❁ ᴄʜᴀᴩᴛᴇʀ II ❁

Continued Saturday, 25th August 2018.

Chyba każdy zna to uczucie obserwowania, gdy wchodzi się do całkiem nowego miejsca, a spojrzenia wszystkich zebranych skierowane są na twoją osobę.

Uczucie to w połączeniu z moją największą wadą, jaką jest nieśmiałość, sprawia, że w jednej sekundzie mam ochotę odwrócić się na pięcie i wybiec z budynku z panicznym krzykiem. Czuję jak moje dłonie mimowolnie zaczynają drżeć. Spuszczam swój wzrok, lecz nic to nie daje, bo na swoim ciele wciąż czuję poszczególne spojrzenia.

Kątem oka dostrzegam wolne miejsce, przy długim stole znajdującym się na samym środku pomieszczenia, więc pospiesznie podchodzę i je zajmuje. Ukradkiem dostrzegam, że z mojej lewej strony siedzi rudowłosa kobieta, na której wargach gości naprawdę szeroki uśmiech. Natomiast z drugiej strony, miejsce zajmuje szczupła blondynka, która w tej samej chwili, tuż za moją głową, przybija piątkę z rudą. Domyślam się, że muszą być przyjaciółkami.

— Cześć, jestem Ambar! — Słyszę z mojej prawej strony i dostrzegam przed swoimi oczami smukłą dłoń wyciągniętą w moją stronę.

Niepewnie ją chwytam i powoli podnoszę wzrok na dziewczynę. Na jej wargach gości ciepły uśmiech, a jej oczy spoglądają na mnie wyczekująco, co uświadamia mi, że się nie przedstawiłam. Prędko karcę się w myślach za tą gafę, a moja twarz wygina się w lekkim grymasie.

— Luna — dukam nieśmiało i ponownie, szybko spuszczam spojrzenie na moje kolana, przy tym wyrywając dłoń z uścisku.

— Ja jestem Jim! — piszczy wesoło dziewczyna znajdująca się po mojej drugiej stronie, co powoduje, że wystraszona podskakuje w miejscu, a moje serce nieznacznie przyspiesza swoje bicie.

Posyłam jej krzywy uśmiech i cicho rzucam pod nosem swoje imię, nie odrywając wzroku od guzika mojej marynarki, którym się bawię.

— Czy możemy zaczynać?! — Tamara przekrzykuje zebrane towarzystwo, sprawiając, że w jednej sekundzie wszyscy milkną i mimowolnie prostują się na swoich krzesłach. Nieświadomie, również robię to samo, a swój wzrok zatrzymuję na postaci brunetki, która w moim mniemaniu, jest silną, stanowczą i niezależną kobietą.

— Dziękuję — mówi znacznie ciszej i swoimi oczami przebiega po każdej osobie, po czym zdezorientowana marszczy brwi. — Gdzie, do cholery, jest Balsano?! — krzyczy wyraźnie zdenerwowana, co wprowadza mnie w osłupienie.

Szeroko otwieram oczy będąc całkowicie zdezorientowaną i nie mając żadnego pojęcia o co chodzi. Dostrzegam, że tylko ja w tak widoczny sposób przejęłam się tym niespodziewanym wybuchem, więc koduje sobie z tyłu głowy, że najprawdopodobniej muszę się przyzwyczaić.

— Pan Balsano jeszcze dzisiaj jest na urlopie, Pani Rios. Stawi się dopiero na piątkowym rozpoczęciu roku — odpowiada jej spokojnym tonem brunet, który wszedł do pokoju razem z nami i teraz stoi dzielnie przy jej boku.

Kobieta, niedowierzając, kręci głową i wyraźnie zdenerwowana fuka coś pod nosem, a następnie splata ręce na wysokości klatki piersiowej.

— Matteo Balsano, nauczyciel matematyki. Jeden z tych mężczyzn, któr... — Słyszę przy swoim uchu cichy szept, jednej z dziewczyn. Niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć jej imienia.

Zdegustowana marszczę brwi, nie mogąc zrozumieć, dlaczego zostaję obdarowana taką ilością informacji o tym mężczyźnie, skoro są one mi całkowicie zbędne.

Niestety wywód rudowłosej przerywa ponowny krzyk dyrektora.

— A Perida gdzie jest?! — Brunetka patrzy z lekkim wyrzutem na chłopaka stojącego obok.

Gdy ten ma już jej odpowiedź, przerywa my dźwięk otwieranych, z hukiem, drzwi. W jednej chwili oczy wszystkich podążają w tamtym kierunku, a ja robię dokładnie to samo, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

Do pomieszczenia wszedł wysoki blondyn, który swój wzrok miał utkwiony w guzikach swojej błękitnej koszuli, które pospiesznie zapinał. Bez żadnego słowa wyjaśnienia, podszedł do stołu i zajął jedyne wolne miejsce gdzieś z przodu, a następnie wziął głęboki oddech. Posłał kobiecie olśniewający uśmiech i wygodnie rozłożył się na fotelu.

Bacznie obserwuje każdy jego ruch, nie mogąc oderwać wzroku choćby na chwilę. Czuję, jak na moje poliki wkrada się ogromny rumieniec, gdy blondyn przyłapuje mnie na tej obserwacji, przez co szybko spuszczam głowę i bezgłośnie klnę na swoją głupotę.

— Oszaleję! — krzyczy ponownie Tamara i w geście rezygnacji podnosi swoje ręce wysoko do góry. Jej zachowanie coraz bardziej mnie zadziwia. Jednak tylko mnie, bo nikt inny nic sobie z niego nie robi.

— Gaston Perida, nauczyciel muzyki. Nieuleczalny romantyk i niespełniony artysta. Strasznie roztargniony, jak to na muzyka przystało. Do tego cholernie przystojny — szepcze, tym razem, do mojego ucha blondynka, a swój wzrok utkwiony ma w tym chłopaku.

— O tak... — mówię ledwo słyszalnie, zanim zdążam się ugryźć w język.

Gdy dochodzi do mnie co właśnie opuściło moje usta, wystraszona przykładam do nich swoje dłonie, a moje oczy powiększają się do wielkości pięciozłotówek. Moja reakcja na to wszystko, sprawia, że kobiety wybuchają śmiechem, a ja robię się coraz bardziej czerwona. Ponownie spuszczam wzrok i głowę, i próbuję jakoś uspokoić mój przyspieszony oddech.

— Skoro większe formalności mamy za sobą, to możemy przejść do rzeczy organizacyjnych. — Do moich uszu dociera już znudzony głos Rios, a ja w tej samej chwili uświadamiam sobie, że nie mam żadnego pojęcia o czym mówiła do tej pory, bo zbyt zaabsorbowana, nie byłam w stanie skupić się na jej słowach.

Zdenerwowana przeczesuje dłońmi swoje włosy i próbuję sobie cokolwiek przypomnieć i przyswoić, co nie wychodzi mi najlepiej. Kolejny raz zaczynam przygryzać paznokcie, równocześnie wyzywając się za ten okropny nawyk.

Tamara znacząco spogląda na bruneta w szarym garniturze i kiwa głową, aby zaczynał, po czym opuszcza pokój nauczycielski i głośno zamyka za sobą drzwi.

— Więc, w tym roku wychowawstwo klas pierwszych otrzymują Panna Smith, Pan Balsano i Pan Perida — mówi mechanicznie, przy tym wzrokiem przelatując po wszystkich.

Na kilka sekund zatrzymuje go na blondynce siedzącej obok mnie, a ja domyślam się, że to właśnie ona jest Panną Smith.

— Simon Alvarez, zastępca dyrektora. Młody, diabelnie przystojny i z ogromną słabością do naszej przełożonej. Wpadł po uszy — szepcze mi rudowłosa na ucho, a ja nie jestem w stanie oderwać wzroku od tej dwójki osób.

Jestem zaszokowana tym, że ten młody, przystojny mężczyzna jest w stanie poświęcić się dla starszej kobiety. Nie potrafię tego zrozumieć i zaakceptować, przez co moja twarz i wykrzywia się w grymasie.

— Pani Benson, może Pani rozdać poszczególne plany i rozpiski na nadchodzący rok? — Brunet zwraca się ciepłym głosem do starszej kobiety stojącej obok niego i dopiero teraz ją zauważam.

Blondynka w rękach trzyma stos różnych dokumentów, co nie przeszkadza jej jednak we flirciarskich działaniach.

Posyła Simonowi delikatny uśmiech i wymija go w naprawdę niewielkiej odległości. Jestem pewna, że jej pośladki, z premedytacją, otarły się o jego krocze, co sprawia, że obrzydzenie bierze nade mną górę. To już gruba przesada.

— Oczywiście, Panie Alvarez — mówi cicho, po czym puszcza mu oczko i zaczyna rozdawać kartki zebranym osobom.

Widocznie zrezygnowany brunet, przeczesuje dłonią swoje włosy i głośno wypuszcza powietrze z płuc.

— Sharon Benson, szkolna sekretarka. Najstarsza z kadry, co nie oznacza, że od niej odstaje. Potrafi pokazać pazury, czego przedsmak już poznałaś. — Ponownie odzywa się blondynka i posyła mi pokrzepiający uśmiech, gdy spoglądam na nią przerażonym spojrzeniem.

— Spokojnie, nie będzie tak źle — mówi rozbawiona ruda i w geście otuchy poklepuje moje kolano. — Wyluzuj.

Nerwowo przełykam ślinę i ponownie, przelatuje wzrokiem po wszystkich, obecnych tutaj osobach. Jest ich tu naprawdę dużo, a jednak mi udaje się wyłapać tylko jedno spojrzenie, które powoduje, że mimowolnie, kolejny raz, tracę kontrolę.

— Luna Valente, proszę, proszę... — mówi dość dziwnym głosem, blond włosa kobieta, stojąca nad moim krzesłem i najpewniej czytająca moje dane, plany i rozpiski.

— Oh, dawaj tą kartkę Sharon — odpowiada jej, wyraźnie podbuzowana blondynka, a następnie wyrywa z jej dłoni dokumenty i przekazuje je mi.

Zszokowana, siedzę z otwartą buzią i próbuję ogarnąć, co właśnie się dzieje.

— Spokojnie, one tak zawsze. — Kolejny raz zwraca się do mnie ruda i tym razem puszcza mi oczko. — Naprawdę do tego wszystkiego idzie się przyzwyczaić.

Pomimo jej pewnego tonu, nie jestem w stanie przyswoić sobie tych słów. Jestem przerażona wizją spędzania czasu w tej grupie, gdzie wszyscy się już znają i tolerują. Nie jestem pewna, czy to wszystko mnie po prostu nie przytłoczy.

— Smith! Medina! Widzę, że dobrze dogadujecie się z nową koleżanką. Oprowadźcie ją po szkole, wyjaśnijcie wszystko i zaprowadźcie do klasy — mówi głośno Simon, stojący na szczycie stołu, na co dziewczyny siedzące obok mnie, potulnie kiwają głowami. — Dobra, na dzisiaj to koniec! Widzimy się trzydziestego pierwszego na rozpoczęciu roku! — Klaszcze wesoło w dłonie i w jednej chwili, wszyscy zrywają się z krzeseł i opuszczają pomieszczenie.

—  Zaraz, dlaczego trzydziestego pierwszego? — pytam zdezorientowana i spoglądam na kobiety, które już zdążyły podnieść się ze swoich miejsc.

— Opowiem ci w drodze do klasy, chodź — odpowiada mi blondynka, po czym chwyta moją drżącą dłoń i pociąga mnie za sobą.

— Tutaj, Tamara nie lubi marnować czasu. Jako, że pierwszy września wypada w sobotę, rozpoczęcie roku jest w piątek, a od poniedziałku ruszamy już pełną parą z nauczaniem — mówi znudzona, gdy tylko znajdujemy się na szkolnych schodach, prowadzących na parter.

Kiwam głową na znak, że zrozumiałam, po czym zaciekawiona rozglądam się dookoła siebie.

— Voilìa, twoje nowe królestwo! — mówi blond włosa, gdy tylko się zatrzymujemy, a ja dopiero teraz orientuje się, że stoimy przed drzwiami sali geograficznej.

— Jakie to ekscytujące! — piszczy, wyraźnie rozentuzjazmowana ruda, po czym klaszcze w swoje dłonie, gdy tylko wchodzimy do sali.

Rozglądam się po pomieszczeniu i muszę przyznać, że zapiera mi dech w piersiach. Spodziewałam się starej, zapyziałej sali, w której w każdym koncie leży kurz, a tu takie zaskoczenie. Wszystko jest niezwykle nowoczesne, a mapy wyglądają jak dopiero kupione.

Ale czego można się spodziewać po prywatnej, tak prestiżowej, szkole?

— Co takiego, Jim? — Słyszę zdezorientowany, oraz trochę znudzony, głos blondynki i automatycznie koduje sobie w głowie imię rudej, żeby ponownie go nie zapomnieć.

— Oh, Ambar... Luna ma salę koło tej muzycznej i na przeciwko matematycznej, jakie szczęście... — odpowiada jej rozmarzonym głosem i składa swoje dłonie, jak do modlitwy.

Automatycznie próbuję też zapamiętać imię drugiej z kobiet, co nie wychodzi mi najlepiej, bo skupiam się na sensie wypowiedzianych słów. O ile salę muzyczną jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo nauczyciel naprawdę jest przystojny, tak nie jestem w stanie pojąć ekscytacji tym drugim... W każdej szkole nauczyciel matmy to zdziadziały facet, które ma większe ego niż przyrodzenie, a swoje niepowodzenie w życiu odreagowuje na bezbronnych dzieciach. Tym razem nie może być inaczej.

— Co w tym takiego fajnego? — pytam niepewnym głosem i spoglądam na nie niezrozumiale.

— Widzisz, Luna _ zaczyna Jim, jednak przerywa jej dźwięk przychodzącej wiadomości.

Szybko przepraszam i z lekkimi rumieńcami na twarzy wyjmuje telefon i sprawdzam treść.

Od: Sebasss
Do: Lunuś

Czekam przed szkołą, Słońce. Szybko.

Przerażona uświadamiam sobie ile czasu już minęło i że byłam umówiona z narzeczonym. Sobota jest tym dniem w tygodniu, kiedy Sebastian poświęca swój czas, którego nie ma wiele, dla mnie, dlatego był wręcz niezadowolony, gdy poinformowałam go o dzisiejszym zebraniu.

— Wybaczcie mi dziewczyny, muszę już lecieć — mówię pospiesznie i posyłam im przepraszający uśmiech. — Do zobaczenia za tydzień! — krzyczę na odchodne i pędem ruszam w stronę wyjścia, a kobiety jedynie odprowadzają mnie wzrokiem.

Witam Was!

Niedziela, a więc zgodnie z umową, jest i rozdział.

Wiem, że na razie mało, co się dzieje, ale spokojnie... To wszystko powoli się rozkręca 😏
Trochę cierpliwości.

A teraz ja niecierpliwie czekam na Wasze opinie! Jestem ich bardzo ciekawa!

Buziak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top