*×24×*

Po całym pomieszczeniu rozległ się głuchy huk. Kłódka rozpadła się na kilka części. Od razu otworzyłem celę i wszedłem do środka. Najwyraźniej huk strzelby obudził osobę w środku, bo zaraz usłyszałem cichy i słaby głos:

— Z-zostawcie mnie...

Dobrze wiedziałem do kogo on należał. Podszedłem bliżej i podniosłem głowę kraju, który znajdował się tuż przede mną.

— W-Węgry...— Po moich policzkach mimowolnie poleciały strumienie łez.

— P-Polska? — zapytał cicho.

— T-tak... poczekaj, już ci pomagam. — Zacząłem podnosić mojego brata.

Niestety, przez panującą tu ciemność nie mogłem dostrzec jego ran, ale byłem pewien, że ma ich dużo. Zaraz podszedł do mnie Rosja i pomógł mi oraz Węgrom wejść po schodach. Dopiero wtedy mój wzrok nie był już ograniczany przez ciemność. Dostrzegłem podarte ubrania brata, zdarte kolana i nadgarstki oraz pocięte ręce. Potem mój wzrok przeniósł się na jego twarz. Również miał tam mnóstwo ran, ale było coś jeszcze. Coś, co kompletnie zbiło mnie z nóg. Nie miał jednego oka.

— W-Węgry... twoje oko...— powiedziałem smutno.

— Zagrozili, że wydłubią mi jeszcze jedno. Polska, a tobie nic nie jest?— spytał i gdyby nie to, że jest w tak złym stanie, bym go uderzył.

— Czemu martwisz się o mnie?! Przecież to ty ledwo żyjesz! Nie możesz nawet sam ustać! — żaliłem się.

— P-przepraszam... — odparł spokojnie, a ja wtuliłem się w niego.

— Nic mi nie jest...— szepnąłem.

— Nie chcę przerywać takiego wzruszającego momentu, ale naprawdę musimy już iść. — stwierdził Rosja.

Ja oraz Węgry jedynie przytaknęliśmy i ruszyliśmy za nim. Musieliśmy przedostać się na front, gdzie czekał na nas pierwszy oddział, który miał udzielić nam należytej pomocy.

Niestety droga tam nie była tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Węgry nie mógł sam chodzić, więc musieliśmy bez przerwy go pilnować i mocno trzymać, aby nie upadł.

Po dość długiej wyprawie udało nam się znaleźć miejsce, gdzie przebywał pierwszy oddział. Słońce już zaszło, więc niestety mieliśmy ograniczoną widoczność. Ujrzeliśmy światło wywodzące się z małego bunkru. Dobrze wiedzieliśmy, że to nasi, ponieważ dookoła aż roiło się od żołnierzy USA. Podeszliśmy do nich i powiedzieliśmy, że Węgry jak najszybciej potrzebuje pomocy medycznej.

Żołnierze zaprowadzili nas do wejścia i zapukali. Nie minęło dużo czasu, a drzwi się uchyliły, a w nich stał Francja.

— Jesteście! — krzyknął uradowany.

— Tak, ale proszę, pomóżcie mu! — Wskazałem na Węgry.

Francja w odpowiedzi jedynie skinął głową i zaprowadził nas do pokoju, w którym było już kilka, leżących na łóżkach, krajów. Od razu podbiegła do nas Szwajcaria.

— Mój Boże! Połóżcie go szybko! — krzyknęła.

— N-nie...- wymamrotał mój brat.

Wszyscy popatrzyliśmy się na niego ze zdziwieniem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, dlaczego nie chciał się kłaść. Przecież go bito biczem po plecach!

- On nie za bardzo może się położyć. Możemy go posadzić? - zapytałem.

- W porządku. - powiedziała Szwajcaria i zaprowadziła nas do jednego z wolnych łóżek.

Delikatnie posadziliśmy Węgry na miękkim materacu. Szwajcaria od razu wzięła się za oczyszczanie jego ran. Widziałem, jak krzywi się z bólu, który zadaje mu woda utleniona. Usiadłem obok niego i złapałem go delikatnie za jedną dłoń. Chciałem dotrzymać mu towarzystwa.

— Dobrze, niestety muszę zobaczyć jego plecy. Czy moglibyście, proszę wyjść? — poprosiła Szwajcaria.

Francja i Rosja od razu wyszli. Ja też miałem taki zamiar, ale uniemożliwiła mi to zaciskająca się ręka Węgier.

- Cz-czy on mógłby zostać? - popatrzył na Szwajcarię błagalnym wzrokiem.

Dobrze wiedziałem o co chodziło. Mój brat od zawsze bał się lekarzy.

- No dobrze. - Dziewczyna uśmiechnęła się miło. — Ale wiesz, że to może być nieprzyjemny widok? - zwróciła się do mnie.

- T-tak, ale chcę tu zostać. - oznajmiłem.

Szwajcaria jedynie skinęła głową i zasłoniła łóżko zieloną zasłonką, aby Węgry nie czuł się skrępowany. Podeszła jeszcze bliżej i zaczęła powoli rozpinać porozdzieraną koszulę mojego brata. Kiedy już ją zdjęła, spojrzała na jego plecy. Widać było jej przerażenie. Ja również widziałem ten ogrom głębokich ran. Zrobiło mi się tak żal mojego brata, że chciałem go przytulić, jednak nie chciałem przeszkadzać Szwajcarii. Jedyne co mogłem zrobić, to głaskać delikatnie wierzch dłoni Węgier. Zauważyłem, że dzięki temu stawał się coraz spokojniejszy.

Uśmiechnąłem się do niego miło, co ten od razu odwzajemnił. Dobrze widziałem, że ledwo co znosi ten ból, ale byłem z niego dumny. Pomimo tego, że był torturowany i na pewno nie raz zastraszany - nie wydał nas. Nic im nie powiedział.

Kiedy jego rany na plecach były oczyszczone i zabandażowane, Szwajcaria przeszła do oka. Wyglądało fatalnie. Całą trójką zdawaliśmy sobie sprawę, że raczej niemożliwe jest, aby je wyleczyć. Niestety, Węgry już nigdy nie ujrzy świata obojgiem oczu.


×××××××××××××××××××××××××××××××
Tadaaaam! Kolejny rozdział ^^

Mam nadzieję, że się spodobał.

Poza tym, bardzo dziękuję -kamerdyner- za to, że podjęła się korekcie tego ff 💜

Do następnego!

Papajuuu~

~Marcyś

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top