żuraw pierwszy
To jeden z najładniejszych zachodów słońca od dość długiego czasu. Zachodzi wbrew pozorom szybko, lecz krwawa czerwień zmieszana z płomiennym pomarańczem maluje leniwie liczne szyby wieżowców Seulu. Jest w tym widoku coś złowrogiego, mimo, że przecież ładny zachód słońca oznaczał najczęściej pogodny dzień następny. Tak przynajmniej głosi ludowa mądrość pokoleń. Dongwoo odwraca więc wzrok od mijanych wieżowców i zbiega schodkami z przejścia przewieszonego nad ruchliwą czteropasmową ulicą, w dół, na dużo spokojniejsze bulwary nad rzeką Han. Ogarnia go spokój, niemalże od razu. Spogląda na szeroko rozlane wody rzeki i konstatuje bezwiednie, że czerwień słońca odbija się także w leniwych falach. Tu jednak jest przytłumiona przez ciemną toń i kojarzy mu się to z uwięzionymi iskierkami.
Odruchowo odgarnia grzywkę wpadającą mu jak zwykle do oczu i poprawia ciężką torbę treningową spadającą mu z ramienia. Bolą go mięśnie i jest nieludzko zmęczony, w końcu treningi tuż przed comebackiem nie należą do najłatwiejszych. Szczególnie gdy ma się jako lidera urodzonego pracoholika. Uśmiecha się bezwiednie, wspominając komentarze kolegów, mamroczących pod nosem coś w rodzaju, że Sunggyu hyung kiedyś ich niewątpliwie zajedzie i na comebacku wystąpią ich trupy. Oczywiście jednak to akurat stwierdzenie hyung usłyszał, bo przecież komentarze Woohyuna nie należały do najcichszych. Takim to sposobem musieli wszyscy zostać dodatkowe pół godziny w siłowni.
Torba znowu zjechała mu z obolałego ramienia i Dongwoo syczy cicho z bólu. Wybudza go to jednak z na wpół sennego transu i orientuje się, że zatopiony w myślach przystanął na brzegu rzeki, bezmyślnie wpatrując się w jej fale. Potrząsa głową i ma już ruszyć dalej, na najbliższy przystanek metra, żeby dojechać do rodzinnej restauracji, ale jego wzrok przykuwa coś białego, płynącego z biegiem rzeki. Kusi go, by to coś zobaczyć, ale nasyp jest zbyt wysoki. Dalej majaczy zaś barierka, więc zaintrygowany truchta w przeciwnym do zwykłego kierunku, śledząc biały przedmiot. Nie umie powiedzieć, dlaczego nieznany mu przedmiot tak przykuł jego uwagę, lecz dociera za nim z powrotem do mostu z którego zszedł jakieś dziesięć minut temu. Ostrożnie podchodzi bliżej pierwszego przęsła mostu i wytęża wzrok. Biały przedmiot zaczyna przemakać, a Dongwoo kojarzy to sobie z papierem. Wychyla się dalej, aby zobaczyć, czy rzeka nie znosi tego bliżej brzegu i wtedy dostrzega następny papier wpadający do wody z wysokości mostu. Ten jest wyraźnie biały i jakoś poskładany w specyficzny kształt. Coś mu to mówi.
Natychmiast podnosi głowę w stronę rzęsiście oświetlonej konstrukcji przerzuconej nad rzeką. Dostrzega ruch na środku mostu i marszczy brwi. Gdy odróżnia wreszcie ludzką sylwetkę wychylającą się nad barierką, zapomina o kartkach płynących w wodzie, zupełnie jak mini stateczki, o tym, że miał wrócić do restauracji i pomóc przenieść nową dostawę ryżu do kuchni, o własnym zmęczeniu. Pokonuje wszystkie stopnie po kilka, przekonany, że właśnie widzi to, czego nie chciał nigdy zobaczyć. Gdy zasapany dociera na górę, figura na moście wciąż zerka za barierkę, lecz wygląda to dużo niewinniej niż wcześniej.
Jednocześnie uzmysławia sobie, że to, co widział w rzece, musiało być zrzucone przez tą osobę. Przewiesza torbę przez ramię, mając nadzieję, że będzie stabilniejsza niż wcześniej, oddycha głęboko i rusza prosto na środek mostu. W miarę uspokajania się walącego serca do jego uszu dociera coraz wyraźniej dźwięk jego własnych, kroków na asfalcie, tak głośnych w otaczającej go miękkiej ciszy nocy. Właściwie otaczającej ich oboje, myśli, utkwiwszy wzrok w szczupłej, jak teraz widzi, figurce dziewczyny okutanej w grubą bluzę i szalik. Zwalnia, docierając już bliżej niej. Choć początkowo myślał, by zażądać głośno, aby odsunęła się od barierki, porzuca ten zamiar na rzecz stanięcia blisko niej. Nie wygląda jak potencjalny samobójca, choć wcześniej był tego niemal pewien. Opiera się lekko na zimnej, mokrej od wieczornej rosy barierce i zerka w bok.
- Rzeka Han zawsze wygląda tak samo. - rzuca, choć sam sekundę później wątpi w swoje słowa. Dziewczyna podnosi twarz i spogląda na niego zaskoczona. Spod kaptura wychyla się ciemnobrązowa, równo uciętą grzywka.
- To nieprawda. - Odpowiada mu z pełnym przekonaniem i zwraca wzrok z powrotem na ciemne już o tej porze fale. Dongwoo przymyka oczy i zaciąga się słonawym smakiem bryzy. Nie musi ich nawet otwierać, by wiedzieć, co rozpościera się przed nim. Nocna panorama Seulu, wspinającego się w górę z lewej strony, z majaczącym najwyżej światełkiem Namsan Tower, po drugiej stronie jest ta niższa, spokojniejsza część miasta. Gdzieś w tle ruch uliczny zagłusza szum rzeki. Gdzieś dalej, jakieś pięć stacji stąd, jest jego dom. Czuje nagłe ukłucie wyrzutów sumienia. - Nie sądziłam, że on aż tak daleko dopłynie. - ciszę przerywa znowu jej głos. Dongwoo przez chwilę nie wie, o czym ta dziwna dziewczyna mówi, gdy jednak spogląda tam, gdzie jego towarzyszka wskazuje dłonią, rozwiązanie zagadki wydaje się oczywiste.
- Origami? - uśmiecha się, sam tym razem patrząc ponad barierką na fale, które już zabrały obie kompozycje wraz z nurtem.
- Tak! - kiwa głową, aż grzywka opada jej na oczy i odgarnia je dobrze znanym mu, zniecierpliwionym ruchem, po czym sięga do kieszeni oversize'owej bluzy i coś mu podaje. Bierze więc w ręce małego, lecz zgrabnego żurawia i ogląda go uważnie. Jest zrobiony z połyskującego, twardszego papieru, prawie jak z kartonu. To dlatego się nie topił od razu, myśli odruchowo. Na plecach ptaka, między skrzydłami widnieje wykaligrafowany znak. Dongwoo patrzy dłuższą chwilę na wąskie pociągnięcia czarnych kresek z tuszu, po czym przenosi wzrok na swoją rozmówczynię.
- To chiński znak na szczęście - odpowiada szybko na ewidentne, niezadane pytanie w jego oczach.
- Czy to jest twoje życzenie?
- Moje... i nie moje - odpowiada ona, patrząc na żurawia. - Puszczam je do rzeki, choć nie wiem czy to coś da.
Dongwoo myśli chwilę, po czym oddaje jej papierowego ptaka.
- Jeśli czegoś mocno pragniesz to się to spełni. Choć niekoniecznie dokładnie tak, jak tego chcesz - uzupełnia myśl po chwili. - Tam na górze widzą nas i nasze myśli doskonale.
Oboje unoszą wzrok na wyjątkowo dobrze widoczne tej nocy gwiazdy. Odcinają się one migotliwym blaskiem na niemal czarnym niebie, ponad wieżowcami Seulu. Dongwoo patrzy potem uważnie na swoja towarzyszkę. Wyczuwa w niej jakiś wewnętrzny konflikt. Widzi podkrążone oczy i bladą cerę.
- Twoje szczęście zależy tylko od Ciebie - zaczyna wolno, niepewny jej reakcji. Bo też tak naprawdę nie wie co powiedzieć, bo nie zna jej historii. Czuje jednak potrzebę by ją pocieszyć. Z jakiegoś powodu musiał ją spotkać, a Dongwoo mocno wierzy w przypadki i inne zrządzenia losu. - Inni nie powinni mieć na nie wpływu, choć tak im się wydaje. Ani też sytuacja - kończy kulawo, wspominając też swoje przejścia życiowe.
Dziewczyna milczy, choć widać, że intensywnie analizuje usłyszane przed chwilą słowa. Dongwoo oddycha głęboko, ostre już nocne powietrze wypełnia mu płuca. Lubi to uczucie, czuje wtedy, że żyje, choć zapewne z dwa dni później się przeziębi i nakrzyczy na niego nie tylko mama, ale i Sunggyu hyung.
- Dziękuję ci za te słowa -odzywa się w końcu dziewczyna - chciałabym żeby to było prawdą - zawiesza głos i patrzy na niego z cieniem zainteresowania - Jak się nazywasz?
Raper Infinite milczy dokładnie trzy sekundy. Waha się, lecz uczciwość zwycięża, poza tym dziewczyna nie wygląda na fankę, w przeciwnym razie już by to wiedział.
- Dongwoo - mówi po prostu i chce ją w zamian spytać o jej własne imię, lecz w tym samym momencie spokój burzy ostry dźwięk przychodzącego połączenia.
Krzywi się bezwiednie i skłoniwszy się przepraszająco odbiera coraz głośniej dzwoniący telefon.
Brunetka lekko się uśmiecha, a Dongwoo usiłuje zrozumieć przekaz monologu matki. Po pięciu minutach w końcu może dojść do głosu i ze skruszoną miną obiecuje przybyć już zaraz na miejsce. Rozłącza się i odwraca by zadać niezadane pytanie, lecz jego nocnej rozmówczyni już nie ma. W panice rozgląda się dookoła, pierwotne obawy zalewają go ze zdwojoną siłą, gdyż zdążył już troszkę poznać tą dziwną istotę. Lecz na moście nie ma nikogo, a jednostajny rytm fal wciąż jest nie wzburzony. Dopiero po chwili dostrzega sylwetkę w za dużej bluzie, w oddali, na bulwarze po drugiej stronie rzeki.
Chce zrobić krok, pójść za nią, lub choć zawołać, by życzyć dobrej nocy, lecz uświadamia sobie, że to bez sensu. Wyczuwa też coś chropawego pod czubkiem buta.
U jego stóp leży żuraw origami.
________________
Powiedzmy, że to jest początek czegoś niedługiego.
Zobaczymy, jak to się dalej potoczy, zarówno pisanie jak i losy bohaterów ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top