V.

**✿❀ ❀✿**

Wtem z półki spadł kluczyk.

Boka obrócił się w stronę dźwięku, który stworzył spadek klucza na podłogę. Nie wstając z łóżka, podniósł kluczyk i dokładnie go obejrzał.

Na kluczyku widoczny był symbol życia, a pod nim jakiś napis w obcym języku. Boka nie był pewnien czy ten klucz znalazł się przypadkiem pod jego drzwiami czy też nie. Położył go obok siebie i wziął się za układanie sylab rozsypanych na łóżku.

-Aaaah! - Runął lekko do tyłu na poduszki. - Przecież nic z tego nie da się wywnioskować! - Użalał się przez chwilę, aż zobaczył, że coś jeszcze jest w kopercie, a raczej, przyklejone do środka koperty.

Ostrożnie oderwał przyklejone cienkie pudełeczko i je otworzył. Ku jego oczom ukazał się srebrny zegarek, który wskazywał godzinę 15:22.

Dziwne. Pomyślał. Lecz wtedy coś do niego dotarło. Zerwał się z łóżka i wziął swoją torbę, do której wkłada wszystko co ważne. Wyjął z niej srebrny zegarek, który znalazł na placu, kiedy rozmyślał sam przy strągach.

-Czy to jest powiązane? - Zastanawiał się Boka. Po chwili przypomniał sobie, że nadawcą listu była Alice. - To jej zegarki? I te sylaby...

Nagle usłyszał, że w kierunku jego pokoju zbliżają się kroki. Szybko schował wszystko pod poduszkę i usiadł jak gdyby nigdy nic.

Drzwi otworzyła jego mama.

-Skarbie, czy mógłbyś pójść do Nemeczka i zapłacić jego ojcu za wykonaną pracę? - zapytała. Po tym co stało się na weselu bała się go puścić sama, ale wie, że Boka jest rozważny i na pewno nic mu się nie stanie, gdy pójdzie tą samą drogą.

-Oh, dobrze, mamo. - Uśmiechnął się do niej i wstał z łóżka. - Zaraz pójdę, tylko przebiorę się w coś wygodniejszego. - Po tych słowach, jego matka posłała mu ciepły uśmiech, zostawiła pieniądze na szafce i zamknęła drzwi.

Boka wyciągnął spod poduszki kluczyk i zegarek, nie zauważając, że porozrywane kartki są widoczne. Wyszedł z pokoju i poszedł do frontowych drzwi, oznajmiając, że już wychodzi.

Boka zapukał do drzwi Nemeczka. Był już wieczór, więc martwił się czy nie będzie to zbyt niegrzeczne, aby zaburzać ludziom spokojne wieczory.

-O! Boka! - Zawołał radośnie Nemeczek, który otworzył mu drzwi. -Wchodź, proszę! - powiedziawszy to, odsunął się i zaprosił go gestem do środka.

-Nie trzeba. Ja naprawdę tylko zapłacić, Nemeczku. - Powiedział spokojnie Boka, który nie chciał się narzucać. Wyciągnął pieniądze z kieszeni i wyciągnął rękę w jego stronę.

Nemeczek posmutniał. Popatrzył na pieniądze i wziął je z lekkim rozczarowaniem, iż Boka nie chce być gościem. Janosz widząc to potulniał w sercu i ostatecznie się zgodził, co wywołało falę radości w małym blondynku.

-Kochanie! Mamy jeszcze jakieś drewno na rozpałkę? - zapytał pan Boka do swojej żony. Najwidoczniej skończyło im się drewno na opał.

-Nie wiem - odpowiedziała gotując kolacje. Nadal była trochę oszołomiona po weselu sąsiadów. Ale ba! Nie przeszkadzało to jej nakarmić swojej małej rodziny. W końcu, jak być żoną i matką to na całego. - A mógłbyś może zobaczyć czy u Janosza w pokoju nie ma starych gazet? Chyba brał jakieś tydzień temu. - Powiedziała szukając drewnianej łyżki.

Mężczyzna kiwnął głową i poszedł do pokoju syna. Gdy otworzył drzwi ujrzał czysty, schludny pokój w którym pełno było drewnianych modeli samolotów. Patrzył na nie przez chwilę, po czym zauważył w rogu stertę gazet. Podszedł w ich stronę i wziął je wszystkie. Kątem oka zauważył jakieś skrawki papieru pod poduszką.

-Ah, a więc wszystkie śmieci chowa pod poduszkę? - zaśmiał się i położył skrawki do gazet, aby łatwiej je wziąć.

-Wiesz, Nemeczku, będę się zbierał, nie chcę niepokoić mamy. - Powiedział Boka wstając.

-Rozumiem! - powiedział Nemeczek uśmiechając się i odkładając szklanki, w których była herbata, otworzył mu drzwi. - Przyjdź jeszcze kiedyś! Ale nie na pół godziny! Tylko na noc na przykład! O! O! I weź jeszcze innych chłopaków! Zrobimy sobie nocowanie! Albo, albo jeszcze lepiej...

-Erno. - Powiedział Boka, który chciał mi przerwać, jednak, blondyn nadal mówił.

- Nocowanie na placu! Pod gwiazdami! Z czekoladą! I piankami! Może ognisko byśmy sobie zrobili?! - Mówił z ekscytacją i zachwytem.

Boka zaśmiał się cicho i poklepał go po głowie.
-Może kiedyś. Może kiedyś. - powiedział i skierował się do wyjścia. Pomachał koledze i pobiegł do domu.

Gdy był już w domu, od razu pobiegł do swojego pokoju, bo miał pomysł, aby ułożyć sylaby, które sprawiły mu taką trudność.

Gdy wszedł do pokoju, podniósł poduszkę i zdumiony patrzył na puste miejsce.
-Gdzie koperta?? I kartki... - zaczął szukać pod łóżkiem, może spadły. Gdy nawet w obrębie łóżka ich nie było, poszedł do kuchni, gdzie na stole była gotowa już kolacja.

-O! Janosz, jak dobrze, że cię widzę! - powiedział ojciec. - Wiesz, byłem w twoim pokoju i znalazłem jakieś papierki na twoim łóżku, więc je spaliłem.

"Więc je spaliłem. " Te słowa utknęły w głowie Boki. Stał przez chwilę jak woskowa figura i patrzył na stół.

-Coś się stało? - zapytała mama.

-Nie. - Usiadł przy nich i zaczął jeść zupę. - Po prostu, to był list, który mieliśmy napisać w szkole. Wiesz, taki... Który ćwiczy umysł.

-Ćwiczy umysł? - Zaśmiał się tata. - Nauczyliby was czegoś pozytecznego w tej szkole, a nie jak rozrywać kartki. - Powiedział i wrócił do jedzenia.

Następny dzień nie był jakoś szczególnie wyjątkowy. Była niedziela. Ludzie normalnie chodzą na mszę, która jest co godzinę do 14. Rodzice Boki nie byli wyjątkiem. Chodzili, ale nie dużo, nie mało. W tą niedzielę jednak odpuścili.

Boka spojrzał na wielki zegar na jego ścianie. Trzynasta.

Wstał z podłogi i wyszedł z pokoju. Powiedział rodzicom, że idzie na plac, tak jak zawsze.

-Ciekawe co było na tych skrawkach papieru... - powiedział sam do siebie, idąc jedną z ulic. Nagle usłyszał znajomy głos, który najwyraźniej się z kimś kłócił.

-Ale nic mnie to nie obchodzi! - Krzyknął oburzony Gereb na jakiegoś ulicznego sprzedawcę. - Zapłaciłem za dwie bułki maślane z nadzieniem T-R-U-S-K-A-W-K-O-W-Y-M, tak? A więc czemu jedna jest pusta?! - zapytał nadal krzycząc.

-Uspokoi się! - powiedział sprzedawca łamanym węgierskim. - Ja sprzedać ci, ty kupić ode ja, nie mój wina, ni mieć nadzienia tu! [Uspokój się! Kupiles, ja ci sprzedałem, to nie moja wina, że jest bez nadzienia!] - bronił się mężczyzna.

Boka podszedł spiesznym krokiem, iż widział, że zaraz może rozpętać się bijatyka, znając Gereba, który uwielbia mieć rację.
-Gereb, uspokój się. Nie warto pruć się o coś takiego. - powiedział spokojnie, trzymając go za ramię.

Deżo tylko spojrzał na sprzedawcę jak na osobę, która zabiła pół populacji. Z pogardą.
-Hmpf. - wydał z siebie odgłos i razem z Boką poszli w stronę placu.

-Dzięki. - powiedział ironicznie Czele, który został wybrany jako kozioł ofiarny żartów Czonakosza. Tym razem Czonakosz wziął jego kapelusz i rzucił go na drzewo.

-Spokojnie, stary! - powiedział roześmiany chłopak. -Potem se go zdejmiesz! Albo ja, ale no nie wiem! - powiedział ledwo przez śmiech.

Czele spojrzał na niego z irytacją i strachem, bo przecież jak on wygląda bez kapelusza?!
-Jestem gentelmanem i nie będę chodził po drzewach. Jak.. Jak..
-Jak jakaś małpa! - wtrącił z oddali Nemeczek.

-Oż ty! Sam jesteś małpa! Ty karakanie! - Krzyknął Czonakosz i od razu pobiegł gonić Nemeczka, który śmiał się i uciekał na drugi koniec placu.

-Oho - Powiedział Gereb wchodząc z Boką na plac. - Chyba bawią się bez nas. - zaśmiał się lekko.

-Na to wygląda. - odpowiedział Boka. - Ciekawe czy Alan już jest... - powiedział cicho i podszedł do Czele, który patrzył nieustannie na swój kapelusz.
-Co się stało? - zapytał.

-Oh! Przewodniczący! Musisz użyć swojego autorytetu i powiedzieć tej małpie, aby ściągnęła mój kapelusz! - powiedział zrozpaczony wskazując na drzewo.

Boka pokiwał głową i poszedł do Czonakosza, który "bił" się z Nemeczkiem.

-No i kto tu jest małpa, hmmm? - zapytał Czonakosz trzymając Nemeczka, który nie mógł opanować śmiechu. Boka już miał się odezwać, gdy nagle blondynek przerwał mu i krzyknął.

-Alaaaaan! Patrzcie, przyszedł! - krzyknął. Wydawał się weselszy niż wcześniej. Boka i Czonakosz odwrócili się w stronę dziewczyny i pomachali jej.

Ta, gdy szła w ich kierunku przybiła piątkę z Deżo, który był blisko.
-No, cześć. - ukucnęła. - Siemka, smerfie. - uśmiechneła się i przybiła żółwika z Nemeczkiem. Ten tylko nadymał policzki.

-Nie jestem smerfem! A jak już, to bardzo pożytecznym! - Zaśmiał się.
-Tak, tak, wiemy! - powiedziała. - No, to co tam na placu? - zapytała.

-Ta głupia małpa.. Nie, małpoczłek, rzucił mi nakrycie głowy na drzewo! - wrzucił Czele, który podszedł do nich i wskazał na Czonakosza.

-Ależ spokojnie. - powiedział Boka gestykulując. - Czonakosz, Nemeczek, zdejmijcie tą czapkę czy kapelusz, teraz. - nakazał im, a więc chcąc czy nie chcąc musieli to zrobić.

Gdy Boka i Alice byli sami, usiedli przy strągach i zaczęli rozmawiać.

-Mój tata spalił list, który mi wysłałaś. Przepraszam... - powiedział. Dziewczyna patrzyła na niego z lekkim zakłopotaniem.

-List? Jaki list? - zapytała przechylając głowę na bok. Chłopak zdziwił się. Nie ona wysłała list?
-Ten... Ten z sylabami! Byłaś nadawcą!

-Ale naprawdę nie wiem o czym mówisz... - powiedziała bardziej zaciekawiona i zdziwiona. -A może ktoś inny o takim samym imieniu? Znasz kogoś?

- O imieniu Alice? Nie. - Powiedział opierając się o strąg. - Nie znam... Jakby na to nie patrzeć, znam mało dziewczyn, nie są jakoś wybitnie potrzebne mi na ten moment. - powiedział patrząc w bok.

-Oooh, rozuuuumiem. - powiedziała z uśmiechem. Nagle coś jej się przypomniało. -A właśnie, Boka... Muszę dziś wyjść wcześniej, chcę zdążyć na mszę. Isabelle poprosiła mnie, abym pomodliła się tam za jej zdrowie... Widzisz, ostatnio jest coraz słabsza... Martwię się o nią...

Chłopak położył dłoń na jej ramieniu i się uśmiechnął.
-Na pewno będzie dobrze. Nie należy się martwić na zapas. Poza tym, pójdę z tobą. Tylko... Jest jeden problem. - powiedział.

-Problem.. ? - zapytała i spojrzała się w jego oczy.
-Ja... - przerwał na chwilę. - Nie pamiętam żadnej modlitwy.

Oboje milczeli, lecz po chwili głośno się zaśmiał.

-Myślałam, że powiesz coś w stylu "Ksiądz mnie nienawidzi, bo jestem nie ochrzczony" czy coś! - zaśmiała się i wstała, pomagając mu wstać. -Nie martw się, ja będę słuchać tego co mówi ksiądz i ruszać ustami, więc myślę, że Bóg nie zauważy, co nie? - uśmiechneła się i poszła razem z Boką w stronę bramki.

Gereb, który stał za starą szopą i słyszał większość rozmowy oniemiał.
-Więc... To baba..?! - powiedział cicho przykładając dłoń do ust, jakby zobaczył czyjeś morderstwo. Postanowił iść za nimi.

Msza o godzinie czternastej rozpoczynała się dość spokojnie. Oczywiście, Alice i Janosz musieli spóźnić się niczym główna bohaterka anime w pierwszy dzień szkoły.

Weszli po cichu na ostatni rządek i usiedli.

-Ksiądz trochę przynudza. - szepnęła do chłopaka, który zrobił gest na wzór "Bądź cicho".

Gdy oboje szli po opłatek, Boka nie zauważył, kiedy z kieszeni wypadł mu zegarek, który znalazł w kopercie. W wyniku zderzenia, otworzył się.

Ludzie zaczęli wychodzić, jakaś kobieta prosiła księdza o ochrzczenie jej dziecka, ktore z tego co usłyszał kończyło cztery miesiące.

-Więc, może pójdziemy na plac zabaw? Chciałabym usiąść na huśtawce. - powiedziała dziewczyna patrząc przed siebie.

-Plac zabaw? Więc... Jest jeden niedaleko. Możemy pójść, jeśli tak bardzo chcesz. - uśmiechnął się lekko i dotrzymywał jej kroku, kiedy nagle przypomniał sobie o czymś.

-Oh! A... Miałem cię zapytać o to wcześniej, ale... - zaczął szukać czegoś w kieszeni - Uh... Przysięgam, że to miałem... Tutaj... - powiedział nadal nie znaleziwszy zegarka.

Alice patrzyła na niego z małym zaciekawieniem, a po chwili obróciła głowę w stronie kataryniarza. Słuchała melodii, która wydawała się jej dość dziwna.
-Jestem głodna. Chodźmy najpierw kupić sobie chałwę czy jakieś bułki, dobrze? - zapytała. Zignorowała to, że chłopak czegoś szukał.

-Ja... - spojrzał na nią. - W sumie, dobrze, pójdziemy po bułki czy co chcesz, tu za rogiem jest sklep.

-Mm! Te bułki są niczym z Francji, prawda? Prawda? - zapytała przeżuwając bułeczkę.

-Tak, tak, ale nie mów, gdy jesz, bo się udusisz! - powiedział. Możliwe, że był trochę nadopiekuńczy, albo to po prostu jego nawyki.

-Widać, że się dogadują... - powiedział do siebie Gereb, który obserwował ich cały czas z pewnych odległości. Nie to, że był zazdrosny, że Boka ma większy sekret od niego! Był ciekawy, czemu? Czemu oni to ukrywają? Czemu udaje chłopca? Było tak dużo pytań.

-Aaaah! Nigdzie nie mogę znaleźć tej rzeczy... - powiedział Boka, który był lekko zirytowany.

-A o co chodziło? - zapytała. - Możesz powiedzieć. Może gdzieś zgubiłeś? Na placu, a może w domu został.

-Nie. Na pewno w domu nie ma. - Wykluczył taką możliwość. NA PEWNO, brał go do kieszeni. - Chodziło mi o zegarek... Taki srebrny, dość ozdobiony. Był podobny do tego z placu, w sensie, znalazłem jeden na placu...

-Zegarki? - zatrzymała się na chwilę. - Hm... Były podobne, a kiedy i gdzie znalazłeś ten zegarek?

-Drugi? Leżał w kopercie, razem z tymi skrawkami papieru, znalazłem na moim parapecie. Ale tata spalił mi te karteczki i kopertę... - powiedział i spojrzał na dziewczynę. - A... A może ten zegarek jest w kościele?

-M! Może wypadł? - pstryknęła w palce - Idziemy do kościoła!

Boka otworzył bramkę od kościelnego podwórka i przepuścił Alice. Zamknął furtkę i zaczęli iść do wejścia.

-Drzwi są otwarte. Hej, czy nie zamyka się drzwi od kościołów po mszach? A może nie? - zapytała.

-Nie wiem. Nie chodzę, aż tak dużo do kościoła. Moi rodzice raczej by wiedzieli. - powiedział.

Pchnął drzwi i otworzył je szerzej. Oczom dzieci ukazał się makabryczny obraz.

Nad ołtarzem, ukrzyżowany do góry nogami był ksiądz. Przybity starymi gwoździami, które rdzewiały. Jego otwarte szeroko źrenice, które były praktycznie zanikające od ślepoty, nie wyrażały niczego innego, a strachu.

A zegarek leżąc przy jednym z rzędów nadal pokazywał godzinę 15:22.

**✿❀ ❀✿**

CZEEEEEESC
TĘSKNILIŚCIE? 👁👄👁💧

PRZEPRASZAM ZA TAKĄ PSEUDO AKTYWNOŚĆ ALE NIE MIAŁAM CZASU, A POTEM PRZESZŁA MI OCHOTA NA PISANIE, ALE TERAZ MAM JUŻ NAWET POMYSŁY NA ZAKOŃCZENIE
I WIEM WIEM, TEN ROZDZIAŁ NIC PRAWIE NIE WNIÓSŁ PRZEPRASZAM :((

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top