T R E S E
*To ty prowadzisz mnie przez najciemniejszy czas
Zostawmy za sobą ten świat* *
Lekarze w białych kitlach zbielgi się do sali, jakby się paliło. Okrążyli go i zaczęli zadawać masę, według niego, zbędnych pytań. Ich słowa nie docierały do niego. Wciąż widział Karol. Te jej wesoło świecące tęczówki, uśmiechniętą twarz, niesforne włosy, które stały we wszystkie strony. I w końcu te jej mizerne, chude ciało, które nie jeden raz ratował przed niebezpieczeństwem.
Wciąż krążyły mu po głowie słowa tego policjanta. Nie był na niego zły. Wręcz przeciwnie. Przynajmniej odpoczął od tego wszystkiego i w końcu się wyspał. W dodatku zrozumiał jak cenne jest życie. Wyobrażał sobie je jako tykający zegar, który w końcu kiedyś stanie i nie wyda już żadnego dźwięku.
Jego oczy łzawiły jakby dostał jakieś alergii. Świat kręcił się w głowie, przypominając same przyjemne chwilę z brunetką. Pocałunek na moście, na wieży transmitacyjnej, na konkursie... Jej wyraziste malinowe wargi, pomalowane pomadką o smaku wiśni, zmieszane z różanymi perfumami. Potem wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie. Krew, szare i martwe tęczówki, rozchylone usta...
Drga niespokojnie, pozwalając łzą, lecieć ciurkiem po jego posiniaczonej twarzy. Tak bardzo jej potrzebuje. Jej melodyjnego głosu, który powie, że wszystko dobrze i dotyku, który potrafił przyprawić go o dreszcze. Dlaczego świat jest taki beznadziejny?
Traci powoli kontakt z otaczającym go światem. Czuje rosnącą gule w gardle, która przyprawia go o mdłości. Medycy działają błyskawicznie. Podłączają do jego ciała więcej kabli, w tym maskę z tlenem, i czuje igłę, która przebija się przez jego skórę z nieznaną mu substancją. Ostatnie, co pamięta to rozpaczona twarz jego matki, którą odciągają pielęgniarki od niego i słowa najprawdopodobniej lekarza prowadzącego, żeby szykowali salę, bo ma niedotlenienie ośrodkowego układu nerwowego.
...
Z wielkim uśmiechem na twarzy, kołysając wesoło biodrami i nucąc słowa piosenki The Stranger Billego Joela, siada naprzeciw oburzonego jego zachowaniem Alejo, który zdążył już opróżnić połowę filiżanki cappuccino.
--- When the stranger comes along... - szepcze ostatni wers piosenki, milknąc kiedy podchodzi do niego kelnerka.
Zamawia szklankę soku porzeczkowego i zdążą jeszcze puścić kobiece oczko, zanim odchodzi. Humor mu dzisiaj dopisuje. Mimo wpadki z późnym wstaniem, wszystko idzie po jego myśli. Dzisiaj mają zamiar wybrać się na najnowszy film na podstawie książki Agaty Christe, Murder on the Orient Express. Esmeralda zarezerwowała najlepsze miejsca pośrodku sali; na wyższych pozycjach musiałbyś się lekko schylić by oczy były w linii prostej z ekranem, a w niższych podnieś kark. Jedno i drugie skutkowało potem bolącą szyją.
--- W jakim celu mnie tu ściągnąłeś? - zwraca się w końcu do towarzysza.
Kopnąwszy "niechcąco" nogę Baezy, Baca uśmiecha się i odstawiając z powrotem naczynie, kładzie splecione dłonie na stoliku. Jest wkurzony na niego, że się spóźnił. Od zawsze oczekiwano od niego punktualności, choć druga strona tego nie wypełniała. Ale nie zamierzał udawać, że wszystko jest w porządku; wręcz przeciwnie. Zamierza postawić wszystkie karty na stół.
--- Wiem, że wiesz więcej ode mnie Gonzalo - powiedział prosto z mostu, nie odrywając wzroku od rozszerzonych tęczówek mężczyzny. - Ale wiem też, że sam nie ułożysz tych puzzli sam, dlatego zaprosiłem ich.
Gestem dłoni przywołał do stolika parę, o której dowiedzeniu się nie było bardzo trudno. Wystarczyło po prostu z nimi chwilę porozmawiać i umówić się na pyszną kawę w centrum miasta.
Bohaterskim krokiem, niczym dwójka najsłynniejszych detektywów tego świata przemierzyli dzielącą ich odległość i pewnie zajęli dwa wolne miejsca. Blondyn usiadł obok Alejo, a brunet obok oszołomionego komisarza. Pomachali mu na przywitanie, na co "przewodniczący" spotkania lekko prychnął. Zachowywali się jak dzieci.
--- Przepraszamy za spóźnienie, ale musieliśmy powiedzieć Reyowi, że wychodzimy na miasto. - usprawiedliwił ich Cato ze swoim rozbrajającym, dziecięcym uśmiechem.
Jak on mógł tak zwyczajnie się uśmiechać, kiedy wokół niego świat się ludziom wali?, pomyślał Gonzo. A może to ja wariuje?
--- Przechodząc do sedna, znalazłem ciekawą rzecz w telefonie ofiary - zaczął, kątem oka patrząc jak dwaj mężczyźni kłócą się, trzymając w dłoniach menu. - Dziewczyna miała zapisany adres firmy Peppiny Coto. A wiesz kim ona jest z zawodu?
--- Detektywem. - odpowiedzieli równocześnie, zwracając tym uwagę ich towarzyszy.
Przy stole zapada niespokojna cisza. Mężczyźni nie spuszczają z siebie wzroku, jakby tym sposobem mieli stwierdzić, kto ma rację. Młodszy z nich odchrząkuje nieoczekiwanie, stwarzając im alibi, że to zwykła, przyjacielska wymiana słów.
--- Związku z tym mam pomysł - kontynuuje, wycierając o rękaw kurtki łyżeczkę; bardzo chce zobaczyć w niej swoje odbicie.
--- Jaki? - pyta oschłym tonem komisarz.
Wiedział, że coś jest na rzeczy, skoro Baca umawia się z nim na spotkanie, ale zauważa też, że finał tej rozmowy zbliża do zwrotu akcji, który według niego nie jest odpowiedni. Puka niespokojnie koniuszkami o kant stołu.
--- W takim razie, słuchajcie - mówi, nachylając się, by przekazać im swój własny plan działania.
. . .
Czarne rękawice chwyciły ostrożnie pensetę, chwycąc nią świeżo wywołane zdjęcie. Powiesił je obok kilku pozostałych. Usiadł za biurkiem, przyklejąc zdjęcie roześmianej blondynki do albumu. Nie wiedział, dlaczego zgodził się to zrobić. Było to nic znaczące zlecenie, ale kiedy je wykonywał czuł rozluźnienie, jakby narastającą ulgę. Czy właśnie dlatego nim został? Mordercą Sol i Ambar? Na to pytanie nie znał odpowiedzi, więc może wciąż się gubił po zakamarkach umysłu, rozgrzebując przeszłość z teraźniejszością? Och, najchętniej skończył by z tym wszystkim, ale jest jeszcze jedna rzecz.
Spojrzał z rozczuleniem na małżeńskie łóżko i cicho do niego podszedł. Okrył półnagie ciało kobiety, kładąc się tuż przy niej. Objął ja ramieniem, a ona jak mała kocica wtuliła się w nie, nie przerywając przyjemnego snu. To ona rozpoczęła tą niebezpieczną grę i zamierza ją zakończyć, ale nie w najbliższym czasie. Wpatrywał się w jej piękny uśmiech, nie zdając sobie sprawy z coraz okropniejszym planów swojej wspólniczki.
--- Dziękuje Królu, - szepnęła przez sen - naprawdę...
. . .
* Anna Blue ft. Damien Dawn - Angel
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top