8
•wrzesień 1942•
Pokój wypełniało ciepłe światło ognia. Słychać było odgłosy palącego się drewna. Na poniszczonym materacu leżały dwie postacie. Już na początku przygody z demonami iluzje kobiety opadły. Długowłosy mężczyzna leżał na chudym ciele, fioletowowłosej. Po kilku minutach Jo zaczęła się budzić i mrużyć oczy. Nie wiedziała, gdzie jest i co się dzieje. Dopiero po chwili doszło do niej, że przecież jeszcze chwilę temu była w lesie, gwałtownie usiadła i zaczęła potrząsać Alexandrem.
- Alex wstawaj! Szybko! - krzyczała. Jednak chłopak trwał w kamiennym śnie. Rozejrzała się, by w mgnieniu oka dostrzec szklankę z wodą, która znalazła się natychmiast w jej ręce. Ułamek sekundy i ciecz znalazła się na twarzy młodzieńca. Zielonooki usiadł wystraszony.
- Co się dzieje!? - Kolor jego oczu nabrał intensywności przez zmniejszone źrenice. Rozglądał się przestraszony.
- Człowieku! Jesteśmy gdzieś nie wiadomo gdzie a ty co? Co się dzieje? Dobra nieważne! Musimy się dowiedzieć, gdzie jesteśmy i gdzie nasze rzeczy. - Oboje rozglądali się w poszukiwaniu magicznej torby. Jednak nigdzie jej nie było.
Przez drzwi dotarły do nich dźwięki kłótni. Męski i żeński głos co chwilę sobie przerywały.
- Po polsku nie rozumiesz?! Nie wejdziesz tam! Oni muszą odpocząć! -Wyraźny damski głos wykrzykiwał coś, w nieznanym im języku
- Kochanie zrozum, on cię nie rozumie! - Tym razem męski odznaczył się w kłótni. Jednak teraz dwójka przyjaciół zrozumiała, o czym mówi.
- Nie kochaniuj mi tutaj!
Alexander spokojnie podszedł do drzwi, następnie uchylił je delikatnie. Niestety zdradzieckie drewno zaskrzypiało nieprzyjemnie, zdradzając przy tym, że ktoś się obudził.
Cztery postacie spojrzały na czarnowłosego, w tym samym momencie.
- Widzisz?! Obudziłeś go! - Niziutka kobieta wskazała oskarżycielsko na demona. Złote włosy posiadały rudawe przebłyski, a niebieskie oczy świeciły. Duże piersi podskakiwały razem z gwałtownymi ruchami kobiety. Była dość gdzie nigdzie grubsza, ale nie odbierało jej to uroku. Duże kształtne usta i szerokie biodra dodawały jej kobiecości. Ubrana była w fartuszek i szarą sukienkę. Za nią magicznie maszerowała miotła chochla i drewniana łyżka. Piorunujący wzrok skierowała na demona. Złapała w rękę chochle i pogroziła. - Jak ci z tego przywalę, to ci z dupy uchem wyjdzie!
Demon odwdzięczył się spojrzeniem, ale odsunął się dwa kroki i prychnął. Za nim w półmroku stał mężczyzna. Brązowe długie włosy wydawały się wyblakłe. Oczy posiadały kolor matowej zieleni przechodząca w turkus, a na jego nosie siedziały prostokątne okulary. Wysoki na dwa metry i chudy jak patyczak. Ubrany był w ciemnozieloną koszulę i brązowe spodnie. Jego ręką spoczęła na nasadzie nosa. Mężczyzna dobrze zdawał sobie sprawę, że jego żona ma trudny charakter, a gdy sobie coś wymyśliła, to nie było bata na nią, by zmieniła zdanie. Jednak właśnie za ognisty temperament ją kochał, westchnął.
- Kochanie zapomniałaś odnowić zaklęcia tak, by cię rozumieli inni. - Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Wspomniana natychmiast uniknęła. Z czerwonymi policzkami, wymamrotała zaklęcie. Jednak nie było jej wstyd, o nie nie nie! Po prostu złość uciekła jej ,,policzkami", tak jak Ron często to robił.
- Dobrze wiesz, że wolę mówić w moim ojczystym języku. Przynajmniej mam to szczęście i zaszczyt... Inni Polacy nie mogą sobie na to zwykle pozwolić. - Odwróciła wzrok. Jej rodacy przeżywali teraz katorgę. A ona? Jak tylko wyczuła smród nadchodzącej wojny w trzydziestym dziewiątym, od razu uciekła. Jak jakiś tchórz! Jednak cóż mogła poradzić? Jej rodzina już wystarczająco przeżyła cierpień przez Niemców. Został jej tylko brat i to jeszcze bez jednej nogi. Drugiemu zaś uciekli język. Niestety nie przeżył.
Uwaga znowu przeniosła się na zielonookiego i Jo, która wyszła tuż za nim.
~ Czyli ona jest polką... Skądś znałam te świsty. Nigdy nie mieli łatwo. Zwłaszcza z tym dupkiem carem i jego świtą.~ Pomyślała Jo.
Kobiety spojrzały na siebie oceniająco. Skanowały swoje ciała wzrokiem i oceniały czy aby na pewno są warte rozmowy.
- Gdzie torba? - Jo przełamała ciszę między nimi.
- Ma ją ten demon. Za nic w świecie nie chce jej oddać. - Wskazała na postać z tyłu. Wspomniany tylko prychnął. Jednak jakby po chwili dotarło do niego, kim są. Jak szybko tylko mógł, podbiegł do Alexandra. Najwidoczniej był tak zajęty kłótnią, że nie zwrócił uwagi, że osoba przed nim to Alex. Lub to wina ciemności. Do końca to niewiadome.
- Gdzie jest reszta? - Ciemnowłosy zapytał demona. Ten jednak spojrzał na drzwi. - Uciekli? - Istota pokiwała głową. - A... Gdzie jest ten malec? - Białka stworzenia przeniosły się na torbę. W duchu Alexander odetchnął. W jakiś sposób czuł, że te dwa demony są ze sobą blisko, a rozłąka mogłaby na nie źle wpłynąć. - Jak masz na imię? - Ciemne dłonie zakończone pazurami pochwyciły lekko opalone delikatne ręce. Następnie na zewnętrznej stronie ręki zaczął rysować litery R O N A N. - Więc masz na imię Ronan... Tylko ty nie mówisz, czy inni też? - Ronan wskazał na siebie. - Czemu nie poszedłeś z nimi? Czy to nie jest twój gatunek? - Twarz demona posmutniała. Stworzenie zrobiło odpychający ruch ręką. - Jesteś odlutkiem...tak jak my. - Alexander uśmiechnął się smutno.
Zeszklone oczy kobiety patrzyły na tę sytuację jak zaczarowane. Zielonooki wyglądem przypominał jej brata tak bardzo, że gdy spotkała go razem z fioletowowłosą kobietą na ziemi, w lesie, od razu zabrała ich do domu, myśląc, że w jakiś sposób tak naprawdę Nicolas żył. Jednak gdy siedziała przy tej dwójce, po chwili dostrzegła różnice w wyglądzie jej brata a nieznanego jej faceta. Później z torby naglę, wyskoczył ten demon i zaczęła się ta cała dziwna sytuacja.
Zielonooki odwrócił się. - Jak się tu znaleźliśmy?
- Znalazłam was w lesie, gdy szłam po grzyby. Na początku myślałam, że jesteś moim zmarłym bratem, Nicolasem. Tak bardzo mi go przypominasz. - Patrzyła na mężczyznę smutnym wzrokiem pełnym bólu. - Wzięłam was do domu. Dopiero tam dostrzegłam, że jesteś kimś innym. Później ten tu. - Wskazała na Ronana. - Wyskoczył i zaczął robić problemy! - gwałtownie ruszała rękami.
Alex westchnął. Jak zawsze wokół niego są jakieś kłótnie.
- Nazywam się Fred Murphy, a to moja żona, Anna Łukasiewicz-Murphy. - Do akcji wkroczył długonogi mężczyzna. Naprawdę długo uczył się wymowy nazwiska jego żona, ale w końcu opanował to do perfekcji. Na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech.
- Nazywam się Jolenta Kalista Raisa. To - wsazała ręką na avadookiego. Jednak huk przerwał jej w dokończeniu wypowiedzi.
Karmelowa i trochę mniejsza, biała włochata kulka skończyła na ziemi. Adar potrząsnął głową i podniósł się. Obwąchał Hadar, sprawdzając, czy nic jej nie jest i podbiegł do Alexandra. Wspomniany zaśmiał się. Czochrał te jakże urocze stworzenie. Adar w zamian zamuczał mu głośno do ucha.
- Adar! Jak mogłeś? - zielonooki złapał się za uszy, śmiejąc się.
Fioletowooka podeszła, z uśmiechem na twarzy, do Hadar. Pogłaskała ją i spojrzała na demona.
- Nie sprawiały problemów? - Zapytała. Ronan pokiwał na nie. Następnie zwróciła się do domowników. - Dziękuje za gościnę. My się już zbieramy.
- O nie nie nie! Ja kolacje zrobiłam! Zostajecie ino mi tu! - Pogroziła Jo, łyżką, a po chwili poszła do kuchni. - FRED! Pomożesz mi tu w rozkładaniu sztućców i talerzy!
Mężczyzna zaśmiał się i wszedł do pomieszczenia, w którym była jego żona.
- Lubie ją. - Powiedziała Jo. Alex i Ronan spojrzeli na nią, zielonooki z ciekawości, a demon ze zdziwieniem. Mimo wszystko pomiędzy tą dwójką były zgrzyty. - Ma charakterek. Przypomina mi mamę. - Jej uśmiech był odległy, a twarz zamyślona.
Kilka chwil później siedzieli przy stole i rozmawiali.
- To jest przepyszne! Mmmm - Jo była zachwycona polską kuchnią. Od pierwszego pieroga była już zakochana. Od tej pory to była jej ulubiona potrawa.
- Potwierdzam! Uhh zaraz mi pęknie żołądek. - Pomasował się po brzuchu Alex.
Demon pokiwał głową. Mimo że nie polubili się z Ann na początku, to jedzenie robiła wyśmienite.
- Aż strach wychodzić na zewnątrz. - Powiedział Fred, czytając gazetę. - Grindelwald robi się coraz niebezpieczniejszy.
~ Grindelwald? Przecież Dumbledore go pokonał lata temu ~ Pomyślał Alexander.
- Mogę prosić o gazetę na chwile? - Zapytał zielonooki. Po chwili miał ją już w rękach. Spojrzał na datę wydania, 03.09.1942 r. Jego wzrok skierował się na Jo. Pokazał na datę i popukał by zwrócić jej uwagę. Tak jak on, Jo była strasznie zdziwiona.
~Czyli cofnęliśmy się w czasie. ~ Pomyśleli w tym samym czasie.
- Chyba zostaniemy w tym miejscu na dłużej. Gdzie tak w ogóle jesteśmy? - Zapytała Jo.
- Dolina Godryka. Skoro zostaniecie na dłużej, to chyba powinniście się zapisać do jakiejś szkoły? - Powiedziała Anna, krojąc pieroga.
- Ja nie ale on tak. - Jo spojrzała na czarnowłosego sugestywnie. - Ann ma racje. Napisze sowę do dyrektora. Mogłabyś mi pomóc Ann? Nie bardzo orientuje się, kto jest dyrektorem. - Podrapała się po głowie zakłopotana. Najwidoczniej magii nie chciało się ułatwiać sprawy i podać Jolencie kilku informacji.
Tak jak powiedziały dwie kobiety, tak teraz Alexander razem z Jo szli korytarzami dokończyć parę formalności. Mieli wielkie szczęście, bo z naprzeciwka szedł dyrektor razem z profesorem Dumbledorem. Już po chwili znaleźli się w gabinecie.
- Jak się nazywasz chłopcze? - Spojrzał na niego znad okularów. I tutaj zaczęły się schody. Stres ogarnął całe ciało czarnowłosego.
- Em... Nicolas Murphy. - Zająknął się. Jo spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. Za to, teraz już Nicolas, zawstydził się. Kompletnie zapomniał, jakie ma imię.
- Ahh państwo Murphy. Naprawdę poczciwi ludzie. Chociaż żona Freda ma ognisty temperament. - Staruszek zaśmiał się. - Musisz być kimś z ich rodziny, bo z tego, co wiem, nie mają dzieci. - Czarnowłosy pokiwał głową. Trochę się już rozluźnił, ale nadal stres go zżerał. - Kiedy się urodziłeś? - Zielonooki przekalkulował szybko w głowie, a następnie udzielił odpowiedzi.
- Trzydziestego pierwszego lipca. - staruszek spojrzał znowu na niego spod okularów. - Tysiąc... Tysiąc dziewięćset dwadzieścia sześć. - Pomylił się o jeden, ale było już za późno.
- Opiekun? - Spojrzał na Jo.
- Ja jestem za niego odpowiedzialna. - Wypięła dumnie pierś. - Grindelwald... - Odwróciła wzrok. Może zostanie aktorką? - Dobrze pan wie, jak to jest... Jego rodzice nie żyją, a ja jestem ich przyjaciółką. Postanowiłam się nim zająć.
- Nie wygląda pani. - Staruszek patrzył na nią podejrzliwie.
-Dobry krem może zdziałać cuda. - Zadowolenie pojawiło się na jej twarzy.
- Dobrze... Witamy cię w naszej szkole Nicolasie. Będziesz na szóstym roku. Ceremonia przydziału odbędzie się na obiedzie, czyli - spojrzał na zegar. - za piętnaście minut.
Czarnowłosy stał przed drzwiami do wielkiej sali. Od kilku minut wszyscy byli na obiedzie.
- Posłuchaj Nicolas. Nikt nie może się dowiedzieć. - poprawiła mu krawat. - Pamiętaj. Jeśli będą się śmiać, pokaż im, że nie mają po co. Jeśli będą podkładać nogi, przeskocz nad nimi i spraw, że padną ci u stóp. Bądź tutaj najlepszą wersją siebie. Podejrzewam, że trafisz do Slytherinu. Oni od razu wyniuchają, że jesteś półkrwi, ale to nie oznacza, że jesteś gorszy. - Twardy wzrok Jolenty zmienił się na miękki. Przytuliła się do, wyższego już, mężczyzny. - Chcę, byś przeżył tutaj najlepsze chwile. Byś śmiał się i bawił. Byś zdobywał nową wiedzę i pokazywał, że jesteś inteligentnym młodym przystojnym mężczyzną. Nie ważne czy półkrwi lub bez grosza przy duszy. - Pogłaskała go po policzku. - Zawszę będę z ciebie dumna. Opiekuj się zwierzakami.
- Jo...czy ty odchodzisz? - Patrzył na nią smutnymi oczami.
- Widzisz, gdy byliśmy przez te parę dni u Anny. - Odwróciła wzrok. - Znalazłam trop Legend. - Uśmiechnęła się przez łzy.
- To wspaniale Jo. - Przytulił ją mocniej. - Ale będziesz pisać?
- Oczywiście głuptasie! - Poczochrała mu włosy. - Będę często wpadać i sprawdzać jak tam! - Zaśmiała się. - Tylko nie psoć dużo. - Odwróciła się. Jednak spojrzał ostatni raz na czarnowłosego. - Żartowałam! Roznieś tę budę w pył! - Pokazała mu język i zniknęła w kłębach dymu.
Nicolas zaśmiał się. To była cała jego Jo. Szalona potężna optymistyczna baba. Wziął głęboki oddech. Zabawę czas zacząć.
Wszedł do wielkiej sali. Z każdej strony otaczali go ludzie. Niscy i wysocy. Szatyni i blondyni. Nawet przewinął się gdzieś metamorfomag. Każda para oczu była skierowana na niego. A on? Szedł wyprostowany z dumną pozą. Magia tańczyła wokół niego. Świeczki świeciły mocniej. Szepty z każdej strony, jednak do niego nic nie docierało. Po za jednym... Chciałby by Jo była z niego dumna.
- NICOLAS MURPHY! - wywołał go Dumbledore.
Czarnowłosy usiadł na stołku. Warkocz podskoczył. Na jego głowie znalazła się tiara przydziału. Wszystko ucichło. Siedziała tak kilka minut, w całkowitej ciszy, co było dla niej dziwne. Moment później, wykrzyknęła jedno słowo.
- SLYTHERIN!
Na miękkich nogach Nicolas podszedł do stołu domu węża. Jo miała racje. Trafił do Slytherinu.
- Witamy w domu węża...
************
I tak oto zaczynamy akcje z rokiem 1942.
Opinia na temat rozdziału ---->
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top