ᴄʀʏꜱᴛᴀʟ ʟᴀᴋᴇ ᴏꜰ ꜱᴏʟɪᴛᴜᴅᴇ

。˚🌊.ೃ࿔
.
.
.

Dziewczyna szybko przemykała między drzewami i krzewami, nie zważając na to, że mogła się zranić. Znała drogę na pamięć. Nogi same ją niosły w to pełne wspomnień, piękne miejsce, w którym czuła, jakby świat poza nim i nią już nie istniał.

Potknęła się o wystający korzeń. Nie chcąc tracić czasu na opatrywanie rany pobiegła dalej, ignorując kłujący ból i chęć oczyszczenia zerwanej skóry na kolanie.

Jej oczy błyszczały blaskiem księżyca, przez którego cały las wyglądał o wiele piękniej niż w dzień. Niebieskawa poświata owiła się wokół roślin i niewielkich stworzeń, niezrażonych hałasem tworzonym przez człowieka.

We włosach miała porwane listki i niewielkie gałązki, które utknęły tam podczas przedzierania się między krzewami.

W końcu dotarła na miejsce. Padła na jedno kolano ze zmęczenia, nie chcąc zabrudzić krwawego punktu na skórze. Nawet ten ciemnoczerwony płyn wydawał się dzisiaj lśnić na niebiesko.

Wbiła wzrok w wielkie, kryształowe jezioro, nazwane przez nią Jeziorem Samotności. Spokojna, niemalże nieruchoma tafla wody ukazywała ją w pełnej okazałości, poranioną i we łzach bólu.

Bólu psychicznego, jakiego odczuwała.

Czemu było dane jej tak żyć? Codzienne, męczące się wymykanie do zbiornika wodnego może i brzmi romantycznie, ale niepoważnie. Romantycznie...

Na samą myśl o tym przetarła dłonią oczy i usiadła ciężko na zimnej trawie. Przez mętlik w głowie widziała na powierzchni wody postacie, jednak nie znała żadnej z nich. Wszystko to było dla niej niezwykle przytłaczające.

Całe jej życie było dla niej przytłaczające. Nie miała na nic siły. Nie miała siły z tym skończyć. Nie mogła go opuścić, musiała tu przychodzić, musiała!

—  Muszę..tu..dalej być — wyszeptała, przykładając białe dłonie do różowych ust. Z mlecznobiałej skóry wyciekła ostatnia kropla rumianej krwi, zatrzymanej przez zakrzep.

— Słyszysz?! Nie zostawię cię! — wykrzyczała w pustą przestrzeń powietrza. Echo niosło jej krzyk długo, unosząc się na przedmiotach.

Nie mogła znaleźć tej jednej postaci. Nie mogła. Musi tu dalej być. Musi na niego czekać. Aż wróci.

— Poczekam na ciebie.. — podłamany uczuciami głos ogarnął bańki powietrza, które zadrżały, bardziej niż od krzyku. Wydawało się jej, że nie może oddychać.

Przez chwilę dusiła się tak, we własnych przekonaniach i myślach.

— Czemu..ja się..dusiłam? — zgarnęła tlen łapczywie. — Przecież..tlenu jest tyle wokół mnie..

I rozejrzała, a połyskliwe bańki tlenu tańczyły wokół niej. Uśmiechnęła się boleśnie, patrząc jak ich taniec pryska, jak przyjemny moment, jak ulotna chwila.

Wszystko znika. Nie ma już baniek, nie ma już postaci. Wszystko kiedyś zniknie i już nie wróci. Nic nie jest nieskończone.

Gwiazdy wydawały się gasnąć. Chciała ich dotknąć, lecz kiedy prawie ujęła jedną dłońmi, zaśmiała się i uciekła na kilka metrów w dal. Nic nie jest jej dane.

Inne świecące pięknie niewiasty również podśmiewały się z niej po cichu, widząc jak nie może żyć bez dziury z kryształową wodą.

Woda..w której wszystko znika. Tak jak jej bransoletka, otrzymaną od tego podejrzanego mężczyzny, którego przedstawili jej rodzice.

Bursztyny powoli znikały w otchłani jeziora, i krzyczały, jakby o pomoc, jednak wiadomo że ani jej nie chciały, ani jej nie otrzymają. Ich żywot nie ma sensu. Dobre wspomnienia utrzymują wszystko przy życiu.

Zrobiło się chłodno. Zwiastun nowego życia. Z wody wynurzyła się malutka żaba, łypiąca zielonym okiem na otoczenie. Jej kolor - kryształowy. Nowe, piękne, krótkie życie.

Dziewczyna spojrzała się na nią z litością. Pewnie nikt nie będzie tak do niej przywiązany, jak ona do niego. Wzięła ją w ręce, a widząc, że jej to ubliża, dała jej zeskoczyć na trawę. Słyszała, jak mruknęła coś do siebie, skacząc w stronę pomostu.

Pomost. Ostatni punkt naszej wycieczki.

Spróchniały, drewniany, stary. Nic go nie łączy z nikim, a jednak stoi. Jedno złe słowo zniszczy go, a dobre utrzyma.

Podążyła do niego wolnym krokiem, zważając na małe, wesoło piszczące grzybki. Nie chciała psuć szczęścia dzieci.

Pomost nieprzyjemnie trzasnął, gdy położyła na nim obie, blade stopy, łącznie z resztą ciała. Fioletowo-szare paznokcie chciały wręcz uciec do ciepłego schronienia. Nie jest to im dane.

Chciała dotknąć wody. Może nareszcie, po wielu dniach, tygodniach, miesiącach nie poparzy jej boleśnie a ujmie w swe ramiona, samotne i tęskniące za nią.

— Przyjmij mnie do siebie..proszę..

Dotknęła wody małym palcem dłoni. Była przyjemnie chłodna, ciągnęła ją do siebie, zwiastowała reinkarnację. Błyszczała w świetle niskiego, jak zawsze poważnego księżyca.

Zanurzyła całą dłoń, głucha na trzaski drewna. Przestała cicho łkać, tylko chciała robić to dalej. Połączyć się z nim. Wejść do niego. Być z nim na zawsze.

Trzask po raz ostatni. Spadła.

Bańki powietrza tańczyły walca, śpiewając jej ostatnie słowa "kocham cię, na zawsze".

.

.

.

。˚🌊.ೃ࿔

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top