C A T O R C E
*Moja twarz odbija się w szybie
Z każdą kroplą deszczu łza* *
Usiadła na stosie poduszek, odpalając starego laptopa. Weszła na Netflixa i zaczęła przeglądać listę filmów i seriali. Ostatni miesiąc spędziła na tej stronie bezcelowo, zatapiając się w otaczającym ją świecie jakby był on wrogiem. Nie ma pojęcia, kiedy zdążyła wykrzesać z siebie tyle uczuć, oglądając dziejące się dramaty na ekranie. W rzeczywistości, właśnie on się rozgrywał. Zażartowałaby, że jest jak w telenowelach, ale nie brzmi w jej myślach to śmiesznie. W dodatku, wczoraj jej ojciec wrócił bardzo zamyślony; w przeciwieństwie do tego jaki wyszedł z domu. Ten humor również jej się udzielił. Czasami śmiali się, że są jakimiś bliźniakami czy coś w tym rodzaju, choć ich relacja była inna. Wargi lekko drgnęły ku górze, ale mimo to opadły zaraz w dół.
Zmierzwiła opadające włosy i związała je w prowizorycznego koka; jak na warunki domowe nie wyglądała źle - kilka rozmiarów za duża bluza z logiem ulubionej kapeli taty z czasów młodości i sprane ogrodniczki, które miały już za sobą parę sezonów.
Włączyła odcinek jakiegoś serialu, ale szybko go zatrzymała. Miała dość życia w tej nicości; czuła się jak szpargał, schowany między niepotrzebnymi drobnostkami na strychu. Postanowiła działać. Weszła na stronę szkoły, poruszając umiejętnie palcami po klawiaturze. Teraz mogła użyć swoich zdolności w poważnej sprawie, gdzie liczy się czas i ludzie życie. Kiedy zhakowała prywatne dokumenty uczniów, błądziła wzrokiem po wybranym dokumencie, szukając cyfr.
Po zakończeniu tego ciężkiego procesu, zwinęła w rulon kartkę z numerem telefonu i nim się obejrzała, usnęła, uprzednio zamykając klapę urządzenia.
. . .
Stan zdrowia Włocha ulegał z dnia na dzień poprawie. Lekarza wciąż utwierdzali w przekonaniu, że jego życiu nie zagraża wszelkie niebezpieczeństwo. Kroplówki i zalecane lekarstwa podawały wyspecjalizowane pielęgniarki pod nadzorem sztabu najlepszych specjalistów w kraju. Pan Balsano cały czas drążył temat pozwania tego okrutnego człowieka, 'który o mały włos nie zabił mu syna', kiedy przy jego łóżku, dzielnie stróżowała jego żona , trzymając dłoń bruneta jakby chciała przesłać impuls do przebudzenia się. Kobieta w przeciwieństwie do męża skupiła całą uwagę na swoim jedynaku, usytuując na pierwszym miejscu jego zdrowie. Próbowała do niego mówić, rozmawiać, bo z przeczytanego poradnika dowiedziała się, że to w dużym stopniu pomaga w szybcym powrocie do tak zwanej strefy żywej. Nie przejęła się, że od kilku dni żyła wyłącznie na kawie z automatu, a pod powiekami uformowały się doły. Wiedziała, że rola opiekuńczej mamy niedługo się skończy, a jej mały chłopczyk założy własną rodzinę. Kiedy zawsze sobie to uświadamiała, serce łomotało jej bez tchu, przyprawiając o dreszcze.
Odsunęła cicho krzesło i kierowała się po kolejną dawkę kofeiny, gdy niby niepozorny dźwięk przyprawił ją o szybsze bicie serca.
--- Mamo. .. - wychrypiał, a ona niezwłocznie podbiegła, padając przy nim na kolana i glaskając po jego rozczochranych włosach.
Nie wezwała na razie lekarzy; chciała nacieszyć się dłużej tym, że są sami. Przytuliła go do swojej piersi, jednocześnie wycierając zapłakane oczy, nie interesując się, że się rozmazała. Jego bujne ciemne włosy były tak delikatne jak w dniu jego narodzin; niby było ich niewiele, ale były bardzo przyjemne w dotyku. Teraz może rozkoszować się nimi bez negatywnych przeczuć.
Martwi ją jednak najbardziej istotny fakt - śmierć Sol Benson. Ta dziewczyna namieszała Matteo w głowie, ale tym samym zmieniła go na lepsze. W gruncie rzeczy była bardzo pozytywną osobą. Pamięta, że jak przychodziła do niego zawsze była uśmiechnięta i grzeczna, nawet do pracowników, a z pokoju jej syna słyszała salwy śmiechu. Byli bardzo szczęśliwi; Balsano potrafił o niej mówić godzinami, traktował ją jak boginie. Mimo wątpliwości pana Balsano, że syn pogorszy przez tą relacje karierę, na której zależała jego przyszłość, brunet ciągle odnosił sukcesy; na torze i na scenie. Jednak któregoś popołudnia nie wrócił cały we skowronakch; złość wyczuwalna była na kilometr. Zamknął się w swoim pokoju i siedział w nim do następnego dnia. Na pytanie: 'co się stało?', odpowiadał lakoniczne 'nic'. Kiedyś kobieta usłyszała jak mówi pod nosem ciche 'zwariowała'. Od tego momentu stał się opryskliwy w stosunku do innych i często przychodził późnym wieczorem pijany.
Jego tęczówki zabłysły od zbierających się łez, które szybko starł nim matka ujrzała. Jedyne teraz, czego potrzebuje to mama, widząca jego rozpacz.
. . .
Wzdycha niewzruszony. Fotel mocno wbija mu się w pośladki, co nie zapewnia mu komfortu. W dodatku chłopiec siedzący z tyłu macha nogami, odbijając je o jego siedzenie. Trzyma nerwy na wodzy. Nie po to spakował w pośpiechu walizkę i zabukował bilet do Buenos Aires, w którym dawno nie był, by przylecieć w złym humorze. Ma zamiar sięgnąć po magazyn, kiedy czuje palące spojrzenie na plecach. Siedzącą nieopodal blondynka z wielkim biustem puszcza mu oczko. On jednak niesmaczony, bez konieczności znów złapania jej flirciarskiego spojrzenia, zakłada bezprzewodowe słuchawki. Przynajmniej wszystko uciszy wokół siebie.
~*~
Reszta podróży mija spokojniej i bez żadnych niespodzianek. Podąża niczym zombie za grupą, śpieszących się ludzi, by w końcu spotkać się z bliskimi. Na niego nikt nie czeka. Tak sądzi, dopóki nie wychodzi wyjściem i nie zauważa dobrze mu znaną postać, kręcącą się nerwowo po lotnisku. Idzie powoli w jej stronę, nie chcąc jej przestraszyć. Kiedy stoi przed nią, załamuje ręce bierze ją w ramiona. Ściska ją, aż brak mu tchu. To ona, jedyna, poprosiła go o pomoc. Zadzwoniła, przedstawiła sytuacje i poprosiła by tu dotarł.
--- Dziękuje, że przyleciałeś - mówi, próbując zatuszować łamiący się głos, ale na marne. - Bardzo za Tobą tęskniłam, przyjacielu.
W końcu odrywają się od ciebie, a ona małymi dłońmi chwyta rąbek jego, ciągnąc go na parking. Pomiędzy krótkimi wdechami streszcza mu wszystko, co uważa za ważne. Z daleka zauważa czarnego Jaguara, za którym siedzi brunet, piszący coś na telefonie. Z transu wytrąca go otwieranie bagażnika, po czym się odwraca do tyłu. Meksykanin po włożeniu walizki, siada obok kierowcy, witając się z nim uściskiem dłoni.
--- Dobrze Cię znów widzieć, stary - mówi, skracając pojazdem w lewo, wcześniej włączając kierunkowskaz.
--- Taa - mruczy pod nosem, przypominając sobie o natrętce z samolotu. - Co słychać u Ambar?
Simonetti sztywnieje na tylnych siedzeniach. Nie powiedziała nic przyjacielowi o śmierci blondynki. Przełyka głośno ślinę i próbuje mu to w delikatny sposób powiedzieć.
- Widziszz, S-Simon - jęczy - Ambbar, - drży ze strachu - ona ni-
- Ona nie żyje, stary - mówi Gaston, nie zmieniając wyrazu twarzy.
. . .
*Anna Blue - So Alone
Moi kochani, zbliżamy się do końca pierwszego tomu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top