żółta

-Eliza, j-ja się boję.- Wyjąkał do telefonu blondyn. Dziewczyna po drugiej stronie słuchawki westchnęła, zaczęła już tracić cierpliwość do swojego przyjaciela. Nie potrafiła zrozumieć jego wahania pomiędzy "iść czy nie iść''. -A co, jeśli to jakiś pedofil czy inny zboczeniec?

-Feliks, jeśli to pedofil to go przeprosisz, pójdziesz do łazienki, zadzwonisz po mnie, a ja dam mu w pysk, dobrze?- Odpowiedziała spokojnie Hedervary. Chłopak nigdy nie był w stanie zrozumieć jej spokoju, podczas mówienia o robieniu komuś krzywdy. Na zewnątrz była zwykłą miłą i uroczą ślicznotką, ale w duży była istnym demonem. Jednak i tak ją kochał, jako przyjaciółkę oczywiście. 

Przytaknął Elizavecie przez telefon, po czym się rozłączył i dziwnie jęknął. Ułożył usta w dziubek, jakby się silnie nad czymś zastanawiając, jednak nie doszedł do żadnego wniosku. Zagryzł wargę, spojrzał w sufit, aż nagle szeroko otworzył oczy. Eureka, pomyślał i natychmiast wstał. Nawet on nie widział, po co się tak poderwał, szczególnie, że i tak ze dwadzieścia podczas stania, nie zrobił nic. Jednak po dwudziestu jeden sekundach, odmaszerował do szafy. 

Otworzył duży i stary mebel na oścież, analizując każde swoje ubranie. Jego eureka dała mu dziwny cel - ubierze się niechlujnie, aby swoją uwagę odwrócił od pana przystojnego i aby nie wyglądał dla niego zbyt atrakcyjnie. Jego wrodzona zajebistość mówiła mu, że nawet w starym i śmierdzącym dresie, będzie zbyt cudowny, więc zadanie było trudne. Ale cel pozostał, chciał zobaczyć, czy zainteresowany jego osobą dziwak, zwróci uwagę na jego charakter. No i przede wszystkim chciał wiedzieć, czy nie spotka się z jakimś zboczeńcem. 

Znowu westchnął. Pomyślał, że Eliza by się teraz zaśmiała, co poprawiło mu humor, zniszczony trudnym wyborem w doborze ubrania. Przeszło mu do głowy, aby zrobił sobie listę, więc w ciągu trzech sekund znalazł się przy swoim biurku. Chwycił długopis, jakąś kartkę wyrwał z zeszytu, zaczął pisać. Nie tylko na kartce umieścił rzeczy, które byłyby zbyt nieodpowiednie na pierwszą randkę, ale także, trochę dla śmiechu, napisał to, co byłoby okropne. I tak powstała ta lista:

R̶ó̶ż̶,̶ ̶s̶u̶k̶i̶e̶n̶k̶i̶,̶ ̶d̶r̶e̶s̶,̶ ̶o̶b̶c̶i̶s̶ł̶e̶ ̶s̶t̶r̶o̶j̶e̶,̶ ̶ż̶ó̶ł̶t̶y̶,̶ ̶b̶r̶ą̶z̶o̶w̶y̶,̶ ̶d̶z̶i̶w̶n̶e̶,̶ ̶l̶u̶ź̶ne 

Ta lista byłaby dłuższa, gdyby w połowie nie zrozumiał jej bezsensu. Zgniótł kartkę wyrzucił do i tak pełnego już kosza na śmieci. Podparł się łokciami i spędził kolejne kilka sekund nad niczym. Nie robienie nic go nudziło, więc z kolejnym już westchnieniem otworzył swój laptop. Wszedł na Tindera, próbując jeszcze raz przeanalizować całą konwersację z tajemniczym nieznajomym. Jednak nie udało mu się dostrzec nic, co mogłoby go do czegoś nakierować. 

Znowu się nudzi, więc niechętnie wchodzi na swoje własne konto w aplikacji. Patrzy na swoje profilowe, myśląc, że jest faktycznie zajebiście przystojny. Kurczę, przecież nie da się z autentycznego cuda natury zrobić jakiegoś brzydactwa, myśli. Zmienia swój cel. Ubierze się skromnie, ale pięknie. Odchodzi od krzesła i znowu podchodzi do szafy. Próbuje znaleźć swój ulubiony, szary sweterek, ten sam, który ma na zdjęciu profilowym. W końcu mu się udaje, a z ekscytacji zapomina, że jest już godzina 17, a nawet minęła. 

-O, cholera!- Piszczy, rzuca swetrem na łóżko, aby mieć ręce do poszukania kolejnych części dzisiejszej garderoby. Jego wybór pada na czarne dżinsy i jeszcze koszulkę na ramiączkach. Do jego randki jeszcze niecała godzina, a ubiera się, jakby miała się jednak odbyć za piętnaście. Zaczyna od koszulki, potem spodnie przekłada paskiem, ubiera sweter. Patrzy w lustro, wie, że jest cudowny i skromny jednocześnie, ale z tą prostotą. Podchodzi żwawym krokiem do łazienki i ubiera jeszcze, choć najpierw piętnaście minut się zastanawia nad wyborem, kilka części biżuterii. 

Zakłada na palec mały różaniec w wersji pierścionka, a uszy przyozdabia kilkoma kolczykami. Lekkim, dosłownie leciutkim makijażem podkreśla swoje oczy i stwierdza, że jest idealnie. Uśmiecha się do swojego odbicia i puszcza mimowolnie oczko do samego siebie. Śmieje się szczerze, po czym idzie na korytarz. Ubranie jego ulubionych glanów zwykle trochę zajmuje, wciąż ma problem z tymi cholernymi sznurówkami. Jednak i to mu się w końcu udaje. 

Ma jeszcze piętnaście minut do wyjścia. Szybko zleciało, myśli, po czym przypomina sobie, że przecież wstał o trzynastej. Z powodu własnej głupoty uderza się w czoło, po czym się śmieje, bo aż zabolało. Z racji, iż na korytarzu znajduje się lustro, patrzy na siebie. Znowu wzdycha, ale już nie z nudów ani strachu, tylko ze zdenerwowania. Zapomniał ułożyć włosów, a nie chce iść w takich niechlujnych. Niby naturalność i prostota najważniejsze, ale nie może wyjść na fleję, nawet przy zboczeńcu. 

Wraca do łazienki, ale przypomina mu się wczoraj, kiedy to zauważył, że skończył mu się żel do włosów. Jego wzdychanie staje się coraz agresywniejsze, ale w końcu dochodzi do stanu bezsilności. A ona powoduje u niego nagłą kreatywności, więc myśli, aby przeczesać włosy jedynie wodą. Afekt nie jest może tak dobry, jak z użyciem kosmetyków, ale wciąż lepszy, niż nie używanie go. 

Wciąga powietrze, podczas zakładanie płaszcza. Feliks bowiem naprawdę nienawidził zimna. I dlatego po płaszczu założył jeszcze szalik, czapeczkę, rękawiczki i już znowu mu było cieplutko, przez co się uśmiechnął znowu. Wziął swój wcześniej uszykowany plecak, w którym było wszystko, czego najbardziej potrzebował. Telefon, słuchawki, portfel, dokumenty, gaz pieprzowy, nóż. Tak, chyba przeżyje. 

Kraków jest bardzo dużym miastem, a aby dojść do umówionego miejsca spotkania, miał około dwadzieścia minut spacerkiem. Oczywiście, cóż to dla Feliksa spacer bez muzyki. Wyjął telefon, podłączył do słuchawek. Przemijał piosenki, których tytuły go akurat nie zainteresowały, takie jak "fancy" od Twice, "unintended" od Muse, "zagubiony" od Enej, aż w końcu natrafił na "melodię" od Sanah co wydało mu się idealne.  Piosenki i tak się zmieniały, aż dotarł w końcu do kawiarni. 

Pośrodku stał sztucznie uśmiechnięty mężczyzna, który wyznaczał miejsca na podstawie rezerwacji. Feliks w tym momencie się zmieszał. Nie znał przecież nazwiska swojego... kolegi. Totalnie nie wiedział, jak się powinien zachować, a strach już kompletnie zmienił jego śmiałość spowodowaną muzyką i optymizmem. 

-Nazwisko?- Zapytał uprzejmie mężczyzna przy ladzie, patrząc na zestresowanego Feliksa. Ten nie był w stanie odwzajemnić uśmiechu, ale również na niego spojrzał. Obydwoje jednak usłyszeli niski głos, dochodzący zza blondyna. Po chwili wyłonił się wysoki mężczyzna, którego bladość była przerażająca. Zarówno Feliks, jak i gościu sprzed lady na niego spojrzeli, ale tylko do tego pierwszego białowłosy puścił oczko i lekko się uśmiechnął. Miał na sobie granatową bluzę i obcisłe czerwone spodnie, zdobione jeszcze przez srebrny łańcuch. W ręku trzymał żółtą różę. 

-Beilschmidt. Rezerwacja na nazwisko Beilschmidt.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top