4.Plan wcielony w życie

Dwa duchy od paru minut stały przed drzwiami do domu Lindy, ale od strony ogrodu.
-Wchodzimy?
-A mamy inny wybór?

-Tak. Mamy. Możemy spieprzać stąd w te pędy do naszego lokum, gdzie znajdują się nasi ojcowie, poczekać aż Morganowie wrócą do domu i do nich pójść. Ewentualnie pójść do kina, zjeść lody lub pogadać z jakimś przechodniem.-powiedział z niemalże namacalnym sarkazmem.-Ty chciałaś tu przyjść, więc do ciebie należy decyzja.

-A weś się wypchaj pluszem. Przynajmniej wtedy będziesz milszy.
-Powiedziała damska wersja dziadka do orzechów.
-Ja nie wierzę..
-Co?
-Kolumb się znalazł.
-Ta jasne. Muszę podziękować Newtonowi za tak piękne oświecenie.
-Jeśli chcesz mnie oświecić to się cofnij w czasie doktorze.
-Ale tylko jak ciebie porwę księżniczko.

Cóż....jak możecie się domyślać mogliby tak długo, ale na ich nieszczęście, a może szczęście Linda, która była w domu poszła w stronę głosów, gdy tylko je usłyszała. Uwierzcie lub nie ale jak te dwa duchy zaczną się ze sobą kłócić potrafi być bardzo głośno i to może być wkurzające.

Linda zamaszyatym ruchem otworzyła drzwi i spojrzała na kłócące się osoby, które przypominały rodzeństwo (jak na zdjęciu). Stwierdziła, że nie będzie czekać aż przestaną więc krzyknęła.
-Zamkniecie się wreszcie!!!!

Oba duchy zamilkły. Spojrzały najpierw na nią później na siebie.
-Czemu patrzycie tak jakbyście zobaczyli ducha?

Niko i Ela szybko przeszli na migi.
~Ona nas widzi?
~Przecież możemy wpłynąć na jej wzrok geniuszu.
~Czyli co?
~Ona sądzi, że widzi rodzeństwo.
~Ale my nie jesteśmy przecież rodzeństwem!!
~Tak, ale ona nas nie widzi takich jakimi jesteśmy.
~Więc nasz wygląd jako duchów jest zupełnie inny niż nas jako ludzi?
~Nie do końca. Ty masz rudo-blond włosy, a ja czarne. A natomiast mamy taki sam kolor oczu jako ludzie i duchy.
~Dobra już czaję bazę.
~Czyli temat skończony. Zajmijmy się teraz dziewczyną. Co jej powiemy?
~Pójdziemy na żywioł.

Przez cały czas rozmowy jakże....różnych duchów Linda patrzyła na nie nie rozumiejąc o co może chodzić.
-Powiedzcie szczerze. O czym gadaliście?-spytała gdy tamci w końcu na nią spojrzeli.

Z myślą raz się żyje każde z duchów wzięło głęboki wdech.
-Mamy pytanie.-zaczęła powoli Elżbieta.
-Możemy je zadać? Prosimy.-Nikołaj niemalże błagał.
-Ja najpierw chciałam was wypytywać, ale skoro tak bardzo chcecie zacząć pierwsi to proszę bardzo.

-Dzięki.
-No to....czy....wiesz coś na temat pewnego opuszczonego budynku, który znajduje się za domem twoich sąsiadów?
-O ile dobrze wiemy nazywają się Morganowie.

Linda przez moment przyglądała im się nieufnie.
-Nie robicie sobie jaj?
-Gdyby tak było to czy nie więcej osób by o tym wiedziało?
-A z tego co mi znaczy się nam wiadomo to tylko nasza dwójka i nasi rodzice wiedzą, że jesteśmy tutaj przed twoim domem.

-Dziwni jesteście.
-Wielu nam to mówi.
-Chyba tobie reniferze.
-Nie tylko mnie wiewiórko.
-Stop!! Powoli robi się coraz dziwniej. Gadajcie co wiecie.-powiedziała już nieźle wkurzona Linda.

-No bo my wiemy co tam jest.
-Mówię ci facet, że jeśli sobie ze mnie pogrywasz to masz przejebane.
-Mówi prawdę, jak mało kiedy Lindo.
-A ty skąd znasz moje imię?
-Wytłumaczymy później.
-Później czyli kiedy?
-A czy pójdziesz z nami do Morganów?
-Oczywiście nie teraz.
-No nie wiem.
-Jeśli masz rodzeństwo to możesz je ze sobą zabrać.
-I obiecujemy, że nic wam się nie stanie. Może.-ostatnie słowo wypowiedział prawie nie poruszając ustami i tak cicho, że tylko Elżbieta je usłyszała.

Linda przez kilka minut zastanawiała się nad tym czy nie pójść rozważając wszystkie za i przeciw.
-Dobrze pójdę z wami, ale nie do końca mi się to podoba. Wezmę swojego starszego brata. Przynajmniej będę miała pewność, że wam się nie upiecze. A tak a propos. Jak się nazywacie?
-Elżbieta-wskazał ręką na kuzynkę-A ja Nikołaj.
-Zadzwonię do brata i możemy iść.

*****
Witam w następnym rozdziale. Mam nadzieje, że kolejny uda mi się wrzucić do końca tego tygodnia :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top