☠️Początek Końca Wojny?🗣️
(Perspektywa trzecioosobowa)
Wszyscy, dostali się już do Kaczogrodu, w którym od czasu zniknięcia dziewczyny, wiele się nie zmieniło...wojna, zniszczenia,gruz...
Znaleźli sobie schronienie w jakimś opuszczonym budynku, i zaczęli obmyślać...
Max: Wbijamy od tak poprostu, czy może jakiś atak z zaskoczenia?
Annie: Najpierw trzeba ustalić kto za co odpowiada...
Po chwilowych ustaleniach, wypadło na taki plan:
Annie - atak/ratowanie Dyzia
Hyzio/Anika/Jake - odwracanie uwagi
Tasia/Max/Zyzio - atak
Tess/Evie/Sal - ,,szpieg"
Takie coś mają póki co...
Annie: Pasuje wszystkim? Ratowaniem mamy, i wujków zajmiemy się po jej pokonaniu!
Wszyscy: Jasne
Po chwili usłyszeli czyjeś kroki...
I do pomieszczenia weszła postać w kapturze, chwilę się na nich popatrzyła, po czym go zdjęła...
Sonia: Siema...
Wszyscy: Sonia?!
Ann: Co ty tutaj robisz?
Sonia: Jak to co? Pomagam wam!
I tak zaczęły się chwilowe sprzeczki, po czym wyszło jedynie dopisanie Sonii, do sekcji atak...i przepisanie do niej Sala...nie pytajcie...
Annie: Dobra, teraz każdy ćwiczyć to co ma robić, spotykamy się tu za trzy godziny...i idziemy walczyć o swoje!
Wspomniani kiwnęli głową na zgodę, i ruszyli do swoich zajęć...
Po trzech godzinach, nadszedł czas, w którym trzeba było podjąć ostateczną decyzję...czy Na pewno?
Tak...na pewno...wszyscy byli pewni swego, oraz zwarci i gotowi do walki...
Wyszli z budynku...
Annie: Rozdzielamy się, idziemy w parach/trójkach, i komunikujemy się przez krótkofalówki, jeśli coś się stanie informujcie natychmiast...
Wszyscy zgodzili się na taki obrót spraw, i każda para/trójka poszła w swoją stronę....
(W nawiasach będą podawane grupy, których akurat dotyczyć będą wydarzenia)
(Mała informacja, każdy złoczyńca jest kontrolowany przez Magikę)
{Sal i Sonia}
Szli długą, zniszczoną i pustą ulicą, rozglądali się uważnie, by nie przegapić niczego, co mogło by im się przydać, jednak nic takiego nie wpadało im w oko...
Sal: Uh, nic nie ma...
Sonia: Spokojnie, Napewno coś się znajdzie...
Sal: Miejmy nadzieję...a właśnie...nie jesteś zła?
Sonia: Na co?
Sal: No wiesz...za tą akcję...na koncercie...*spuszcza wzrok i markotnieje*
Sonia: *uśmiecha się* Nie...Ann, mi wszystko powiedziała...byłam głupia, że ci nie uwierzyłam...przepraszam...
Sal: Nic się nie stało, to ja powiniem przeprosić...
Sonia: Właśnie, że ja...
Sal: Nie bo właśnie że *nie dokończył*
Nagle usłyszeli jakieś głosy...
Należały one do braci Be...
Powoli przysunęli się do ściany, i zaczęli ich obserwować...
Rozmawiali o czymś, jednak z racji, że stali od nich dość spory kawałek, nie mieli jak dojść o czym...
Sal: O czym oni tak rozmawiają?
Sonia: Nie mam pojęcia, ale znając życie, o ich aktualnym planie...
Sal: Może...
Chłopak lekko odsunął się od ściany, jednak przez nieuwagę, potknął się o jakiś kawałek gruzu, wydając cichy krzyk...
Brat Be 1: Słyszałeś coś?
Brat Be 2: Tak, tam za ścianą
Podeszli oboje do ściany i ujżeli wspomnianą dwójkę
Brat Be 1: Proszę, proszę...kogo my tu mamy
Sonia: Czego chcecie?
Brat Be 2: Magika Na pewno ucieszy się z takiej dwójki bachorów
Sonia: Chyba w twoich snach
Szybko wzięła leżący obok niej łom, podbiegła do pierwszego brata, podcięła mu nogi, i uderzyła go łomem, przez co wspomniany odpadł...
Drugi nieźle się wściekł...
Podbiegł do Sonii, i podciął jej nogi, jednak zanim upadła zdążyła powalić go za pomocą łomu...
Sal szybko się podniósł, i do niej podbiegł...
Sal: Sonia, wszystko w porządku?!
Sonia: Spokojnie, nic mi nie jest głuptasie, najważniejsze jest to, że wspieramy się nawzajem, razem nic nas nie powstrzyma!
Sal: Racja...chodźmy...
Ruszyli dalej, wciąż bacznie rozglądając się po okolicy...
{Hyzio, Anika i Tess}
Szli inną ulicą, niektóre budynki przy niej leżące wyglądały jeszcze w miarę normalnie, ale niektóre były tak zniszczone, że nazwanie ich budynkiem, było jak nazwanie psa kotem...
Tess rozglądała się po wszystkim dookoła niej, Hyzio również, natomiast Nika, cały czas patrzyła przed siebie...
Nagle Tess zauważyła coś ciekawego...
Tess: Hej...spójrzcie
Mówiąc to, wskazała na miejsce obok niej...
Znajdowała się tam, włócznia, łuk i miecz...
Hyzio: Kto by zostawił broń...
Anika: Ktoś nieuważny...może znaleźli sobie nową a ta im się znudziła...
Wszyscy spojrzeli po sobie...
Hyzio: Ja biorę łuk...
Tess: Ja miecz...
Anika: A ja włócznię...
Każdy wziął co powiedział, i zaczął testować sprawność swojej nowej broni...
Tess: Całkiem niezły...nie żebym kiedykolwiek nim walczyła, ale czuję...że powinnam się tego nauczyć...
Anika: Miałam to samo powiedzieć o tej włóczni....
Hyzio: Dobra, skupcie się
Założył sobie łuk i strzały na plecy, i ruszył dalej, dziewczyny również...
{Tasia, Jake i Max}
Nie mieli zbyt łatwo, droga cała była zawalona kupami gruzu, których przejście było nie małym wyzwaniem...
Stali we trójkę i wpatrywali się w gruz, jakby to miało coś zmienić...
Tasia: To co...idziemy!
Oznajmiła jakby robiła takie rzeczy na co dzień (bo w sumie robi) i zaczęła się wspinać na pierwszą górkę...
Jake: Ja na to nie wejdę...
Max: Ja też...
Tasia: Oj no, nie marudźcie, tylko spróbujcie!
Jednak jej próby motywacji, były na nic...
Max: Nie można tego jakoś....obejść czy coś? Hmm?
Tasia: Za długo by nam to zajęło..
Jake: To pójdziemy szybko...
Tasia: Ty wiesz jak długie jest to obejście?
Jake: No chyba nie jakoś bardzo, ile metrów na oko? 200? 300?
Tasia: Tysiącpięćsetstodziewięćset, więc ruszcie się łaskawie i zacznijcie się wpinać!
Odpowiedziała po czym spiorunowała ich wzrokiem ...
Obaj chłopcy spojrzeli po sobie, nie pozostawało im nic innego jak posłuchać Tasi, i wziąść się do roboty...
Wykonali polecenia i zaczęli się wspinać, oczywiście w porównaniu w Tasią, szło im kiepsko, ale ważne że jakoś...
{Annie, Zyzio i Evie}
Szli główną ulicą miasta, jednak z racji trwających wydarzeń, zniszczoną i opustoszałą...
Ann, kurczowo skiskała w ręce wisiorek, który od roku zawsze miała na szyi, był złoty w kształcie serduszka, i był on również prezentem urodzinowym od Dyzia...
Moce miała cały czas w gotowości, w każdej chwili coś niespodziewanego mogło się wydarzyć...
Zyzio trzymał w jednej ręce miecz, tak, dokładnie ten sam, którym prawie zabił Sala...
Evie szła spokojnie, co jakiś czas przerzucając wzrok na niebo, które z racji zachodu, przybrało różne barwy...
Nagle usłyszeli jakieś kroki...ale nie były to zwykłe kroki...i na pewno nie należały one do tylko jednej osoby...
Nagle zza rogu wyłonił się Mark Dziobs, a zaraz za nim kilkanaście robotów bojowych...
Mark: No proszę, kogo my tu mamy...
Annie: Dobrze ci radzę wycofaj się bo to naprawdę się źle skończy...
Szybko obudziła moce na maksymalny poziom...
Wpatrywała się w niego (i te całe roboty) z morderczym, i z racji przybranego koloru oczu mroźnym spojrzeniem...
Zyzio: Czego chcesz?
Mark: Dobre pytanie *chytrze się uśmiechnął i pstryknął palcami*
Brać ich!
Roboty szybko rzuciły się na wspomnianą trójkę, atakując bez litości...
Evie: Kto to jest?!
Annie: Nie lubi nas!
Nagle zza rogu wyłonił się jeszcze Forsant w łomem w ręcę, i stanął obok Dziobsa...
Evie: A on?
Annie: Uznajmy, że każdy, kto atakuje nas bandą zdziczałych robotów, albo trzyma w ręce coś ostrego, czego na pewno nie powinien w niej trzymać, nie jest po naszej stronie i nas nie lubi, dobra!
Mówiąc to obezwładniała jakiegoś robota za pomocą mocy...
Zyzio robił to samo, jednak za pomocą miecza...
Evie biegała między robotami, sprawnie unikając ich, i odwracając ich uwagę, tak by wpadały same na siebie...
Dziobs i Forsant stali z boku i oglądali tą scenę...
Annie, po zniszczeniu pięciu z siedmiu robotów, rzuciła się na Dziobsa, za pomocą telekinezy związała go i odrzuciła na bok...
Annie: Ja biorę tego ostatniego, Zyzio, atakuj Forsanta!
Zyzio: Dobra!
Granit podbiegł w stronę Zyzia z łomem, i zaczęła się walka na miecz i łom...
Granit: *próbuje psychicznie osłabić Zyzia by móc zaatakować*
- No wiesz Caddie, tyle ci dałem, dbałem o ciebie bardziej niż ten stary Sknera, a ty tak mi się odpłacasz?
Zyzio: *słowa granita lekko go łamią*
*W myślach cały czas powtarza sobie żeby go nie słuchać*
Annie: *walcząc z robotem *
- Zyzio! Nie słuchaj go! On kłamie by cię złamać, nie daj się!
Zyzio: *przemógł się*
*Odpycha Granita i wymierza w niego mieczem*
- Kłamca!
Annie: *udaje jej się obezwładnić ostatniego robota, związuje Granita, i razem z Dziobsem, zamyka ich w jakimś opuszczonym schowku*
Ann: Ehh, było grubo...ale to dopiero początek...
Zyzio: *cały czas odbijają mu się w głowie te słowa*
Annie: Nie przejmuj się nim, będzie dobrze...
W międzyczasie podeszła do nich Evie, i wszyscy razem, ruszyli dalej...
Po jakimś czasie dotarli do części miasta położonej nad klifami, nie zostało po niej tak naprawdę nic, oprócz kilku zniszczonych domów, i wielkiego pustego placu...
Po chwili do wspomnianego miejsca dotarli też Hyzio, Anika i Tess...
Annie: Jesteście...wow, skąd macie taką broń?
Nika: Znaleźliśmy po drodze...
Ann: Dobrze, Napewno wam się przyda...
W ciągu kilku minut na placu zebrała się również cała reszta...
I teraz się zaczęło...
Hej!
Le Grand Finale zaraz się zacznie! Więc wyczekujcie!
A póki co ja się żegnam!
Do zobaczenia
XWebby 💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top