Wydało się
/*
Wiem, że rozdział miał się pojawić już dawno i minęło dużo czasu od ostatniego, za co wszystkich moich czytelników bardzo przepraszam. Opóźnienie jest efektem przerabiania rozdziału i to niejednokrotnego. Pierwsza wersja była gotowa już dawno, ale nie podobała mi się. Do tego była bardzo krótka. Aktualny rozdział jest najdłuższy, z dotychczas napisanych. 😁 Mam nadzieję, że spodoba wam się ta wersja i wybaczycie mi takie opóźnienie. 😉 Miłego czytania 😊 Dajcie znać jak wasze odczucia po przeczytaniu 😀
*/
Operacja Amida odbyła się następnego dnia rano, tak jak była planowana. Trwała osiem godzin i przebiegła bez komplikacji. Głównym chirurgiem był oczywiście David, jako specjalista ortopeda. Podporucznik Hilifield był drugim głównym chirurgiem, a ja jako ten wspomagający ich.
Po tylu godzinach ciężkiej operacji wszyscy byliśmy padnięci, jednak ja po wszystkim postanowiłam jeszcze trochę posiedzieć z Amidem na sali pooperacyjnej. Wpatrywałam się w jego zmęczoną, niewinną i ogarniętą spokojem twarz. Nie potrafiłam się pogodzić z tym ile musiał wycierpieć i przez co przejść, a wszystko przez jakiś narwanych pajaców, biegających z bronią, strzelających do kogo popadnie, którzy sami nie wiedzą czego chcą.
Wpatrywałam się tak w niego, a po głowie krążyło mi mnóstwo najprzeróżniejszych myśli. Jednak cały czas uważnie monitorowałam jego parametry życiowe, bo jego stan mógł się w każdej chwili znienacka pogorszyć. Sama nie wiem ile czasu tam spędziłam. Ale na tyle dużo, że oczy same zaczęły mi się zamykać ze zmęczenia. Wtedy podeszła do mnie pielęgniarka i powiedziała, że spokojnie mogę iść odpocząć, bo ona będzie przy nim siedzieć cały czas. Uznałam, że nic tu po mnie, bo z taką dekoncentracją i tak się tutaj nie przydam. Podziękowałam jej i zaczęłam opuszczać salę. Szłam przez korytarz w stronę wyjścia, myśląc tylko o tym żeby się położyć spać. Nawet jeść mi się nie chciało.
- Zmęczona? - Nagle ktoś się za mną odezwał. Doskonale znałam ten głos i od razu na moich ustach pojawił się uśmiech. Stanęłam w miejscu i obróciłam się w jego stronę.
- Tylko troszeczkę. - Skłamałam. Nie chciałam pokazywać jak bardzo jestem zmęczona i jak bardzo marzę teraz o wygodnym łóżku.
- Jasne! Kłamczucha! - Ryan podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. Nie drążył dalej tematu mojego zmęczenia, wiedział jaka jest prawda. Ja też nie chciałam na siłę wciskać mu kitu. - Jak tam Amid? - Zapytał zatroskany.
- Obyło się bez komplikacji, ale musimy być czujni, bo w każdej chwili mogą się pojawić powikłania. A poza tym jest zmęczony i śpi.
- Mogę do niego zajrzeć?
- Lepiej dzisiaj nie. Jest przy nim pielęgniarka, a on i tak odsypia. Przyjdź jutro. - Ciężko mi było mu odmówić, ale tak było lepiej dla Amida.
- Ok. To w takim razie odprowadzę Cię do bihaty, żebyś nigdzie nie zabłądziła i w końcu odpoczęła.
- Nie masz co robić?
- Nie. - Zadowolony wyszczerzył zęby.
- A co ty tu w ogóle robisz?
- Miałem rehabilitację, zapomniałaś?
- Nie zapomniałam. Myślałam, że dzisiaj nie będziesz miał, bo David operował Amida.
- Mimo wszystko nie odpuścił, narwaniec. Idziemy? - Ryan podsumował Davida i niewzruszony spytał patrząc w stronę wyjścia.
- Idziemy. Muszę tylko zabrać swoją kamizelkę.
- Ok, to czekam.
- A tak poza, to jak się dogadujesz z Davidem?
- Początki sama widziałaś. Teraz jest lepiej, na tyle, żeby przeżyć te dwa tygodnie bez takich akcji, jak na początku.
- Cieszę się, że chociaż trochę zaczęliście się dogadywać.
- Dogadywaniem tego nie można nazwać, ale jak wolisz.
- Jak to nie? Pozwalasz mu się leczyć, a on Cię nie chce zabić, to już sukces. - Posłałam mu uśmiech zwycięstwa, na co tylko pokręcił głową z dezaprobatą.
- Idź już po swoje graty, bo uśniesz na szpitalnym korytarzu.
- Jasne! - Pokazałam mu język i poszłam do gabinetu lekarskiego po swoje rzeczy, zostawiając go samego.
Szybko odłożyłam fartuch lekarski, a złapałam w dłonie kamizelkę i hełm, ubierając je po drodze, żeby nie tracić czasu. Po krótkiej chwili byłam z powrotem koło Ryana. Stał tam gdzie go zostawiłam, oparty o ścianę, bawił się zapięciem od swojego hełmu.
- Już jestem gotowa. - oznajmiłam podchodząc do niego.
- To idziemy. - oderwał się szybko od ściany, posyłając mi szeroki uśmiech.
- Nie boisz się tak chodzić ze mną? - Zaczęłam ponownie rozmowę, jak już opuściliśmy szpital. Ściemniło się, więc musiał już być późny wieczór.
- Czego mam się bać? - Zmarszczył brwi zdziwiony. Założył swój hełm i zaczął go zapinać pod brodą.
- Nie powinniśmy się zbliżyć do siebie. Na pewno nie tutaj. Łamiesz regulamin. A czekając tak na mnie i odprowadzając mnie, czy całując mnie na korytarzu szpitala, gdzie w każdej chwili ktoś może się pojawić i zobaczyć, otwarcie to pokazujesz.
- Czekać to ja mogę na każdego i wszędzie, tak samo z każdym mogę iść gdziekolwiek przez bazę, więc nie wiem co takiego strasznego w tym widzisz. - Odparł niewzruszony.
- A te wszystkie buziaki?
- Daję ci je, jak nikogo nie ma w pobliżu. Spokojnie, jestem ostrożny. Czemu tak się martwisz o to?
- Bo dużo ryzykujesz. - Powiedziałam prosto z mostu, nie owijając w bawełnę.
- Ja dużo ryzykuje? Niby co takiego?
- Karierę?
- Nie wywalą mnie za coś takiego. To jest małe złamanie regulaminu, a do tej pory moja kariera była nienaganna, więc co najwyżej zdegradują mnie o stopień czy dwa i zmniejszą żołd na jakiś okres. Tyle. Nic strasznego. Ty masz raczej więcej do stracenia, więc jeśli już to mogę przestać tylko i wyłącznie ze względu na Ciebie.
- Ja?! Niby co takiego? - Totalnie zaskoczona tym, co powiedział nie bardzo wiedziałam czemu tak twierdzi.
- Córka szanownego generała, chyba nie muszę więcej mówić. To jego reputację byś nadszarpnęła łamiąc regulamin. Poza tym sama też już zdobyłaś uznanie. Pani doktor, która się pcha na frontu, żeby ratować życie żołnierzy. - Zaśmiał się, ale ja nie zwróciłam uwagi na jego ostatnie zdanie. Raczej skupiłam się na pierwszym zdaniu. Miał rację, nie tylko on miał coś do stracenia. To tata załatwił mi wyjazd na pierwszą misję, a ja podpisałam się pod obowiązującym regulaminem, tym samym zobowiązując się do jego przestrzegania. Łamiąc teraz jedną z zasad nadszarpnęła bym jego pozycję i szacunek. W końcu to on za mnie poręczył. Nie pomyślałam o tym wcześniej.
Pogrążona w swoich myślach, kompletnie nie zwracałam uwagi na Ryana, który cały czas szedł koło mnie. Nie wiem nawet co dokładnie robił. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głośny sygnał iComi. Jak zawsze na jego dźwięk, przeszły mnie ciarki. Stanęłam w bezruchu oczekując jego następstw, bo byłam jeszcze w bezpiecznej strefie, która nie posiadała schronów. Jednak nim zdążyłam się obejrzeć, leżałam już na brzuchu na ziemi, a na mnie Ryan, przygniatając mnie swoim ciałem. Zdziwiło mnie jego zachowanie. Sekundę później usłyszeliśmy gdzieś w oddali wybuch i po chwili sygnał ucichł, co oznaczało, że zagrożenia już nie ma. Wtedy Ryan błyskawicznie się podniósł i wyciągnął w moja stronę dłoń, oferując tym samym pomoc w podniesieniu się. Chętnie skorzystałam z oferty i już po chwili stałam naprzeciwko niego. Spojrzałam mu prosto w oczy i starałam się zrozumieć jego zachowanie, ale nie znajdując wyjaśnienia postanowiłam zapytać.
- Czemu tak? Przecież jesteśmy w bezpiecznej strefie.
- Leżąc na ziemi masz dużo mniejsze szanse na oberwanie odłamkiem. A tutaj nie ma schronów, żeby się schować, więc to jest najlepszy sposób chroniący twój tyłek. A tak poza, to w tej bazie tak naprawdę nie ma strefy bezpiecznej. W szpitalnej nie ma obowiązku noszenia kamizelek, bo personelowi byłoby ciężko zajmować się pacjentami, a leżących tam żołnierzy nie da się ubrać w tak ciężki sprzęt. O ucieczce do schronu w ogóle nie wspominając. Strefa mieszkalna jest tylko dlatego uznana za bezpieczną, bo nikt by w tym nie wytrzymał dwadzieścia cztery na dobę i kiedyś trzeba to zdjąć, chociaż na chwilę. - Wskazał na swoją kamizelkę - Sama powinnaś doskonale wiedzieć, że wrogie pociski docierają w każdy rejon bazy, nawet do szpitala.
No tak, miał rację. Szpital już raz oberwał, a przynajmniej ja wiedziałam o jednym razie, a dokładniej to poczułam go na własnej skórze.
- Ale osłaniać mnie własnym ciałem to już nie musiałeś.
- Musiałem. - Wyszczerzył się do mnie i ruszył dalej w kierunku strefy mieszkalnej.
- Niby dlaczego? - Niby wiedziałam, ale jednak chciałam to usłyszeć od niego. Podbiegłam do niego i szłam razem z nim, dotrzymując mu kroku.
- Żeby dotrzymać złożonej obietnicy. - Totalnie mnie zaskoczył i zbił z tropu.
- Jakiej obietnicy i niby komu?
- Nie ważne.
- Ej! Właśnie, że ważne! Mów!
- Twojemu tacie. - W końcu wypalił, a we mnie na dźwięk tych słów coś zawrzało. Jednak tata nie puścił mnie na tą misję tak po prostu. Jeszcze może się dowiem, że specjalnie załatwił, żeby Ryan jechał razem ze mną?!
- Co?!?! - Podniosłam głos będąc już nieco wzburzona przez swoje przypuszczenia.
- To co słyszałaś. - Odparł całkowicie bez emocji.
- Jaką obietnice?
- Że się Tobą zaopiekuję i przywiozę Cię do domu całą i zdrową.
- Chyba sobie żartujesz, że przyszedł do Ciebie z taką prośbą!
- Nie.
- Może jeszcze mi powiesz, że ty tu przyjechałeś na jego zawołanie?!
- Nie. Zgłosiłem się wcześniej. Twój tata przyszedł do mnie kilka dni przed wyjazdem.
- Zamorduje go!! - Byłam wściekła na niego.
- Dlaczego? Przecież tylko martwi się o Ciebie. Ja bym ci w ogóle nie dał wyjechać w takie miejsce.
- To nie znaczy, że ma w to mieszać ciebie.
- Po prostu jest spokojniejszy wiedząc, że jest z Tobą ktoś, kto się o Ciebie zatroszczy.
- Nie musi się mną aż tak przejmować.
- No fakt, ty się nikim nie przejmujesz. - Powiedział to z lekkim wyrzutem, co mnie zdziwiło.
- Co masz na myśli? - Przystanełam na chwile ale on się tym nie przejął i szedł dalej.
- Nie ważne.
- Nie no, dawaj. Zacząłeś to dokończ. - Byłam już poirytowana całą tą sytuacją. Musiałam przyspieszyć kroku, żeby go dogonić, co zmusiło mnie do biegu.
- Pomyślałaś chociaż w najmniejszym stopniu o mnie, jak uciekłaś bez słowa do innej bazy? - Nagle, kiedy znalazłam się już koło niego, zatrzymał się i odwrócił w moja stronę, a mnie zatkało mnie na dźwięk jego słów. Nie chciałam przyznać się, że to właśnie przez niego uciekłam. - Że może będę się martwił, nie wiedząc czemu i dokąd nagle zniknęłaś? - kontynuował mierząc mnie wzrokiem. Widziałam w jego oczach nutkę złości i żalu. - Miałem Cię chronić, a nagle nie wiem gdzie jesteś i co się z Tobą dzieje. - Odwrócił się gwałtownie, znów stając do mnie plecami. Chciał już zrobić krok jednak powstrzymał się słysząc moje zarzuty.
- Przejąłeś się tylko dlatego, bo obiecałaś coś mojemu ojcu?!
- Nie! Bo mi na tobie zależy! Wkurza mnie to, że jesteś tu i w każdej chwili może coś ci się stać. Przecież mówiłem Ci, że nie potrafię trzymać się od Ciebie z daleka. A ty nagle uciekasz bez słowa, nie wiadomo gdzie. - Znów stanął ze mną twarzą w twarz i już nieco zdenerwowany podniósł głos.
- Mówiłeś, przez to, że miałeś krwiaka!
- Nieprawda! A z resztą, pocałowałem Cię wcześniej i nic mi nie dolegało wtedy!
- A później przez miesiąc mnie unikałeś!
- No fakt, to był błąd. - Przyznał nieco spokojniej.
- To, że mnie pocałowałeś?
- Nie, głuptasie! To, że Cię unikałem. - Jego wyraz twarzy nieco złagodniał - Przepraszam.
- Czyli jednak unikałeś!
- Tak samo jak ty uciekłaś. - Uśmiechnął się zadziornie, objął mnie ramieniem i ruszył w dalszą drogę, zmuszając tym samym, abym dotrzymała mu kroku.
- Nie uciekłam! - Próbowałam się bronić, ale chyba nieudolnie.
- Przecież wiem, że uciekłaś.
- No dobra, niech ci będzie. Uciekłam. - Nie chciałam dłużej się z nim przekomarzać, bo wiedziałam, że i tak nie wygram. Nie wiem tylko skąd on tyle wiedział.
- Wiedziałem! A powiesz mi dlaczego?
- Nie! Co za dużo to niezdrowo! - Zrzuciłam jego rękę z moich ramion i przyspieszyłam.
- No dobra. I tak kiedyś wyciągnę to od Ciebie!
- Jasne!
- Mam ochotę pocałować Cię teraz, ale miałabyś kłopoty przez to. - nagle zaszedł mi drogę i zatrzymał się przede mną, zmuszając tym samym, abym również stanęła w miejscu. Był ode mnie zaledwie kilka centymetrów i moje ciało znów zaczęło intensywnie na niego reagować, ale postanowiłam to zignorować i kontynuować rozmowę.
- A ty to nie?
- Raczej nie.
- Raczej tak.
- Wywinął bym się jakoś.
- Ja też bym sobie poradziła.
- Może i tak, ale tata generał na pewno by się dowiedział.
- Skąd wiesz, że już nie wie?
- A wie? - Ryan nagle stracił nieco pewności i tak jakby odrobinę spanikował, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- A co, boisz się go? - Postanowiłam nieco przejąć kontrolę, wykorzystując jego chwilowe zaniepokojenie.
- Nie. - Od razu zaprzeczył, delikatnie się uśmiechając, ale ja widziałam co innego w jego oczach.
- Kłamiesz! - postanowiłam go zdemaskować.
- Idź spać i odpocznij wreszcie. - Powiedział zmieniając temat i zaczął się wycofywać cały czas pozostając tyłem do kierunku, w którym szedł. Posłał mi jeszcze uśmiech i odwracając się na pięcie, ruszył szybszym krokiem przed siebie.
- A jednak się czegoś boisz, kłamczuchu! - Zadrwiłam z niego, jednak nie sprowokowałm tym niczego więcej. Ryan tylko się odwrócił przelotnie w moją stronę, powiedział mi dobranoc i odszedł.
Patrzyłam jak się oddala i myślałam czy naprawdę obawia się mojego taty. Przecież nie miał czego się bać. Tata go lubi i ma u niego ogromny dług. Przecież gdyby nie darzył go zaufaniem, to nie prosił by go, aby się mną zaopiekował tutaj. Pomyślałam, że jednak z drugiej strony to dobrze, mam przynajmniej czym go straszyć.
Pozostało czterdzieści dwa dni.
Kolejne dwa tygodnie zleciały mi bardzo szybko i pracowicie, ale nie zabrakło też nutki przyjemności w tym czasie. Większość czasu spędzałam w szpitalu chcąc być blisko Amida. Ryan też spędzał dużo czasu przy jego łóżku. Przez pierwsze dni Amid bardzo dużo spał. Jak nie spał, to był ponury. Pierwszy raz widziałam chłopca tak przygnębionego. Nie działało nawet zabawianie go przez Ryana. Nie chciał w nic grać, tylko leżał wpatrzony w sufit. Martwiliśmy się bardzo o niego przez takie jego zachowanie. Wszystkie wyniki badań były bardzo dobre, jednak humor Amidowi nie dopisywał. Usprawiedliwiałam to tym, że musiało go boleć, ale nie chciał się do tego przyznać. Dostawał środki przeciwbólowe i to największą możliwą dla niego dawkę, jednak byłam świadoma tego, że mogą do końca nie uśmierzać bólu. To było tylko moje wytłumaczenie, ale co siedziało w głowie chłopca, wiedział tylko on sam i nie chciał nikomu nic powiedzieć.
Tak więc z Ryanem najczęściej widywaliśmy się przy łóżku Amida. Zawsze wymieniliśmy się spojrzeniami i uśmiechem przepełnionym uczuciami. Nieraz Ryan szepnął mi na ucho coś w stylu tęsknię, brakuje mi ciebie albo pięknie wyglądasz. Czasami udało mu się niezauważalnie pogładzić mnie po ręce, albo pośladku czy udzie, co zawsze wywoływało na moich ustach szerszy uśmiech. Na nic więcej nie mogliśmy sobie pozwolić, co potęgowało nasze nienasycenie sobą i tęsknotę. Jedyny czas, kiedy nie musieliśmy się ograniczać, to były dwie minuty po jego rehabilitacji. Zawsze zostawał, żeby się ubrać i robił to bardzo powoli, czekając aż David sobie pójdzie, a ja wtedy przychodziłam do niego. Czasami mijaliśmy się z Davidem w drzwiach, tłumaczyłam wtedy, że za chwilę mam pacjenta w tej sali. Nic nie podejrzewał, a przynajmniej nic nie było widać żeby podejrzewał. Nie mogliśmy za długo się ukrywać w sali zabiegowej, bo byłoby to podejrzane. Zdążyliśmy dać sobie dłuższego buziaka, przytulić się i zamienić dwa zdania, jak to za sobą szalejemy.
A! Prawie zapomniałam! Nie wiem jak, ale Lilly udało się załatwić przeniesienie. Teraz mieszka razem z Maxem, potężnym psem, w tej samej bihacie co ja. Nie wiem jak zdobyła zgodę pozostałych moich współlokatorek, ale patrząc na nią to w sumie nie dziwię się, że jej się udało. Mało się widywaliśmy przez te dwa tygodnie, ale dzięki temu, że się przeprowadziła, częściej niż dotychczas. No i fajnie było mieszkać z kimś bliskim.
Nie przestałam odliczac. Cały czas odejmowałam dni pozostałe do powrotu do domu. Nie mogłam się doczekać tego momentu, kiedy usiądę w samolocie lecącym do ojczyzny. Pozostało dwadzieścia osiem dni.
Tego dnia miałam ranną zmianę w szpitalu. Zrobiłam poranny obchód, a potem przyjęłam wszystkich żołnierzy wyznaczonych na wizytę kontrolną. Amid, jak zwykle ostatnio, spał podczas obchodu. Wszystkie parametry miał prawidłowe, więc jego stan nie martwił mnie aż tak bardzo. Szkoda tylko, że ciągle nie miał humoru.
Dzień jakoś tak szybko i przyjemnie mi mijał. Chyba mogłam śmiało stwierdzić, że był to jeden z lepszych dni ostatnio, chociaż nie widziałam się z Ryanem, bo rehabilitację miał dopiero późno po południu. Nie liczyłam, że zobaczę go wcześniej, bo ostatnio mówił, że niedługo kończy zabiegi z Davidem i musi się przygotować do służby. Te słowa zawsze wywoływały we mnie ogromny smutek. Nie chciałam, żeby wracał do służby, wiedziałam, że to niemożliwe, jednak nie potrafiłam się z tym pogodzić. Nie chciałam, żeby narażał życie.
Koło dwunastej miałam chwilę wolnego, więc postanowiłam pójść na obiad. Poszłam do pokoju lekarskiego, żeby zdjąć fartuch, a założyć kamizelkę i hełm. Kiedy otworzyłam swoją szafkę, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zignorowałam go i nawet nie zerknęłam w tamtą stronę, spodziewając się kogoś z personelu. W sumie to co chwila ktoś tu wchodził, a kto inny wychodził. Nie zwracając uwagi na nowoprzybyłą postać, zajęłam się wieszaniem fartucha na wieszaku. Nagle ktoś stanął za mną i położył dłonie na moich biodrach, po czym przesuwając je po moim ciele na brzuch objął mnie swoimi ramionami i przywarł ciałem co moich pleców. Czułam jego oddech na szyi i muszę przyznać, że ze strachu serce mi przyspieszyło, a ciało spięło się w odpowiedzi na tak intymny dotyk obcego. Chciałam się odwrócić, żeby zobaczyć napastnika. W tym celu spróbowałam się od niego oderwać i zdjąć jego dłonie z mojego brzucha, jednak zablokował moje ruchy, mocniej mnie przyciągając do siebie i chwytając i przytrzymując ręce. Mimowolnie z moich ust wyrwał się jęk niezadowolenia. Już chciałam wykrzyczeć, żeby mnie w tej chwili puścił, jednak poczułam jego wilgotne usta na szyi. Złożył na niej delikatny pocałunek, zostawiając po sobie ciarki. Muskajac moja szyje zbliżył się do ucha, po czym zaczął szeptać.
- Cześć kochanie. Nie bój się tak. - Kamień z serca mi spadł jak usłyszałam jego głos, ale z drugiej strony miałam ochotę mu przyłożyć za to, że mnie tak nastraszył.
- Głupek! - Oderwałam się od niego i uderzyłam go w ramię. Tym razem nie blokował mi ruchów. - Musisz mnie tak straszyć?! - Podniosłam głos pod wpływem ogarniającej mnie adrenaliny.
- A czemu się tak mnie boisz? - spytał, znów mnie przyciągając do siebie i przytulając.
- Bo nie wiedziałam, że to ty!
- Nie poznałaś mnie? - zniżył głos zagłębiając się w moją szyję i całując każdy jej skrawek, dłońmi przytrzymał mi biodra, nie pozwalając tym samym odsunąć się choćby na milimetr.
- Nie! Co ty tu w ogóle robisz?!
- Całuję Cię i przytulam. - W ogóle się nie przejmował moim podniesionym głosem, ani tym gdzie się znajdowaliśmy.
- Ryan! Nie o to pytam!
- A o co?
- Dobrze wiesz o co!
- Szukam ciebie. - Jego usta przywarły do moich, jednak ja nie oddałam się w pełni temu pocałunkowi i próbowałam nieco go wyhamować.
- Ktoś może wejść.
- Na korytarzach nie ma żywej duszy. Wszyscy są zajęci gdzieś na salach.
- To nie zmienia faktu, że w każdej chwili mogą się tutaj zjawić. Czemu mnie szukasz? - Próbowałam kontynuować rozmowę, mimo jego pocałunków. Myślałam, że to go trochę zniechęci, ale się myliłam.
- Bo się stęskniłem.
- Cieszę się bardzo, ale tutaj nie zaspokoisz swojej tęsknoty. - Moje ręce wylądowały na jego klatce piersiowej i lekko je prostując, zmusiłam go do odsunięcia się i przerwania pocałunków. Nie wiem skąd we mnie nagle taka siła się znalazła, ale chyba strach był silniejszy. - To co robisz w szpitalu? - Spytałam, nie czekając na jego reakcję.
- Miałem rehabilitację. Ostatnią już. Jutro wracam na służbę. - Skrzywił się na mój ruch ale po skończeniu wypowiedzi szczerzył się od ucha do ucha. Ja się wcale nie cieszyłam z tego co powiedział. Automatycznie na samą myśl o tym przeszedł mnie dreszcz. Ale nie dałam po sobie nic poznać i postanowiłam się cieszyć razem z nim, skoro dla niego była to radosna wiadomość.
- To super. - wymusiłam uśmiech i liczyłam na to, że Ryan tego nie zauważy.
- No. Byłem też u Amida. I głównie za to Cię szukałem. - Spojrzał na mnie z pełną powagą, co wywołało we mnie pewna panikę, że z chłopcem coś się dzieje.
- Co z nim?!
- Zaczął się uśmiechać i pytał o Ciebie - Ryan uśmiechnął się, a mnie ogarnęła ogromną radość, że aż rzuciłam mu się na szyję.
- Chodźmy do niego! - Zażądałam, jak już się od niego oderwałam. W odpowiedzi złożył pocałunek na moich ustach, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi.
Amid po raz pierwszy szczerze uśmiechnął się na mój widok, no i co wywołało u mnie największą radość, wyciągnął do mnie rączki, żeby go przytulić. Z ogromnym uśmiechem objęłam chłopca.
- Cześć mój dzielny chłopaku.
- Myślałem, że ja jestem twoim chłopakiem. - Spojrzał na mnie Ryan, marszcząc brwi i zdradzają się ze swoją zazdrością.
- Kto ci tak powiedział? - Spojrzałam na niego nieco rozbawiona. Postanowiłam trochę się z nim podrażnić i nim zdążył cokolwiek powiedzieć dodałam - Okłamał Cię.
- Tak myślałem. - Skrzywił się teatralnie, ale ja udałam, że nawet nie zauważyłam i skupiłam swoją uwagę na Amidzie
Amid w końcu zaczął z nami rozmawiać i wypytywać o wszystko. Musiałam mu szczegółowo opowiedzieć jak będą wyglądały kolejne etapy jego powrotu do zdrowia. Postanowiłam wykorzystać sytuację i jego chęci do rozmowy i zapytać o powód jego przygnębienia w ostatnim czasie. Popatrzył na mnie przepraszającym wzrokiem i wytłumaczył, że trochę go bolało, ale nie chciał się przyznać. Po chwili zastanowienia, niepewnie dodał też, że po tym jak spojrzał na swoje nogi i zobaczył, że jednej nie ma, a w dodatku tak go boli, to uznał, że już nigdy nie będzie chodził, że cały czas będzie musiał leżeć, a on nie lubi leżeć tak długo. Przyznał się też, że sądził, że go okłamaliśmy przed operacją, żeby go uspokoić. Podobno dopiero dzisiaj Ryan zaczął z nim na siłę rozmawiać i wyciągnął z niego powód takiego zachowania. Wtedy wyjaśnił mu, że już niedługo wstanie z łóżka, będzie chodził i nie okłamaliśmy go, więc radość wróciła.
Amid oczywiście musiał potwierdzić informacje zdobyte od Ryana i powtórzył pytanie o to kiedy dokładnie będzie mógł wstać z łóżka i zacząć chodzić, tym razem kierując je do mnie. Ale najbardziej poruszyło mnie jego pytanie o rodziców i rodzeństwo, kiedy będzie mógł ich zobaczyć i czy wszystko z nimi w porządku. Zadając te pytania zrobił poważna minę i wpatrywał się we mnie wyczekując odpowiedzi. Najbardziej zabolało mnie to, że nie potrafiłam mu odpowiedzieć na nie. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tęsknił za nimi. Chyba dlatego, że w podświadomości, nie wiedzieć czemu, cały czas myślałam, że tutaj rodziny nie są ze sobą aż tak zżyte. Widać grubo się myliłam. Na szczęście wtedy z odsieczą przyszedł Ryan. Przejął pałeczkę i sam odpowiedział mu na to pytanie. Wyjaśnił, że wraca do służby i jak będzie w mieście, to zajrzy do jego rodziców i sprawdzi jak się mają. Mały od razu bardziej się ożywił, jak Ryan powiedział mu, że może im coś przekazać. Kazał mu pomyśleć i obiecał, że przed wyjazdem przyjdzie odebrać wiadomość od niego. Już dawno nie widziałam Amida tak szczęśliwego, jak wtedy po usłyszeniu tej informacji od Ryana.
Po długich odwiedzinach u Amida, poszliśmy z Ryanem coś zjeść. No dobra, to Ryan zaciągnął mnie siłą na stołówkę, po tym jak usłyszał burczenie mojego brzucha. No dobra, obydwoje to usłyszeli. Amid zaczął się śmiać w niebogłosy z żab w moim brzuchu. A Ryan niemal siłą zaczął mnie ciągnąć na stołówkę. Ja chciałam jeszcze posiedzieć z chłopcem, ale on był nieugięty.
Jak już wzięliśmy posiłek na stołówce, przemierzaliśmy wąskie alejki pomiędzy stołami szukając wolnego miejsca, gdzie moglibyśmy usiąść. Była pora obiadu, stąd panował taki tłok na jadalni. Idąc jednym z korytarzy zauważyłam Lilly siedząca przy stoliku przed nami. Ona też mnie niemalże od razu zauważyła, bo zaczęła machać i wołać mnie. Kiedy podeszłam do niej, przesunęła się na ławce, nie zwracając uwagi na siedzącego po jej lewej żołnierza, którego także zmusiła do przesunięcia się, tym samym robiąc mi miejsce abym usiadła.
- Hej Lilly! - przywitałam ją i zajęłam miejsce przez nią przygotowane, dopiero wtedy zauważyłam, że na przeciwko siedzi Tony. - O, hej Tony! - Dodałam nieco zaskoczona patrząc na przyjaciela, który właśnie robił miejsce mojemu towarzyszowi.
- Cześć gołąbeczki. - pisnęła Lilly, patrząc to na mnie to na Ryana i szczerząc się. Ja byłam totalnie zaskoczona jej odzywkami przy Ryanie, który był o wiele starszy stopniem od niej i w dodatku oficerem. Ale widać Lilly była totalnie wyluzowana i kompletnie się nie przejmowała tym drobnym szczegółem.
Ryan usiadł koło Tonego i całkowicie ignorując to, co powiedziała Lilly wpatrywał się we mnie i uśmiechał się, zupełnie jakby świat dookoła nas nie istniał.
- Wcinaj, bo żaby znów się odezwą. - Puścił mi oczko i zabrał się za jedzenie swojej porcji.
- To jak wam się układa? Przespaliście się już ze sobą? - Lili znów wesoła, nie zwracając uwagi na nic palnęła, aż Ryan na dźwięk jej słów zachłysnął się przełykaną właśnie porcją jedzenia.
- Lilly! Skąd taki pomysł u Ciebie??! - Serce nagle przyspieszyło mi ze strachu i ogarnął mnie zimny dreszcz.
- No proszę cię! Zabieracie się do siebie jak pies do jeża! Moglibyście w końcu się spiknąć i wszyscy byliby szczęśliwi. - Wypaliła prosto z mostu nie hamując się ani trochę. Po czym popatrzyła na nas poważnie i dodała - Chyba, że już się spiknęliście.
Spojrzeliśmy na nią nieco przerażeni, a przynajmniej ja byłam przerażona. Skoro Lilly coś widzi, to pewnie każdy może zobaczyć, a wtedy będziemy mieli kłopoty. Ryan nie wydawał się być tak przejęty tym jak ja.
- Czyli już się spiknęliście! - Lilly popatrzyła na nas i pisnęła radośnie. Ja nie wiedziałam jak mam zareagować. Do czasu, aż do rozmowy nie włączył się Tony.
- No nareszcie. To kto wziął sprawy w swoje ręce? Stary wygadałeś się w końcu przed nią? - Tony szturchnął Ryana w ramię, a ten ku mojemu zdziwieniu patrzył na niego nieco rozbawiony.
No nie! On też nie zamierza nic z tym zrobić?
- A jak wam się układa? - Wypaliłam w końcu. To jedyny kontratak jaki przyszedł mi do głowy. Kilkakrotnie widziałam ich w swoim towarzystwie, kiedy przemierzałam bazę idąc do szpitala, czy wracając do bihaty. Spotkanie ich tego dnia razem na stołówce w sumie nie było dla mnie zaskoczeniem. Za to dla Ryana było i to dużym, bo spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nam? - Lilly spytała niby nie wiedząc o co mi chodzi, ale zauważyłam u niej to zmieszanie.
- No wam. Odkąd się poznaliście na lądowisku, to coraz częściej was widzę razem. Coś się urodziło między wami?
- Tony wy razem… - Ryan popatrzył pytająco na Tonego. Widziałam, że wstrzymuje swoje rozbawienie.
- Wiecie co, ja muszę już spadać. Zaraz zaczynam służbę. - Tony podwinął ogon pod siebie i zmył się czym prędzej.
- Ja też, a jeszcze muszę przygotować Maxa. Ale z chęcią dokończę rozmowę kiedy indziej - Lilly przelotnie na mnie zerknęła i nim zdążyłam się obejrzeć już odchodziła od stolika trzymając w rękach swoją tacę.
Zadowolona z siebie i uśmiechnięta na całego zwróciłam swój wzrok na Ryana. Patrzył na mnie, a rozbawienie ustąpiło miejsca powadze.
- To oni coś ze sobą? Czy ściemniałaś?
- Nie wiem, pewności nie mam. Ale często ich razem widuje w bazie, więc chyba tak.
- No i zwiali, obydwoje, więc chyba trafiłaś w dziesiątkę. - Ryan się zaśmiał - Mamy spokój na jakiś czas.
- I możemy zjeść w spokoju. I tylko w swoim towarzystwie. - zażartowałam.
Mieliśmy chwilę względnej prywatności, na tyle dużej, że mogliśmy trochę porozmawiać.
- Wiesz, że prawie nic o sobie nie wiemy? - Zaczęłam, korzystając z zaistniałej możliwości.
- Jak to nie? Przecież wiemy.
- Chyba ty o mnie, bo ja o tobie nic!
- Wiesz jak mam na imię.
- No naprawdę dużo!
- Wiesz czym się zajmuje, jaki mam stopień.
- Przestań, przecież wiesz, że nie o to mi chodzi!
- To co chcesz wiedzieć?
- Wszystko! - Wypaliłam prosto z mostu. Naprawdę chciałam go poznać jak najlepiej się dało. Nadal nie potrafię uwierzyć w to, że żywię do niego tak silne uczucia prawie go nie znając.
- Pytaj o co chcesz.
- Powiesz mi coś o swojej rodzinie? - Postanowiłam zacząć od początku, od podstawowych informacji. Jednak szybko dowiedziałam się, że to był błąd, bo Ryan spochmurniał i dotychczasowy uśmiech znikł z jego twarzy.
- Nie mam rodziny. - Starał się zachować obojętność jednak ja dostrzegłam, że to nie jest dla niego tak obojętne, jakby chciał.
- Jak to? A rodzice? - Drążyłam temat, chciałam zrozumieć i nie chciałam, żeby stały między nami jakieś tajemnice.
- Nie żyją. - Przyznał odwracając wzrok.
- Przykro mi. Przepraszam, nie wiedziałam, że... - Zrobiło mi się głupio, że jednak tak wyciągnęłam z niego te informacje i automatycznie się wycofałam. Może sam powinien mi powiedzieć, jak będzie na to gotowy. Zaczęłam przepraszać, ale mi przerwał.
- W porządku. Coś jeszcze chciałabyś wiedzieć? - Spojrzał na mnie już nieco weselszy, zachęcając mnie do dalszej rozmowy.
- A rodzeństwo?
- Nie mam. - Znów uśmiech zniknął, a pojawiła się dziwna maska, jakby chciał coś ukryć. Ja to mam szczęście, niby podstawowe pytania, a jednak cholernie trudne i chyba nie na miejscu na początek. Głupek ze mnie, ale skoro zaczęłam to nie będę się wycofywać.
- Czyli jesteś jedynakiem.
- Tak jakby. - Wyraźnie próbował się wymigać i nie patrzył na mnie. Coś mi tu nie grało.
- Tak jakby? Skoro nie masz rodzeństwa, to jesteś jedynakiem. Czemu tak jakby?
- No tak, wychodzi na to, że jestem.
- Coś kręcisz!
- Nie, nic. Zmieńmy temat, proszę. - Spojrzał błagalnym, smutnym wzrokiem. No to tyle byłoby z rozmowy, dzięki której bliżej się poznamy. Nie zamierzałam dalej wyciągać z niego cokolwiek na siłę, a on z ogromną chęcią zmienił temat na zupełnie neutralny, nie związany z nim ani ze mną.
Pozostało dwadzieścia siedem dni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top