13

Wrzesień

Powolnym ruchem otworzył oczy. Promienie słoneczne wpadały przez okno, ogrzewając jego twarz. Tego właśnie mu brakowało. Tych promieni, braku budzika, wstawiania o porze dnia którą samą sobie wybierze i tego poczucia domowej atmosfery. Prawda była taka, że przez cały pobyt w Hogwarcie jakoś nie mógł się przyzwyczaić. Nie czuł się ślizgonem. Nie czuł się chłodnym człowiekiem. Nie czuł tego czasu. To był pierwszy dzień od dawna gdy poczuł się dobrze. Bez stresu. Bez smutku. Bez złości. Tego było mu trzeba. Był przy swojej rodzinie. Jo postanowiła zostać, Ronan w jakiś sposób przełknął śmierć Filo, a Adar? Adar pewnie gdzieś biegał szczęśliwy nie myśląc o tym co jest wokół.

Czarnowłosy mężczyzna podszedł do okna. Otworzył je szybkim ruchem i wdychał świeże poranne powietrze. Patrzył na zieloną trawę. Tak bardzo kochał to, że miał wpływ na to jaka jest pogoda w jego torbie. Czuł spokój. Może wreszcie się wszystko ułoży? Jednak tym razem nie popełni tego samego błędu. Spojrzał na lustro w rogu pokoju. Jego ciało było w o wiele lepszym stanie niż w wakacje, między innymi przez eliksiry. Jednak to nie było to czego on chciał. Nie, on nie był taki jaki chce być. Jego forma, chociaż jej tak nazwać nie można, spadała. Nie posiadał wiedzy, która była mu potrzebna. Nie posiadał umiejętności które były mu potrzebne. Jednak to musiało się zmienić. On musiał się zmienić. Ktoś tam gdzieś w świecie czychał na życie jego rodziny. Bo szczerze wątpił, że morderca lub zabójca zostawi tą sprawę bez końca. Nicolas nie mógł do tego dopuścić.

Pokręcił głową. To ma być dobry dzień! Pomyślał i spojrzał na zegarek. Zdziwiony zamrugał. Dopiero dochodziła siódma. Sięgnął po szczotkę. Jednym z minusów posiadania długich włosów były właśnie kołtuny i przysłowiowa szopa na głowie po obudzeniu. Powoli zaczął rozczesywać włosy od końcówek by w końcu rozczesać po całej długości. Włosy były naprawdę błyszczące i miękkie, jednak musiał o nie szczególnie dbać.  Zwłaszcza, że wystarczył jeden błąd i się elektryzowały! Gdy skończył, związał je w kuzyk i udał się do łazienki. Niestety bycie mężczyzną sprawiało kłopoty w pewnym momencie. Po obudzeniu no cóż miał niespodziankę. Po załatwieniu spraw porannej toalety, ubrał się w dresy. Tak, posiadał coś takiego ale to z powodu, że musiał się ruszać, a w fraku nie będzie się przecież pocić!

Zszedł po cichu, po schodach, na dół. Jo i Ronan zapewne spali. Jednak nie wiedział co z Adarem. Ten zwierzak był nieprzewidywalny. Równie dobrze mógł zaraz wyskoczyć zza szafy z głośnym ryknięciem, łasząc się i domagając zabawy. Szkockie krowy są trochę jak psy. Lubią się bawić i jeść. Jednak bardzo kochał Adara. W jakiś sposób czuł, że to jego ostatnie dziecko i musi go pilnować jak oka w głowie.

Zielonooki poszedł do kuchni i rozejrzał się w poszukiwaniu patelni. Miał zamiar przygotować jajo-chlebki, jak to Jo nazywała. Obmoczył chleb w jajku i wrzucił na rozgrzaną patelnie, odsuwając się przy tym na bezpieczną odległość. Mimo wszystko nie chciał dostać z skwierczącej kulki. Najwidoczniej Jo zwabiona zapachem postanowiła udać się do kuchni.

- Mmm robisz jajo-chlebki? - Usiadła przy stole. - Tooo co będziemy dzisiaj robić?

- Cóż, zapewne po śniadaniu trochę potrenuje bo forma mi spadła. Później pewnie wyjde stąd i trochę poszwędam by nie mieli żadnych podejrzeń. No i zalicze bibliotekę. - Powiedział przerzucając kromki z jednej strony na drugą.

- Cóż to się stało, że nie jesteś dziś w twojej ulubionej fryzurze? - Patrzyła łakomem wzrokiem na gotowe danie. Widząc wzrok Jo, Nicolas zaśmiał się. - Może trochę polatasz? Tak dawno tego nie robiłeś.

- Ehh no nie wiem. Muszę zrobić tyle rzeczy. - Westchnął. Fioletowowłosa zgromiła go wzrokiem. - No niech będzie ale najpierw porozmawiamy. - Nałożył po dwie kromki na talerz i położył na stół. - Jest sprawa. Pewnie wiesz, że śpiewak ze mnie kiepski. Jednak co dziwne, w dniu gdy Riddle mnie oprowadzał, jakieś portrety mnie rozpoznały. Myślały, że jestem bratem Anny. Nazwali go ,,słowikiem”. Naprawę pięknie śpiewał. Gdy kazali mi udowadnić śpiewem, że ja to nie on, poczułem coś dziwnego. Znałem słowa chociaż nigdy ich nie słyszałem. Lepiej! Śpiewałem zupełnie inaczej. Masz może pomysł o co chodzi?

- Może reinkarnacja? - Zapytała. - Skoro jesteście tak do siebie podobni? W dodatku ta akcja z śpiewem. - Ugryzła chleb.

Czarnowłosy zamyślił się. W tym świecie wszystko jest możliwe. Wten do głowy przyszła mu pewna myśl.

- Czy dałoby się rozdzielić taką osobę? - Spojrzała na niego z niezrozumieniem na twarzy. - No wiesz. Rozdzielić osobę z przeszłości od tej drugiej?

- Oczywiście, że nie! To tak jakby nie wiem... Obedrzeć ze skóry! - Zadławiła się i zaczęła kasłać. Nicolas szybko klepnął ją kilka razy po plecach. Po chwili wszystko już było dobrze. - Eh zmieńmy temat.

- No dobrze, powiesz kto znowu zmienił cię w książkę? - Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. - Mowiłaś, że będziesz bezpieczna. - Powiedział z wyrzutem.

- To sobie temat wybrałeś. - Westchnęła. - Rafael. Rafael pieprzony Grey. - Zielonooki zmarszczył brwi. Nie znał tego gościa. - Ten knypek co mnie zdradził... Okazał się popapranym czarnoksiężnikiem. To nie wszystko! Jest Legendą! Żesz przeżył tyle lat skurczybyk. Uh wada Legend. Jeśli któraś postanowi przejąć ten świat to żyje praktycznie wiecznie dopóki nie zwiąże się ich. Tyle dobrego, że istnieją pieczęcie na takich dupków. - Ze złości zaciskała pięści. Nicolas spojrzał na nią z szokiem wymalowanym na twarzy.

- Czy to on ich zabił? - Spuścił wzrok.

- Oczywiście, że nie! On no cóż z tego co mi wiadomo ma na razie inne plany niż zabijanie zwierząt. To musiał być ktoś inny. Ktoś kto ma problem do ciebie. - Patrzyła poważnie w oczy czarnowłosego. - Podejrzewam kogoś powiązanego z światem mugoli. Czystokrwiści i osoby półkrwi, wychowane w świecie czarodziejów, preferują czary i eliksiry niż sztylety i kulka w łeb.

Nicolas zamyślił się głęboko patrząc przez okno. Na pastwisku biegał Adar raz po raz jedząc trawę. Ślizgon patrząc na byka czuł się jak ojciec który patrzy na bawiące się dziecko. Otrząsnał się. To ma być dobry dzień! - Dobra Jo. Ide na trening, miłego dnia! - Powiedział wychodząc z kuchni.

Tak jak mówił,  forma mu spadła i musiał ją poprawić. Po treningu był nieźle spocony i ubrudzony. Oczywiście wysmarować jego twarz w ziemi pomógł Adar. Szybko przebrał się i postanowił w końcu wyjść z jego torby. Mimo wszystko nie mógł pozwolić na jakieś podejrzenia ze strony Roddle'a. Jeszcze by brakowało żeby ten dupek się wtrącał. Przejrzał się w lustrze. Bez ponurej miny i chęci mordu w oczach nie wyglądał tak źle. Uśmiechnął się, czas iść.

Po chwili znalazł się w pokoju życzeń. Założył torbę na ramię i wyszedł z pomieszczenia. Idąc żwawym krokiem, nucił jakąś melodię. Raczej nie spodziewał się spotkać kogoś o tej godzinie. Udał się zatem do biblioteki. Tam ruszył do działu z zaklęciami. Wiadomo, że w Hogwarcie nie znajdzie dużo na temat zaklęć związanych z szpiegowaniem ale może znajdzie coś na temat ochrony domu. Stanął i pokręcił głową. Byle zaklęcie tu nie zadziała. Runy, to było to.

Minęły dwie godziny. Dwie godziny i jedyne co znalazł to jak stworzyć zabawkę z poduszki! Ze zdenerwowaniem zatrzasnął książkę. Najwidoczniej musi sięgnąć do własnej kieszeni i kupić to czego potrzebuje. Z nową motywacją wyszedł z biblioteki. Przecież musi jakoś zarobić pieniądze! Wiedział, że eliksiry idą za niezłą sumke jednak to nie było to. Przecież on nie umie zrobić żadnego eliksiru dobrze a co dopiero idealnie. Wtedy do jego głowy przyszła myśl. Galeonów nie można podwoić zaklęciem. Jednak mugolskie pieniądze już tak! Wystarczy, że wziąłby jakiś banknot o wysokim nominale i oddał. Wtedy dwoiłby i troił je by wymienić na galeony. Aż dziwne, że inni na to nie wpadli, a może jednak? Wtedy nagle na kogoś wpadł. Oczywiście z jego szczęściem trafił na gang Riddle'a. No, czas zacząć przedstawienie.

- Gdzie to się wybierasz panie Murphy. Czyżbyś mnie unikał? - Zapytał Riddle. Cóż to po części prawda. Przez całą sobotę unikał gangu śmierciojadów jak tylko mógł. - Nie zapomnij o wtorkowym spotkaniu.

- Ohh szanowny panie prefekcie. - Powiedział sarkastycznie. Po chwili na jego twarzy zagościł uśmiech. - Gdzież bym śmiał pana unikać. Niech mi jednak pan wybaczy ale śpiesze się. - Popatrzył na ślizgona z góry i odwrócił się. Szczęście mu dziś naprawdę dopisuje ponieważ znowu na kogoś wpadł. Jedyne co zajerestrował to cichy dźwięk. Leżała przed nim piękna dziewczyna z oczami wielkimi jak u sarny. Widać było, że się go bała. Ukląkł i podniósł kwiat który wypadł z jej włosów. Po chwili odłożył roślinę tam gdzie była. - Strasznie cię przepraszam panienko. Jestem straszną fajtłapą. - Powiedział miękko z uśmiechem. Wstał i wyciągnął w jej kierunku dłoń. Brązowowłosa dziewczyna patrzyła na niego jak oczarowana, a następnie położyła swoją na jego. Podciągnęła się i spłonęła rumieńcem.

- Nic się nie stało. - Powiedziała nieśmiało. - Jestem Emily. - Wyciągnęła do niego dłoń. Czarnowłosy ujął ją i ucałował. Koleżanki brązowowłosej zaczeła chichotać i szczebiotać.

- Nicolas. - Powiedział szarmandzko. - Czy w ramach przeprosin panienka Emily uda się ze mną w sobotę do trzech mioteł na piwo kremowe? - Puścił jej oczko.

- Oczywiście. - Zachichotała.

- Cudownie. Więc widzimy się w sobotę. - Znów ucałował jej dłoń i odszedł.

Emily zadawała sobie jedno pytanie. Czy święta bożego narodzenia w tym roku są szybciej?

Tom za to zadawał sobie nieco inne pytanie. Dlaczego tak irytujące stworzenie jeszcze żyje? I czemu musi mieć jeszcze bardziej irytujące koleżaneczki? Cały jego dobry humor prysł w ciągu kilku sekund. Nie wiedział czemu ale jakoś nie podobało mu się to wyjście Nicolasa z tą całą ,,Emily”.

Za zakrętem Nicolas spotkał Jo opierającą się o filar.

- No no. Nie spodziewałam się po tobie takich flirtów. Myślałam, że dziewczyny cię nie pociągają. - Uniosła brew do góry.

- Bo nie pociągają. Faceci zresztą też...chyba. - Odwrócił wzrok. - Nie do końca wiem co we mnie wstąpiło. - Westchnął. - Dobra Jo, chowaj się pod pelerynę. Bo cie jeszcze ktoś zobaczy.

- Coś ty znowu wymyśliła co? Znowu mieszasz? - Zapytał demon, stojąc z założonymi rękami.

- Ohh daj spokój. Ten rozdział naprawdę płynnie mi się pisało. Jakoś samo...

- Tak tak. Koniec gadki szmatki, bo jeszcze czytelników zanudzisz.
*************************

Ludzie! Skąd te 5 tyś wyświetleń 0-0? Jestem w szoku! Szok to za mało powiedziane.

Komentarz z oceną rozdziału ---------->




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top