05#
Ryan pov.
Kiedy tylko auto zniknęło za zakrętem wróciłem do swojego auta. Zamknąłem drzwi, siadając na miejscu kierowcy. Złapałem za kierownicę i oparłem na niej głowę. O czym ja w ogóle myślałem!? Że jak się spotkamy to rzuci mi się w ramiona? Przecież to Nick! On jest inny niż wszyscy. Dobrze przecież o tym wiem. Jednak może miał rację, kiedy pięć lat temu mówił o chęci alf do posiadania. Ale moją winą jest, że go kocham do szaleństwa!? Przecież nie mogę od tego uciec. Nie potrafię tego ukryć. Nie mogę. Strasznie tęsknie za tym co było kiedyś. Za tymi krótkimi chwilami, kiedy miałem go tylko dla siebie. Chciałbym zatrzymać go dziś rano na dłużej. Ale najwyraźniej wciąż jestem bezużyteczny i nawet tego nie potrafię. Czemu muszę być takim. Przecież mogłem go tak łatwo zatrzymać. Wystarczyło się delikatnie pochylić. Zrobić pierdolony krok w przód. Codziennie stawiam ich tysiące, a kiedy muszę nie postawię jednego. Co może być gorszego od mojej bezsilności. Zły na siebie uderzyłem w kierownicę przez przypadek trafiając w klakson. Do moich uszu dotarł głośny dźwięk.
Jakaś kobieta odwróciła się przestraszona w moją stronę. Zgrzytnąłem zębami, klnąc cicho pod nosem. Wyciągnąłem kluczyki i odpaliłem auto. Wyjechałem z parkingu na autostradę. Rozpędziłem auto do ponad setki. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w tym miejscu. Z nieba zaczął spadać deszcz uderzając w szybę z charakterystycznym odgłosem. Do tego w radiu zaczęła lecieć dobijająca muzyka. Chciałem tylko do domu. Znaleźć się w swoim łóżku i nie wychodzić do świata. Naprawdę za dużo nie żądałem. Jednak jak zwykle moje nieme prośby nie zostały wysłuchane. Mój telefon zaczął wibrować w kieszeni. Wyciągnąłem go patrząc na wyświetlacz. Kurwa tylko jeszcze ojca mi tu brakowało. Odebrałem wiedząc, że i tak zadzwoni jeszcze raz.
- Ryan gdzie jesteś do cholery?! Twój dział jest całkowicie zdezorientowany!
- I co z tego?! Dadzą sobie radę sami. – Zakończyłem połączenie, jednak telefon zadzwonił ponownie. Wkurzony odebrałem jeszcze raz.
- Co znowu!?
- Opanuj się Ryan, jestem twoim ojcem. Trochę szacunku.
- Będę się odzywał jak chce. Nie możesz mi zabronić. Nie jestem już dzieckiem.
- Radzę ci żebyś za chwilę zjawił się w firmie inaczej cię wydziedziczę!
- Pierdole ciebie i twoje wydziedziczenie. Gówno mnie obchodzi twoja firma. Nigdy nie chciałem jej po tobie przejmować, więc śmiało możesz to zrobić. To w końcu twoja wina, że nie mam przy sobie Nicka!!
- Nie obarczaj mnie winą za to. To była tylko umowa.
- Jaka kurwa mać umowa!? Gadaj.
- Nie mam nic do powiedzenia. – Połączenie zostało zaraz po tych słowach zakończone. W mojej głowie siedziało teraz to jedno słowo. UMOWA. Jaka kurwa umowa? Czy dlatego Nick nie chce mieć na razie ze mną nic do czynienia?
Co jest tu kurwa grane?! Wybrałem numer. Po kilku sygnałach w końcu osoba odebrała.
- Will co się dzieje? Czemu ojciec dzwonił i mówił, że jest zamęt?
- Roy pomylił papiery, bo się rozchorował i teraz nie mamy pojęcia gdzie dostarczyć resztę papierów.
- To nie jest taki wielki kłopot. Kopie zostawiłem u Belly w dziale obok. – Zacząłem pisać właśnie do sekretarki i do jeszcze jednej osoby.
- Naprawdę?
- Tak. Za godzinę wszystko ma być nadrobione. Przyjadę to sprawdzić, więc radzę ci żeby wszystko było na swoim miejscu.
- Tak, tato. Zaśmiał się chłopak po drugiej stronie.
- Roy ma iść do lekarza. Załatwiłem mu wizytę za pół godziny u doktora Spensera. Potem niech idzie do domu. Jeszcze kogoś zarazi, a nie chciałbym potem mieć zaległości. Przekaż mu też, że za tą pomyłkę nie odciągnę mu z wypłaty. Więc niech się nie upiera.
- Jasne.
- Leć po te papiery do Belly. Już na ciebie czekają. Tylko nie flirtuj za długo.
- Ja!? Flirtować?! W życiu!
- Tak, jasne. Idź już do roboty.
- Robi się. – Zakończył połączenie, a ja odłożyłem telefon. Moja praca z tymi ludźmi nigdy nie była nudna. Zawsze można było się pośmiać i nawet jak miałeś zły humor zaraz ci przechodziło. Z czasem zaczęli mnie nazywać „Tatą” bo wszystko szybko załatwiałem i zawsze traktowałem ich inaczej niż inni szefowie działów. Spojrzałem na drogę. Cała we mgle. Nie ma to jak jeszcze jeden element twojego życia do dupy. Nic przez to gówno nie widać. Mgła była gęsta jak mleko i nie zbyt ułatwiała mi jazdę. W pewnym momencie zauważyłem coś kątem oka i starałem się to ominąć. Było jednak za późno i nie dałem rady wyhamować wjeżdżając prosto w pędzące…
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top