THREE: helplessness
Nie lubił ulic.
Chociaż mogło to brzmieć dziwnie, ulice go przerażały. Nie tyle równym (lub nie) ułożeniem płytek, kostki czy czegokolwiek innego, co stąpającymi po nich butami. Śladami ludzkiej obecności, pozostawianej nieświadomie i wbrew woli umysłu, które już na zawsze pozostaną znakami na akurat tym fragmencie drogi. Jamesa przerażało, że zostawiał ślady, chociaż wcale nie chciał.
Lub chciał, ale wiedział, że może ich wcale nie pamiętać.
Kiedy pamięć go zawiedzie? Nie miał pojęcia. Ale nie zamierzał pozwolić na to, by ulice Bukaresztu pozbyły się jego kroków. Zimowego Żołnierza (kogo?) – owszem, ale Jamesa nie podaruje losowi. Przypadkowi. Ktoś przecież mógłby tak po prostu popatrzeć kiedyś na chodnik i pomyśleć, że właśnie tamtędy przechodziło... Czym był Zimowy Żołnierz?
Nawet tego nie wiedział.
Mijali kolejne, łysiejące drzewa, a ten... Jak to go nazwał... Zimowy Żołnierz, zamajaczył z tyłu głowy tak ulotnie jak walające się pod nogami liście. Kruche. Zupełnie jak umysł Jamesa, kiedy ten po raz pierwszy od kilkunastu minut popatrzył na Natashę.
Natashę, która opowiadała mu historię sierżanta Barnesa, a on odnosił wrażenie, że słowa przeciekają mu przez palce. Jakby wcale nie chciał ich zapamiętać lub robił miejsce w ciasnej pamięci na wydarzenia bardziej istotne. Zakodował ledwie szczątki. Dywizja sto siódma, Johann Schmidt, strzały, krew i... śmierć.
Być może zanim to się stało, wojna wydrążyła w nim piętno. Nie sięgał go, nie miał dowodu na to, że są to wydarzenia ukryte w jego pamięci. Równie dobrze nieznana mu Natasha mogła wszystko wymyślić na poczekaniu, wmawiając mu fikcję innego człowieka i wpajając cokolwiek, co tylko chciała.
Więc dlaczego był pewien, że nie kłamała?
Patrzył na wszystko wokół i czuł, że to nie jest jego czas, jego miejsce, jego... Osobowość. Wyodrębniony.
Kątem oka obserwował ludzi, przechodzących obok, leniwie uciekających przed pozostawianymi niewidocznymi śladami na chodnikach. Wydawali się... Smutni.
Monotoniczność życia, które na pozór nie wydawało się w Rumunii aż tak nijakie przygarbiała sylwetki i odbierała kolory skórze, jaka niemal zlewała się z szarym tłem otoczenia w jesienne popołudnie.
Ale co on mógł wiedzieć.
Jednak nawet zajęci obserwowaniem horyzontu, do jakiego dążyli, część z tych obcych mu ludzi zdołała obdarzyć go spojrzeniem. Przełknął ślinę, dostrzegając w jednym z nich nutę pogardy. Ten człowiek coś zrobił, coś poruszył. Zardzewiałe koła zębate ruszyły i James zmalał w sobie. Nieświadomie przygryzł koniec języka.
Wrócił do rudych włosów. Chyba przyspieszył, zrównując się z bezpiecznym krokiem Natashy.
Zauważył, że przestała mówić. Zbierała słowa, on zresztą też. Ona zatrzymała się w dotychczasowym ciągu historii jego samego, a on chciał tylko zapełnić pewną lukę. Tamten człowiek pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co zrobił tym jednym gestem. Wypchnął kogoś zagubionego na rozdroże.
Wiatr targał rude włosy, które muskały jego ramię. To metalowe. Żałował, że nie może ich poczuć przez materiał kurtki.
(Dlaczego?)
— Skrzywdziłem kogoś?
Pytanie zatarło się między szumem, ale ona usłyszała. Zielone oczy za błysnęły niebezpiecznie i był gotów sądzić, że przekroczył jakąś granicę. Nie odpowiedziała, ale uciekła gdzieś spojrzeniem. Westchnęła. Czyżby ją też zabolało to pytanie? Pytanie, którego powodu powstania James nie znał?
Wyglądała niemalże majestatycznie na tle ulic Bukaresztu. Ozdoba w postaci kobiety o rudych włosach, ciemnym płaszczu i gładkich dłoniach wsuniętych w kieszenie. Posągiem stałym w swej postaci w przeciwieństwie do całej reszty jego upadającego świata.
— Natasha. — Zwilżył wargi, nagle spierzchnięte. Od wiatru. — Czy ja kogoś skrzywdziłem? — powtórzył. Chciał odpowiedzi. Wzrok tamtego mężczyzny przeżarł go jak kwas i dotarł do czegoś, czego prawdopodobnie nie pamiętał. Bo jak mógłby zapomnieć wzroku pełnego pogardy? Tak przesączonego pretensjami, goryczą, niemalże furią-…
Złapał ją za ramiona. Drgnęła niespokojnie, niechętnie godząc się na kontakt wzrokowy. Natasha nie lubiła patrzeć ludziom w oczy. Przynajmniej nie w jego oczy. Nic dziwnego, niewiele mogła z nich odczytać poza pustką.
— W trakcie misji złapania Zoli wiele się zmieniło.
Martwe dotąd ramię jakby zadrżało. Poczuło. Niewidoczną krew, mięsień czy nerw. Nie miał dość odwagi, by przenieść na nie wzrok. Natasha skutecznie mu to utrudniała.
— To był wypadek. — Przełknęła ślinę. — Steve próbował cię ratować, ale... Ale poręcz się oderwała i... — Kiedy się denerwowała, unikała kontaktu wzrokowego, lecz teraz powiedziała mu to prosto w twarz. Chyba żeby uwierzył. — Spadłeś w przepaść, James. Zginąłeś w austriackiej części Alp.
Zginął lecz żył. Nie był w stanie powiedzieć, dlaczego pomyślał, że lepiej by było, gdyby istotnie przepadł w górach. Jednak wyobrażenie o śniegu otaczającym ciało go ocuciło. Myśl ta zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
— Kim jest Zimowy Żołnierz?
Cisza. Wiatr zaczął go irytować, a milczenie Natashy jeszcze bardziej.
— Czymś, co powstało po upadku.
Oboje stali się nieruchomymi statuami w rumuńskim parku, gdzie chodnik naznaczały niewidoczne ślady ich butów.
_______________
Jeszcze raz zerknęła na telefon, jakby jej wzrok mógł wykasować litery z wiadomości i pozostawić ją przyjemnie pustą. Ale te nie zniknęły i agentka czuła, jak uporczywie uciskają emocje. Niebezpiecznie naciągają sznurki, które drgają przy każdym ruchu.
Dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że na moment straciła skupienie. Linijki maila na laptopie zgadzały się z treścią SMS-a. Skrzywiła się, od niechcenia przewijając dokumentację człowieka, jakiego nazwiska nawet nie kojarzyła.
Czuła na sobie wzrok Jamesa, ale pozwoliła mu wierzyć, że go nie widzi.
On także jej na to pozwolił.
Trwali w (nie)wiedzy.
Obracał w dłoniach nóż, śledząc palcem krawędź rękojeści. Później przesunął nim po ostrzu i Natasha nie wiedzieć czemu skupiła się na tym płynnym ruchu. Błysk zdawał się wpływać na skórę, otaczać ją całym sobą. Dla Jamesa – zjawisko całkiem obce, dla niej – zbyt znajome, żeby po kilku sekundach nie wróciła do przewijania plików od Nicka.
Ona była spakowana na jutro, chociaż szczerze tego nienawidziła. Wiecznej gotowości na niebezpieczeństwo.
— Długo to trwało? — zapytał nagle, zmuszając ją do podniesienia wzroku. Nadal gładził nóż, który był mu znacznie bliższy niż zdawał sobie sprawę. Nie chciała, by przez przypadek naciął nim skórę. — Wtedy, w Hydrze.
— Uwierzysz mi, jeśli powiem, że siedemdziesiąt lat?
Wzruszył ramionami. Nie miał powodu, by tego nie zrobić. Musiał oprzeć się na jedynym filarze, jaki mu pozostał.
Wzrok powędrował za okno gdzie zapadał wieczór. Miasto było spokojne.
Natasha poprawiła komputer na skrzyżowanych udach, kiedy usiadł na krawędzi łóżka i podparł łokcie na kolanach. Za sobą miał kobietę, przed sobą bladą ścianę. Nie miał dość odwagi, by przysunąć się bliżej. Natasha także.
— Przez siedemdziesiąt lat byłem Zimowym Żołnierzem — powiedział szeptem, bardziej do siebie niż do niej, jednak i tak usłyszała.
— Przez pięćdziesiąt. — Pożałowała słów na widok chłodnych tęczówek zachodzących mgłą. Wytrzymała ich napór, chociaż przewiercały ją na wylot. — Pierwsze dwadzieścia cię... — (Niszczyli? Torturowali? Zabijali? Rozrywali i składali bez końca?) — szkolili.
Odłożył nóż z obrzydzeniem. Wiedziała, że James chciałby stąd odejść, a jednocześnie, że się tego boi. Gdzieś pomiędzy tymi ścianami, poza granicami ludzkiego zrozumienia, toczyła się walka.
Metal zaszemrał rytmicznie, gdy łuski zmieniły układ. Tym razem nie drgnął, nawet nie zwrócił na to uwagi.
I później ją zaskoczył, bo wstał. Zostawił broń na jej łóżku i rzucił jej niemrawe 'dobranoc', jakby naprawdę wierzył, że uda jej się zasnąć. Czy chociażby jemu samemu. Natasha skinęła głową.
Odprowadziła go wzrokiem do drzwi i wkrótce została sama z laptopem, zasłoniętymi firankami oraz zapadającą na zewnątrz nocą. Jasny ekran dosięgał ostrza noża, ale ona starała się tego nie zauważać.
Starała się również nie zauważać mijających godzin, które przestała odczuwać. Ona jako posąg w motelu, w obcym kraju, z (nie)obcym człowiekiem, którego zawiodła pamięć.
Wyglądała przez okno, liczyła gwiazdy, krążyła po pokoju w całkowitej ciemności, zaciskała pięści, czytała wiadomości w internecie, walczyła z myślami, zagryzała zęby, niemo krzyczała, a pomimo tego, nie mogła wyzbyć się pytania, czy James czuje to samo. Tę samą pustkę, ziejącą w ich wnętrzach, co ona. Czy myśli, że skoro jej wspomnienia są całe, ona także i czy zdaje sobie sprawę, że to kłamstwo. Czy jego kroki zgrywają się z jej, a potem zanikają na powierzchni wykładziny.
Zastanawiała się nad nim, bo nad sobą nie chciała. Natasha nie potrafiła siebie sądzić. Ona była sądzona.
James nie wybijał kroków na wykładzinie, nawet się nie ruszał. Pozwalał księżycowi wpadać na policzek, kiedy zaciskał pięści na tyle karku, pragnąc wyrwać tamtejszą skórę, zranić się, poczuć cokolwiek oprócz bezsilności, krzyczał ze zduszonym gardłem, sięgał duszy, by zabrać pustkę, próbował pozbierać skrawki siebie z podłogi i posklejać w coś na wzór całości, a fakt, że nie potrafił ściskał go za krtań, odbierając oddech. James wbijał palce w dłonie, szarpał złączenie skóry z metalem, zagryzał wargi do krwi, chociaż nienawidził jej smaku. James... James cierpiał w swoim zagubieniu. Tonął gdzieś w odmętach szaleństwa człowieka bez osobowości.
I czym były historie opowiedziane przez Natashę, jeśli nie czuł się naznaczony przez swoją przeszłość w wojsku? Nie dostał nic, a metal pozostał. Metal i Natasha.
Patrząc na zimny materac swojego łóżka i zaciskając pięści na prześcieradle, czegoś mu tam brakowało. Czegoś żywego.
(Może płomiennych włosów rozlanych na poduszce?)
Odciągnął wzrok od pustki, kierując go na śpiące miasto.
(Może ludzkiej dłoni oplatającej bioniczne palce?)
James nie spał tej nocy ogarnięty bezsilnością.
Natasha nawet nie próbowała zasnąć.
_______________
nie będę tego ukrywać: piosenki z 'euphorii'
to moja główna inspiracja do tego opowiadania, stąd ich obecność w mediach
ten rozdział miał być dłuższy, ale stwierdziłam, że w tej formie klimat wejdzie lepiej, well-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top