3. A little party never killed nobody

Podróż do Azji nie sprawiła mu zbyt wielu problemów, zresztą samolot należący do firmy, z którą współpracował, spełniał wszystkie jego najskrytsze marzenia. Droga whiskey, wygodne łóżko i smaczne przekąski oraz cisza. Po wylądowaniu, od razu został przewieziony do hotelu, bez większej możliwości rozejrzenia się po tak obezwładniającym miejscu, jakim jest Singapur. Na domiar złego jetlag dał się mu mocno we znaki, przez co zaraz po przekroczeniu progu pokoju, padł na łóżko, niczym zabity. Najchętniej spałby tak przez kolejne dwa dni, jednak po czterech godzinach drzemania usłyszał coraz to głośniejsze pukanie do drzwi. Przetarł twarz dłońmi i postarał zebrać się mniej więcej do kupy.

- Za godzinę mam pana przywieźć na miejsce — w drzwiach ujrzał, jak się domyślał jego szofera. Mężczyzna trzymał w jednej ręce papierową torbę, zaś w drugiej pokrowiec — Kawa, gdyby miał pan ochotę, a to garnitur tak na wszelki wypadek.

- Jasne, dziękuję — westchnął, wciąż nie zdając sobie sprawy z większości rzeczy, które dzieją się naokoło. Zmiana czasowa to największe zło, jakie wymyślił sobie wszechświat. Odebrał od mężczyzny torbę wraz z pokrowcem i odłożył gdzieś na koniec łóżka. Szofer podał mu jedynie dokładną rozpiskę dotycząca dnia i pożegnał się, zamykając za sobą drzwi. Sebastian wyciągnął telefon, gdy uznał, że zrobi odrobinę na złość Sarah, wysyłając parę zdjęć z hotelowego okna.

Seb: Zazdrościsz?

Zrobił jeszcze parę dodatkowych zdjęć i postanowił wziąć zimny prysznic, aby trochę się ocucić. Ściągnął większość ubrań w pokoju, po czym w samych bokserkach powędrował w stronę ogromnej kabiny. Letnia woda podziałała na niego nawet lepiej niż kawa. W sumie nie rozumiał za bardzo tego fenomenu, że po tym napoju chciało mu się spać jeszcze bardziej, niż wcześniej. Może jego organizm ma już gdzieś stężenie kofeiny zawarte w kawie i potrzebuje czegoś mocniejszego? Potrząsnął głową na samą myśl o narkotykach, których się niesamowicie brzydził. Papierosy i tak nie stanowiły jego chluby, jednak ciężko mu było rzucić ten nałóg. Po piętnastu minutach wyszedł spod prysznica, umył zęby, wysuszył i ułożył włosy, a następnie powrócił do sypialni. Ubrał na siebie przyszykowany garnitur Hugo Bossa, który wręcz pachniał wydanymi pieniędzmi. Podniósł rozświetlony telefon, na którym widniało z co najmniej dziesięć powiadomień. Jedno jak zawsze od jego matki, a cztery od Chrisa, który się martwił, czy Sebastian, aby na pewno żyje, oraz dwie wiadomości od Sarah.

Sarah: Nienawidzę cię, przecież tam jest idealnie...
Sarah: Mścisz się za Nową Zelandię?

Sebastian zmarszczył brwi w drobnym grymasie, bo po co miałaby to robić? Wyruszył ramionami i uznał, że może po prostu są na świecie rzeczy, których nigdy nie zrozumie. Mężczyzna stał na balkonie, paląc papierosa i rozmyślając o tym, jak cudownie by było zwiedzać Singapur z Abby. Jej miłość do podróżowania była bezgraniczna, a on mógł jej pozwolić spełniać tę pasję. Większość dziewczyn, które poznał raczej, nie ruszały się z Nowego Jorku, a nawet jak już to z wielkim bólem serca. Nigdy tego nie mógł pojąć, przecież świat jest niesamowicie wielki, a sama Ameryka to tylko cząstka tych cudowności. Westchnął i zacisnął powieki, nie pozwalając łzom na ucieczkę.

Nie dzisiaj

Zgasił papierosa, po czym ruszył w stronę małego holu. Zabrał płaszcz, sprawdził, czy ma portfel oraz telefon i skierował się do wyjścia. Poszedł na parking, gdzie od razu rozpoznał swojego szofera, z którym szybko się przywitał. Obaj wsiedli do samochodu i popędzili w stronę całego eventu. Stan na szczęście mógł darować sobie cały pokaz mody i w tym czasie udzielić czegoś na rodzaj wywiadu, a potem skupić się na poszukiwaniu baru.

Stała za kulisami, czując rosnąca presję oraz tremę. W końcu otwierała bardzo duży pokaz mody, który mógł zaważyć o jej przyszłej karierze. Jeżeli ktoś ważny ją tam zauważy, to wtedy może liczyć na bardzo wiele, a przynajmniej na miejsce w popularniejszej agencji. Zresztą zrobi wszystko, aby udowodnić samej sobie, że jest w stanie osiągnąć więcej, niż tylko reklamy kosmetyków, czy perfum. Owszem była to bardzo prosta i pieniężna robota, jednak wizja bycia rozpoznawalną modelką na wybiegu, kusiła ją wciąż mocno. Ostatnie poprawki krawcowych, trochę więcej pudru, lakieru do włosów i wszystko gotowe. Dzisiejszy pokaz miał to do siebie, że był dość mocno stonowany i żadna modelka nie musiała przemierzać oceanu zamiast wybiegu w dziwnych, pokracznych strojach. Niezbyt za nimi przepadała, ale to nie od niej zależało. Dziś natomiast została ubrana w długą, obcisłą skórzaną sukienkę, a na nogach widniały wysokie, kontrastujące beżowe szpilki. Westchnęła głęboko, kiedy usłyszała pierwsze nuty wybiegowej muzyki. Obejrzała się za siebie i ujrzała skupione twarze swoich koleżanek, tych bardziej znanych i praktycznie obcych dla świata. Jakiś asystent poprowadził ją do wyjścia i na jego znak ruszyła przed siebie. Światła migotały, flesze niesamowicie raziły ją po oczach, ale z obojętnym wyrazem twarzy sunęła przed siebie. Cała sytuacja trwała może paręnaście sekund, jednak to uczucie oraz pulsująca adrenalina, dodawały co najmniej parunastu minut. Za kulisami zebrała wiele gratulacji oraz miłych słów, cóż sama z siebie była bardzo dumna. Jednak nie mogła spocząć na laurach, gdyż teraz czekał ją calutki event, a przecież trzeba zrobić dobre wrażenie na odpowiednich projektantach i fotografach. Nikt tego za nią niestety nie odbębni. Po końcowym przejściu wszystkich modelek przez wybieg i pojawieniu się projektanta Chloé mogła szybko wrócić do swojego pokoju hotelowego, który znajdował się na całe szczęście niedaleko całego eventu. Zmyła poprzedni wybiegowy makijaż i wykonała kompletnie nowy, który lepiej podkreślał jej urodę. Zakręciła delikatnie włosy i włożyła wcześniej przez nią przygotowaną sukienkę. Schowała do małej torebki najważniejsze drobiazgi, założyła szpilki i była w pełni gotowa do wyjścia. Wychodząc z hotelu, spojrzała ostatni raz na siebie w wysokiej szybie i z uznaniem kiwnęła głową. Dziś jest jej dzień.

Event składał się z wielu poziomów, przez co Chloé musiała się nieźle nagimnastykować, by przedostać się do sali, gdzie przebywało najwięcej sław i gwiazd. Odrobinę się speszyła, widząc tych wszystkich fotografów, których mogła podziwiać dotąd wyłącznie na instagramie. Oprócz paru projektantek nie znała tutaj nikogo, a koleżanki po fachu raczej stroniły w takich sytuacjach od przyjaznych zachowań. Niestety w tej branży, niektóre osoby najchętniej potopiłyby siebie nawzajem, gdyby tylko nadarzyła się okazja. Chloé zastanawiając się nad tym wszystkim, podążyła w stronę najbliższej ścianki, gdzie zaczęła pozować do zdjęć. Zauważyła, że jeden z fotografów bardzo zachłannie robił jej zdjęcia. Posłała mu parę zawadiackich uśmieszków i gdy uznała, że skończył się jej czas, podążyła w inne miejsce. Wzięła od kelnera lampkę z szampanem, po czym dołączyła do jakiejś wyjątkowo nudnej rozmowy. Samo świecenie ładną buzią nie wystarczy, zwłaszcza że takich jest tutaj od groma. Niestety na jej niekorzyść nie interesowała się, aż tak potężnymi szczegółami ze świata mody, a tym bardziej nie znała fotografa z lat osiemdziesiątych, o którym toczyła swoją rozmowę śmietanka towarzyska. Uznała, że pokręci się tak jeszcze z godzinę, robiąc dobrą minę do złej gry. W końcu gdzieś po drugiej stronie sali zauważyła znajomą twarz. To ten typ ze ścianki — pomyślała i nieznacznie odwróciła wzrok. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, widząc całą tę gierkę, po czym ruszył w jej stronę. Wziął od kelnera dwa kieliszki Prosecco i podał jeden dziewczynie.

- Dziękuję — odparła, stukając się z nim.

- Fotografuję już dziesięć lat dla Vogue'a i nigdy nie widziałem takiej twarzy — odparł, mierząc ją spojrzeniem od góry do dołu. Wydawało jej się, że przez moment widziała jakiś błysk w oku, gdy tak lustrował ją wzrokiem.

- Dziękuję zatem drugi raz — uśmiechnęła się wdzięcznie, uwydatniając różowe policzki.

- Victor Demarchelier — wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona ścisnęła ją delikatnie.

- Chloé Boucher

- Mmmm, ten francuski akcent to miód na moje uszy — zaśmiał się i wlepił oczy w pełne usta dziewczyny.

- Często to słyszę — odparła z udawanym zalotnym tonem.

- Chciałabyś może towarzyszyć mi w klubie? Tutaj jak widzisz, trochę stypa — rozejrzeli się oboje po całej sali, która faktycznie przypominała jakiś rodzaj nudnego pogrzebu, niż popularnego eventu. Nic się właściwie nie działo i nie było tutaj już nawet nikogo ciekawego, gdyż każdy znany projektant, czy inny celebryta, bawił się w ów klubie.

- Z miłą chęcią — odpowiedziała kusząco i złapała mężczyznę pod ramię. Natychmiast skierowali się do wyjścia i, mimo że klub był zaledwie parę minut stąd, Victor zaprosił ją do swojego samochodu, który pachniał nowością. Zapewne ma ją za biedną modelkę, której takie najpewniej wypożyczone Ferrari rozłoży nogi już na miejscu pasażera, jednak na niej nie robiło to aż takiego wielkiego wrażenia. W końcu znajomi jej ojca wozili się po Paryżu nawet i droższymi cudeńkami. Sama zaznała życia w luksusie jeszcze za czasów liceum, gdy objął stanowisko dyrektora tego przeklętego muzeum, ale odkąd wyprowadziła się na swoje i to w dodatku do Nowego Jorku, gdzie apartament z toaletą i lodówką w tym samym pomieszczeniu kosztuje krocie, wszystko się skończyło. W końcu wolała postawić na ładny apartament miarę blisko centrum, coś za coś. Kiedy dotarli na miejsce, Victor oddał klucze parkingowemu i razem z Chloé ruszył w stronę klubu, do którego ciągnęła się kilometrowa kolejka. Victor jedynie zamienił parę słów z ochroniarzem, na co ten natychmiast wpuścił ich do środka.

- Drink? — szepnął w jej włosy, na co ona odparła ochocze „Tak"— Zaczekaj tam piękna.

- Jasne — posłała mu uśmiech, po czym podążyła w stronę jednej z vipowskich lóż. Przysiadła na miękkiej kanapie i założyła kokieteryjnie nogę na nogę. Wyciągnęła swój telefon z torebki i wysłała szybkiego SMS-a swojej przyjaciółce. Melie zapewne, gdyby tu była to nie pochwaliłby ani jednego z jej posunięć, ale cóż nie widać było jej na horyzoncie, dlatego mogła zachować w miarę czyste sumienie. Zmierzyła ciekawskim wzrokiem całą lożę i zauważyła wiele znanych osób, a kiedy przypadkowo napotkała na spojrzenie jakiegoś szatyna, to o mało co nie zagotowało się jej w żołądku. Przyglądał się jej jeszcze przez krótką chwilę i odwrócił wzrok. Tutaj są chyba wszyscy najprzystojniejsi mężczyźni, których ta ziemia stworzyła — mruknęła sama do siebie w myślach. Z uśmiechem schowała telefon do torebki, czekając na powrót Victora z jej drinkiem, jednak jakieś przeczucie w środku podpowiadało jej, że chyba tak się nie stanie. Nie wracał już dobre dziesięć minut, a skoro zdołał wcisnąć ich niemal od razu na VIP-a, to zamówienie alkoholu także nie trwałoby tak długo. Wstała z loży i ruszyła w bliżej nieznanym jej kierunku, choć oczywiście udawała, jakby doskonale wiedziała, gdzie idzie. Posyłała uśmiechy ludziom dookoła i gdy zauważyła mężczyznę przy barze z jakąś młodszą od niego co najmniej o 15 lat dziewczyną, to parsknęła śmiechem. Pokręciła głową i z obojętnym już wyrazem twarzy postanowiła poszukać balkonu. Jeżeli ma z kimś dzisiaj iść do łóżka to niech, chociaż zachowa resztki godności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top