Zaginiony

/*
Hej. Dziękuję bardzo wszystkim za każdy głos oddany na moje opowiadanie i każdy komentarz. Dzięki wam opowiadanie zdobywa coraz więcej czytelników, a jego pozycję w rankingach rosną.
Aktualnie opowiadanie zajmuje 105 pozycje z 7,61 tyś w rankingu "akcja". To najobszerniejszy ranking, w jakim opowiadanie bierze udział i rekordowe jak dotąd miejsce, a to oznacza jak bardzo podoba wam się i jak wielu ma czytelników. Ten fakt bardzo mnie cieszy. Dziękuję wszystkim czytelnikom i pozdrawiam każdego z was 😊 Dla mnie jesteście mega motywatorem do dalszego pisania. 😊 Miłego czytania kolejnego rozdziału 😉
*/

- Chyba sobie żartujesz?! - Wzburzyłam się w skutek tego, co niedawno usłyszałam. Podniosłam na niego głos i nie zamierzałam odpuścić. Chciałam pokazać mu moje niezadowolenie i wściekłość na niego. Jak on mógł?

- Sara, to tylko tydzień. - Próbował mnie uspokoić, ale jego słowa osiągnęły zupełnie odwrotny efekt.

- Tylko tydzień?! Ryan, dzisiaj miałeś skończyć służbę i czekać na wylot do domu! Tylko tydzień?! Będziesz teraz tak w nieskończoność przedłużał ten kontrakt?!

- Nie. Formalnie Tony powinien służyć do 1 kwietnia, więc...

- Ale ty miałeś skończyć wcześniej! Dokładnie dzisiaj!! - Przerwałam mu, nie chciałam słuchać jego tłumaczeń.

- I tak bym siedział i czekał na samolot.

- Ale byłbyś bezpieczny! I nie martwiłabym się tak o ciebie!

- Poprosili mnie o zostanie tydzień dłużej...

- A ty się tak po prostu zgodziłeś! - Wykrzyczałam.

- Tak, bo ostatni lot z kolejną zmianą z jakiegoś powodu wypadł, żołnierze nie dotarli i nie ma kto zastąpić naszego oddziału. I tak bym nie wyleciał w najbliższym czasie, bo nie ma samolotu. Więc wolę służyć, niż siedzieć na dupie. - Tłumaczył, nie zważając na moją wzbierającą wściekłość. Miałam dość czekania na niego w niepewności przez ten miesiąc, a on tak po prostu zgodził się zostać dłużej. Moje oczy wypełniły się łzami i poczułam totalną bezradność.

- Jasne. Rób sobie co chcesz. - Odpuściłam totalnie i postanowiłam jak najszybciej się rozłączyć, żeby nie pokazywać mu swoich łez.

- Sara... - Chciał coś powiedzieć, zapewne jakiś kolejny argument na swoją obronę, ale ja już dłużej nie chciałam tego słuchać. Przerwałam mu po raz kolejny i chciałam zakończyć tą bezsensowną rozmowę. I tak nie brał pod uwagę tego, co mówiłam.

- Muszę już kończyć. Jestem w pracy, muszę wracać do pacjentów. Odezwij się jak wrócisz. - na ostatnim słowie gardło mi się ścisnęło i pierwsza łza spłynęła po moim policzku.

- Sara proszę cię... - Nie słyszałam nic więcej, co mówił bo się rozłączyłam. Byłam na niego wściekła i to była nasza pierwsza sprzeczka. Ale oczywiście on sobie nic z tego nie zrobił. Nie konsultując się ze mną, po prostu podjął decyzję, sam, jakby zupełnie nic nas nie łączyło. A może z jego perspektywy nic nas nie łączy?

Byłam wykończona. Ostatni miesiąc bardzo nadwyrężył moją psychikę, a zwłaszcza tygodnie kiedy nie miałam kontaktu z Ryanem, bo on był na służbie w miejskim szpitalu. W wiadomościach co chwila słychać było o jakimś ataku na nasze wojska, czy to na patrol, bazę czy na oddział gdzieś w miasteczku, a ja tylko się modliłam, żeby go nigdzie blisko tego zdarzenia nie było, żeby tylko wrócił do mnie cały. Z niecierpliwością wyczekiwałam aż nadejdzie dzień, w którym wróci do bazy i napisze mi że jest cały. Często nie mogłam przez to spać, w pracy też nie łatwo było się skupić. A on tak po prostu dzwoni i melduje mi, że zostaje tydzień dłużej, bo nie ma kto go zastąpić. Ekstra po prostu...

Jakoś ten tydzień przeżyłam. Nie było łatwo, ale jakoś dałam radę. Przemęczyłam się te siedem dni, z nadzieją, że to już ostatnie i niedługo będzie koniec. Do pracy szłam z przekonaniem, że Ryan niedługo się do mnie odezwie i przekaże mi dobrą wiadomość, że jest już w bazie i nic więcej mu nie grozi, że czeka na lot powrotny do kraju i niedługo się zobaczymy. Dzisiaj był ten dzień. Dzień, w którym jego kontrakt powinien się zakończyć, chyba że znów go przedłuży, ale tego nawet nie brałam pod uwagę, nie chcąc się denerwować. Z niecierpliwością czekałam cały dzień na wiadomość od niego, co chwila z nadzieją zerkałam na telefon, ale ciągle nic. Musiałam żyć dalej i iść do pracy, a czekanie zrzucić na drugi plan.

Nie dając nic po sobie poznać weszłam do szatni dla personelu i przebrałam się w swój granatowy strój medyczny. Złapałam stetoskop i plakietkę z nazwiskiem i popędziłam do pokoju lekarskiego. Tam miałam przejąć obowiązki od aktualnie pełniących dyżur lekarzy. Dzisiaj to Amy była na rannej zmianie i to ją miałam zastąpić. Przekazała mi wszystko, co powinnam wiedzieć i po chwili wychodziłam już z gabinetu lekarskiego, z zamiarem rozpoczęcia swojej zmiany, kiedy nagle Amy mnie zatrzymała.

- Sara...

Jej ton głosu mnie przeraził. Dosłownie. Był śmiertelnie poważny, zmartwiony, zakłopotany i sama jeszcze nie wiem jaki. Nigdy jej takiej nie słyszałam. Pomimo, że wypowiedziała jedno słowo - moje imię - sprawiła, że stanęłam jak wryta i ze strachem w oczach odwróciłam się w jej stronę. Stała nieruchomo, a jej wzrok skierowany był na telewizor. Podążyłam za nim i kiedy zobaczyłam pierwszy obraz z aktualnie przekazywanych wiadomości, oblał mnie zimny pot. Nie musiałam słyszeć co mówią, żeby poskładać wszystko w całość.

"Kolejny atak rebeliantów. Po szpitalu zostały same gruzy. Dwa oddziały zaginione" - Przeczytałam nagłówek i nogi się pode mną ugięły.

Nie musiałam już nic więcej słyszeć. Wszystko wiedziałam. Ryan... Ryan tam był... Dzisiaj miał stamtąd wrócić... I miał wrócić do domu... Do mnie... Ogarnęła mnie panika, jeszcze większa niż ostatnio, jak Ryan mówił mi o tygodniowych służbach na terenie wroga. Strasznie ciężko mi się oddychało, jakby moją klatkę piersiową przycisnął jakiś głaz.

- Sara? - Amy podbiegła do mnie i mnie podtrzymała. Chyba gdyby nie to, to bym upadła na ziemię. - Wszystko w porządku? - Martwiła się. - Jesteś strasznie blada. Chodź usiąść.

Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Nie było w porządku. Właśnie miałam wrażenie, że się duszę, a moje nogi nie mają siły utrzymać ciężaru mojego ciała. Myślałam, że za chwilę zemdleję.

- Sara, spokojnie. Oddychaj. - Przyjaciółka uspokajała mnie i jednocześnie prowadziła do kanapy, żeby mnie na niej posadzić.

Jeszcze nigdy nie byłam taka roztrzęsiona, czułam jak wszystko wewnątrz mnie drga z emocji, ze strachu i przerażenia, że go straciłam.

- Może wrócił. - Amy cały czas do mnie mówiła, ale jakby jej słowa do mnie nie docierały. - Miał przecież dzisiaj wrócić. Może zdążył wrócić zanim to się stało... - Amy nadal próbowała przywrócić moją świadomość i chyba jej się udało, bo wychwyciłam kilka słów z jej wypowiedzi i nagle zapalił się płomyk nadziei. A może zdążył wrócić? Może zdążył zdać wartę przed atakiem i wrócić do bazy? Pytania i myśli mnożyły mi się w głowie. Nie wiedziałam co mam robić. Najchętniej pobiegłabym do taty, żeby zdobyć jakieś informacje na ten temat, ale nie mogłam. Przecież dopiero co zaczęłam swoją zmianę. Już nieco żywszym wzrokiem spojrzałam na Amy, której wyraźnie ulżyło, a potem ze zdenerwowaniem na drzwi i znów na nią. Nie wiedziałam co powiedzieć, ani co mam zrobić. Nagle z totalnej pustki w głowie zaczęło mi się rodzić milion pomysłów, jak mogłabym wyjść z tej sytuacji.

- Biegnij dowiedzieć się co z nim. - Amy przerwała moje rozmyślanie, totalnie mnie zaskakując.

- Ale przecież dopiero zaczęłam. - Mimo, że bardzo pragnęłam to zrobić, protestowałam.

- Zastąpię Cię.

- Dopiero skończyłaś swoją zmianę. I tak zostałaś dwie godziny dłużej niż powinnaś.

- Zostanę kolejne dwie, znajdę zastępstwo za Ciebie i wrócę do domu, a ty biegnij czegoś się dowiedzieć. I tak nie nadajesz się do pracy w takim stanie. Wszyscy zrozumieją. - Stałam zdębiała, nadal nie wiedząc co robić.

- No dalej! Rusz się! Wszystkim się zajmę. - Amy mnie popędzała.

- Jesteś pewna? - Wolałam się dziesięć razy upewnić, wiem głupia byłam, ale nie chciałam aż tak obciążać Amy.

- Gdyby chodziło o Isaac'a, zrobiłabyś to samo dla mnie. Biegnij już!

Nie, gdyby chodziło o niego, nie zrobiłbym tego samego. Nie lubiłam go, z każdym spotkaniem coraz bardziej. Ale mniejsza o niego. Tak, biorąc pod uwagę to, że gdyby Amy znalazła się w takiej sytuacji jak ja, to bez względu na wszystko zrobiłbym dla niej dokładnie to samo. Z prędkością światła wstałam na baczność, uściskałam ją mocno i chwilę później pędziłam już do domu moich rodziców. Nawet się nie przebierałam. Złapałam tylko torebkę z dokumentami i kurtkę i tak jak stałam, czyli w stroju lekarskim wyszłam ze szpitala.

Siedziałam zniecierpliwiona na fotelu w gabinecie mojego taty, w domu rodziców. Czekałam aż tata dowie się czegokolwiek dla mnie. Podkuliłam nogi i objęłam je ramionami. Łzy mimowolnie spływały mi po policzkach, a ja wpatrywałam się z nadzieją w mojego tatę siedzącego za biurkiem i wykonującego telefon za telefonem, w poszukiwaniu informacji. Z każdym kolejnym wykręcanym numerem, moja nadzieja była coraz mniejsza, a łzy większe. Nie wiem ile to trwało, ale po jakimś czasie tata w końcu odłożył słuchawkę i więcej jej nie podniósł, uznałam, że wyczerpał już możliwości. Spojrzał na mnie, wzrokiem, z którego nic nie dało się wyczytać. Moja nadzieja nieco urosła, ale tylko na chwilę.

- Zaginęły dwa oddziały. - Po chwili wpatrywania się we mnie, tata w końcu zabrał głos. Mówił powoli i jakby chciał odłożyć coś w czasie - Były w szpitalu w momencie ataku. Nie mają z nimi kontaktu. Nie mogą też wysłać oddziałów na miejsce, bo znaczne siły rebeliantów to uniemożliwiają. - Z niecierpliwością czekałam aż dojdzie do konkretów, nie chciałam go popędzać, ale w podświadomości wiedziałam do czego dąży i dlaczego tą najważniejszą informację odkłada na koniec. Przyznam, że moja nadzieja malała z każdym jego słowem. Bałam się coraz bardziej, że to stwierdzenie padnie z jego ust, że usłyszę to i nie dam rady tego znieść. - Całe miasto jest pod panowaniem rebeliantów. Takich sił dotąd nie mieli. - Mówił wszystko, tylko nie to, na co czekałam. Nie wytrzymałam dłużej tej niepewności.

- Tato... proszę cię... - wyjąkałam przez ściśnięte gardło. Wiedział o co mi chodzi.

- Oddział Ryana był na miejscu w chwili ataku. Jest jednym z zaginionych... - To był moment, w którym zalałam się łzami, a szlochy wzięły górę. Tata podszedł do mnie i mnie przytulił. Mama też po chwili znalazła się w pomieszczeniu, chyba słysząc moją rozpacz.

- Nie... To niemożliwe... Miał dzisiaj skończyć... - Wydusiłam z siebie pomiędzy szlochami. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie zdążyłam go w pełni dostać, a już go straciłam. Nie byłam już w stanie wydusić z siebie nic więcej, niż jęki rozpaczliwego płaczu.

Dłonie mi się trzęsły, cała się trzęsłam, nie potrafiłam opanować swojej rozpaczy. Czułam, że rozpadam się od środka na miliony kawałeczków. Ogarnęła mnie totalna bezsilność. Ostatni płomyk nadziei zgasł. A ja nie miałam siły nawet głowy trzymać w górze.

Nie wiem nawet jak i kiedy znalazłam się w swoim pokoju w domu rodziców. Nie wiem, kiedy odpłynęłam w objęcia morfeusza. Chciałabym już zawsze w nich pozostać, ale niestety się obudziłam. Nie wiem nawet po jakim czasie. Ale od razu tego żałowałam, bo ból po stracie Ryana wrócił, a moje oczy od razu się załzawiły. Do tego doszły wyrzuty sumienia, że ostatnia nasza rozmowa była kłótnią, że tak ją zakończyłam. Mogłam lepiej wykorzystać ten czas. Może mogłam na spokojnie z nim porozmawiać i przekonać go do zrezygnowania ze służby. Może wtedy by nie pojechał na kolejna wartę w szpitalu. Nakryłam się poduszką, chcąc stłumić te wszystkie emocje. Chciałam zniknąć, przestać czuć cokolwiek. Ale się nie dało. Oczywiście ogarnęła mnie kolejna rozpacz. Brakowało mi go, chciałaby, żeby przytulił mnie tak, jak po odejściu Lilly. Żeby sprawił, że poczuje się lepiej, bezpieczniej. Nie wiem czemu, ale przy nim wszystko wydawał o się takie łatwe, problemy odchodziły na drugi plan, tak po prostu znikały, człowiek się uspokajał i czuł się bezpiecznie. Chciałabym poczuć teraz jego ciepło, miłość i troskę, jaką mnie otaczał. Wypłakałam się w poduszkę i znów nie wiadomo kiedy usnęłam. Scenariusz powtarzał się kilkakrotnie. Po każdym przebudzeniu emocje i rozpacz powracały i ogarniały cały mój umysł i ciało.

- Sara? - Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i wołający mnie zatroskany głos mojego taty. Usiadł koło mnie na łóżku i delikatnie zaczął zdejmować poduszkę z mojej głowy. - Kochanie, wiem że to boli. Ale nie możesz się załamywać.

Spojrzałam na niego wzrokiem przepełnionym bólem i złością.

- Gdyby nie został dłużej...

- Wiem kochanie. Ale nie możesz teraz tak do tego podchodzić.

- A jak mam podchodzić?

- Jeszcze nie uznano go za zmarłego, a za zaginionego. Jest jeszcze nadzieja.

- Niewielka. - Absolutnie w to nie wierzyłam.

- Ale jest, więc nie powinnaś się załamywać. Powinnaś wstać i funkcjonować dalej. Czekać na konkretną informację, ale funkcjonować.

- Nie potrafię.

- Potrafisz. Tylko uwierz w to, że jeszcze jakaś nadzieja jest. Wstań, nie możesz tylko leżeć i się dołować. Jesteś silną dziewczynką. Moją dziewczynką. Dasz radę.

- I co mam niby robić?

- Wróć do pracy. Zajmiesz czymś głowę i nie będziesz całymi dniami o tym rozmyślać i się zadręczać. Kontakty towarzyskie też pomogą ci się nieco zdystansować od tej sprawy. A jeśli chodzi o Ryana, nie pozostaje ci nic innego, jak czekać na konkretną informację, jakakolwiek by nie była.

- A jak on już nie wróci?

- Nic na to już nie poradzisz. Ale jest szansa, że wróci, więc nie możesz już popaść w rozpacz. Poczekaj na konkrety. Obiecuję, że będę cię informował na bieżąco.

Trochę to trwało zanim zdołałam się ogarnąć i wrócić do pracy, tak jak radził mi tata, ale ostatecznie posłuchałam go i po dwóch dniach wróciłam do pracy. Rzeczywiście było mi lepiej, jak zajęłam umysł pracą, zamiast zamartwianiem się i wylewaniem łez. Myślałam ciągle o tym i skrupulatnie pilnowałam telefonu, wyczekując jakiejś informacji od taty, ale nie popadałam w depresję, co było dobre. Choć sama nie wiem skąd się we mnie wzięła taka siła, żeby temu podołać. Amy też starała się mnie wspierać. Od mojego powrotu do pracy zmieniła sobie grafik, żeby być w szpitalu w tym samym czasie co ja. Chciała ciągle mieć mnie na oku, za co byłam jej wdzięczna.

Pięć dni od zaginięcia Ryana, nadal nie miałam żadnej informacji o nim. Nic. Kompletne zero. Nikt nic nie wiedział. To było dołujące, ale starałam się nie myśleć o tym, tylko cierpliwie czekać, tak jak radził tata. Zdawało się to trochę działać. Pytanie tylko na jak długo starczy mi sił i wytrwałości. Niestety to się przekładało też na to, że więcej pracowałam. Dużo więcej. Praktycznie nie chciałam wracać do domu. Nie miałam po co. Nie chciałam zagłębić się w otchłań mojej rozpaczy. Wolałam pracować.

W każdym razie pięć dni od zaginięcia Ryana, będąc na popołudniowym dyżurze, przybiegła do mnie Amy. Była mega podekscytowana i niemalże skacząc z tej euforii, z wielkim bananem na twarzy zaczęła mówić do mnie, niemalże piszcząc z tej ekscytacji:

- Sara! Nie mówiłaś, że upolowałaś takie ciacho! - Nie miałam pojęcia o co jej chodzi.

- O czym ty mówisz? - W przeciwieństwie do niej nie tryskałam radością.

- O tym twoim żołnierzu! Nie myślałam, że jest aż tak seksowny. Normalnie lepszy od mojego Isaac'a. - Skąd ona to mogła wiedzieć? Po głowie zaczęły mi chodzić wszystkie opcje, gdzie mogła widzieć jego zdjęcie, bo innej opcji nie potrafiłam znaleźć na wytłumaczenie tego.

- Skąd to wiesz? - Zapytałam zupełnie neutralnie, nie chcąc niczego obstawiać i nie mogąc znaleźć logicznego wytłumaczenia na to.

- Widziałam go.

- Gdzie?

- Na recepcji, na izbie przyjęć. Szukał ciebie. Dobrze, że trafił na mnie. Wiedziałam od razu o co chodzi. Powiedziałam mu, że po Ciebie pójdę... - Amy coś tam gadała dalej, ale ja się wyłączyłam. Jak to jest na recepcji? Przecież on... Ale jak?

- Amy! Nie rób sobie jaj ze mnie! - Ostro ją upomniałam. Nie miałam ochoty na takie żarty. To w ogóle nie był temat do żartów!

- No przecież nie robię! Czeka na Ciebie w recepcji.

- Przecież wiesz, że jego oddział zaginął, pięć dni temu! Jakim cudem by się tutaj znalazł! Błagam Cię!

- Nie wiem. Może się odnalazł i już wrócił.

- To chyba najpierw by się odezwał!

- A może nie odzywał się, chcąc ci zrobić niespodziankę! Nie ważne, w każdym razie czeka na recepcji. Jest w mundurze, więc kto to mógłby być inny, kto szuka ciebie?? I jest mega przystojny. Aż mi nogi zmiękły...

Amy kontynuowała swój monolog, ale ja jej nie słuchałam. Pobiegłam ile sił w nogach na recepcję, po drodze o mało się nie zabijając o ludzi i inne elementy wyposażenia szpitala. Z wielką nadzieją liczyłam, żeby słowa mojej przyjaciółki były prawdziwe, i że zastanę tam tego, kogo oczekuję. Może Amy miała rację, że wrócił i chciał mi zrobić niespodziankę. Ale dlaczego w takim razie tata o niczym nie wiedział? Przecież chyba by tego nie ukrywał przede mną.

Jak tylko wbiegłam do pomieszczenia od razu zobaczyłam dobrze zbudowanego mężczyznę w mundurze. Stał tyłem do mnie. I nie musiał się odwracać, żebym go rozpoznała. Ale niestety to nie był mój Ryan. Serce mocno mnie zakuło, a ten płomyk nadziei, który rozpaliła Amy, od razu zgasł.

- Tony, co ty tutaj robisz? - Zapytałam podchodząc do czekającego na mnie żołnierza.

- Sara! - Błyskawicznie się odwrócił i od razu mocno mnie przytulił. - Ryan... - Wydusił z siebie nadal się przytulając. - To przeze mnie... - Teraz przyszło mi jeszcze zmierzyć się z wyrzutami Tonego. Nie narzekam. Bardzo lubię Tonego i cieszyłam się, że przyjechał, co nie oznaczało, że to będzie łatwe i znajdę na to siły.

- To nie twoja wina. - Również go objęłam ramionami i starałam się uspokoić go.

- Został za mnie... Gdyby wrócił z tobą...

- Tony przestań! - Przerwałam mu i próbowałam zastopować jego wyrzuty sumienia. Musiałam być silna za nas dwoje, chociaż nie miałam na to siły. Tony jeszcze nie pozbierał się po śmierci Lilly, a teraz przyszło mu zmierzyć się z czymś takim, więc po prostu musiałam dać radę.

- Ale gdyby nie został za mnie...

- Równie dobrze można stwierdzić, że gdyby nie przedłużył, po raz kolejny, kontraktu o kolejny tydzień, dzisiaj byłby tu z nami. - Zakuło mnie w piersi na to stwierdzenie, ale było ono niestety prawdziwe.

- Masz jakieś informacje na jego temat? - Tony chyba zgodził się ze mną, bo wypuścił mnie z objęć i już nieco spokojniej spytał.

- Chodźmy na kawę. - Wyciągnęłam go do szpitalnej kawiarni, żeby tak nie stać jak kołki na środku izby przyjęć. Po drodze kontynuowałam rozmowę. - Nic konkretnego. Tylko tyle, że jego oddział wraz z drugim oddziałem zaginęły po ataku na szpital. Nie ma z nimi kontaktu i nie ma możliwości wysłania oddziału, aby sprawdził co z nimi. Żadnych konkretów.

- Nie wierzę w to co się dzieje. - Tony odezwał się, jak już usiedliśmy z kawą.

- Ja też nie.

- Przepraszam. Nie powinienem obarczać cię jeszcze swoimi wyrzutami. Masz wystarczająco dużo swoich problemów do dźwigania.

- Przestań. Jesteś moim przyjacielem. Łatwiej będzie nam przez to przebrnąć razem.

- Pewnie tak. A ty, jak się trzymasz?

- Jakoś staram się to przetrwać. Żeby nie myśleć pracuję. To jedyna odskocznia jaka działa na zatrzymanie rozpaczy. A ty?

- Jak widzisz. Nie potrafię się pogodzić z kolejną stratą.

- Tata powtarza mi, żeby nie rozpaczać, ani nie mieć jeszcze wielkiej nadziei, tylko czekać na konkretną informację.

- Może ma rację, ale jakoś nie potrafię mieć jakiejkolwiek nadziei na jego powrót. Widziałem zdjęcie satelitarne tego szpitala. To kupa gruzu. Jak on miałby tam przeżyć? - Tony stwierdził bez emocji, a mną aż wzdrygnęło na samą myśl.

- Dlatego nie mam nadziei, ale też staram się jeszcze nie rozpaczać. Będę, jak dostanę oficjalną informację.

- Wiesz, że to może długo potrwać.

- Mam nadzieję, że mając tatę generała, będzie to trwało odrobinę krócej.

- No fakt. Ale wątpię w to, żeby przyspieszył posłanie na miejsce naszych wojsk.

- Nie przyspieszy, ale jak tylko będzie coś wiadomo, to od razu się o tym dowiem.

- Dobre i tyle. - Przyznał totalnie wyprany z jakichkolwiek emocji.

- Do kiedy służysz? - Spojrzałam na jego mundur, postanowiłam jak najszybciej zmienić temat. Musiałam. Czułam, że jeszcze chwila, a się rozsypię i rozpacz weźmie górę.

- Jeszcze dwa dni. Do końca miesiąca i jestem wolny.

- Cieszysz się?

- Tak, chyba tak. - Przyznał, ale jakby nie skupiając się na tym temacie, jakby był zamyślony nad czymś. Wpatrywał się w swój kubek z kawą, bawiąc się nim. - Sara? - Nagle spojrzał na mnie i jakby z lekkim strachem w oczach zapytał. - Będziesz mnie informować? O Ryanie? Jak odejdę, to nawet plotek nie będę znał.

- Jasne! - Przyznałam, nawet się nad tym nie zastanawiając. Uważałam to za oczywiste.

- Ale nie będziesz przede mną nic ukrywać? Nawet jeśli to będzie najgorsza informacja? - Upewniał się wpatrując się mi prosto w oczy.

- Tak. Przekaże ci wszystko, jak tylko się czegoś dowiem.

- Dzięki.

- Nie ma sprawy.

- Cześć. - Nagle koło mnie znalazła się Amy. Była radosna i podekscytowana. - Jestem Amy, przyjaciółka Sary, a ty to pewnie... - Stanęła koło mnie i wyciągnęła rękę w stronę Tonego.

- Tony. - Podał jej rękę na przywitanie i chcąc być kulturalny wstał z miejsca.

- Tony? Nie Ryan? - Amy się zdziwiła, a mi przypomniało się, że Amy od początku myślała, że to Ryan wrócił i nikt jej nie wyprowadził z tego błędu. Zajęła miejsce koło mnie i marszcząc brwi patrzyła pytająco na Tonego. Tony poszedł w jej ślady i również usiadł. Widziałam, że nie bardzo rozumie do czego dąży moja przyjaciółka.

- Amy, to nie Ryan wrócił, tylko Tony, jego przyjaciel, przyjechał porozmawiać ze mną. - Wyjaśniłam jej.

- Okej. Już wszystko rozumiem. Przepraszam za pomyłkę. - Amy wszystko się rozjaśniło i uśmiech wrócił na jej usta, choć zdecydowanie mniejszy.

- Nic nie szkodzi. - Tony odwzajemnił uśmiech, jednak widziałam, że był on nieco wymuszony. Zdecydowanie nie miał nastroju na poznawanie nowych ludzi.

- Przychodzisz z jakimiś wieściami o Ryanie? - Amy włączyła się do rozmowy.

- Raczej po wieści. - Tony przyznał z niechęcią.

- Czyli nadal nic nie wiadomo? - Zatroskana Amy spojrzała na nas ze smutkiem.

- Niestety.

Nagle naszą rozmowę przerwał dźwięk mojego telefonu. To tata dzwonił. Odebrałam niemalże od razu.

- Hej córciu.

- Cześć tato. Masz jakąś informację o Ryanie? - Od razu przeszłam do sedna, nie chcąc dłużej czekać w niepewności.

- Nie do końca.

- To znaczy?

- Oddział towarzyszący Ryanowi wrócił właśnie do bazy. - Nagle serce mi zabiło mocniej.

- A Ryan?

- O nim nadal nic nie wiadomo. Oddział, który mu towarzyszył był na dachu w momencie ataku. Kiedy szpital zaczął się walić, przeskoczyli na sąsiedni dach. Widząc ogrom przewagi wroga, nie podejmowali walki. Rodzina mieszkająca w tym budynku ukryła ich do czasu, aż trochę się uspokoiło i wywiozła z miasta. Dzisiaj wrócili do bazy. Mają tylko kilku rannych, ale nikt nie zginął. - Tata wyjaśnił, a mi chciało się płakać i krzyczeć. Dlaczego to nie oddział Ryana wrócił?! Dlaczego to on nadal jest zaginiony?!

- Wiedzą coś o Ryanie? - Stłumiłam swoje emocje i starałam się zachować spokój.

- Tylko tyle, że jego oddział był na parterze. Starali się ewakuować ludzi. Ale stracili ze sobą kontakt w momencie, kiedy szpital się zawalił.

- On nie żyje... - Przyznałam bez emocji, wpatrzona gdzieś w powietrze przed siebie. Jednak, kiedy dźwięk tych słów dotarł do mnie, przez moje ciało przeszedł bolesny dreszcz.

- Sara, córeczko, tego jeszcze nie wiemy.

- Cały szpital zawalił się na nich... Jak on miał to przeżyć.

- Może udało im się uciec. Może tak, jak ten oddział ukrywają się u jakiejś rodziny.

- A może leżą martwi pod gruzami... - Moja nadzieja, choć i tak była znikoma, umarła wraz z otrzymaną informacją, że oddział Ryana był na parterze.

- Tego nie wiemy! Sara, córeczko, proszę cię nie oceniaj jeszcze. Wczoraj myślałaś, że obydwa oddziały nie żyją. A dzisiaj jeden wrócił cały i zdrowy do bazy. Więc nie wiesz co będzie z oddziałem Ryana... - Tata próbował mi przetłumaczyć, ale jakoś nie słuchałam go. Rozłączyłam się, nawet nie patrząc na telefon. Powoli zagłębiałam się w swoją pustkę, jej otchłań mnie wciągała. Tony i Amy chyba to zauważyli i od razu zaczęli reagować.

Najpierw zaczęli ze mnie wyciągać informacje o rozmowie z moim tatą, żeby tylko nieco mnie otrząsnąć. Przekazałam im je jak automat. Nawet tego nie kontrolując. Wtedy zaczęli mnie pocieszać i popierać zdanie mojego taty. Tłumaczyli mi w kółko to samo i próbowali wyciągnąć mnie z tej otchłani. Nie wiem jak, ale jakoś im się to udało i otrząsnęłam się. Choć niewiele pamiętam z tej rozmowy, bo nie skupiałam się za bardzo na tym, co do mnie mówili. Rozmawiałam jeszcze chwilę z Tonym, bo Amy postanowiła dać nam trochę prywatności i ewakuować się, i musieliśmy się rozstać, bo zarówno ja musiałam wracać do pracy jak i on do jednostki. Oboje staraliśmy się podtrzymać się nawzajem na duchu i dać sobie więcej siły do przeżycia tego. Obojgu nam było ciężko, ale nie pozostało nam nic innego jak czekać...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top