*×26×*
Czułem jakby serce dosłownie mi się zatrzymało. Oddech już całkowicie stanął mi w gardle, a ręce zaczęły się pocić.
Bez przerwy wpatrywałem się w jego puste oczy. Próbowałem znaleźć w ich głębi jakieś emocje. Niestety, jedyne co znalazłem to gniew. To właśnie on całkowicie zalewał III Rzeszę.
Zaczął do mnie podchodzić. Nie mogłem się ruszyć. Chciałem jak najszybciej uciekać, ale nie mogłem. Po prostu, ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić.
Nagle ukucnął przy mnie.
— Znowu ty? — Zaśmiał się. — Oh, Polen... ty to masz pecha. Jestem niemal pewien, że maczałeś palce w tym całym buncie. Eh... zawsze były z tobą same problemy. Czemu podczas II wojny światowej nie mogłeś poddać się tak jak inni? Oszczędziłbyś sobie tyle cierpienia. — Położył rękę na moim ramieniu, gdzie znajdowała się blizna po ranie, którą zadał mi on sam.
— N-nie dotykaj mnie! — Od razu strzepnąłem z siebie jego rękę.
— Haha... dalej chcesz się opierać? Jesteś naiwny... — Śmiał mi się prosto w twarz!
— Nie... nie jestem naiwny, tylko mam honor i dumę! Nie poddałem się i nadal nie mam zamiaru tego zrobić! Zobaczysz jeszcze. Europa będzie wolna, a ty skończony! — krzyknąłem.
Ten jedynie wybuchł śmiechem i wyjął pistolet, który zaraz przyłożył mi do głowy.
— Takie szczury jak ty, przysparzają samych problemów. Natomiast, ja te problemy eliminuję wraz ze szkodnikami. — Uśmiechnął się psychicznie.
Zamknąłem oczy. Dobrze wiedziałem co się zaraz wydarzy... Wystarczy jedynie pociągnąć za spust. Czekałem na ten ostatni dźwięk. Dźwięk, który zakończy mój żywot - huk wydany przez pistolet.
— Pologne!!! — Usłyszałem krzyk Francji.
Od razu otworzyłem oczy i spojrzałem w jego stronę. Biegł najszybciej jak tylko mógł.
III Rzesza również spojrzał w jego stronę. Wykorzystałem to i wstałem z ziemi.
Chciałem zacząć biec w stronę wyjścia z lasu, ale znowu tuż koło mnie przeleciał pocisk. Obejrzałem się i po raz kolejny ujrzałem palące spojrzenie III Rzeszy.
Widziałem, że już mierzył bronią prosto we mnie, ale tym razem Francja zagrodził mu drogę i krzyknął w moją strone:
— Pologne, biegnij!
Bez sprzeciwu pobiegłem ku światłu. Zaraz udało mi się wydostać z ciemnego lasu. Biegłem nadal, tyle, że spokojniej. Byłem już w miejscu zdecydownaie bezpieczniejszym.
Po paru minutach znalazłem się już w odpowiednim miejscu. Zauważyłem zaciętą walkę między naszym oddziałem, a tym wrogim. Widziałem również, że przybyli sojusznicy III Rzeszy i ZSRR. Wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego. Zdecydowanie przydadzą im się dodatkowe siły.
Wyjąłem potłuczony telefon i zadzwoniłem do Wielkiej Brytanii.
~ Halo?
— Przydadzą im się posiłki. Są tu sojusznicy III Rzeszy i ZSRR. — mówiłem szybko.
~ W porządku. Już ich tam wysyłamy. Możecie już wracać. — oznajimił i się rozłączył.
Schowałem telefon i zacząłem się zastanawiać. Mamy wracać... przecież ja nawet nie jestem pewien czy Francja jeszcze żyje...
Muszę szybko wrócić do tego lasu i zobaczyć jak się trzyma.
Pobiegłem w tą stronę, z której przybiegłem. Kiedy byłem już w ciemnym lesie, zacząłem nasłuchiwać jakichkolwiek dźwięków informujących o czyjejś obecności.
Nie słyszałem praktycznie nic, poza szelestem liści i śpiewem ptaków. Nagle zauważyłem na ścieżce sporą kałużę krwi oraz również krwiste ślady. Poszedłem za nimi. Bałem się co napotkam na ich końcu, ale szedłem dalej.
Ślady się skończyły. Zacząłem się niepokoić. Porozglądałem się po miejscu, gdzie zaprowadził mnie trop. Zaglądałem za różne krzewy i drzewa, aby znaleźć cokolwiek. Nagle za jednym z krzewów zauważyłem Francję.
Od razu do niego podbiegłem. Ten uniósł głowę i uśmiechnął się do mnie. Miał widoczną, mocno krwawiącą ranę na brzuchu oraz liczne zadrapania na twarzy. Urwałem, i tak już podarty, rękaw swetra, i zawiązałem go na brzuchu Francji, aby chociaż trochę zatamować przepływ krwi. Nie mam pojęcia co tutaj zaszło, jak się skończyło oraz co stało się z III Rzeszą, ale to nie miejsce i czas na pytanie o takie rzeczy. Z sekundy na sekundę Francja traci coraz więcej krwi. Muszę się pośpieszyć i zabrać go jak najszybciej do bazy!
— Francja... wiem, że to trudne, ale czy dasz radę chodzić? — zapytałem, a ten w odpowiedzi jedynie kiwnął głową.
Widziałem, że nawet najmniejszy ruch sprawia mu ból. Niestety nie ma innego sposobu, aby zabrać go do bazy. Nie dam rady go tam zanieść. Pomogłem mu wstać na równe nogi. Trzęsły się... Było mi tak okropnie przykro z jego powodu. Poniekąd to moja wina, że teraz jest w takim stanie...
Zacząłem prowadzić go w stronę bazy. Myślałem, że dam radę pomóc mu sam, ale niestety nie było to możliwe. Zauważyłem, że wiele wrogich żołnierzy stoi nam na drodze. Muszę wezwać pomoc. Po raz kolejny, wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Wielkiej Brytanii.
××××××××××××××××××××××××××××××
Boję się, że spieprzę to opko ;-;
Jeżeli jeszcze nie wiecie to na mój profil wszedł artbook z moimi pracami! Serdecznie zapraszam ^^
Do następnego!
Bajuuuu~
~Marcyś
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top