𝔁𝓿𝓲𝓲

— 지금 나를 사랑해

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯

   Jungwoo został miło pożegnany przez Jaehyuna zeszłego wieczoru, przez co ze spokojnym uśmiechem udało mu się jednak zasnąć. Rano już nie było tak kolorowo, gdy zadzwonił jego budzik. Nie chciał iść do szkoły. Lekcje go nudziły, a on jedyne, co najchętniej by zrobił, to pojechał już z Jeongiem w kolejne odludne miejsce, zapomniał o całym świecie i wpatrywał się w jego hipnotyzujące, ciemne oczy.

   Na lekcjach nie był w stanie się skupić w najmniejszym stopniu. Szkicowanie w swoim zeszycie również go nie bawiło. Siedział z rozmarzonym wzrokiem wlepionym w losowy punkt gdzieś w klasie i myślał o Jaehyunie. Wymyślał najróżniejsze scenariusze ich spotkania gdziekolwiek — na korytarzu, przed szkołą, po treningu, na schodach, w samochodzie, za miastem, a nawet w domu Jaehyuna, którego nawet nie widział na oczy. Jego wyobraźnia szalała, tworząc sceny wycięte niczym z filmu, aż pomyślał o zostaniu reżyserem, gdy ze sztuką malowaną mu nie wyjdzie.

   Bami jedynie trącała chłopaka łokciem w momentach, w których za bardzo odpływał i zbyt obnosił się ze swoim bujaniem w obłokach. Szczerze, nie obchodziło jej to, o czym myśli, czy robi notatki, czy rysuje serduszka w zeszycie, ale nie chciała, by dramat z nauczycielem kręcił się zaraz obok niej przez tego zauroczonego głupka, jak śmiała się go nazywać. Na przerwach znikał jej z oczu, ale to też jej nie przeszkadzało. Wolała sama spędzać przerwy, a rozmawiać wtedy, kiedy to ją najdzie potrzeba.

   — Idziesz ze mną na papierosa na długiej? — spytał, gdy wychodzili z klasy.

   Długa przerwa miała nastać dopiero za dwie godziny, ale Jungwoo już wolał się upewnić, czy będzie miał wtedy kompana.

   — A kto ma dyżur?

   — Jo Minhee. Na luzie, nie przyjdzie.

   — To spoko, ale teraz idę do biblioteki.

   — Iść z tobą?

   — Nie trzeba — rzuciła oschle, odchodząc, a Jungwoo tylko wzruszył na to ramionami i poszedł w swoją stronę.

   Było dość chłodno na dworze, dlatego wolał przez krótsze przerwy zostawać w środku. Przechadzał się korytarzami, sprawiając wrażenie, że wiedział, gdzie idzie (nie wiedział). Stwarzanie pozorów bycia zdecydowanym w oczach obcych mu w większości uczniów wprawiało go w uczucie pewności siebie i bycia ponad nimi. Tak naprawdę był bardzo zdezorientowany i za każdym razem nie wiedział, co ze sobą zrobić, więc liczył jedynie, że na korytarzu pojawi się nagle chociażby taki Mark, z którym przynajmniej się przywita dla zredukowania odczuwalnej niezręczności.

    Tym razem nie było go w zasięgu wzroku Jungwoo, mimo że podświadomie go wypatrywał. Był jego jedyną nadzieją na rozluźnienie sytuacji, w jakiej się znajdował. Pojawił się jednak ktoś inny. Był sam. Bez grupy, z którą zazwyczaj się prowadza. Szedł samotnie w stronę przeciwną kierunkowi Jungwoo. Ten nagle się zestresował i nie wiedział, jak miał się zachować. Minąć go zwyczajnie? Może zagadać? Przywitać się w ogóle? Może trącić łokciem, jak to praktykowała na nim Bami przez ostatnią godzinę? Zrzucić szkicownik na ziemię z nadzieją, że ten podniesie go i tym razem?

   Podczas tych rozmyślań, zbliżył się do Jaehyuna na taką odległość, że nie miał czasu na żadną reakcję. Nawet nie zauważył, że cały czas utrzymywał wzrok na twarzy Jeonga. Już mieli minąć się bez słowa, czy żadnego ruchu, gdy Jungwoo nagle poczuł na swych knykciach muśnięcie drugiej ręki, które zaraz przeminęło wraz z widokiem Jaehyuna.

   „Odwróć się. Powiedz coś” — podpowiadał mu wewnętrzny głos, lecz on zamiast tego zatrzymał się przy najbliższej ścianie, oparł się o nią i zaraz spojrzał w stronę Jeonga. On zaś po chwili obejrzał się za siebie i delikatnie uśmiechnął w jego stronę. Mógłby rzec, że ten drobny gest zrobił mu dzień. W końcu czuł się zauważony.

ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

   Na długiej przerwie z umówioną koleżanką poszli w zaplanowane miejsce. Jungwoo zaraz odpalił papierosa, przez którego zapach Bami subtelnie odsunęła się od niego. Ogólnie nie przeszkadzał jej ten zapach zbyt mocno, bo jej brat również palił, aczkolwiek nie chciała przesiąknąć tym zapachem ani trochę. Woń jej perfum była zbyt cenna, aby być przysłonięta przez nieestetyczny smród palonego tytoniu.

   — Co cię tak bawi w jaraniu tego chłamu? — spytała, zauważając uśmiech Jungwoo przy zaciąganiu się dymem.

   — Właściwie to nic, ale już się uzależniłem, niestety — wyznał. — Ogólnie sam fakt palenia jest ohydny, ale jaranie za nie swoje pieniądze jest jeszcze lepsze — powiedział, wprowadzając delikatnie do tematu, który Haru załapała dość sprawnie.

   — Ach tak? To jaka strudzona dusza ci to kupiła? — Skrzyżowała ręce na piersi.

   — Kochana... Jeong Jaehyun, rozumiesz — spojrzał na nią oczami, z których wypływał czysty blask. — Jeong Jaehyun — powtórzył.

   — Iju — zareagowała z obrzydzeniem.

   — Ach, nie rozumiem, co do niego masz. Wszyscy w szkole go lubią.

   — Ja nie jestem wszyscy. — Przewróciła oczami. — Mówiłam: jest głupim koszykarzykiem. Ogólnie wszyscy sportowcy mają coś z głową — stwierdziła, podsumowując swoje wszystkie doświadczenia z miłośnikami sportu.

   — Obrażasz mnie teraz.

   — Pff... w życiu cię nie widziałam nawet na WF-ie.

   — To słabo patrzysz, kochana. — Uśmiechnął się chytro.

   — Boże, nie nazywaj mnie tak — warknęła cicho przez zęby, odwracając ponownie wywrócony wzrok od Jungwoo, który kontynuował swój sportowy wątek:

   — Kiedyś grałem w gałę, aż do gimnazjum, a teraz tylko na WF-ie gram. Tylko że rzadko mamy w nożną. Szkoda. — Pominął jej głuche syknięcie, wzruszył ramionami, a następnie ponownie uszkodził swoje płuca tytoniem.

   — Nie wierzę. Jarasz jak smok, lubisz sztukę, a teraz jeszcze wychodzi, że byłeś piłkarzykiem? Co za połączenie... — mruknęła z ironią.

   — Miszmasz — zaśmiał się słabo — ale odkąd się dowiedzieli, że jestem gejem, skupiłem się na malowaniu, by nie zaburzać woni prawdziwego testosteronu na boisku — podkreślił kluczowe słowo przedłużonym akcentem, przywołując subtelnie słowa, jakie pewnego razu w niego wycelowano.

   — Jakoś ten Jeong Jaehyun nie ma z tym problemu — ona również podkreśliła wyniośle nazwisko nielubianego koszykarza, na co Jungwoo zareagował pytającym wzrokiem.

   — Co? Co masz na myśli?

   — Umiejętności dedukcji to nie twoja mocna strona... ten cały Jaehyun też jest gejem, kochany... blech — pożałowała ostatniego słowa, które zaraz wypluła z obrzydzeniem.

   — NIE GADAJ! — podekscytował się, praktycznie wyskakując z pozycji siedzącej na stojącą. — Ale czekaj... wcześniej sama temu zaprzeczałaś.

   — Bo nie chciałam, żebyś się nakręcał na tego przygłupa, ale jak widzę... już cię z tego nie wyciągnę. — Wywróciła oczami, również wstając, by nie czuć się aż tak niska od tego i tak o trzydzieści centymetrów wyższego chłopaka.

   — A ten — nagle przemyślał sytuację — skąd masz pewność?

   — Ma się swoje źródła, ale nie martw się — sprawdzone.

   — O mój Boże. — Wyrzucił niedopałek na betonowe schody i zakrył usta w podekscytowaniu.

   Przez cały czas obawiał się, że to wszystko to tylko jakaś dziwna gra i Jaehyun robił sobie z niego żarty, ale po tym, co usłyszał, nagle jego obraz na sytuację się poszerzył. Połączył kropki i zrozumiał, co mogło nim kierować w swym dziwnych zachowaniach. Ale czy to znaczy, że... mógłby tak prędko odwzajemnić jego uczucie?

   — A-ale taki czysty gej, czy bi? — dopytał z niepewnością. — Przecież był z tyloma laskami...

   — Przykrywka. Nie wiesz, jak oni to robią? Niektórzy nawet się żenią dla zmyłki — wyjaśniła punkt, którego Jungwoo nie brał pod uwagę, gdyż jemu samemu ukrywanie się ze swoją orientacją seksualnym do końca życia nie przeszło przez myśl.

   — CZYLI MAM SZANSĘ?! — podekscytował się ponownie.

   — Dobra, nie przeżywaj. Spaliłeś, to wracamy — zarządziła dziewczyna i nie czekając na kolegę, ruszyła w stronę szkoły.

   Ten zaraz dobiegł do niej, po szybkim otrząśnięciu się z szoku. W tamtym momencie jego działania wobec Jaehyuna nabrały sensu, gdyż jego największa obawa została usunięta. Mógłby ją właściwie odrzucić po tym pocałunku za szkołą... lecz jak to zauważyła Bami, nie jest on mistrzem w domyślaniu się. Może więc dobrze, że nie pociągają go kobiety...

   Resztę dnia wypatrywał Jeonga, lecz tym razem nie załamywał się nieoddanymi spojrzeniami. Wiedział, że coś między nimi się działo i było to coś, co zaczyna mu się jeszcze bardziej podobać.

ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

   Na ostatnich lekcjach zainteresował go... jego szkicownik. Jasne, że nie lekcja. Przedmioty tam były zdecydowanie najmniej interesującymi rzeczami w jego mniemaniu. Za to kartki, na których kreślił swój własny świat były zdecydowanie bardziej fascynujące.

   Rzadko rysował zwierzęta, lecz tym razem coś go natchnęło na naszkicowanie kilku ptaków. Dwa wzbijały się w powietrze, dwa pozostały na ziemi, a jeszcze jeden był już niemal w chmurach. Nie czekał na resztę, która przymierzała się do wzlotu w tym samym kierunku, co ten piąty.

   Kartka była dość mała i Jungwoo nie był w stanie oddać całego potencjału obrazu, dlatego postanowił, że zaraz po skończeniu lekcji, dotarciu do domu i zasileniu się pożywieniem przeniesie szkic na płótno. Czasem tak robił ze swoimi szkicami, by zobaczyć je w kolorze. Rzadziej używał do tego kredek, ale też się zdarzało. Wolał jednak malować na płótnie. Satysfakcjonowało go każde pociągnięcie pędzlem. To, jak gładka farba rozprowadzała się po białej nawierzchni za pomocą jego ręki. To, jak nagle z pustki powstawał majestatyczny obraz, czasem dokładnie taki, jak sobie wyobrażał, a często nawet lepszy. Lubił ten etap, gdy już wykańczał malowidła cieniutkim pędzelkiem, dodając najmniejsze szczególiki, wręcz mikroskopijne, lecz umiejące zmienić wszystko.

   Pokolorował zatem podłoże wszystkimi odcieniami zieleni, jakie posiadał i stworzył. Przestrzeń wydawała się wówczas nieskończona. Wyglądało to tak, jakby jeszcze daleko za czerniejącymi lasami świat nie miał końca. Poczucie perspektywy Jungwoo było zdecydowanie jego mocnym punktem, przez co wzlatujące w górę skrzydlate zwierzęta również się nieco cofały, zmierzając w stronę dachu nieskończonego lasu.

   Zdążył zakreślić jedynie kontury pozostałych czterech ptaków, gdy w drzwi jego pracowni zaczęły uderzać drobne pazurki przy akompaniamencie piskliwych szczeknięć Obokiego. Najwidoczniej chciał swego opiekuna wywołać z tamtego miejsca i przekazać informację o tym, że ktoś znajduje się przed bramą. Ktoś, kogo zdecydowanie nie mógł się spodziewać.

   Wciąż będąc w ochronnym fartuszku, mając pobrudzone w farbie dłonie, wyszedł ze swojej kreatywnej komory, znajdującej się nieopodal domu i po krótkim marszu wyjrzał za bramę. Zauważył tam lekki, siwy dymek, krążący wokół czerwonej czupryny niezapowiedzianego gościa.

   Zaraz zrzucił z siebie ochronne ubranie, wrzucając je do wciąż otwartej pracowni i ruszył szybciej w stronę bramy, by dowiedzieć się, czego stąd potrzebuje — jak się okazało — Yuta.

   — Hejka — rzucił uśmiechnięty mężczyzna zza bramy.

   — Hej. Um, mogę wiedzieć, co tu robisz? Jest z tobą Bami? — pytał niepewnie, lekko stresując się rozmową z tym wciąż podejrzliwym człowiekiem.

   — Młoda w domu, a ja tu jestem, by cię gdzieś wyrwać. Co ty na to? — pytał sugestywnie, rzucając wyczerpanego papierosa na chodnik.

   — T-teraz? Gdzie? — Zaskoczyło go to pytanie, przez co stał się jeszcze bardziej nieśmiały.

   Jednak jest różnica między stoma gapiami z korytarza a przystojnym facetem, który chce go gdzieś zabrać z własnej inicjatywy. W obu przypadkach jest w centrum uwagi, ale za to w tym skromniejszym gronie czuł się bardziej onieśmielony, niż gdyby miał wystąpić przed całą szkołą.

   — Wystawa sztuki w centrum. Ostatnia zewnętrzna w tym roku — objaśnił cel wyprawy.

   — Och, wiesz, chyba nie powinienem wychodzić, gdy nie ma w domu cioci... — tak próbował tłumaczyć swą niepewność co do podróży sam na sam z ledwo co poznanym Japończykiem.

   — Jasne, rozumiem — powiedział w dość nieprzyjaznym tonie, co nagle wywołało poczucie winy w Jungwoo, a to, jak Yuta zaczął oddalać się do swojego samochodu, wyrwało z niego automatyczną reakcję:

   — Czekaj! — krzyknął, a mężczyzna się zatrzymał. — Mogę ci tutaj zrobić małą wystawę sztuki... może ciocia wróci do tego czasu — zaproponował niepewnie, patrząc na swój nieistniejący zegarek na nagim nadgarstku.

   Zauważył, że jego moc perswazji zadziałała, gdy Yuta zaczął wracać się z uśmiechem pod bramę. Wpuścił go zatem na swój teren i zaraz znaleźli się przy pracowni Jungwoo. Zajrzał tam jeszcze samemu na moment, by upewnić się, że niebezpieczne prace są schowane i wrócił, wpuszczając Nakamoto do swego własnego, małego świata.

   Nie była to duża przestrzeń. Mieściła się tam trzyszufladowa komoda na przybory do malowania, stół, będący pozostałością po poprzednim przeznaczeniu tej szopy, sztaluga oraz mniejszy stoliczek obok niej. Znajdowały się tam również dwie wolne ścianki, gdzie Jungwoo zmajstrował sobie stojaki na płótna. One raczej i tak w większości stały na podłodze, jedynie opierając się o ścianę. Odkładał je tam w celu całkowitego wyschnięcia, a potem zapominał o ich przeniesieniu, przez co gromadziły się jedna na drugiej.

   Przez ten niecały rok posiadania sztalugi udało mu się namalować już i tak sporą ilość obrazów. Przedstawił Yucie między innymi granatowo-czarne dzieło, którego niechlujne pociągnięcia pędzla kreśliły wielką twarz z ciemną jak noc gębą i oczodołami, a jej niezapisany tytuł brzmiał: „Rozpacz”. Pokazał mu również te obumarłe stokrotki, które kreślił stosunkowo niedawno. Płatki, które z nich zlatywały, wciąż były śnieżnobiałe, z czego można wywnioskować, iż kwiaty te zaczęły umierać krótki czas temu. Krystaliczna woda zapełniała wazon prawe po sam czubek, co sprawiało wrażenie, że posiadacz tych kwiatów za wszelką cenę chciał je uratować. Prawie łyse główki o żółtawym odcieniu jednak informowały o tym, że jego starania poszły na marne, zatem dzieło to otrzymało tytuł: „Koniec”.

   — O, a ten to pewnie kolega z zewnątrz — pomyślał na głos Yuta, wskazując na kolejny obraz, którego w pracowni Jungwoo nie mogło zabraknąć.

   Portret tego yorka robiło mu się najprzyjemniej ze wszystkich prac. Kochał odwzorowywać włochatość zwierząt, poprzez nie całkiem przemyślane pociągnięcia pędzlem. Niedokładnie zmieszana farba w procesie pociągnięcia potrafiła zmieniać kolor na całkiem inny niż początek linii, przez co każdy włosek sierści miał swój unikalny wariant.

   Yuta zauważył, że jedno płótno przykryte było prześcieradłem i leżało gdzieś w rogu. Pomyślał, że w takim razie nie powinien o nie pytać, chociaż ciekawiło go, co się tam takiego znajduje, że Jungwoo aż musiał to zakryć.

   — Boże, jakie to wszystko prześliczne. I co ty robisz na ogólniaku? — mówił Yuta już pod koniec oprowadzania po obrazach Jungwoo. — Powinieneś iść raczej do jakiegoś plastyka.

   — Wierz mi, myślałem o tym, ale patrząc na to, jak artystom trudno się wybić w tych czasach, wolę się jednak profilaktycznie wykształcić ogólnie i potem w razie czego umieć coś więcej niż bazgrać po kartce — mówił, sprzątając swoje miejsce pracy.

   Najwidoczniej tego dnia malowanie nie zapowiadało się otrzymać swej kontynuacji, więc postanowił przynajmniej zostawić po sobie porządek.

   — A wierzę. Sam rzuciłem szkołę, żeby zostać rockowcem i niby gramy tam na jakichś wieczorkach w barach, ale kogo to obchodzi? Nasze kawałki mają ledwo po pięćdziesiąt tysięcy wyświetleń i to jeszcze przy dobrych wiatrach — opowiadał, siadając na stołek w bardzo stereotypowy jak na rockowca, ale za to jakże pociągający sposób.

   — Och, nie wiedziałem... że grasz też... publicznie — zacinał się, lekko zawstydzony.

   Trudno było się opanować w towarzystwie tak intrygującej osoby, jaką był Nakamoto Yuta.

   — No widzisz. — Uśmiechnął się, przez co na twarzy Jungwoo również mimowolnie pojawiło się podobne wygięcie ust, które starał się schować z powrotem do głębi jego bijącego z fascynacji serca.

   Yuta może i nie wywoływał w nim takich uczuć, jak Jeong Jaehyun, ale nie mógł zaprzeczyć, iż ten młody mężczyzna go w pewien sposób pociągał i napełniał ekscytacją za każdym razem, gdy pojawiał się w zasięgu jego wzroku.

   Ogólnie w naturze Jungwoo leżało rozchwiane serce, które potrafiło wyrwać się i oddać przypadkowemu mężczyźnie, jaki w danym momencie mu się spodobał. Zazwyczaj nie był stały w uczuciach i bardzo wielu chłopaków naraz potrafiło mu się podobać, dlatego też jeszcze nie był w żadnym związku, jaki związkiem można by nazwać — nie mógł się zdecydować.

   Jak już spróbował czegoś z jednym, zaraz mu się nudziło i leciał do kolejnego. Czasem przejechał się na orientacji seksualnej swoich obiektów zainteresowań, ale co z tego, jeśli za chwilę pojawiał się następny, który możliwie mógł odwzajemnić to krótkotrwałe uczucie. Więc mimo takiego długotrwałego zauroczenia Jeong Jaehyunem, Jungwoo nie mógł powstrzymywać się przed epizodycznymi fascynacjami. Zresztą — często Jaehyun potrafił o nim zapomnieć. W tamtej chwili to właśnie Jungwoo zdecydował się chociaż na moment zapomnieć o Jaehyunie i jednak pojechać z Yutą na — jak to pozwolił sobie nazwać — randkę.

ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـᥫ᭡ﮩ٨ـﮩﮩ٨ـ

   Wystawa była dość zatłoczona, jednak koneserzy sztuki na szczęście potrafili się zachować i umiejętnie chodzić między dziełami, by nikogo nie potrącić. Wokół nich była w końcu sztuka, której żadne z jej miłośników nie chciałoby skrzywdzić.

   Jungwoo i Yuta stali ówcześnie przy rzeźbie, przedstawiającej różne bryły, jak sześciany, kule, czy stożki połączone w dziwny sposób, obrazujące... właściwie nie wiadomo co. Ale sztuka to sztuka i nie zawsze musi mieć jasne znaczenie. Może po prostu... być i wyglądać... jakoś.

   Tym razem tenże pokaz nie zachwycił Jungwoo już tak samo, jak ten pierwszy, na którym był z Bami i ze swoim ówczesnym towarzyszem. Ukazane tam dzieła były jego zdaniem zbyt prymitywne. Najprościej poprowadzone kreski, obrazy figur geometrycznych czy nieskończone szkice, wyjęte jakby wprost ze szkicownika, takiego, jaki posiadał Jungwoo. Nie potrafił większości wystawionych prac uznać subiektywnie za sztukę, szczególnie że większość z nich nie miała w sobie tej... głębi. Był raczej typem osoby, która patrzy na ilość włożonej pracy, nie tylko fizycznej, ale i umysłowej, a konkretniej — kreatywnej. W tamtych dziełach niestety nie mógł się jej doszukać.

   Wymyślenie czegoś naprawdę pięknego, wzbudzającego zachwyt i ukazującego długie godziny, jakie autor spędził nad pieszczeniem dzieła — to liczyło się dla Jungwoo. Wolał patrzeć na portrety, zwierzęta lub naturę, martwą oraz żywą. Obrazy, które cieszyły samo oko, niżeli kwadrat w rogu kartki, symbolizujący nie wiadomo jakie bzdury filozoficzne. W sztuce im jest prościej, tym jest mniej prosto.

   Krążyli tak już dobre pół godziny. Czasem udało im się znaleźć coś dla nich, ale ileż można wpatrywać się w jeden obraz? Dlatego postanowili zajść do skromnej kafejki nieopodal galerii i zamówić sobie coś do picia lub przekąszenia.

   — Gdybym wiedział, że będzie tu tak smętnie, to zabrałbym cię gdzie indziej — rzekł Yuta, pocierając dłońmi twarz.

   — Bez przesady. Nie są tak okropne te obrazy, ale jedynie zbyt... współczesne — odpowiedział Jungwoo, chcąc przekonać młodego mężczyznę, że sam jego pomysł na spotkanie był wręcz idealny.

   To ci współcześni artyści postanowili im to zepsuć.

   — Współcześni to tak ładnie powiedziane. Leniwi — wyraził się szczerze. — Według mnie, to twoje prace powinny tam wisieć, a nie te kółka i trójkąty. — Jungwoo zarumienił się na ten komplement, ale nie umiał go szczerze przyjąć, gdyż mimo wszystko nie sądził, że jego twory są chociaż trochę na poziomie tych kolorowych figur geometrycznych.

   Tak, jak krzyczał o samouwielbieniu i fascynacji własnym wyglądem, tak nie umiał docenić czegoś, co stworzył. On sam był przecież czyimś tworem. Cudze umiał chwalić, lecz ze swojej pracy nigdy nie był stuprocentowo zadowolony, mimo iż wychodziła czasem dokładnie tak, jak to sobie wyobrażał. Może to jego wyobrażenia nie były na tyle idealne?

   W końcu dostali swoje zamówienie. Yuta dostał mleczną bombę słodkości w kremowym cieście i waniliowym shake'u, Jungwoo zaś francuskie ciastko z dżemem i czarną kawę. Dla jego przypadłości nie było za bardzo, w czym wybierać.

   — Jesteś chyba pierwszą osobą, jaką znam, która lubi czarną — zauważył Yuta, dobierając się do swojego ciasta.

   — Nikt nie powiedział, że ją lubię — zaśmiał się nieśmiało. — Innej dla mnie w menu nie było. Nawet nie dają do wyboru mleka bez laktozy...

   — A to ty masz jakiś problem z tym? — spytał ciekawy, wpatrując się w młodszego, gdy pierwszy kawałek słodkości zagościł w jego ustach.

   — Wiesz, nabiał nie jest najlepszym przyjacielem mojego układu pokarmowego — wyjaśnił.

   — To ty tak w ogóle nie jesz żadnych serów, czy jogurtów? — pytał dalej, popijając waniliową piankę.

   — Czasem się zdarzy, bo moje kubki smakowe wiedzą, co dobre, ale dla mnie nie kończy się to dobrze.

   — Przejebane — stwierdził, ponownie napełniając swoje usta kremowym ciastem.

   Podczas chwili ciszy, gdy obaj zajęli się jedzeniem i piciem, Jungwoo postanowił zajrzeć do swojego telefonu. Nie uznał tego za szczególnie niegrzeczne, gdyż jego towarzysz zdawał się całkowicie pogrążyć we własnych słodyczach. Przeglądał zdjęcia, jakie zrobił tego wieczoru, między innymi te, na których uchwycił siebie razem z Yutą. Zechciał wybrać chociaż jedno ich wspólne selfie do wstawienia na swojego Instagrama. Chciał pokazać swojej skromnej publiczności, jak świetnie się bawił w nowym towarzystwie.

   — Mogę to wstawić? — zapytał, pokazując Nakamoto wybrane zdjęcie.

   — Jakoś dziwnie wyszedłem.

   — A to? — kontynuował pokaz potencjalnych wybrańców.

   — Trochę jak naćpani.

   — No w sumie — przyznał, śmiejąc się i jeszcze chwilę przeglądał kolejne zdjęcia. — Takie?

   — Co ja takie miny robię dziwne — zirytował się swoją niezwyczajną nieumiejętnością pozowania na zdjęciach zrobionych przez Jungwoo.

   — To — pokazał zdjęcie, gdzie jedyne, co widać z Yuty, to jego czerwona czupryna; twarz zaś zasłonił sobie własną dłonią.

   — Idealne myślę — zaśmiał się, kończąc shake'a.

   — To wstawiam — zarządził.

   — W porządku.

@pricelessprincess

@pricelessprincess art show😻 @na.yutaaa

❤️ 73 | 💬 11

@marklee woowwo a co kolega tak się zamaskował?😨
╰> @pricelessprincess kolega trochę nieśmiały😔


@na.yutaaa ur the piece of art.

⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
3276

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top