2. Kocia zamiana cz.1

Pora dnia, w której każdy dorosły jest w pracy, a dzieciaki w szkołach lub żłobkach. W opuszczonym domu widocznym tylko niewielu para duchów zaczyna wcielać w życie swój plan, którego szczegóły jeszcze dopracowują.

-Już czas Bernardzie.
-Wiem. Kto, więc pójdzie do pod postacią kota do młodych Morganów?
-Coś podpowiadało mi, a nie był to rozsądek, że ty pójdziesz mój bracie.
-Przecież wiesz mój drogi Albercie, że nie mógłbym tego zrobić. Preferuję psy nie koty. Kto jak kto, ale ty najlepiej powinieneś to wiedzieć.

-Wybacz mi bracie. Za długo już przebywam w mym jakże okropnie nie przeznaczonym dla mnie nie cielesnym bycie.
-Nie ty jeden i nie od wczoraj.
-Prawdą jest coś raczył powiedzieć. Lecz skoro nie ja i nie ty pod postacią kota zjawi się w domostwie Morganów, to kto?
-Chyba o kimś zapomniałeś ojcze.- ni stąd ni zowąd pojawił się w pomieszczeniu następny duch.
-Nikołaj?
-Witaj papo. Witaj i ty wuju.

Duch Alberta jeszcze nie otrząsnął się z szoku, więc głos zabrał jego starszy brat Bernard.
-No, no, no....kto by się spodziewał. I to w dodatku ciebie mój chrześniaku.
-To było tak jakby w moim zamyśle ojcze chrzestny. Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek.-duch chłopaka, a raczej można by rzec młodego mężczyzny uśmiechnął się tajemniczo.
-Co masz na myśli bratanku?
-Daj mi wuju chwilę, a sam zobaczysz.
-Masz ją więc.

Młody odwrócił się i wydawałoby się, że nie zrobił w ogóle nic, ale po chwili można było ujrzeć jak dwa koty prawie identyczne wchodzą do pokoju i siadają niedaleko trzech duchów. Żadnej pomyłki nie było. Koty na serio nie były identyczne. Różnił je jeden mały acz ważny szczególik. Więc jak przyjrzymy im się z bliska to jeden z futrzaków miał oboje oczu zielone, a drugi jedno takie jak jego towarzysz, a drugie niebieskie. Tak zrobili Albert i jego brat.
-Koty? I to ma być ta niespodzianka?-rzekł z oburzeniem Bernard odsuwając się od futrzaków.
-Spokojnie wuju. Jeszcze chwilka.

Patrzyli na koty w ciszy. Wtem błysnęło niebieskie światło oślepiając na moment trzy duchy mężczyzn. Gdy odzyskali wzrok spostrzegli dwie rzeczy. Po pierwsze kolor oka kociaka z niebieską tęczówką jest zielone, a po drugie obok tegoż zwierzaka stoi duch dziewczyny. I to nie byle jakiej. Odezwała się, zanim któryś z panów zabrał głos. Nie wliczając Nikołaja, na którym nagłe pojawienie się kobiety nie zrobiło większego wrażenia.

-Witaj ojcze. Wuju Albercie. Zaś z tobą kuzynie już się witałam, więc nie będę robić tego po raz drugi.
-Ja powiem zatem, jeśli mogę witaj ponownie, choć nie muszę i nie minęły dwie godziny od naszego ostatniego spotkania.
-Kot...-powiedział tylko ojciec dziewczyny patrząc w oszołomieniu raz na nią, a raz na kota przy jej nodze. Albert natomiast nic nie powiedział. Jego mina wskazywała na to, że nic go już nie zdziwi. Ale nigdy nic nie wiadomo, prawda?

-O co chodzi tatko?-spytała dziewczyna.
-Kot, ty...-wydusił tylko.
-Droga Elżbieto, kuzynko moja najlepsza i jedyna. Twój ojciec, a mój chrzestny chciałby wiedzieć jak to się stało, że nagle pojawiłaś się obok kota.-wyjaśnił wyczerpująco. Bracia na tę wypowiedź twierdząco kiwnęli głowami.

-A czemu ty tego nie powiesz Nikołaju?
-To powinnaś być ty, bo przecież się pojawiłaś w ten dla naszych ojców....dziwny sposób, więc z tego powodu masz mówić.
-Ach tak? To może....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top