Rozdział 15- Kwintecencja miłości

Stadion Quidditcha był wypchany po brzegi. To dziś miał odbyć się ostatni mecz. Gryfoni kontra Ślizgoni. To od wyniku tego pojedynku zależał werdykt nad Pucharem Quiddyitcha.

Lily stała na trybunach i obserwowała rozwój wydarzeń. Syriusz przemieszczał się szybko i strzelał kolejne gole; prowadzili 10-cioma punktami. James szybował i obserwował sytuację. Wypatrywał znicza.

Po kolejnym wiwacie i rosnącej przewadze Gryfonów komentator zawołał:

-A cóż to! Potter nurkuje! Chyba zobaczył znicza! Młody Black leci w jego stronę! Ach co za emocje! -profesor McGonagall obok zaciskała palce na swoim szaliku tak mocno, że pobielały jej knykcie.- Szukający Gryfonów zwolnił! Czyżby zgubił znicz? W tym czasie Meadows wykorzystuje akcje i zdobywa kolejne punkty dla swojej drużyny! Avery przejmuje kafla i leci na drugą stronę! Brawa dla Averego! 10 punktów dla Ślizgonów! James Potter leci w stronę gryfońskiej publiczności! I! Tak! Tak! GRYFONI WYGRYWAJĄ MECZ I PUCHAR QUIDDITCHA! SERDECZNE GRATULACJE DLA OBU DRUŻYN!

W tym samym czasie Rogacz złapał znicza zaraz obok ucha swojej narzeczonej i czas się dla nich zatrzymał. Chłopak wychylił się i pocałował ją przy owacji publiczności wciągnął ją na miotłę i poszybowali w górę.

***

Imprezy po meczach zawsze były huczne. Dzisiaj nie było wyjątku. Na stołach stały hektolitry alkoholu i kilogramy jedzenia. Na środku wśród tańczących dało się dostrzec szczęśliwą drużynę. Syriusz i Dorcas wirowali po parkiecie jakby jutro świat miał się skończyć. Remus nieśmiało prowadził Anastazję. W tym czasie Peter opychał się musami-świntusami. Gabi, Lily i James siedzieli przy kominku i rozmawiali.

-Dlaczego właściwie nie świętujecie? -zapytała Bright i napiła się kremowego piwa.

-Świętujemy. Ale jesteśmy już zmęczeni. Więc podpieramy ściany z uśmiechem na twarzy. -zaśmiał się Potter. Faktycznie ostatnie parę tygodni było dla nich istnym amagedonem. Siedzieli właśnie na jednej kanapie i przytuleni kołysali się lekko w rytm muzyki.

-Wyobrażam sobie. Ale chyba będzie warto, co?-metamorfomag nie mogła powstrzymać uśmiechu na ich widok. Byli dla niej kwintesencją miłości i szczęścia. Takiego życia chciała.

-Zdecydowanie! Chociaż jeśli miałabym to zrobić jeszcze raz to zabrałabym cię tylko do ministerstwa i po prostu ci przyrzekła. Bez tego całego zamieszania.-Evans westchnęła. Cały czas nie dostała jakiejkolwiek odpowiedzi od rodziców. Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu przestali się z nią kontaktować. Chciałaby dostać nawet kartkę z krótkim: nie przyjdziemy. Byle by jej to powiedzieli.

-Będzie pięknie, Lils. Zobaczysz.-chłopak pocałował ją w czubek głowy.

-No oczywiście, że będzie! Myślisz, że po co z dziewczynami siedzimy GODZINAMI nad wyborem kwiatków?!-zawołała ze śmiechem Gabriella.

-No właśnie!-zawtórowała jej rudowłosa. Po salwie śmiechu zapadła komfortowa cisza. W tle zaczęła lecieć stara piosenka o miłości.-James? A do czego my zatańczymy na weselu?

-Może do tego, co zagra za chwilę?-odparł po chwili.

-Próba generalna? -uśmiechnęła się do niego a ten wstał i podał jej rękę.

-Z tobą zawsze.

Po chwili kołysali się w rytm powolnego utworu.

***

Syriusz i Gabriela siedzieli sztywno naprzeciwko profesor McGonagall i czekali na znajomego starszej kobiety, który miał im pomóc. Po kilkuminutowej ciszy rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, a do gabinetu wszedł wysoki mężczyzna. Miał srebrne włosy i spiczaste uszy oraz charakterystyczne rysy twarzy. Bez wątpienia był elfem.

Minerwa przywitała go serdecznie, a on z uśmiechem na twarzy skomplementował jej niezmienną przez lata urodę.

-Aldenie, poznaj moich uczniów. Syriusz Black. -wskazała na chłopaka, który wstał i podał mu rękę.-Gabriela Bright. Chcą cię prosić o pomoc.

-Słucham więc.-uśmiechnął się do nich ciepło.

-Nasi rodzice podpisali kontrakt zaręczynowy. A my chcemy go zerwać. -wytłumaczył Łapa.

-Cel jest zatem prosty. Należy odnaleźć w dokumencie wiano i je zwrócić.-odpowiedział krótko i to takim tonem, jakby to było banalnie proste.

-A co to takiego?-Czarnowłosy był wyraźnie skonfundowany.

-Kiedyś była to suma zapisywana przez męża małżonce. Równał się kwocie jej posagu. Dzisiaj to może być cokolwiek.

-Czyli, że co?-chłopak nadal się nie orientował.

-Życie, pieniądze, nawet oddanie magii.-wzruszył ramionami mężczyzna.

-Okrutne.-szepnęła dziewczyna.

-Zawsze możesz za niego wyjść. Chociaż to też wydaje się nieludzkie, to możecie na tym o wiele lepiej wyjść.-stary elf nie przebierał w słowach.

-No dobrze, ale przeglądałam ten papierek chyba z milion razy i nigdzie nie ma wzmianki o jakimś wianie.

-Następnym razem oboje dotknijcie pergaminu i niech jedno wypowie veritas faciem ostendet*. Znajdziecie bez problemu.

***

Czerwiec przybył z walizkami ciepła, wakacji i wszechogarniającego lata. Ale zanim do tego doszło, trzeba było przejść przez kruche lody, które swoim istnieniem roztapiał owy miesiąc. Hogwart pogrążony był w bolączkach, jękach i stresach. A nic tak bardzo nie irytowało uczniów bardziej niż ciepłe promienie słońca wpadające przez ogromne witraże, aby ogrzać zapisany w pocie czoła pergamin i drżące dłonie uczniów.

Po ostatnim egzaminie z Obrony Przed Czarną Magią fale uczniów wylały się na błonia, gdzie na spragnione wolności młode duszyczki czekała plaża i jezioro, które wesoło połyskiwało wakacyjnym blaskiem i zdawało się, że krzyczy ,,To już koniec męczarni, kochani! A teraz hop do wody!''.

Paczka przyjaciół ruszyła biegiem w stronę zimnej wody, a na ich twarzach pojawiły się beztroskie uśmiechy. James w końcu dogonił Lily, złapał ją w tali i obrócił wokół własnej osi. Oboje głośno się śmiali. Byli niesamowici szczęśliwi. Ich ślub zbliżał się dużymi krokami, egzaminy dobrze im poszły, a przede wszystkim- mieli siebie. I to im wystarczyło.

-Wyobrażasz sobie, że za rok będziemy po OWUTemach, będziemy małżeństwem, zamieszkamy razem...-rozmarzył się Rogacz Nie wyobrażał sobie inaczej przyszłości niż z Evans przy boku.-A może, kto wie, zaraz po tym pojawią się kruszyny. -wyszeptał jej czule do ucha. Ruda podniosła niepełnie wzrok.

-Chciałbyś mieć ze mną dzieci? -wyszeptała cichutko-Od razu po szkole?

-Całą gromadkę, Lils. -przytulił ją opierając podbródek na jej głowie.  -Pytanie czy to TY tego chcesz?-zapytał równie cicho.

-Mały James w domu? Chyba oszaleje...-zaśmiała się dziewczyna.

-Za to z małą Lily będzie jak z płatka.-opowiedział jej.

***

Wielka Sala została przystrojona szkarłatnymi gobelinami; Gryffindor wygrał puchar domów. Wszyscy zebrali się już przy stołach, jedni ze łzą wzruszenia w oku, drudzy z uśmiechem na twarzy.

Do mównicy podszedł dyrektor i zaczął swoje przemówienie

-Witam was, moi kochani, już ostatni raz w tym roku szkolnym. Do niektórych nie będę miał już okazji mówić. Ale wiedzcie, że jesteście dumą i chlubą tej szkoły, to by ją zbudowaliście i teraz oddajecie w ręce młodszych. Z resztą przywitam się za dwa miesiące. To był trudny rok, dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że wynieśliście z niego dużo. Kończąc już; gratuluje Gryfonom pucharu domów, zdobytego ciężką pracą. Wszystkim wam życzę udanego odpoczynku, bezpieczeństwa i mam nadzieję, że wrócicie tu uśmiechnięci, pełni energii i optymizmu! A teraz smacznego!- na stole pojawiły się kilogramy potraw, a uczniowie rzucili się na nie z nadmierną łapczywością.

Gdy brzuchy były już pełne, ruszyli w stronę peronu, aby wsiąść do pociągu i wyruszyć do domu.

***

Po kilkugodzinnej podróży Lily i James wysiedli z Hogwart Expresu i rozejrzeli się po peronie 9 ¾. Państwa Evans jednak nie dojrzeli, zauważyli za to Państwo Potterów, uśmiechniętych od ucha do ucha; przywitali uściskami swojego syna i jego przyszłą żonę oraz Syriusza.

Po wylewnych pożegnaniach, które i tak oznaczały ,,Do zobaczenia za kilka dni!'', całą piątką przeszli przez magiczną barierkę do mugolskiego świata.

Tam przeżyli niemały szok; na zwykłej części stacji Kings Cross stali rodzice rudowłosej, a przy nogach plątały się dwie duże walizki i bynajmniej nie wyglądali jakby wyruszali w podróż.

-No nareszcie! -zawołał ojciec Lily, gdy ją zobaczył.-Masz.-wręczył jej walizki.-Nie masz czego u nas szukać.-oznajmił beznamiętnie. Evansówna nie była tym zdziwiona. Zresztą sama zamierzała pojechać do rodzinnego domu tylko po swoje rzeczy.

Pan Evans nie okazując żadnych ciepłych uczuć odwrócił się na pięcie odszedł, Pani Evans szybko poszła za nim.

-Oh świetnie! -rzuciła jeszcze dziewczyna i ciągnąc walizki za sobą, razem ze swoim narzeczonym i jego rodzicami odeszła w stronę wyjścia, wiedząc, że to koniec pewnego etapu w jej życiu.

***

Młoda Evansóna siedziała na łóżku i tępo wpatrywała się w szafę, która stała naprzeciwko. Znajdowała się w swoim nowym domu; na dole krzątał się jej przyszły mąż, a za ścianą spał ich najlepszy przyjaciel. Była szczęśliwa, a jednocześnie zdawało się jej, że traci to, co przez długi czas było dla niej ważne - rodzinę. Jej siostra już dawno się od niej odsunęła; przywykła do tego. Za to jej rodzicom nigdy nie przeszkadzały jej moce; aż do teraz. Dosłownie wystawili jej walizki za drzwi. A to wszystko przez miłość.

Starała się z tym pogodzić. Zaleczyć tę ranę. Nie wiedziała tylko ile czasu jej to zajmie.

***

Gabriela siedziała na pozór spokojnie. Próbowała przetrawić to, co przeczytała. Życie za życie. Za wolne życie jej i Syriusza trzeba oddać życie jednego z ich przyjaciół.

-Syriusz? M-my nie możemy tego zrobić...-szepnęła unosząc na niego wzrok. -Oni wiedzieli, że tego nie zrobimy. Oni to wszystko zaplanowali i...

-Nie, Gabi. Zrobimy. Mam przeczucie, że nawet musimy. -przerwał jej. -Wiem, że to o Petera chodzi. Dziwnie się zachowuje. Nie ufam mu.

*(z łac.) Prawda pokaże oblicze.  



Nie będę się powtarzać- zajrzyjcie na tablicę. Dziękuję. 

Klaudia

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top