D I E Z
*My face against the window pane
A tear for every drop of rain* *
Wpatrywała się w jeden punkt - fiołkowe storczyki. Gdyby wzrok mógłby zamrozić, z pewnością zostałoby to wykonane; można by nawet rzec, że do perfekcji. Słowa, przelatujące przez jej uszy nie miały żadnego sensu. Były jak nienaruszona czasoprzestrzeń matematyki; nic do ciebie nie dochodziło.
--- Bardzo nam przykro - zakończył swój długi, wzruszający monolog policjant - Moje kondolencje. Była taka młoda... - westchnął - Świat leżą przed nią otworem.
W jej oczach pojawił się tajemniczy blask jakby mgła. Niedowierzanie, smutek, żal. Te słowa opisywały nastrój w rezydencji Benson. Sharon bezwładnie wpięła swoje ciało w poduszki; potrzebowała teraz spokoju. Zamknęła powieki i złapała się za lewą skroń.
--- Dziękujemy za te piękne słowa o świętej pamięci Ambar. - zaczął Rey - Przepraszam, ale pani Benson się źle czuje. Te sprawy związane z pochówkiem Sol, a teraz Ambar... - zadumał - Rozumie pan.. - zwrócił się do policjanta.
Mundurowy zaczął w transie przytakiwać głową. Kiedy ocknął się, że powtarza czynność, jak by miał jakąś poważną chorobę, zaprzestał i skinął głową. Garniturowiec odprowadził go do drzwi i powiedział, że w razie jakiś pytań niech zadzwoni i umówi się na spotkanie. Czuł się jak w biurze, firmie czy innej zapyziało bogatej filii jakiegoś biznesmena; albo raczej bizneswomen. Wsiadł do nieoznakowanego radiowozu i przekręcił kluczyk w stacyjce, dotykając dłonią kierownicy. Jednak nie nacisnął pedał gazu. Coś tu mi śmierdzi, pomyślał. Musze się bacznie przyjrzeć temu domu.
. . .
Nina nie mogła uwierzyć w to, co przeczytała. Najchętniej zwinęła by się w kłębek i chlipała, ocierając rękawem od swetra łzy. Pod cieplutkim kocykiem, pijąc zioło na uspokojenie, przygotowując się na przyjście rodzicielki i zgrywać "szczęśliwą" okularnice. Nie mogła jednak tak postąpić. Była winna coś dziewczyną za te miesiące pośmiewiska. Cholerne tygodnie rozpaczy. Dni bez obycia łez. Godziny strachu przed wyjściem z pokoju. Minuty żalu, pogardy i obłudy. Sekundy histerii.
Wygramoliła się z łóżka i wzięła do ręki tablet. Otworzyła ich grupowy chat, który wiał pustką chyba od śmierci Luny, a raczej Sol; brunetka z przyzwyczajenie mówiła do niej "Księżyc". Konwersacja nie układała się już od sytuacji po powrocie z wakacji. Po powrocie z Cancun nikt już nie był sobą.
Nina: Zebranie! Piątek godz. 17.30. Obecność obowiązkowa!
Odłożyła urządzenie i skierowała się w "strefę nauki". Jak każda szanujący się geniusz jej pokój był podzielony na trzy strefy. Pierwszą z nich była "komfortu". Mieściła się przy wejściu przy drzwiach, by mogła po szkole rzucić wszystko i chwilę odpocząć. Obok mahoniowych drzwi stała szara kanapa, doskonała na przyjęcie przyjaciół wraz z dwiema pudrowymi poduszkami i białym kocem; właśnie tu spędzała sporo czasu. Przy posłaniu stał szklany stolik kawowy z naukowymi numerami prasy. Na ścianie nad kanapą była biała drewniana półka z literaturą dla młodzieży - głównie romanse, zakupione specjalnie przez jej mamę - ozdobiony szaro-białymi-pudrowymi cotton balls'ami. Całość przykuwał miękki dywan.
Kolejną częścią pokoju była "strefa sypialniana", na której środku stało łóżko przepełnione masą puszystych poduszek. Tuż przy nim była szafka nocna, na którym głównie trzymała telefon i lampę. Przy schodzeniu z łóżka można było zauważyć drugi pokój. Umiejscowiono tam garderobę, w której każde ubranie było złożone w schludną kostkę bądź zawieszone na wieszak.
Ostatnią i już wspomnianą była "strefa nauki". Stało tam białe biurko z laptopem i drukarką. Obok stała biblioteczka z książkami. Nad meblem wisiał zegar.
Ściany były w odcieniach szarości i bieli. Podłoga składała się z paneli z prawdziwego drewna.
Sięgnęła po gazetę i nożyczki. Czasu mało, a roboty nawał.
. . .
Postanowił nie robić wielkich ewolucji w kuchni, dlatego postawił na coś łatwego. Po rozmowie z Peppi udał się do najbliższego marketu w celu kupienie potrzebnych składników. Do koszyka trafił cienki makaron, przecier pomidorowy, cebula i pieczarki. Z takimi produktami udał się do kasy, płacąc gotówką i posyłając kasjerce mały uśmiech. Od centrum do przedmieść, gdzie mieszkał dzieliło sporo kilometrów, ale lubił długie spacery. Często z Marisol chodził na długie romantyczne przechadzki za czasów narzeczeństwa. Och, Marisol.
Po godzinie w końcu dotarł do domu. Był to niewielki dom na obrzeżach Buenos Aires. Mimo małej wielkości był dopieszczony w każdym calu; z wynagrodzenia "psa" też można pozwolić sobie na luksusy.
Kiedy ominął próg, z dala już zobaczył Esmeraldę, która leżała na kanapie, słuchając w słuchawkach kolejny filmik na YouTube, jedząc przy tym słone paluszki. Po cichu wszedł do kuchni i odłożył siatkę na blat. Wyjmował właśnie zawartość torby, kiedy poczuł znajomy dotyk w obojczyk.
--- Co tak wcześnie? - zapytała brunetka, pomagając mu wyjmować zakupy.
--- Czy ojciec nie może raz na jakiś czas przyjść wcześniej do własnego domu i spędzić ze swoją nastoletnią córką wieczór, jedząc spaghetti bolonese? - wygiął wargi w zawiadacki uśmieszek. Tylko w ten sposób zwracał się do najważniejszych osób w jego życiu - Esmy i kiedyś jeszcze Marisol.
Nastolatka posłała mu swój "niewierny wzrok", zakładając pasmo kręconych włosów za ucho.
--- Wracasz tak wcześnie do domu tylko wtedy, gdy masz problemy w pracy i chcesz się mi wyżalić albo kiedy są święta lub zbliża się rocznica śmierci mamy. - powiedziała na jednym wydechu.
O cholera, przeklnął w myślach Baeza, moja córka zna mnie lepiej ode mnie.
--- A ty nie powinnaś się uczyć lub odrabiać lekcji? - zmienił temat.
Dosiegnął deski i noża. Nie chciał zawracać głowy latorośli, więc postanowił zacząć przygotowywać posiłek.
--- Przecież wiesz, że wystarczy mi słuchanie z lekcji, a poza tym siedziałam jak zwykle dłużej w szkole i odrobiłam całą pracę domową. - odparła brązowooka.
Rzeczywiście dziewczyna miała wielkie zdolności. Była bardzo uparta i dążyła do celu. W szkole nie utrzymywała kontaktów z innymi. Miała nieśmiałą naturę. Za to w domowym ognisku i wśród rodziny była wesoła, uparta i aktywna, pomijając w-f'u, którego nienawidziła. Tak bardzo, przypominała Marisol.
--- Więc? - zaplotła ramiona na klatce piersiowej.
Nie pozostało mu nic innego jak wyrzucić z siebie cały swój ciężar.
. . .
* Anna Blue - So alone
Po tylu dniach w końcu kolejny rozdział!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top