"ɪ'ᴍ ɴᴏᴛʜɪɴɢ ᴡɪᴛʜᴏᴜᴛ ʏᴏᴜ"
Au, gdzie Peter jest uzależniony od narkotyków, a Tony to jego przybrany ojciec.
《Pov's Tony》
Przecieram zmęczony oczy, kiedy w moim domu rozbrzmiewa trzask otwieranych drzwi. Jest już druga w nocy, a Peter dopiero teraz łaskawie postanowił wrócić do domu. Ja rozumiem, że szesnastolatek ma prawo później wracać do domu, ale ta godzina to chyba przesada.
Nastolatek zawsze sprawiał sporo problemów, ale teraz już przeszedł samego siebie..., mimo to ja wciąż nie potrafię się na niego gniewać, wszyscy od początku powtarzali mi, że adoptowane dziecko przysporzy mi wielu problemów oraz będzie mi ciężko je wychować, tym bardziej że nie mam partnerki, a to podobno kobiety mają lepszą rękę do dzieci.
Jak widać nie mylili się za bardzo co do problemów, które obecnie sprawia Peter, ale ja i tak zawszę będę twierdził, że przygarnięcie go było najlepszą decyzją w moim życiu. Kocham go mimo tych wszystkich trudności, które są nieodłączną częścią życia z nim i boli mnie serce, kiedy widzę niechęć, a jednocześnie strach i smutek w jego oczach, wiedząc, że zapewne to ja jestem głównym adresatem tych uczuć.
Wstaję niechętnie z niezbyt wygodnej kanapy i udaję się w stronę korytarza, gdzie zapewne teraz jest Peter. Kiedy docieram do niewielkiego przedsionka, opieram się o framugę drzwi, a Peter rzuca mi niezbyt przychylne spojrzenie.
- Jeśli zamierzasz robić mi wykłady to możesz od razu sobie darować – prycha pod nosem nastolatek. – To i tak niczego nie zmieni.
Patrzę się na niego smutno, po czym spuszczam wzrok.
- Martwiłem się – mówię cicho. – Nie chce na ciebie naskakiwać ani krzyczeć, jesteś głodny, chcesz żebym odgrzał ci dzisiejszy, chociaż właściwie to już wczorajszy obiad?
- Nie dzięki – warczy nastolatek. – Nie chcę od ciebie niczego, daj mi już święty spokój.
- Okej – szepczę, zmęczony. – Ale jakbyś czegoś potrzebował, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Dlaczego ty musisz taki być! – Peter gwałtownie się prostuje i uderza pięścią w ścianę na co nieznacznie się wzdrygam. – Jestem beznadziejny, bezużyteczny i jedyne co robię to ćpanie ze znajomymi w opuszczonych zaułkach! – grymas wściekłości na twarzy chłopaka powoli przekształca się w pełną bezsilności twarz zagubionego chłopca. – Wszystko byłoby prostsze gdybyś mnie nienawidził..., mógłbym być dla ciebie okropny, nie odczuwając przy tym poczucia winy, a przez tą twoją wyrozumiałość moje sumienie codziennie zżera mnie od środka...
- Synu... - zaczynam, zastanawiając się co mogę mu na to odpowiedzieć.
- Nie jesteś moim ojcem – obrusza się nastolatek z powrotem zabierając swoją skórzaną z szafy. –Wychodzę, nie szukaj mnie, nie wiem, kiedy wrócę.
Chcę coś powiedzieć, ale zanim jest mi to dane chłopak znika za drzwiami, które zamyka z głośnym trzaśnięciem.
Po moim policzku spływa jedna samotna łza, chwytam w dłoń kluczyki od samochodu i ubieram się cieplej. Muszę go znaleźć i raz na zawsze wszystko wyjaśnić, nie mogę uciekać przed tą rozmową całe życie..., nie kiedy ten chłopak może postanowić zakończyć swoje zbyt szybko.
《Pov's Peter》
Owijam się ciaśniej cienką kurtką, przedzierając się przez niewielkie śniegowe zaspy. Śnieg chrzęści pod moimi glanami, a ja żałuję, że nie mam przy sobie czapki, ponieważ już zaczynam odczuwać niewielki ból głowy, który pewnie nazajutrz przerodzi się w gorączkę.
Zatrzymuję się przy jednej z ciemniejszych uliczek, wyciągam lekko pogniecionego papierosa z kieszeni, a w drugiej szukam zapalniczki, lecz kiedy takowej tam nie znajduję, wkurzony rzucam fajkiem o ziemię i rozdeptuję go.
Przyciskam policzek do lodowatej, kamiennej ściany niewielkiej kamienicy. Zamykam oczy i staram się chociaż na chwilę odciąć od bolesnych myśli, które niczym fala zalewają mój umysł i sprawiają, że mam ochotę zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Zaciskam powieki ledwo powstrzymując się od płaczu, jeśli się tu teraz rozkleję i oraz zakopię w śniegu to nie doczekam jutra i chociaż to kusząca perspektywa, to moje nieznośne sumienie cały czas przypomina mi on Tony'm i przez to nie potrafię z czystym sumieniem odebrać sobie życia...
Cicho szlochając kucam, przyciągając kolana do klatki piersiowej jak najbliżej się da. W myślach po kolei przypominam sobie wszystkie chwile, kiedy ten mężczyzna starał się mi pomóc oraz mnie wspierać. Cały mój umysł wypełniają wspomnienia z tym związane, a ja uśmiecham się nieznacznie, ponieważ to tylko on potrafił sprawić, że chociaż przez jedną ulotną chwilę mogłem się poczuć choć trochę szczęśliwy.
Teraz próbuję sobie przypomnieć jakikolwiek moment, kiedy Tony potraktował mnie w jakiś sposób źle lub poczułem się przez niego jeszcze grzej niż zazwyczaj.
Pustka.
- Jestem okropnym człowiekiem...
- Nie jesteś okropny tylko trochę zabłądziłeś – podnoszę wzrok, a kiedy moje spojrzenie napotyka brązowe, pełne współczucia i zrozumienia tęczówki, natychmiast przysuwam się bliżej mężczyzny, wtulam się w jego klatkę piersiową i zaczynam głośno płakać.
- Tak bardzo przepraszam – kwilę, zakopując twarz w szarej i miękkiej bluzie. – P-proszę, nie zostawiaj mnie, ja j-jestem niczym bez ciebie.
- Byłbym głupi, gdybym cię zostawił – Tony opiekuńczo owija mnie swoimi ramionami i zaczyna uspokajająco gładzic po plecach. – Nawet jeśli nie jesteś moim prawdziwym synem to i tak kocham cię jakbyś nim był i boli mnie serce, kiedy widzę, jak cierpisz, proszę wróć do domu, prześpij się i rano pomyślimy co robić dalej.
- D-dobrze, muszę rzucić to wszystko – napawam się ciepłem i bezpieczeństwem jakim teraz otacza mnie mój przybrany ojciec i zaczynam się zastanawiać, dlaczego wcześniej z tego nie korzystałem. – O-obiecuję, że się poprawię.
- A ja obiecuję, że pomogę ci wyjść z tego gówna i choćby nie wiem co się działo zawsze będę przy tobie.
~*~
Na dobranoc ^*^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top