5#
~Magnus~
Po ponownym robieniu tostów, bo tamte wyglądały jak węgielki, jemy posiłek przy stole w ciszy. Przyglądam się jego zamyślonej twarzy, czasami dłużej zostając na oczach. Rzadko kiedy mruga. Czasem tylko mruży powieki, a ja zastanawiam się, o czym myśli. Pomysłów jej multum, ale to w końcu Alexander, który nie przestał i nie przestaje mnie zaskakiwać, więc wszystkiego można się spodziewać.
Patrzę na zegarek na moim nadgarstku i ze strachem zdaję sobie sprawę, że nie zostało nam dużo czasu do samolotu do Polski.
Dzwonię po jakiegoś szofera, który przyjedzie po nasze walizki, żeby szybciej nam zeszło. Alexander zaprzestaje jedzenia i pewnie się mi przysłuchuje, a ja zaraz zakańczam rozmowę.
- Idę dokończyć te pakowanie, bo mało zostało, a szofer zaraz przyjedzie po walizki - mówię, wstając od stołu. - Chodź do sypialni.
- Nie traktuj mnie jak dziecka, kochanie - mruczy nieco zirytowany.
Cały Alexander Gideon Lightwood-Bane. Pomagać może każdemy, ale gdy sam potrzebuje pomocy, za nic się do tego nie przyzna. Dalej mu tak pozostało i chyba się to nie zmieni.
- Po prostu uwielbiam się tobą opiekować - oświadczam, gdy schylam się i składam delikatny całus na jego policzku. - I będę wdzięczny, gdy mi na to pozwolisz.
- Mhm - wstaje z krzesła, a ja wzdycham bezradny i się odsuwam. - Dojdę sam - mówi, kiedy się odwraca.
Wyciąga nieco ręce przed siebie i powoli idzie w stronę... Lodówki.
- Kochanie... - mówię, uśmiechając się, by broń Boże się z niego nie zaśmiać. - Idziesz w stronę drzwi, ale od lodówki.
Mężczyzna zatrzymuje się i kręci głową z rozczarowaniem. Odwraca sie w bok, tym razem w dobrym kierunku.
- Teraz?
- Tak - przytakuje z cichym śmiechem. - To chodź - otwieram drzwi i wychodzę, zostawiając go z jego dumą, która nie pozwala sobie pomóc.
Idę w kierunku sypialni, co chwila odwracając głowę. Idzie powoli za mną. Meble ma po bokach i nic nie stoi mu na drodze, więc spokojny wchodzę do sypialni.
I jak spokojnie wszedłem, tak teraz zaczynam szybko pakować ostatnią walizkę. Jak dobrze że robiliśmy to wczoraj rano.
Kątem oka zauważam mężczyznę, który również wchodzi do pomieszczenia i się zatrzymuje. Odwraca głowę w moją stronę, pewnie słysząc dźwięki, które wydaje walizka, gdy upycham do niej ostatnie ubrania. Zamykam ją, przyciskam kolanem i zasuwam suwak, który postanawia być przeciwko mnie.
Chwilę potem przyjeżdża szofer. Pokazuję mu walizki, a z Alexandrem, którego ciągnę za rękę, wychodzę z domu i udaję się do garażu.
Jedziemy w moim Lamborghini, w którym cicho rozbrzmiewa jakaś piosenka z radia. Ja w czasie drogi dzwonię do mojego najlepszego prawnika. Podaje mu namiary tego skurwysyna od ciężarówki, które udzielił mi doktor i każe mu się tym zająć. Alexander obok mnie na szczęście nie komentuje mojego tonu, który mówi wręcz "po prostu wsadź go do więzienia na dożywocie", albo prawdopodobnie słucha muzyki.
Kiedy odkładam telefon i skupiam się na drodze, czasem zerkam na mojego męża. Wydaje się być senny. Dobrze by było, gdyby przespał te kilka godzin w trakcie lotu samolotem. Jakoś go ululam. Albo teraz to zrobię.
Wyciągam rękę do radia, aby zmienić piosenkę...
******
~Alec~
Do moich uszu dochodzą ciche dźwięki, które wybudzają mnie ze snu. Otwieram oczy z zamiarem dowiedzienia się, gdzie jestem i widzę... Wow. Mgła. Mogłem się spodziewać...
Leżę na...kanapie. Tak sądzę. Podnoszę się i siadam po turecku. Głośne miauczenie Aleca Jr. odbija się echem w mojej głowie.
Jesteśmy już w domu?
W sumie... Chyba zasnąłem jak dopiero jechaliśmy na lotnisko. Pamiętam tylko jak piosenka w radiu zmieniła się na "Ruelle - War Of Hearts" a ja nie mogę nic poradzić na to, że na niej zawsze zasypiam...
Czuję uścisk na kolanach i kolejne miauczenie. Zaczynam głaskać miękką sierść, odbierając donośne mruczenie. Junior wyrósł na dużego i głośnego kocura. Za to Prezes Miau ma już 14 lat, ale wygląda jakby wcale mu się nie spieszyło do kociego nieba.
Wzdycham ciężko i opieram się o oparcie kanapy, a kocie łapy uciskają teraz mój brzuch.
- Magnus? - mówię najpierw cicho, potem jeszcze raz ale głośniej. No kurwa, gdzie on jest?
Nagle zdaję sobie sprawę, że jestem w ciemnej dupie, gdyby nie to, że znajduję się w naszym mieszkaniu, w którym czuję się bezpiecznie. Ale nie tak bezpiecznie, co przy nim.
Po jakiejś minucie, w której Alec Jr. wszedł mi na ramiona, łaskocząc mój policzek swoim miłym futerkiem, słyszę kroki, a za chwilę głos mojego męża.
- Wybacz, byłem w łazience. Miałem rozmazany makijaż i rozczochrane włosy, i nie zauważyłem tego wcześniej, wyobrażasz to sobie? - mówi żywym i wyraźnie zirytowanym tonem, siadając obok mnie.
Przysuwa się bliżej i obejmuje mnie ramieniem, a ja przyciskam się do niego jeszcze bardziej, chcąc czuć w końcu te bezpieczeństwo i odcięcie od świata, które nie opuściło jego ramion po tylu latach.
Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi, podczas gdy Alec Jr. przemieszcza się z mojego ciała na azjatę.
- Tak, wyobrażam. Ale wolał bym to zobaczyć... - przyznaję smutno.
- Nie przejmuj się tym, honey - szepcze łagodnie i całuje mnie w czoło.
- Która jest godzina w ogóle? Ile spałem?
- Spałeś z 6 godzin. Jest 18. Maryse dzwoniła i chciała, byśmy wpadli na kolację, bo będzie Jace i Izzy, ale powiedziałem, że pierwszo spytam ciebie - mówi, wraz z rysowaniem palcami kółek na moich plecach.
Lubię ten dotyk. Zawsze czuję przyjemne ciarki, kiedy jedzie palcem wzdłuż mojego kręgosłupa...
- W sumie... - zamyślam się, bardziej na niego wpełzając...
I tym samym spycham Aleca z jego kolan, z czego Magnus zaczyna się śmiać. No co? Nie dzielę się moim idiotą.
- Hm?
- Możemy jechać.
- Na pewno? - pyta troskliwie. Jego uroczy ton wywołuje lekki uśmiech pod moim nosem.
- A kochasz mnie?
- Tak - mówi rozbawiony.
- Chyba mam ochotę na słodycze - mruczę coraz bardziej zadowolony, kiedy w końcu siedzę na jego kolanach, a on mocno mnie obejmuję. Tak mogę zostać.
- Wspaniale - mówi wesoły. - Ale po kolacji, honey.
- Mam całą noc. Bo nie zasnę jak spałem dzisiaj - oświadczam z krzywym wyrazem twarzy.
Co ja mam robić przez całą noc? Normalnie zatracił bym się w jakimś serialu, a tu co?
Ciemne jajko. Przez ten wypadek nie mogę robić znacznej większości czynności, które uwielbiałem...
- To posiedzimy razem i poplotkujemy - mruczy mi nad uchem, co brzmi jak bardzo kusząca propozycja.
- O czym? O kim? - pytam zaciekawiony.
I cieszę się z powodu mojego podekscytowania się zwykłym paplaniem z moim mężem, bo już myślałem, że zostanę wypruty z uczuć po wypadku.
- Hm... Kardashiany.
- Coś u nich ciekawego?
- Plotki na noc! - śmieje się głośno, zarażając tym też mnie.
- No dobra, dobra. Kiedy ta kolacja? I się lepiej pytaj czy coś dobrego, bo jak pieczeń, to nigdzie nie idę - odburkam niczym obrażony małolat i jeśli to możliwe, przyklejam się bardziej do Magnusowej klatki piersiowej, z której bicie serca zastępuje mi muzykę.
- Nie pieczeń - śmieje się chwilę. - Chyba kurczak.
- Ujebię się sosem - mruczę zirytowany.
- Wyliżę cię.
Jego wypowiedź wraz z tonem głosu przybrała aż za bardzo dwuznaczne znaczenie, więc zaczynam się śmiać. I wybucham jeszcze głośniejszym rechotem hieny, kiedy ten idiota łaskocze mnie po brzuchu pod koszulką. Kochany idiota.
Siedzimy jeszcze na kanapie, rechocząc jak dwa zjeby, aż w końcu postanawiamy się ogarnąć na kolację. Magnus idzie się przebrać, a ja zostaję na kanapiez czekając, aż przyniesie mi jakieś ubrania, bo boję się tego, co bym na siebie włożył. A przecież nie zdawał bym sobie nawet z tego sprawy.
Po kilku minutach Magnus przynosi mi ciuchy, a ja mogę wyczuć, że to jakaś koszula i jeansy. Przebieram się przy nim w salonie, słysząc, jak co chwila się ze mnie śmieje i mówi, że mam koszulę na odwrót.
Potem daje mi jakąś czapkę na ten mój zabandażowany łeb i w końcu udajemy się do wejścia, by za jakieś 20 minut stać pod moim rodzinnym domem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top