II.

»»——⍟——««

-Tak. Zrozumiałem mamo. - Powiedział Boka wiążąc sznurówki w butach. - Mam zajść do pana Nemeczek i poprosić o to, aby zszył twoją suknię, bo idziemy na wesele.

Mama Boki tylko uśmiechnęła się do syna i skinęła głową. Za tydzień miał się odbyć ślub córki ich sąsiada. A jego rodzina została zaproszona, bo ich rodziny bardzo się szanowały i lubiły.

Chłopiec założył czapkę, pomachał matce i udał się w stronę Placu. Była sobota, a profesor nagle ogłosił, że lekcje są odwołane, więc Boka i inne chłopaki mieli więcej czasu na zabawę na Placu. [Kiedyś do szkoły chodziło się nawet w soboty]

Szedł mijając sklepy, ludzi i karatyniarzy. Rozejrzał się i na przeciwnej stronie drogi zobaczył Alice. Wyglądała tak jak w szkole. Widocznie rozmawiała z jakąś starszą panią. Kiwała głową, lekko się uśmiechając.

Janosz przez chwilę gapił się na nią, ale ostatecznie uznał, że nie będzie podchodzić. Pośpiesznym krokiem poszedł w stronę Placu, tym samym wpadając na Gereba.

-Ej! Uważaj jak chodzisz! - Krzyknął Gereb, nie widząc jeszcze na kogo wpadł.
-Przepraszam, spieszyłem się i nie zauważyłem, że idziesz.

Deżo zamilkł na chwilę. Podrapał się po karku i wzruszył ramionami.
-Dobra, nieważne. Idziesz na Plac? Ja też się tam wybieram. Możemy iść razem. - Zaproponował i spojrzał na jednego z karatyniarzy. -Chodźmy jak tak, bo ci ludzie mnie irytują.

Obrócił się i zaczął iść, a za nim szedł Boka.
-Irytują, mówisz? - zapytał.
-Tak. Sama melodia najpierw jest w miarę znośna, ale za każdym innym razem jak to usłyszysz to cię wkurza. - Wywrócił oczami. -Ej, czy to nie ten chłopak z naszej szkoły? Ten nowy? Hej, ty! - Zawołał i zaczął biec w stronę Alice.

Boka wyglądał na spokojnego, ale w środku panikował. A co jeśli Deżo odkryje, że to dziewczyna? Co jak rozpowie innym?! Nawet nie wiedział czemu przejmuje się takimi rzeczami. Ona przecież była mu obca.
-H-Hej! Poczekaj! - Już miał złapać jego nadgarstek, gdy prawie sam wpadł pod dorożkę.

Odskoczył do tyłu. Koń wystraszył się i ustał na tylnich łapach [Nie wiem jak się to nazywa. Nie bić mnie. ] Gereb lekko się wystraszył, a dookoła zerbrał się tłum gapiów. "Biedne dziecko!" "Czemu nie jest w szkole?" "Tak, tak, teraz się nauczy, że nie trzeba biegać po ulicy!" Takie słowa można było usłyszeć od ulicznych kobiet, które patrzyły na chłopaka.

-Głupi bachorze! - Krzyknął mężczyzna od dorożki, schodząc z pojazdu. - Konia mi żeś wystraszył! Co z ciebie za niewychowany dzieciak! - Zamachnął rękę i już miał uderzyć Bokę, gdy ktoś złapał jego nadgarstek.

-Przepraszam najmocniej. - Powiedziała Alice, która trzymała nadgarstek mężczyzny. - Ale niegrzecznie tak krzyczeć na nastolatka. - Starszy chłop zmarszczył brwi i podniesionym głosem krzyknął.
-A jakże mam być spokojny, jak ten ancymon wystraszył mi konia!? I po co się mieszasz, głupi gówniarzu!

Dziewczyna przez chwilę milczała, a następnie się uśmiechnęła.
-Kojarzy pan nazwisko Scott Lynch? - Z twarzy mężczyzny od razu zeszła zła mina, teraz jego wyraz twarzy był bardziej podobny do przerażenia i szoku.
-L-Lynch? Ale, że TEN Lynch? - zapytał. Alice tylko skinęła głową. Chłop tylko pobluźnił pod nosem i machnął ręką z miną psa z podkulonym ogonem. - Teraz wam odpuszczę! - Wszedł na dorożkę i zaczął jechać. W oddali zaczął też krzyczeć "Ale następnym razem nie pójdzie tak gładko!".

Gereb zaraz podbiegł do tej dwójki. Ludzie zaczęli sie rozchodzić, przerażeni samym padnięciem nazwiska Scott Lynch.
-Janosz! Nic ci nie jest?! - Zapytał Gereb, który najwyraźniej był zmartwiony.
-Nie. Na szczęście nie. - Odpowiedział i spojrzał na Alice. Nie wiedział czy ma w ogóle się odzywać. Chociaż, powinien podziękować, był ciekawy kto to ten cały Scott Lynch. Ma takie samo nazwisko jak Alice... Stawiał, że to ktoś z jej rodziny. Ale czemu budzi taki niepokój w ludziach?

-Dziękuję za to, że mnie uratowałeś. - Powiedział Boka do Alice. Na razie wolał utrzymać w tajemnicy to, że jest to dziewczyna.
-Spoko. Masz u mnie jako tako dług. - Uśmiechnęła się do niego i spojrzała na Gereba -A ty? Ktoś ty? Widziałem cię chyba w szkole. Chociaż nie jestem pewny co do tego.

Gereb skinął głową.
-Deżo Gereb. Miło poznać. Szliśmy właśnie na Pla- Deżo ugryzł się w język. Nie wiedział przecież czy można zaufać temu chłopcu, chociaż uratował Bokę przed tym staruchem...

-Tak. Szliśmy na Plac. - Dokończył Boka. To zdanie wprawiło Gereba w zakłopotanie.
-Ale.. Mówiłeś..
-Spokojnie. Można.. Mu zaufać. - Powiedział Boka i zaczął iść w stronę Placu.

W ciszy szli na miejsce spotkania.
-Skąd jesteś? - Zapytał Gereb.
-Cóż, mieszkałem w wielu miejscach. Najdłużej mieszkałem w Ameryce, ale w Wielkiej Brytanii i Polsce też było fajnie... Do czasu.
-Taa, słyszałem, że w Polsce jest teraz jakby... Najgorzej. -
Dziewczyna tylko pokiwała głową i szła w ciszy.

Po minutach spaceru wreszcie dotarli na Plac. Najpierw Boka przepuścił Alice, bo tak wypadało. Gereb był trochę zmieszany, ale wszedł ostatni i zamknął furtkę.

-Czonakosz, patrz! To Boka i Gereb! - zaczął machać kolegom na przywitanie - Szia! Szia! [Hej, Hej] - Krzyczał.
-Ciszej, bo ogłuchną! Poza tym, patrz, ktoś jeszcze tam jest! - Czonakosz zagwizdał na powitanie. Zaczął powoli iść w ich stronę, natomiast Nemeczek biegnąc w ich stronę, potknął się o kamień.

Alice ukucnęła przy nim.
-Nic ci nie jest? - Przechyliła głowę na bok. Nemeczek usiadł i zobaczył, że na jego nodze jest spory siniak.
-To? To nic! Poboli i przestanie! Jestem silny i to wytrzymam! - Powiedział swoim dziecinnym głosikiem.

-Uważaj jak chodzisz. Bo se zęby wybijesz. - Powiedział Czonakosz, po czym odwrócił się do Boki. - Co on tu robi? Myślałem, że nie będziemy mu na razie ufać?
-Brawo. Powiedziałeś to dwa metry obok niego. - Powiedział Nemeczek, który zaczął ironicznie klaskać.
-Mam scyzoryk, lepiej se uważaj, stary. -Wtem Nemeczek ucichł.

-Prawda. Ale dziś sytuacja się zmieniła. - Powiedział Boka i opowiedział im zdarzenie z dorożką. -Więc, możemy podjąć decyzję, aby był częścią Placu.
-A jesteśmy tego pewni? - Czele spojrzał na Alice, która siedziała jakieś pięć metrów od nich i bawiła się z psem. Widać było, że trochę się jej nudziło.

-Tak. - Potwierdził Boka, który w prawdzie miał małe wątpliwości, ale odrzucił je na bok. Kazał im poczekać,a sam podszedł do niej i spytał kucając. - Myśleliśmy o tym,
czy chciałabyś do nas dołączyć?

-Mów. Czy komuś powiedziałeś, że jestem dziewczyną? -Zignorowała jego pytanie.
-Nie. Spokojnie. Nikomu nie powiem, ale... Mam parę pytań..
-Nie odpowiem zapewne na większość. Ale chcę być częścią Placu.
-Dobrze. Więc będziesz szeregowym.
-Nie.
-Co?
-Chcę od razu wyższy stopień. - Powiedziała z pokerową twarzą. Boka miał coś na wzór irytacji i zdziwienia na twarzy.
-Na wyższy stopień trzeba zasłużyć.
-Boka. Nie wkurzaj mnie nawet. Kto tu jest szefem?
-Szefem..? Masz na myśli przewodniczącego?
-Tak. Ty nim jesteś, prawda?
-Tak. Ale do czego ta ci informacja?
-Świetnie. - Uśmiechnęła się do niego. - Dobra, ale na mnie czas. Widzimy się w poniedziałek w szkole. - Powiedziała i pobiegła w stronę furtki.

-Boka, gdzie ona pobiegła..? - zapytał Nemeczek, który podszedł do niego i patrzył jak dziewczyna wychodzi z Placu. Boka przez chwilę gapił się na furtkę.
-Do babci. Chyba do babci. - odpowiedział - Rozmawiała wtedy ze staruszką. Może to była jej babcia... Nie wiem, naprawdę.. - Westchnął.

Erno zauważył, że Boka lekko posmutniał, ale tego nie pokazywał. W końcu, czemu miałby się smucić, że jakiś chłopczyk sobie poszedł z Placu?
-Stało się coś? - zapytał.
-A.. Nic.. Po prostu tak mi się myśli gryzą, powiedział Boka i odszedł od blondyna.
-Dziwnie się zachowujesz.. - Powiedział cichutko Nemeczek i pobiegł do Czelego.

Janosz natomiast poszedł w stronę strągów. Usiadł za jednym i westchnął. Cała sytuacja była dziwna. Najpierw odkrył, że to dziewczyna, teraz uratowała go prawdopodobnie przed tym staruchem, który zgłosiłby to to jego matki, a teraz jeszcze to dziwne zachowanie...

Po chwili dumania zauważył, że coś się błyszczy w piachu. Zaciekawił się co to, więc podszedł i kucnął. Dłońmi rozgrzebał piach i wziął do rąk, małe, błyszczące coś. To był zegarek. Śliczny, ozdobny, srebrny zegarek...
-Kogo to jest..? - Zapytał sam siebie i otworzył klapkę od zegarka, godzina wybijała 17:39.

-Bokaaaaa! Chodź! Brakuje osób do palanta! - Zawołał Czele. Boka szybko schował zegarek do kieszeni i pobiegnął w ich stronę.
-Już jestem. Grajmy!

Tymczasem Alice szła przez ulice Budapesztu, uśmiechając się. Miała ręce w kieszeniach i swoją ukochaną czapkę na głowie. Nuciła melodię kołysanki.
-Myślisz, że słusznie postąpiłam? -Zapytała starszej kobiety z którą rozmawiała wcześniej.
-Owszem. Może on będzie w stanie nam pomóc?
-Nie wiem. Wydaje się bystrym chłopcem, chociaż wątpię, że kiedykolwiek by nagiął zasady.
-Ach, tak...

Alice zatrzymała się na chwilę i odwróciła się w jej stronę.
-Isabelle, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Mogę zacząć mówić do ciebie "Babciu"? - Zapytała z uśmiechem. Staruszka tylko przytuliła ją i miała łzy w oczach.
-Oczywiście... Nie zważając na nic, zawsze będziesz moją wnuczką. Nawet nie biologiczną.

-Słyszałaś, że na dzień ślubu ma przyjechać też Charles? - Zapytała Isabelli.
-Owszem. Cieszysz się? - Powiedziała Isabelle otwierając drzwi do domu. Dom... A raczej rezydencja, była bardzo śliczna. Dużo sal balowych, kuchni, łazienek, sypialni... Wszystko. Jednak, miejsce bardzo utrudniało pracę.
-Nie wiesz nawet jak! Nareszcie go przytulę... Nie widziałam go z siedem lat!
-Tak.. Siedem lat temu..

Po kilku godzinach chłopcy zaczęli się rozchodzić. Zbierał się także Boka, który miał wpadnąć też do państwa Nemeczek.

-Erno! - Zawołał blondyna. - Mogłbyś powiedzieć ojcu, aby zszył suknię mojej matki? Oczywiście, później zapłacimy, ale zależy matce na czasie - Mówił zamykając furtkę. - Wiesz, że jest wesele za kilka dni, prawda- zapytał.

Nemeczek założył czapkę.
-Jasne! Powiem tacie, aby zrobił to szybciutko! - Zaśmiał się. Boka zazdrościł Nemeczkowi tego, że zawsze się śmieje. Zawsze jest dziecinny i radosny. Nie można tego było powiedzieć o Boce. Poważny, sprawiedliwy człowiek, który nigdy się nie śmieje...

-Dziękuję. - Powiedział. I tak, każdy poszedł w swoją stronę.
Było już dość ciemno, kilka minut po siedemnastej. Boka czuł się jakby ktoś na niego patrzył. Lampy świeciły słabym światłem, Księżyc świecił jasno i oświetlał mu drogę.

Po chwili ktoś położył mu ręce na ramionach od tyłu. Chłopak natychmiast odskoczył do przodu.
-Kuku. - Uśmiechnęła się postać, która wyraźnie się uśmiechała. Boka rozpoznał rysy twarzy i czapkę.
-Alice... Nie strasz mnie tak... - Powiedział głośno oddychając.
-Jasne, jasne. Po prostu nie chciało mi się czekać, aż zobaczę twoją słodziutką twarz w poniedziałek.

Boka się lekko zaczerwienił i zakłopotał. Dziewczyna lekko się zaśmiała.
-Coś chcesz czy jak?
-Nie, niczego nie oczekuję. Po prostu uważaj na siebie.

I znowu. Obróciła się i odeszła. W świetle księżyca jej kasztanowe włosy błyszczały jeszcze bardziej... I kolejny raz, Boka wpatrywał się jak dziewczyna odchodzi.

»»——⍟——««

To jedyna książka w której jako-tako jest regularność XD

Ourkynna Pamiętasz te memy z discorda? XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top