2.

Minęło parę tygodni, a Rzesza dalej nie wracał do domu. Wiedział, że go szukają bo co szedł bocznymi uliczkami miast widział jak jeżdżą żołnierze ojca pytając o niego. Jednak teraz nie przypuszczał, że znajdował się na terenie innego państwa. Szedł na wschód więc pewnie wkroczył na terytorium państwa rosyjskiego. Tutaj raczej nikt z rodziny go nie znajdzie, przynajmniej miał taką nadzieję. W duchu modlił się, że go nie znajdą, chciał być w końcu wolny. Wolny od ojca tyrana, przed którym chciał jedynie uciec tak by go nigdy w życiu nie znalazł. Chciał po prostu zaznać tego spokoju i wolności, których nie czuł przez dłuższy czas od śmierci matki. Do tego wyjazdu jego starszego brata, nie przyznawał tego na głos, ale brakowało mu Republiki. Nie widywał się z nim teraz często, więc jedyną osoba, która mu została to ojciec, którego przez ten czas wręcz znienawidził. Nie powiedziałby mu tego prosto w twarz, nie teraz.

Rzesza szedł teraz cicho przez las, śnieg skrzypiał pod jego nogami. Śnieg także spadał z ośnieżonych drzew na ziemię, ale czasem też na przechodzącego pod nimi Rzeszę. Było dość późno, około dziewiętnastej, przynajmniej tak wskazywało słońce, które zaszło i zastąpił je księżyc. Było już ciemno, a Rzesza szedł na oślep. Śnieg wpadał mu do oczu i ograniczał czasem widzenie. Był także za mocny wiatr by zapalać świecę, a zostało mu jej mało. Nie chciał jej marnować by później nie skończyć bez żadnego światła. Byłoby to wręcz nieodpowiedzialne, miał więcej zapałek niż świecy więc mógł sobie pozwolić by ogrzać się płomieniem zapałki. Jednak zapalanie jej przy takim wietrze skutkowałoby tylko jej szybkim zgaszeniem i brakiem ciepła.

Westchnął cicho i rozejrzał się, wiatr wiał i rozwiewał mu grzywkę która opadała mu na oczy. Poprawił dłonią włosy żeby coś widzieć, zawiązał trochę mocniej szalik by nie spadł mu z szyi. Musiał przyznać, było bardzo zimno, a on nie był fanem zimnych klimatów mimo iż najbardziej lubił jesień. Kochał siedzieć wieczorami czytając przy świetle świecy będąc ukrytym przed ojcem. Zadrżał z zimna, szukał jakiegoś schronienia, ale nigdzie niczego nie było. Miał już dosyć tej pogody, wiatr wiał mu w twarz a śnieg ograniczał widzenie. Chciał chociaż na chwilę gdzieś się zatrzymać i się chociaż trochę ogrzać. Jednak dalej z tyłu głowy miał myśl, że ktoś mógłby go wtedy złapać i wróci do ojca, czego za wszelką cenę chciał uniknąć. Wziął głęboki wdech i wydech po czym znów ruszył. Szedł przez ośnieżone i nieco oblodzone tereny lasu z nadzieją, że znajdzie schronienie. Miał nadzieję nawet na coś co mogło być jaskinią albo jakimś zwykłym rowem. Chciał tylko osłonić się od wiejącego zimnem wiatru i śniegiem który ciągle padał.

Rzesza czuł jak zimno przeszywa jego ciało, jego oddech był nieco płytki. Z jego ust wylatywał mały dymek za każdym razem kiedy wydychał powietrze. Miał wrażenie, że za chwilę zamarznie. Było mu tak zimno, a dalej nigdzie nie widział schronienia. Liczył chociaż na coś małego by tylko być osłoniętym od tego całego zimna chociaż trochę. Drżał delikatnie, nie wiedział gdzie jest a dookoła było ciemno. Łudził się tylko by nie znalazły go dzikie zwierzęta bo w takim stanie raczej się nie obroni. Nie miał siły jednak tylko fizycznie, psychicznie dodawał sobie otuchy. Bo przecież nie był bezbronny, wiedział jak się bronić i jak walczyć. Do tego na pasku miał swój niezawodny sztylet, nie zdążył zabrać pistoletu za co pluł sobie w brodę bo jeśli coś by się stało szybciej by było kogoś zastrzelić. Potrząsnął głową odsuwając się od tych myśli, przetarł oczy dłonią by wytrzeć śnieg z twarzy. Woda z roztopionego śniegu spływała mu po skórze, a lekko wilgotne włosy powoli zamarzały tak samo jak jego szalik i płaszcz.

Po dwóch długich ciągnących się dla chłopaka godzinach w końcu znalazł przysłonięty powalonym drzewem rów. Był na tyle osłonięty, że chłopak wiedział w końcu jakąś nadzieję. To była jego szansa na schronienie przed zimnem i, chociaż w trochę małej mierze, śniegiem. Ostrożnie wszedł do rowu, był teraz osłonięty przed wiatrem. Wyciągnął z kieszeni zapałki i jedną zapalił. Chciał tylko ogrzać ręce, chociaż odrobinę, było mu tak zimno, że powoli tracił czucie w palcach. Wpatrywał się pustym wzrokiem w światło płomienia. Wiele myśli przelewało mu się przez głowę, zaczęło go to lekko przytłaczać. Wziął głębszy wdech i wydech uważając by nie zdmuchnąć ognia zapałki. Chciał trochę się uspokoić, podziałało.

W ciszy siedział w rowie, zapałka powoli się wypalała, aż w pewnym momencie Rzesza musiał ją zgasić by nie podpaliła mu rękawiczek. Westchnął i rozejrzał się trochę, ciemno i pusto tak jak dwie godizny temu. Oczy zaczęły mu się przymykać, a sam Rzesza stawał się senny. Był zmęczony przez długi czas wędrówki. Pokonał wiele kilometrów podczas tych pary tygodni. Spał tylko wtedy gdy tego potrzebował, większość czasu starał się nie spać. Było to dla niego niezdrowe, bo niedobór snu jest niedobre dla organizmu. Jednak jego organizm odmawiał mu posłuszeństwa i tym razem. Zmęczenie i poczucie głodu wzrosły, a już po chwili oczy Rzeszy się zamknęły. Podkulił nogi pod brodę i położył głowę na kolanach. Bardziej zakrył się płaszczem i szalikiem. Delikatnie drżał bo mimo starania się o odrobinę ciepła dalej było zimno. Ten zimowy klimat był srogi i twardy. Po chwili chłopak zasnął z podkulonymi nogami pod brodę, a głowę miał opartą na kolanach cały czas. Zachowywał tak więcej ciepła którego i tak prawie nie czuł przez srogi klimat zimy dookoła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top