𝓮𝓹𝓲𝓵𝓸𝓰𝓾𝓮
— 지금 나를 사랑해
⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
Gdzieś w otchłani lipca, już po otrzymaniu wyników egzaminu końcowego, w domu Jeong Jaehyuna odbywała się zakrapiana alkoholem biesiada, by uczcić koniec szkoły dla większości zaproszonych. Zaproszenia popłynęły do wszystkich znajomych organizatora. Nawet tych, z którymi zaledwie kilka razy zamienił słowo. Dlatego już godzinę po rozpoczęciu się imprezy dom był wypełniony różnymi osobistościami. Słońce jeszcze nie schowało się za pobliskimi lasami, a okna już były wypełnione kolorowymi światłami, którym dogrywała donośna muzyka, przedostająca się przez nawet najgrubsze ściany posiadłości.
Mogłoby się wydawać, że wszyscy najważniejsi dla gospodarza goście już przybyli, lecz ten, którego najbardziej oczekiwał, dopiero miał się zjawić.
Oświetlany złocistym zachodem wyszedł ze swoim skromnym bagażem z samochodu znajomego szofera, który tym razem nie mógł uczestniczyć w imprezie. Pochodzący zaś z niedalekiego wschodu młody mężczyzna musiał być o podobnej do tejże nazwy pory dnia w swoim skromnym mieszkaniu. Jego pasażer jednak nie miał mu tego za złe. Tym razem na pewno nie będzie go potrzebował do toaletowych igraszek, przez które się poznali.
Mimo takiego wylania się barwiącego mydła na nieskazitelne płótno zdołali je wymazać papierem toaletowym i zacząć praktycznie od zera, zapominając o krępującym początku.
Wraz z piskiem opon wyrywnego gruchota, Jungwoo przeszedł przez rozchyloną bramę posiadłości, przyglądając się, jak pięknie smugi światła słonecznego pokrywają jej elewację. Nacieszywszy się widokiem, spuścił wzrok nieco niżej, by niedaleko od wejścia na trawniku ujrzeć znaną mu sylwetkę.
Masywne kontury jego ciała od początku rzucały mu się w oczy. Tego, co jednak zostało w nich dorysowane tego wieczoru, przybyły przed chwilą gość się nie spodziewał.
— Myślałem, że gardzisz palącymi kurwami? — zaczepił żartobliwym tonem postać, która wywróciła na niego nienawistnymi oczami.
— Spierdalaj — warknął w odwecie, lecz zaraz przy ponownym przystawieniu sobie filtra do ust, ich kąciki delikatnie uniosły się w górę.
Uśmiech pojawił się również na twarzy Jungwoo, gdy przez myśl przeszły mu wspomnienia o dostaniu nowej, czystej karty od obecnego tu osiłka. Nie chcąc dalej drażnić i tak wciąż sceptycznie do niego nastawionego koszykarza, ruszył w stronę wejścia.
Przekładając średniej wielkości, opakowany w papier prezentowy kwadrat do drugiej dłoni, w której zaś trzymał szampana, otworzył drzwi, za którymi już chętnie witał się z pozostałymi gośćmi. Oni również zdążyli nakreślić już nowy obraz Jungwoo na kartkach swoich szkicowników, przez co z każdym kolejnym imprezowiczem dostawał kopię ich miłych uśmiechów.
Za chwilę jeden z rozkojarzonych szkiców natknął się na niego w przejściu między kuchnią a salonem. Jego oczy malowały się niepokojem, skacząc po konturze nowego gościa. Jego dłonie zaś od razu spoczęły na zabarwiony czerwienią trunek, wydostając go ostrożnie spod uścisku Jungwoo, na co ten rozbawiony jego odmienioną postawą pozwolił.
— Widzę, że tym razem i ty nie stronisz od alkoholu — zauważył zgryźliwie, wypominając kujonowi jego jeszcze niedawne wstrzymywanie się od takich napojów.
— Udało im się mnie w to wciągnąć — wyznał, przytulając butelkę do swojego ciała, by nic nie stało się tak cennemu dla niego skarbowi — ale do palenia mnie nie zmusisz!
— Już ci nauczyciel nie wpisze uwagi — stwierdził zgryźliwie.
— Dobra, cwaniaku, masz szczęście, że Jeong już wtedy na ciebie leciał. — Prychnął, a gdy odwrócił się na pięcie, by przejść do kuchni, usłyszał jeszcze za sobą:
— A widziałeś go może? — zapytał, obejmując jedyną pozostałą mu w dłoniach rzecz.
— Nie. Pytaj wysokiego! — rzucił głośniej, gdy muzyka zaczęła go przygłuszać, jak udawał się do docelowego pomieszczenia.
Zaraz pochłonął go cień zaciemnionej przez żaluzje kuchni, przez co zniknął Jungwoo z oczu. Kujon wciąż nie był w stanie całkowicie zaakceptować dorysowanego do grupy jego znajomych chłopaka, ale ze względu na bliskiego mu Jaehyuna, zdobył się na ewentualne poszanowanie jego obecności. Jeszcze nic nie jest zatem stracone. Potrzeba jedynie subtelnego retuszu.
Odświeżając sobie wygląd salonu, Jungwoo poszukiwał w nim charakterystycznego, wysokiego elementu. Przebrnął przez prowizoryczny parkiet, rzucając miłe powitania do tancerzy.
Już zaraz przystrojony barwnymi elementami imprezowego ubioru, jego cel wręcz wpadł na niego, jak już ozdobiona choinka rzucona na bagażnik.
— Kim... Jungwoo! — rzekł rozweselony na powitanie. — Jak miło cię widzieć!
— Ciebie również, swatko — odpowiedział, obejmując rękami jego plecy.
— A gdzie masz siostrę? — pytał oburzony, odsuwając się od niego, przy zostawieniu swoich dłoni na jego barkach.
— Już mówiłem tysiąc razy... jest zajęta — przypomniał, zmęczony częstym powtarzaniem tego zdania.
— Szkoda, ach — sapnął, łapiąc się za głowę, gdzie miał zawieszone wielkie, zielone okulary, o których lokalizacji dopiero w tym momencie się dowiedział. — Takieo fajnego szwagra byś miaaał — jęczał zawiedziony.
— Wystarczy mi, że jesteś jak brat dla mojego mężczyzny — rzekł, po czym przypomniał sobie, że jego właśnie szuka: — A co do tego... widziałeś go?
— Asbsolutnie.... Weź pspytaj tej tamtej jego tej... kurwa... cheerleaderki tej gównej, wiesz — mówił, a Jungwoo mógł stwierdzić, że temu panu już wystarczy alkoholu... chociaż do połowy imprezy...
— Ona tu jest? — zapytał lekko zestresowany tą sytuacją. Nie widział jej w końcu, odkąd skończyła swój rok szkolny dwa miesiące wstecz.
— Chyba... chyba jes — rzucił na odchodne, po czym skierował swoją wesołą wielobarwność do innych ślicznych niewiast na parkiecie.
Mimo że ten człowiek nie był kolorowy w takim sensie, co Jungwoo, czy jego najlepszy przyjaciel, lecz jego jasne spojrzenie na świat pozwoliło mu nie dyskwalifikować tej palety o odmiennych kolorach. Zapewne, gdyby jego karty mózgowe nie były już zakropione alkoholem, zrobiłby wszystko, by para znów odnalazła się w tym tłumie, który i tak był nieco mniejszy, niż na ulicach Seulu. Na ten moment — pozwolił sobie zrzucić tę odpowiedzialność na płeć piękną.
Piękną, zgrabną i zawsze wielce ucieszoną istotę Jungwoo wychwycił jednak stojącą przy szafce, na której co chwilę stawiała swój zbyt mroźny dla jej malowniczych dłoni drink. Zbliżył się więc do niej z lekka niepewnie i postanowił w końcu przebrnąć przez tę rozmowę.
— Hejka, jak tam? — zapytał, stając blisko niej, by mogła usłyszeć jego i tak ciche słowa przez głośną muzykę.
— Jest... hm... w porządku — odpowiedziała, zerkając na chłopaka kilkukrotnie.
Nie wiedziała, jak się ma zachować przy ówczesnym chłopaku swojego... ex. Dlatego też spuściła wzrok ku podłodze, krzyżując niezręcznie zmarznięte ręce na płaskim brzuchu.
— Nie wiedziałem, że tu będziesz... myślałem, że masz problem do Jaehyuna — wyznał, obracając się bardziej w jej stronę.
— Wiesz... uraz jest, ale zawsze był dobrym kolegą. Po prostu pogubił się w trudnej sytuacji — powiedziała ze zrozumieniem, lecz w jej tolerancji słyszalna była nutka przykrości.
To ona w końcu od kilku lat próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, a gdy pojawił się cień nadziei... zaraz pojawiło się światło zawodu, które jaśniało właśnie przed jej licem. Cóż jednak jej pozostało, prócz zaakceptowania sytuacji? Nie mogła zmusić upragnionego chłopaka do uczucia, jakiego po prostu nie jest w stanie poczuć do kobiet.
— I chciałam też powiedzieć — po krótkiej przerwie dodała — że nie mam też nic do ciebie. Przepraszam, że byłam niemiła — zakończyła ze skruchą, zdobywając się na krótki kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą.
— Przyznam, że też nie byłaś przeze mnie najlepiej odbierana i również przepraszam — dodał od siebie.
— Masz do tego podstawy, dlatego wybaczam — uśmiechnęła się niezręcznie, ponownie uciekając wzrokiem. — Teraz już wiem, że... tak po prostu musiało być — rzekła, po czym nastała chwilowa cisza.
Oboje nigdy by się nie spodziewali, że będzie im kiedyś dane porozmawiać nie dość, że normalnie, to... w ogóle. Jungwoo szczerze zdziwiła obecność tej najgłośniejszej cheerleaderki na imprezie Jeonga, ale o dziwo tym razem, widząc ją na oczy po raz pierwszy od kilku miesięcy, nie czuł nienawiści. Widocznie dziewczyna nigdy sama w sobie go nie zniechęcała, lecz pochłonęła go tylko... zazdrość.
— Dobra, to jak już pogadaliśmy — odważył się przerwać ciszę między nimi, którą przygłuszała jedynie muzyka i głośne rozmowy oraz krzyki w tle — wiesz może, gdzie znajdę gospodarza?
— Ostatnio widziałam go na dworze — odpowiedziała, spoglądając w stronę przeszklonego ganku, by następnie skupić wzrok na tym, co było w dłoniach Kima. — A co tu trzymasz? Jeśli mogę wiedzieć.
— Prezent dla Jaehyuna — wyznał od razu, również patrząc na zawartość w swoim uścisku. — Taki self-made, rozumiesz. — Uśmiechnął się na wspomnienie o wszystkich uczuciach, jakie nim kierowały, gdy pracował przy tym podarunku przez ostatnie tygodnie.
— Słodko — przyznała — ale dobra. Leć do niego, żeby ci nie uciekł.
Jungwoo posłał dziewczynie szczęśliwy wyraz twarzy, po czym odszedł w wyznaczonym kierunku szybkim krokiem. Pozostawił jej stary szkic w odległej pamięci. Mimo swojej naturalnej piękności był on ciągle jedynie szpecony przez te wszystkie miesiące. Jungwoo postanowił zatem wysłać go pocztówką w zapomnienie i kto wie... może nadejdzie czas, by rozpocząć malunek na nowo z bardziej realistycznym pojęciem o portretowanej istocie.
Znalazł Jaehyuna zaraz na świeżym powietrzu. Otoczony był przez kilku kolegów, lecz w przeciwieństwie do swoich postępowań sprzed jakiegoś czasu, tym razem, gdy tylko jego oczy zarejestrowały wysokiego artystę prowadzącego się w jego kierunku, od razu przeprosił ówczesnych towarzyszy i ruszył do niego.
Ramiona Jeonga zaraz spoczęły na karku przybysza, jego usta zaś tknęły bliźniaczej sobie struktury na tej drugiej twarzy. Reszta ich ówczesnych towarzyszy postanowiła się zatem ewakuować z miejsca zdarzenia, rzucając jedynie szybkie przywitanie w stronę ostatniego gościa.
— Stęskniłem się — wyznał Jeong, ujawniając swoje wyraziste dołeczki w policzkach, czemu towarzyszyły również mocno zaciśnięte zmarszczki w kącikach jego błyszczących oczu.
— Już? Tylko dwa dni się nie widzieliśmy — wspomniał Jungwoo, gdy uścisk na jego szyi delikatnie się poluzował, przez co mógł poczuć, jak obejmujące go ramiona przemieniały się w nadgarstki, z których końców jedna dłoń zaczęła delikatnie głaskać jego włosy.
— To jak wieczność — sapnął teatralnym przejęciem, co rozweseliło mimikę Jungwoo jeszcze bardziej.
Bezsłownie wpatrywali się w siebie przez chwilę, gdy w pewnym momencie Jaehyun mógł poczuć, jak dotyk na jego talii powoli się usuwa, a artysta, którego sam przed chwilą obejmował, oddalał się od niego. Rozłąka ta jednak nie była nacechowana chłodem separacji — okazała się jedynie krokiem wstępnym do prezentacji tajemniczo zapakowanego kwadratu.
— Mam tu coś dla ciebie — powiedział, wysuwając w stronę swojego chłopaka prezent.
Jaehyun przejął podarek w swoje posiadanie. Po zdjęciu wstążki oraz ozdobnego papieru mógł już dojrzeć przedmiot w całej swej okazałości. Małe płótno całe pokryte w beżowo-rudo-żółtej farbie, aż po tylne zszywki. Na tym ciepłym tle jednak się nie kończyło. Całe centrum bowiem przejęte było przez lśniący białym rozświetlaczem, złoty puchar za zapewne wygraną w pewnej dyscyplinie. To zaś był jedynie wstęp do głębi samego naczynia, z którego wystawała charakterystyczna pomarańczowa kula z czarnymi paskami, której sąsiadowało krwistoczerwone serce.
Jungwoo przelał na ten obraz tylko jedno znaczenie — na koniec dnia wszystko da się ze sobą pogodzić.
Tak, jak oni zdołali pogodzić się ze sobą i teraz bez najmniejszego poczucia wstydu, Jaehyun rzucił się z czułościami na swojego oficjalnego chłopaka, gdyż nie wiedział, jak opisać swą wdzięczność w słowach. Nie tylko był mu wdzięczny za ten obrazek, czy za samo przybycie — był mu wdzięczny, że mimo mijających dni, niezależnie od pogody, udało im się znaleźć siebie tuż przed zachodem. Teraz mogą już cieszyć się wspólnym wschodem, pozwalając mu przeradzać się w piękny dzień wprost na ich oczach.
Już nic nie wskazywało na to, by kolejna noc miała pokrzyżować im plany.
Ta jednak o tejże porze dnia oddawała się mrocznym szkicom przy kojącym blasku świec, gdy elektryczność całkiem ubyła z jej ostoi spokoju. Nie przejmowała się już niczym. Każdy kolejny dzień przeżywała, jakby go nie było. Liczył się dla niej tylko mrok, którym zaznaczyła się na kartkach wielu relacji. Nie mogła jednak skrycie nie przyznawać się, że szczególnie jej to zawadzało. Zdecydowała się kompletnie porzucić kolejne próby socjalizacji, gdy ta niedawna okazała się tylko sprawiać ogromne larum w jej zwykle stoickim istnieniu.
W tym zaprzestał integrować się również połączony z nią japońskimi więzami krwi muzyk, który niedawno wyruszył na wyprawę w celu ponownego zobrazowania się jak najlepiej w oczach zauroczonych w nim świetlików.
Wkroczył właśnie na cichą scenę, którą jeszcze oświetlały duże lampy z sufitu. Wolnym krokiem okrążył kucającego przy głośniku technika, by zaraz spotkać się z jego ciemnym wzrokiem.
— Dobrze ci idzie — rzekł, przyglądając się majstrowi w skomplikowanej pracy nad kabelkami i wtyczkami.
— Myślałem, że umiem podłączyć głośniki, ale ten nie współpracuje — powiedział żałośnie, zaraz siadając po turecku przed sprzętem, by dalej w takiej pozycji kontynuować zadanie. — Zapamiętaj: biały od góry — nakazał, na co odpowiedzią czerwonowłosego było tylko przytaknięcie głową, po czym oparł się o ścianę, przez co dalej oglądał pracę swojego technika z lekka większej odległości.
— Szkoda, że mamy pełny skład. Z chęcią bym cię zobaczył na scenie obok siebie — wyznał, przypominając sobie, że głównym powołaniem technika była przecież muzyka.
— Przynajmniej nie obniżam wam poziomu — odpowiedział z niezręcznym śmiechem.
— Słuchaj, było mi dane widzieć twój występ i był zajebisty.
— Był... decent. Chyba zostanę przy grzebaniu w kabelkach i te piosenki będę wam produkować — powiedział, przywołując drugą posadę, jaką dostał od lidera zespołu.
— Doceń siebie, a jeszcze staniesz się moją konkurencją — rzekł, mrugając do niego okiem, przy ukazaniu zadziornego uśmiechu.
— Wolę jednak pracować z tobą.
Biorąc pod uwagę wielkość scen, na których zespół występuje, czy pozycje instrumentalne, nie było nawet potrzeby, by robić miejsce dla kolejnego gitarzysty, gdyż w tym specjalizował się głównie ówczesny technik grupy. Sam skrycie żałował, że nie będzie mu dane raczej nigdy dołączyć do tej zwartej przez czteroletni staż kapeli. Czuł się jednak coraz bardziej komfortowo w otoczeniu członków, a szczególnie ich lidera. Powoli rozumiał, że jego przygoda z Jungwoo, nawet jeśli przetrwałaby dłużej, zapewne samoistnie by się wypaliła bez większego powodu. Nie są oni zwyczajnie typami osób dla siebie nawzajem. Teraz Jungwoo ma Jaehyuna, a on ma...
— Która godzina? — zapytał technik, gdy zdał sobie sprawę, że pracuje pod presją czasu.
— Biały od góry! — krzyknął, wybudzony z transu mężczyzna, który przez ostatnie minuty usunął wszelkie inne czynniki, by skupić swój wzrok w całości na swoim pracowniku i... przyjacielu.
— ...pytałem o godzinę — przypomniał, mrugając dwa razy w zdezorientowaniu.
— Co? A! No to... dwudziesta pięćdziesiąt jeden — odpowiedział z zadumą, patrząc na czas w swoim telefonie — ...o kurwa — zaraz jednak zrozumiał, że on sam powinien zacząć się przygotowywać do występu, dlatego zaraz zbiegł ze sceny prosto do garderoby.
Technik za to zakończył majsterkowanie przy głośnikach, śmiejąc się na dźwięk pośpiesznego stukotu butów opóźnionego wokalisty. Poprawiając jeszcze pozycję kilku sprzętów, stwierdził, że jego praca na najbliższe godziny została już odrobiona. Mógł zatem pozwolić sobie na chwilę wytchnienia, której mógł zaznać tylko w tej pracy dorywczej.
Zszedł bocznymi schodkami do korytarzy roboczych. Kręciło się tam wiele osób, które traktowały siedemnastoletniego pomocnika jak powietrze. Wszyscy widzieli, co robić. On zaś jednak mógł sobie wtedy pozwolić na chwilę spokoju, bo to, co najtrudniejsze, było już za nim.
Siadając na wolną kanapę w pustym zakątku korytarza, ostatni raz przywołał obrazy nieprzyjemnej przeszłości. Ostatni raz przed ostatecznym krokiem do przodu. Zaraz miał się odbyć pierwszy większy występ grupy, do którego się przyłożył. Nie tylko urządził im scenerię, na którą entuzjaści rocka będą patrzeć przez kolejne dwie godziny, lecz będą też mogli wysłuchać tekstu, jaki nowy członek załogi napisał specjalnie dla nich w najbliższym mu języku angielskim.
Nie był tylko ich wspólnikiem, ale również dobrym przyjacielem, którym obiecał być już dla każdego. Mimo że los namalował go w otoczeniu ciemnych barw, on zdecydował się mu nie ulegać i zrobić wszystko, by być tym słońcem w rogu kartki.
Całe jego dotychczasowe życie nie było zbyt kolorowe, a w momencie kulminacyjnym straciło nawet wszystkie nasycone pigmenty. Gdy już myślał, że to naprawdę koniec, niespodziewanie ujrzał na swej drodze jaskrawą czerwień, która początkowo nie zwiastowała nic, jednak dopiero miał się dowiedzieć, jak wielki impakt będzie ona miała na jego przyszłość.
W skrócie — czerwień zapewniła mu nowe, czyste płótno, by mógł mieć szansę namalować swój obraz od nowa.
Zwracając ponownie wzrok na centrum tej historii, jesteśmy zdolni ujrzeć, jak Jungwoo przez kolejne tygodnie żyje beztrosko. Pewnego dnia jednak pędzel ponownie wyrwał się spod kontroli i zdecydował się gwałtownie postawić nieoczekiwaną krechę w środku codziennego obrazu dnia naszego artysty.
Do środka jego domu wleciały dwa ptaki. Obyło się bez przykrego świergotu, z jakim niegdyś go budziły. Na widok ich niemych, lecz jakże ludzkich i realnych szkiców o mało nie zmoczył kartki łzami. Nienawidził ich i sądził, że oni nienawidzą też jego. Jednak gdy miękkimi piórami okryły jego sylwetkę, wyćwierkując tony łagodnych skruch, poczuł, że jego rzeczywistość obraca się do góry nogami.
Może nadal z lekkim dystansem, lecz zdawały się zaakceptować towarzyszącego im wówczas kapitana drużyny koszykarskiej, którego ich jedyny syn określił mianem swojego wybranka. Trudno im wszystkim jednak będzie zapomnieć o niemrawej przeszłości, której portrety nadal utrzymywały się w ich pamięci.
Stwierdzenie, iż rodzina wychodzi dobrze jedynie na zdjęciach, okazała się w tym przypadku jednym z potwierdzających przykładów. Zatem co pozostało tym artystycznym duszom, niż własnoręcznie namalować ich właściwy obraz?
Jungwoo więc zabrał się do pracy. Do płótna swojego życia nie dodał tylko najbardziej pokornej siostry oraz przekonanych przez nią rodziców, lecz także tych mu najbliższych. Pojawiło się tam jego największe wsparcie w postaci płowowłosej kobiety, na którą zawsze mógł liczyć. Zaraz przy niej nie mogło zabraknąć jej wiernego towarzysza, który mimo swej małej wielkości, był dla niej ogromnym szczęściem. Jednak najbliżej centralnego obiektu ustawił swojego ukochanego mężczyznę, który przezwyciężył swój największy lęk, by tylko znaleźć się na tym malunku.
Mimo że pierwsza trójka tak zraniła młodego artystę, pojawiła się na obrazie jako odległe ptaki, które powolnymi ruchami skrzydeł zbliżały się do tej obecnie najbliższej autorowi dzieła rodzinie. I może taki wzór systemu familijnego nigdy wcześniej nie egzystował w głowie malarza — jest on jak najbardziej idealny.
I nie potrzeba do niego żadnych farb ani kredek, kartek czy płótna.
Wystarczy, że te postacie nadal z nim są. Trwają przy nim i kochają go... już teraz.
⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯ 🍑⎯⎯⎯⎯⎯⎯⎯
2823
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top