1.
Była to zimna grudniowy noc. Śnieg za oknem sypał dość mocno, wydawać się mogło że zapowiada się zamieć. Młody Rzesza siedział przy oknie i wypatrywał ojca, który miał wrócić dobrą godzinę temu. Rzeszy nie do końca przeszkadzało, że jego ojca nie ma w posiadłości. Miał wręcz przeciwne wrażenie od smutku i zmartwienia. Os śmierci matki jego ojciec zrobił się bardziej zimny jednak też agresywny. Rzesza miał teraz około dwunastu lat, jego brat, Republika Weimarska miał siedemnaście. Republika często musiał wybywać z domu, więc Rzesza zostawał sam z ojcem.
Nagle na podwórzu rozległ się dźwięk kopyt. Rzesza szybko zgasił świeczkę którą wcześniej postawił na parapecie. Wiedział, że to jego ojciec i nie będzie zadowolony jeśli Rzesza nie będzie spał o takiej godzinie. Chłopak szybko wskoczył do łóżka i zakrył się pościelą, zamknął oczy i ułożył się tak żeby przypominać śpiącego. Po niepewnych piętnastu minutach bezruchu do jego pokoju wszedł jego ojciec. Cesarstwo Niemieckie spojrzał na młodego spadkobiercy i westchnął.
CN: przynajmniej smarkacz śpi
Warknął pod nosem zdenerwowany i wyszedł trzaskając drzwiami do pokoju Rzeszy po czym poszedł do siebie. Pokój Cesarstwa był na drugim końcu korytarza gdzie ani Rzesza ani Weimar nie mieli wstępu.
Rzesza zadrżał kiedy drzwi się zatrzasnęły, wstał do pozycji siedzącej i przytulił do siebie pościel. Bał się czasem ojca, zwłaszcza kiedy wiedział, że jest zdenerwowany. Westchnął cicho i uspokoił się nieco, położył się ponownie i zamknął oczy. Już powoli zasypiała aż nagle usłyszał dźwięk tłuczonego szkła do przykuło jego uwagę niemalże od razu. Tak samo jego uwagę przykuły szybkie kroki oddalające się od jego drzwi na drugi koniec korytarza. Straż pewnie pobiegła do Cesarstwa, Rzesza szybko wstał i przebrał się w coś dla niego lepszego i korzystniejszego w tej sytuacji. Miał na sobie koszule, czarne spodnie, szelki żeby je podtrzymać bo były trochę nawet za duże nawet jeśli miał pasek. Wojskowe buty i do tego czarny płaszcz, jego ulubiony. Wziął rękawiczki, szalik i czapkę, założył je i w ręce wziął torbę, którą następnie przewiesił przez ramię. Po cichu podszedł do drzwi i lekko je uchylił, nikogo nie było więc szybko zaczął iść w dół korytarza omijając okolice światła księżyca które było ledwo widoczne przez śnieg.
Dotarł do tylnych drzwi i po krótkim zawahaniu otworzył je i wyszedł na zimno. Zamknął je za sobą cicho i mimo wiatru i zimna zaczął iść w stronę bramy. Nikogo nie było teraz na podwórzu więc Rzesza nie marnował szansy na ucieczkę. Przecisnął się przez kratę bramy i upadł na ośnieżoną drogę. Wstał z ziemi i otrzepała się nieco ze śniegu, szybko zaczął iść w przypadkowym kierunku. Chciał się jak najszybciej znaleźć jak najdalej od posiadłości ojca.
Po długim czasie chodzenia po zimnym zamarzającym od śniegu terenie Rzeszy zaczynało brakować sił. Znalazł się w odległej małej mieścinie. Wiedział, że nikt go nie przyjmie i na pewno będą chcieli go odesłać do ojca, a wtedy bałby się nawet oddychać. Rzesza westchnął i wziął głębszy wdech, wdrapał się na jedno z wielu drzew i usiadł na jednej z gałęzi w ciszy. Patrzył na niknące światła świec, na padający już powoli śnieg, na księżyc i gwiazdy migocące na czarnym niebie. Czuł się ospale, był zmęczony do tego stopnia, że jego ciemne oczy powoli zaczynały się przymykać. Z każdą chwilą robił się bardziej senny i tracił siły by walczyć przeciwko potrzebne mu odpoczynkowi, o który domagał się jego organizm. Zamknął oczy układając się wygodniej na gałęzi i po niedługiej chwili zasnął.
Po paru godzinach snu Rzesza zaczął się budzić, przetarł oczy dłonią i ziewnął przeciągając się nieco. Prawie stracił przy tym równowagę ale był w stanie złapać się wyższej gałęzi żeby nie spaść na dół. Strzepał z siebie śnieg, który przez noc na nim osiadł. Rozejrzał się na trochę bardziej rozbudzone miasteczko. Dzieci bawiące się w śniegu, śmiejące się i uśmiechające. Dorosłych którzy patrzyli jak swoje pociechy cudownie bawią się na śniegu. Westchnął i zszedł z drzewa, omijał główne ulice, szedł uliczkami, tak by nikt go nie zauważył. Powoli szedł po śniegu, jego wojskowe buty wydawały na nim charakterystyczny dźwięk skrzypiącego śniegu. Rzeszę przyspieszył nieco kroku, chciał się znaleźć szybko daleko żeby zniknąć przynajmniej na jakiś czas, by zapomnieć. Po niedługim czasie chłopak wyszedł z miasta i wędrował po pustkowiach peryferii miast. Dookoła były łąki i lasy przykryte szronem i śniegiem, słońce świeciło lekko zza chmur. Rzesza osłaniał swoje oczy dłonią przez odbijające się światło w śniegu.
Rzesza już od bardzo długiego czasu szedł przez zimne pustkowia, lasy i peryferia miast. Unikał kontaktu z ludźmi, nie chciał żeby ktoś go znalazł. Na pewno nie chciał żeby znalazł go ojciec, bał się, że wtedy będzie jeszcze gorzej niż było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top