8.

- Po moim trupie. Nigdy tego nie założe. - Mruknęłam sama do siebie i rzuciłam torbę z sukienką w kąt sypialni. W ogóle nie mam zamiaru w przyszły piątek opuścić swojego mieszkania. Gdyby się paliło, trzęsło czy przechodziło stado kosmitów, ja nie wyjdę za próg tego mieszkania.

Zawsze warto mieć marzenia, prawda?

                                 ***

Nienawidzę zimy. Nienawidzę lutego. Nienawidzę ciemności i nienawidzę wracać z drugiej zmiany do domu.

Idąc miastowymi ulicami mogłoby się wydawać, że jest bezpiecznie. Jednak o godzinie osiemnastej w lutowy wieczór nie ma za wiele osób na ulicach. Większość marzy o tym, żeby zakopać się na kanapie pod ciepłym kocem i przytulać do najbliższych, a nie wychodzić na szalone wypady w świetle księżyca. Owinęłam się szczelniej szalikiem i przyspieszyła kroku.

Kanapo... Nadchodzę.

No i Grahamie.

Jedynym plusem wieczorów są gwiazdy. Najgorsze jest jednak uczucie, że w środku miasta nie możesz ich podziwiać. Mocno oświetlone budynki i ulice przeszkadzają w podziwianiu małych, świecących w oddali obiektów.

Westchnęłam cicho. Czasami żałuję, że mieszkam w tak dużym mieście. Bez zastanowienia skręciłam w swoją ulice. Nie podniosłabym głowy, gdyby nie postać w którą przez przypadek uderzyłam. Podniosłam znudzona spojrzenie, bo takie wypadki często mi się zdarzały. Chciałam przeprosić i wytłumaczyć się ze swojej niezdarości, ale kiedy zobaczyłam twarz osoby, na którą wpadłam, zapomniałam jak się mówi.

Na twarzy wysokiego mężczyzny znajdowała się czarna maska z wyciętymi maszynowo otworami na usta i oczy. Ciemnobrązowe tęczówki błyszczały niebezpiecznie w świetle latarni.

Przełknęłam głośno ślinę i już otwierałam buzie, żeby coś powiedzieć, ale poczułam jak mężczyzna wsuwa mi cos do kieszeni płaszcza i jak najszybciej odchodzi.

Stałam jak zahipnotyzowana w jednym miejscu i wpatrywałam się w oddalającą postać. Dopiero po jakimś czasie udało mi się powrócić do rzeczywistości. Powoli wsunęłam drżącą rękę do kieszeni płaszcza i wyciągnęłam z niej pogniecioną karteczkę. W nikłym świetle latarni mogłam jedynie dostrzec koślawe pismo. Postanowiłam ponownie schować kartkę do kieszeni i odczytać ją na spokojnie w domu. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie szybkim krokiem.

Przed oczami nadal miałam zamaskowaną twarz nieznajomego i mogłam śmiało stwierdzić, że będę mieć koszmary.

Przez głowę przechodziło mi wiele scenariuszy, które ani trochę nie były optymistyczne. Może ten koleś się pomylił?

Oczywiście Gigi... To całkowicie normalna sytuacja, że obcy, zamaskowany facet zatrzymuje cię na ulicy i wręcza kartkę z jakimś zaszyfrowanym hasłem.

Ponownie zostałam zmuszona do zatrzymania się, kiedy przed wejściem do mojej klatki stał zaparkowany samochód policyjny. Otworzyłam szeroko oczy, kiedy zobaczyłam jak z klatki schodowej wychodzi dwójka mężczyzn w mundurach.

Spokojnie Gigi... Przecież nie każdy policjant musi być do ciebie. Pokręciłam zdesperowana głową i ruszyłam w kierunku wejścia do kamienicy.

- Przepraszam.

Moje plany poszły na marne, kiedy zatrzymał mnie jeden policjant. Zatrzymałam się i spojrzałam na wysokiego mężczyznę, który odznaczał się już widoczną łysiną. Spojrzałam na mumdurowego wyczekująco.

- Pani tutaj mieszka? - Zapytał i wksazał swoim podwójnym podbródkiem na kamienicę.

- Tak. - Zmarszczyłam brwi i w duchu modliłam się, żeby nie chodziło o mnie. Ta kamienica jest zamieszkana przez kilkadziesiąt osób i nie zawsze kusi godzić o mnie, chociaż znając mojego pecha, wszystko jest możliwe.

- Możemy poznać pani tożsamość? - Odezwał się tym razem drugi z policjantów. Przyjrzałam mu się. Na głowie miał ciemną czuprynę a na nosie okulary, które co chwilę poprawiał. Westchnęłam cicho, ale pokiwałam głową. Zimne powietrze ominęła mój płaszcz i nie przyjemnie gładziło moją skórę na szyji i rękach.

- Gigi Williams. - Odpwiedziałam krótko i jeszcze bardziej schowałam zmarznięte ręce do kieszeni płaszczy, przy okazji zachaczając o karteczkę.

Złapałam funkcjonariuszy na wymiemianiu się jednoznacznymi spijrzeniami i, nie oszukujmy się, zaczęłam się denerwować.

- Czy mogłaby nas pani wpuścić do mieszkania? Chcielibyśmy wymienić z panią kilka słów. - Powiedział łysiejący policjant i wskazał na kamienice.

I co mogłam zrobić? Uciec i ukryć się w najbliższym kuble na śmieci? Raczej nie. Nie zostało mi nic innego jak tylko kiwnąć głową i ruszyć w kierunku drzwi.

Podczas wchodzenia po schodach, wyszukałam w torbie kluczy i ostrożnie otworzyłam drzwi prowadzące na klatkę schodową. Upewniłam się, że dwójka funkcjonariuszy podąża za mną i weszłam na nierówne schody. Powoli pokonywałam swojego odwiecznego wroga, a każdy pokonany stopień był dla mnie jak pojedyncze zwycięstwo.

Po krótkim czasie dotarłam w towarzystwie dwóch, ponurych policjantów ma trzecie piętro gdzie otworzyłam drzwi z numerem dziewięć. Do małego, ale przytulnego mieszkanka weszłam pierwsza, upeniając się, że okularnik zamknął dokładnie drzwi.

Odwiesiłam torbę na wieszak, a wilgotny płaszcz powiesiłam blisko kaloryfera, żeby szybciej wysechł.

- Napiją się panowie czegoś? - Zapytałam, kiedy wprowadziła dwójkę mężczyzn do salonu. Usiadłam na kanapie, a policjant w okularach przysiadł na fotelu. Potężny, łysiejący mężczyzna postanowił sobie zrobić bezruchomy fitness i stać zaraz obok stolika do kawy.

- Dziękujemy. Jesteśmy tu w sprawach służobwych. - Odezwał się gburowaty łysol, kiedy okularnik otwierał usta, żeby poprosić o herbatę. Nic dziwnego, że marzył mu się ciepły napój. Pogoda za oknem nie przekonywała do mrożonej herbaty czy innego schłodzonego napoju.

- Zatem słucham. - Westchnęłam i usiadłam wygodnie na fotelu. W głowie nadal miałam tejemniczą karteczkę, która spoczywała w kieszeni mojego płaszcza. Muszę jak najszybciej dowiedzieć się co jest na niej napisane.

Koślawe pismo nie wyglądało znajomo, ale może to być wina tego, że widziałam je zaledwie przez chwile i to jeszcze w nikłym świetle.

Może szczęście się do mnie uśmiech nie i będzie to numer mojego tajemniczego wielbiciela?

Ehhh... Gdyby życie toczyło się jak w popularnym opowiadaniu z kategorii "Fanfiction", to po Ziemi chodziliby sami szczęśliwi ludzie z wymarzonymi osobami przy boku.

Kogo ja bym wtedy wybrała? Enrique Inglesiasa czy może Leonardo DiCaprio?

Moje życiowe problemy i rozważania przerwał policjant, który miał ten zaszczyt aby posiadać dwa podbródki.

- Pani brat został powrwany dwa miesiące temu i zamordowany z zimną krwią w sąsiednim stanie.

               

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top