łatwo. Pomyślał, że to może dlatego los zdecydował się postawić im warunek o treści: możecie się spotykać, ale w ukryciu. Co mu jednak robił ten warunek, gdy i tak miał Jeong Jaehyuna obok siebie?

   Był tak przytłoczony wielkością ścian w labiryncie myśli, że nawet się nie zorientował, kiedy usta Jaehyuna zaczęły prowadzić te jego w subtelnym pocałunku. Koszykarzowi nie przeszkadzał nawet wyraźny smak papierosa na wargach Jungwoo. Po prostu miał ochotę go pocałować, mimo wszystko.

   W pewnej chwili ciało palacza zaczęło powolnie opadać na plecy z asekuracją silnej dłoni na tylnej części jego czaszki. Usta adorujących się wzajemnie istot wciąż się nie rozdzielały, nawet gdy młodszy z nich ułożony został w pozycji leżącej na kocu. Jeong wyraźnie nad nim górował, ale Jungwoo nie protestował, w pełni oddając się jego działaniom. Ufał mu i był pewny, że nie zrobiłby mu krzywdy. Chociaż może i za mało go znał, aby wyciągać takie wnioski? Jaehyun nie wydawał się niebezpieczny, nie sprawiał takich pozorów ani nigdy nawet nie pokazywał swojej wściekłości, lecz czy to wystarczało, by ocenić go jako niegroźnego?

   To, jak Jeong na niego patrzył zaraz po oddaleniu się od siebie ich ust, było dla Jungwoo jednym wielkim potwierdzeniem. Głaskał go po twarzy, jakby był stworzony z najdelikatniejszej porcelany. Patrzył mu w oczy, jakby oglądał najpiękniejsze eksponaty. Uśmiechał się, jakby patrzył na kogoś, kogo darzy wielkim uczuciem... ale niestety słowo jakby sprawia, że cała reszta traci na wartości. Bez porównań to Jungwoo był jedynie dotykany po twarzy przez subtelnie uśmiechniętego mężczyznę, który patrzył na niego jedynie po to, żeby nie wsadzić mu palca do oka — „Waćpan, dodaj te metafory powrotnie... błagam”.

   — Powiem ci coś — wypalił Jaehyun, uśmiechając się szyderczo, a zaraz po tym zaprzestał górować nad dobrowolnie bezwładnym chłopakiem i ułożył się obok niego.

   — Hm? — mruknął, przekręcając się na bok dla lepszego widoku na swój obiekt adoracji, mogąc jednocześnie powrócić do spalania tytoniu.

   — Moi rodzice jadą do Brazylii w tym tygodniu i będę sam w domu przez kilka dni... — opowiadał zachęcająco.

   — Iiii? Co w związku z tym? — pytał, nie domyślając się, co insynuował Jeong.

   Ten znacząco zbliżył się do niego, a zatem ich nosy praktycznie się stykały.

   — Chcesz mi w tym czasie potowarzyszyć?

   Jungwoo w swym umyśle nagle wytworzył tysiące... ciekawych scenariuszy, jakie mogłyby się wówczas wydarzyć, przez które nie wahał się przed rzuceniem papierosa w dal za siebie. Nawet nie wiedział, jak dom Jaehyuna wyglądał, a już wyobraził sobie tam siebie i jego na wykwintnej kolacji przygotowanej przez pomoc domową, ich oglądających romansidło, leżących swoich ramionach lub odwiedzających różne niewytworzone jeszcze przez umysł Jungwoo zakątki domu, jak łazienka, kuchnia, sypialnia...

   — ...to jak? — zapytał Jaehyun, gdy zauważył, że Jungwoo, zamiast udzielić odpowiedzi, zapewne ponownie zasiedział się w swoim własnym świecie. Gdyby tylko wiedział, co krąży mu po głowie...

   — Jasne! Bardzo chcę — wykrzyknął, nagle budząc się z transu, w jaki wbiły go jeszcze bardziej przyciemnione przez noc oczy Jeonga.

   Młody mężczyzna ucieszył się na pozytywną odpowiedź Jungwoo i nie mógł się powstrzymać przed ponownym złożeniem dyskretnego pocałunku w kąciku jego uśmiechniętych ust.

   Długo tak już nie leżeli, gdyż zaraz obaj zaczęli trząść się z zimna i pełni motywacji, by dostać się do ciepłego miejsca, zaczęli zbierać się do samochodu. Zwinęli koc w niechlujną kulkę i popędzili w stronę prowizorycznego parkingu. Jeszcze chwila dygotania i stukania zębami, aby zaraz poczuć powiew z ogrzewania samochodowego. Po otrzymaniu odpowiedniej ilości ciepła zaśmiali się na widok swoich czerwonych nosów i policzków, które przed chwilą były równie rozpalone przez wymianę wrzących czułości.

   Szyby odparowały, a oni w końcu mogli wyruszyć w drogę prosto do domów — jeszcze osobnych. Jungwoo ogarniała niesamowita ekscytacja po osobistym zaproszeniu do posiadłości Jeongów. Był ciekawy, czy wyglądała chociaż trochę podobnie do jego wyobrażeń. Ciekawiło go to, czy Jaehyun naprawdę mógł żyć w willi, o której każdy marzy. Nasuwało się również pytanie — gdzie ta willa się zatem znajdowała? Jeśli Jeong zaprosił go do siebie, to zapewne musiała ona być na jakimś porządnym odludziu, najlepiej jeszcze bez sąsiadów, przechodniów... by nikt nie mógł ich zobaczyć.

   I tak właśnie funkcjonowali — ukrywając się przed wszystkimi w każdy możliwy sposób. Ślizgali się pomiędzy ludzkimi spojrzeniami niczym węgorz między plastikiem a puszkami w rzece, na którą wcześniej patrzyli. Pędząca woda przenosiła wszelkie brudy do przodu i nie wyglądała, jakby troszczyła się o żyjątka się w niej znajdujące. Dlatego nie powinno się jej zaśmiecać, gdyż nie wiadomo, na jaką istotę trafi dany brud i jak na nią podziała. Rybka złowiona przez rybaka zatem zdawała się wówczas jedynie na niego i musiała mu zaufać, że nie zanieczyści jej życia, jak inni ludzie.

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
2530

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top