❁ ᴄʜᴀᴩᴛᴇʀ VI ❁
Monday, 3rd September 2018.
„Spotkania wytyczają drogę ludzkiego losu, niezależnie od tego, czy trwają kilka godzin, kilka dni, czy całe życie."
~ Theresa Révay
Ciągle zastanawiam się jakim cudem udało mi się zmusić samą siebie do tego, aby przekroczyć próg szkolnego budynku. Przez moją głowę cały czas przelatują obrazy z piątkowej imprezy przeplatane, co chwilę z treścią wiadomości, jaką otrzymałam sobotniego ranka, sprawiając, że moje ciało zalewa zalewa fala uporczywego gorąca, a mięśnie na udach mimowolnie się zaciskają.
Matko, jakie upokorzenie.
Nerwowo przygryzam moją dolną wargę i opieram ręce na blacie mojego dębowego biurka. Właśnie trwa lekcja, na której przypadło mi okienko. Minęły dopiero dwie godziny mojego pierwszego dnia w pracy, a ja już mam dość. Mam ochotę rzucić wszystko w cholerę, wrócić do domu i zakopać się w otchłani mojego wstydu. Powstrzymują mnie od tego jedynie przerażające obrazy mojego zwolnienia i myśli, że ta praca to coś mojego. Coś, co udało mi się osiągnąć samej.
Nie mogę spalić tego na starcie.
Na dłoniach opieram swoją głowę sprawiając, że moje długie włosy kaskadami spływają na moją rozgrzaną twarz zakrywając niechciane rumieńce. Ze świstem wypuszczam powietrze i zatrzymuję swoje wzrok na różowym kubku, z którego unosi się para. Uśmiech sam wkrada się na moje usta, gdy moje spojrzenie zatrzymuje się na uroczym kotku, znajdującym się na jego powierzchni. Jest to zwierzę, do którego mam niewytłumaczalną słabość i wcale się z tym nie kryje. Od razu w mojej głowie przewija się obraz rudego kota czekającego na mnie w domu, którego jedynym zajęciem jest leniwe odpoczywanie, co sprawia, że mimowolnie skręca mnie z zazdrości, gdy pomyślę o jego bezstresowym życiem. Kocham tego sierściucha i nie wyobrażam sobie tego, że w moim życiu mogłoby go zabraknąć.
Jednak jest to trudne, ponieważ jest osoba, której jego obecność przeszkadza do tego stopnia, że wścieka się, gdy obarczę go choćby krótkim, czułym pocałunkiem. Sebastian nie potrafi zaakceptować obecności Kita w naszym domu i wiele razy doprowadzało to do sprzeczek między nami, które i tak kończyły się tym, że zamykałam się w pokoju z kotem w objęciach. Jest to kwestia, której nie jestem w stanie mu ustąpić i wiele razy głowę zaprzątały mi myśli, dlaczego nie jest on w stanie pokochać tego bezbronnego zwierzaka, jednak nigdy nie dostałam na nie odpowiedzi.
Wspomnienie o moim narzeczonym sprawiło, że wydarzenia z minionego weekendu ponownie uderzyły w mój umysł, a mnie momentalnie coś skręciło w środku. W jednej chwili zrywam się z obrotowego krzesła, chwytam w ręce kubek i podchodzę do okna, którego mam idealny widok na szkolny parking. Wzdycham pod nosem i biorę małego łyka napoju, a następnie opieram się ramieniem o ścianę. Myślami błądzę wokół mojego narzeczonego, a wzrokiem przelatuje po krajobrazie.
Sebastian nie odezwał się do mnie słowem od piątku, a wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka. Nie jestem w stanie dopuścić do siebie świadomości, że swoim lekkomyślnym zachowaniem i głupotą doprowadziłam do tej sytuacji, która obecnie ma miejsce w naszym życiu. Brunet dzisiaj bez słowa odwiózł mnie do pracy i pożegnał się ze mną jedynie krótkim pocałunkiem oraz słowami, że będzie po mnie punktualnie. Pragnę z całego serca przeprosić, tylko nie mam pojęcia jak i właśnie to mnie zjada. Nigdy nie musiałam przepraszać za swoje zachowanie. Nigdy nie miałam ku temu powodów, a jest to pierwszy raz, co sprawia, że w całym moim ciele czuję dyskomfort.
Mimowolnie zerkam na zegarek i dostrzegam, że do dzwonka na przerwę pozostało niecałe dziesięć minut. Oddycham z ulgą, bo ponownie będę mogła skupić na swojej pracy, co pozwoli mi uciec od tych wszystkich myśli i uczuć.
Gdy ponownie podnoszę swoje spojrzenie, zatrzymuje się ono na interesującej scenie, która obecnie ma miejsce za oknem. Zdegustowana marszczę brwi i nie wiem dlaczego, ale nie odwracam swojej uwagi od tego. Przy czarnym, luksusowym Range Roverze stoi para, której cała swoja uwaga skupiona jest na sobie. O drzwi kierowcy oparta jest niska brunetka, a naprzeciwko niej miejsce zajmuje szatyn. Między ich ciałami nie ma żadnej odległości i nawzajem, wręcz pożerają swoje twarze. Dostrzegam, jak oboje walczą o dominację, a męskie dłonie chłopaka błądzą po młodzieńczym ciele. Rozpoznaje w nich parę, która w piątkowy wieczór nie szczędziła sobie takich scen.
Nasz profesor od matematyki oraz jego nastoletnia zdobycz. Urocze.
Moja twarz wykrzywia się w grymasie, gdy dostrzegam, jak jego dłonie bez skrępowania wkradają się pod jej bluzkę, a swoimi żarliwymi pocałunkami schodzi na jej szyję. Oddech dziewczyny jest szybki, urywany. Ma przymknięte oczy, a ja nawet z tej odległości jestem w stanie dostrzec jej przyjemność. Mimowolnie zaciskam swoje uda, mój oddech również przyspiesza, a ciało zalewa ogromna fala gorąca. Czuję jak moje policzki ponownie zalewają rumieńce i nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie potrafię po prostu odwrócić swojego wzroku. Moje ciało odmawia posłuszeństwa, całkowicie tracąc kontakt z rozumem. Mimo mojej woli, myślami wracam do momentu, kiedy gorący oddech szatyna muskał moją szyję, a jego duża dłoń błądziła po moim ciele. Czuję jak emocje wtedy mi towarzyszące ponownie do mnie wracają i mocno zaciskam wargi, nie chcąc, aby opuścił je jakikolwiek dźwięk.
W jednej sekundzie podskakuję w miejscu, gdy do moich uszu dociera głośny dźwięk dzwonka i dopiero teraz zauważam, że od pewnego momentu wstrzymywałam swój oddech.
Chryste, jakie to niedorzeczne.
W odruchu kręcę swoją głową, chcąc odtrącić od siebie te uczucia i nie wracając wzrokiem do pary, żwawym krokiem podchodzę do biurka. Z hukiem odstawiam kubek na jego powierzchnię, po czym zdenerwowana wplatam palce we włosy i próbuję się uspokoić. Biorę głęboki wdech i nawet nie chcę się zastanawiać, co się właśnie ze mną dzieje.
Chwytam w dłonie pęk kluczy i kieruję się w stronę drzwi, chcąc opuścić pomieszczenie i przygotować się do następnej lekcji. W tym samym momencie drzwi otwierają się z hukiem i do sali wpada uradowana dwójka dziewczyn. Gdy ich wzrok pada na mnie, ich uśmiech jeszcze bardziej się poszerza.
— Shy! Czemu nas ignorujesz? Nieładnie to tak! — rzuca ruda i szybko do mnie podchodzi, po czym obejmuje mnie swoim ramieniem.
— Nie ignoruje was — mówię cicho i przerzucam swój wzrok na klucze trzymane w dłoniach.
— No, w ogóle. Tylko od samego rana zamknęłaś się w tych czterech ścianach przez korytarz pędząc niczym w wyścigu szczurów — odpowiada mi sarkastycznie blondynka i puszcza mi oczko, a następnie zaplata ręce na wysokości klatki piersiowej.
— Po prostu chcę, jak najbardziej skupić się na pracy, aby wypaść jak najlepiej — tłumaczę szybko i posyłam im lekki uśmiech, pomimo tego, iż wiem, jak żałośnie brzmią moje wymówki.
Prawda jest taka, że z premedytacją ignoruję wszystkie pracujące tu osoby, bo po prostu odczuwam wstyd przez moje zachowanie i nie jestem w stanie sobie z tym poradzić. Nie umiem spojrzeć im w oczy i zachowywać się tak jakby nic nie stało, pomimo tego, jak bardzo bym chciała.
— Dobra, uznajmy, że ci wierzymy — mówi wesoło Jim i wreszcie odrywa się ode mnie, a następnie głośno klaszcze w dłonie. — Nie będziemy cię męczyć, nie musisz się martwić.
— To wszystko jest normalne, Luna. To ludzkie i nie ma się, czego wstydzić, bo każdemu z nas już się to zdarzyło. — Ambar posyła mi pokrzepiający uśmiech, który z zawahaniem odwzajemniam. — Nie będę cię pouczać, bo po pierwszym razie, każdy ma mieszane odczucia, jednak jak przypomnę sobie akcje z małolatą to powinnaś być dumna! — mówi przez śmiech, a już po chwili po sali roznosi się ich głośny wybuch radości.
Mimo że tak naprawdę nie pamiętam tego, co się stało, na moje wargi wkrada się cwany uśmiech. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale odczuwam pewną satysfakcję, że to właśnie ta dziewczyna nieświadomie stała się moją ofiarą.
— Dobra! Czas na ploteczki będzie później, zaraz dzwonek, a my nie możemy się spóźnić na lekcje. — Blondynka karcąco na nas spogląda i dostrzegam, jak ledwo powstrzymuje swój uśmiech.
Bez słowa, we trzy kierujemy się w stronę wyjścia, a gdy już opuszczamy salę, odwracam się w stronę drzwi w celu ich zamknięcia, wiedząc, że kobiety czekają na mnie metr dalej.
— O, patrz! Balsano idzie — rzuca wesoło ruda, jednak nie zwracam na to uwagi i dalej siłuję się z zamkiem, który wyjątkowo nie chce współpracować. — Balsano! — krzyczy głośno, zwracając na siebie uwagę kilku uczniów i jestem pewna, że gorączkowo wymachuje swoją dłonią.
— Uspokój się, Jim. Już nas zauważył i właśnie tu idzie — mówi blondynka i jestem pewna, że przy tym wywróciła swoimi oczami, co sprawia, że uśmiecham się pod nosem.
Oddycham z ulgą, gdy udaję mi się przekręcić do końca zamek i dumna z siebie, z szerokim uśmiechem, szybko odwracam się w stronę kobiet, momentalnie żałując tego czynu. Moje ciało ponownie zalewa fala ciepła, gdy zatrzymuję swój wzrok na szatynie stojącym kilka kroków ode mnie.
Stoi tam i z uśmiechem spogląda na kobiety u jego boku, które również posyłają mu szerokie uśmiechy.
— Matteo! Poznałeś już naszą nową i uroczą Panią profesor? — mówi podekscytowana ruda i nawet na moment nie odwraca od niego oczu.
On, natomiast, automatycznie przenosi swoją uwagę na mnie, a na jego wargach gości krzywy uśmiech.
— Jeszcze nie miałem okazji — odpowiada głębokim, zachrypniętym głosem i, o matko, przysięgam, że kolana się pode mną ugięły.
Patrzy na mnie przeszywającym, ciemnym spojrzeniem, a mój oddech mimowolnie przyspiesza, gdy uświadamiam sobie, że użył dokładnie tego samego głosu, co jeszcze kilka dni temu. Czuję, jak moje serce przyspiesza, jak wali o moją klatkę piersiową, a ja nie jestem w stanie wykonać żadnego ruchu, gdy ten zaczyna niebezpiecznie się do mnie zbliżać.
— Matteo Balsano, miło mi poznać. — Przedstawia się pewnym, zimnym głosem, a na jego twarzy błąka się rozbawienie.
Widzę, jak bawi go moja reakcja. To jak nie potrafię zrobić żadnego konkretnego ruchu, jak tylko patrzeć na niego z zaskoczeniem i głośno oddychać. Dlaczego odgrywa ten cały teatrzyk, skoro w piątek udało mi się go poznać wystarczająco? I w szkole, i wieczorem. Wystawia w moją stronę dłoń, a ja nie potrafię zrobić nic innego, jak tylko niepewnie ją uścisnąć.
— L-Luna Valente — odpowiadam niepewnym głosem i spuszczam swój wzrok na nasze dłonie, zbyt przytłoczona jego ciężkim spojrzeniem i nie wiem czy to tylko ja, czy on naprawdę zaczął muskać wewnętrzną część mojej dłoni swoim palcem, a sam uścisk trwa zdecydowanie zbyt długo.
— Matteo, stary!
Do moich uszu dociera głośny krzyk, już znanego mi, blondyna, który jakby znikąd zjawia się za mną. Pod wpływem tego, delikatnie się wzdrygam i momentalnie wyrywam swoją dłoń, i aby ukryć jej drżenie, chowam za swoimi plecami.
Płonę. Moje całe ciało płonie. Płonie moja twarz, mój dekolt, moje ręce.
Ja cała płonę.
Dlaczego?
Szatyn bez zastanowienia przenosi swój wzrok na blondyna i posyła mu lekki uśmiech, tym samym tracąc zainteresowanie moją osobą.
— Słyszałeś, że to wreszcie nas kopnął ten zaszczyt? — pyta z nutką ekscytacji i wreszcie zatrzymuje się koło naszej dwójki.
Lekko marszczę brwi na jego słowa, ale nie mam odwagi ponownie unieść wzroku. Czuję, jak dalej płonę.
— Cześć dziewczyny — zwraca się miło do dwójki kobiet stojących kawałek dalej. — Witaj, Luna — mówi to już innym głosem, co zmusza mnie do tego, aby wreszcie unieść głowę.
Spogląda na mnie ciepłym wzrokiem i posyła mi delikatny uśmiech, który bez skrępowania odwzajemniam.
— Cześć, Gaston.
— Tak, słyszałem i już nie mogę się doczekać — mówi szyderczo szatyn i w ekscytacji pociera swoje dłonie, co powoduje śmiech pozostałej trójki, a ja jedyna stoję cicho nie wiedząc o co chodzi.
— Chodź, musimy to obgadać! — odpowiada mu blondyn, po czym zarzuca mu swoje ramię na szyję i odchodzą w tylko sobie znanym kierunku.
Zanim jednak jeszcze znikają z naszego pola widzenia dostrzegam, jak oboje się odwracają, co sprawia, że zastygam w szoku. Blondyn posyła mi naprawdę czarujący uśmiech, a szatyn puszcza mi oczko. Momentalnie z ciężkim oddechem ponownie spuszczam swoją głowę i mocno ściskam dłonie w pięści, aby ukryć ich drżenie.
— Uu, kogoś tu onieśmielił nasz profesorek. — Blondynka rzuca się na moją szyję, a dłonią czochra moje włosy.
Na jej słowa delikatnie przygryzam wargę, a moje myśli zderzają się z pytaniem.
Tylko, który profesorek?
— O czym mówił, Gaston? — Podnoszę gwałtownie głowę mając już gdzieś moją czerwień na twarzy, a chcąc jedynie pozbyć się tych absurdalnych myśli.
— Co roku w szkole organizowana jest integracyjna wycieczka dla klas pierwszy — odpowiada mi ruda i już kieruje się w stronę pokoju nauczycielskiego.
Razem z Ambar, automatycznie ruszamy za nią.
— Tym razem, wreszcie udało im się zgrać i mają szansę jechać na nią razem, więc to ich chyba tak uszczęśliwia — rzuca kpiąco blondynka i posyła mi krzywy uśmiech. — Mam to szczęście, że jadę z nimi.
— Ile ja bym dała, żeby być na twoim miejscu! — Jim niemalże piszczy i aż podskakuje w miejscu na swoje słowa. — To takie ekscytujące!
— Wciąż masz jeszcze szansę, poszukiwany jest jeden opiekun, aby wycieczka mogła się odbyć — odpowiada jej blondynka, którą ewidentnie bawi to zachowanie.
Nie rozumiem z tego za wiele, ale obiecuję sobie, że muszę się dowiedzieć, czym spowodowane jest takie zachowanie rudej. Zdecydowanie coś musi być na rzeczy.
— Oni się przyjaźnią? — pytam, zanim zdążam się ugryźć w język, co powoduje moje ogromne zaskoczenie, bo sama po sobie się tego nie spodziewałam.
Blondynka staje przed drzwiami pokoju i nie zwraca żadnej uwagi na moje dziwne zachowanie. Chwyta za klamkę, za którą pociąga i gestem ręki zaprasza mnie do wejścia.
— Oni są najlepszymi przyjaciółmi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top