Spotkanie
/*
Trochę to trwało, zresztą jak zwykle ostatnio (za co was przepraszam), ale w końcu się udało skończyć nowy rozdział i już jest! Miłego czytania 😊 i jeszcze więcej cierpliwości podczas czekania na kolejny 😉
*/
Minęły dwa miesiące mojego pseudo związku z Ryanem. Tak, pseudo związku, bo związku online nie da się nazwać normalnym. Dla Ryana wszystko było ok. Ale nie dla mnie. Mi brakowało czegoś do pełnego związku i nie traktowałam tego tak, jak Ryan. Dlatego z niecierpliwością czekałam na jego powrót i odliczałam pozostałe dni.
Czas szybko leciał, godzina za godziną, dzień za dniem. Zwłaszcza jak wróciłam do pracy. Swoją drogą, to była bardzo dobra decyzja, bo będąc ciągle zajęta, miałam mniej czasu na zamartwianie się. Poza tym dobrze było wrócić do pracy, jaką kocham, w bezpiecznych warunkach i wśród dobrze mi znanych osób. Amy była troszeczkę zawiedziona, że wybrałam oddział ratowniczy, a nie, tak jak ona, specjalizacyjny. Podobała mi się praca na froncie, no i świetnie sobie dawałam tam radę, a oddział ratowniczy to taki mały front - nigdy nie wiesz kiedy i jaki przypadek do ciebie trafi. A co za tym idzie, zdobywasz zróżnicowane doświadczenie. A jeśli chodzi o specjalizacje, to nie miałam jeszcze jakiś sprecyzowanych wymagań, więc postanowiłam nadal pozostać na chirurgii ogólnej - urazowej. Na ten moment oddział ratowniczy brzmiał dla mnie, jak najrozsądniejszy wybór. Zawsze mogłam coś zmienić w przyszłości.
Jeśli chodzi o Ryana. Jak na razie dotrzymywał obietnicy i nie pozwalał mi się aż tak zamartwiać, jak ostatnio. Pisał zawsze przed rozpoczęciem służby i po jej zakończeniu. Codziennie miałam informację od niego, że żyje i jest cały. Cieszyło mnie to niezmiernie i dawało duże uspokojenie. Niestety rozmawialiśmy bardzo rzadko. Przez coraz częstsze ataki rebeliantów, miał coraz mniej czasu dla siebie. Nieraz, jak już się zdzwoniliśmy, zamieniliśmy ze sobą dosłownie kilka słów i kazałam mu iść spać, bo widziałam, jaki jest padnięty. Mniej więcej co tydzień udawało nam się porozmawiać nieco dłużej i wtedy dzieliliśmy się tym, co się u nas działo.
Tego dnia wstałam wcześnie rano, odebrałam wiadomość od Ryana, że wrócił z patrolu i jest cały i zaczęłam szykować się do pracy, chciałam być trochę wcześniej w szpitalu, żeby na spokojnie przygotować się do obchodu i zorientować się w aktualnej panującej tam sytuacji. Zjadłam szybkie śniadanie, odpisałam Ryanowi i po nie całej godzinie byłam gotowa do wyjścia. Nie chcąc tracić czasu chwyciłam kurtkę i klucze i otworzyłam drzwi. Nie spodziewając się niczego pewnym krokiem chciałam wyjść z mieszkania, jednak jak tylko skierowałam wzrok przed siebie stanęłam jak wryta. Przestraszyłam się i serce mi zabiło mocniej.
- Tony?! - Zawołałam zdziwiona, widząc stojącego przyjaciela przed moimi drzwiami. Był ubrany w cywilne ubrania, a na ramieniu miał narzucony wojskowy plecak. Chyba dopiero co się przed nimi znalazł, bo właśnie miał zamiar pukać. Zaskoczyłam go tak samo, jak on mnie.
- Cześć Sara.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem pogadać.
- Właśnie wychodzę do pracy.
- Muszę z Tobą porozmawiać. Proszę. - Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Wyglądał na przybitego.
- Możemy się umówić na kawę, jak skończę pracę. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
- Muszę wrócić do jednostki do wieczora. Możemy teraz porozmawiać?
- Muszę iść do pracy.
- Proszę, to ważne.
- Dobrze, jeśli ci to nie przeszkadza, możemy rozmawiać po drodze do szpitala. Ok?
- Jasne. - Delikatnie się uśmiechnął, jednak uśmiech ten bardzo szybko znikł z jego twarzy. Coś go dręczyło, to było widać.
- No to o co chodzi? - Spytałam, jak już zamknęłam drzwi do mieszkania na klucz i ruszyliśmy razem po schodach na dół. Mieszkałam na czwartym piętrze i raczej nie korzystałam z windy. Wolałam chodzić po schodach, tak dla utrzymania kondycji.
- Masz kontakt z Ryanem, prawda? - Spytał nie owijając w bawełnę. Mogłam się domyśleć, że to będzie temat naszej rozmowy.
- A co to za różnica? - Postanowiłam nie ułatwiać mu tego, do czego dążył. Wolałam, żeby sam w końcu się przełamał i odezwał do przyjaciela. A dopływ informacji na jego temat ode mnie, na pewno by temu nie pomógł.
- Wiesz co z nim, prawda? - Zignorował moje pytanie i kontynuował wyciąganie ze mnie informacji.
- Sam powinieneś się do niego odezwać, a nie wypytywać mnie.
- Sara prosze Cię, powiedz mi coś! Muszę wiedzieć, proszę!
- Czemu sam nie możesz z nim porozmawiać?
- Bo… głupio się zachowałem. Rzuciłem się na niego, a to nie była jego wina. A potem… potem zachowywałem się wobec niego jeszcze gorzej, a on za to wszystko wysłał mnie do domu i sam został zamiast mnie. - Tony przyznał z trudem.
- Tym bardziej powinieneś z nim porozmawiać.
- Nie potrafię się do niego odezwać.
- Wiesz, że jak ty się nie odezwiesz pierwszy, to on tym bardziej nie zrobi pierwszego kroku.
- Wiem.
- Im dłużej zwlekasz tym gorzej.
- Chyba wolałbym porozmawiać z nim twarzą w twarz.
- Dlaczego?
- Bo chyba łatwiej byłoby mi znieść, jakby mnie olał stojąc ze mną twarzą w twarz, niż jakby się bez słowa rozłączył, albo w ogóle nie odebrał mojego połączenia.
- Może zareaguje inaczej niż sądzisz.
- Może, ale tego nie mogę być pewny.
- Ale nie możesz też z góry zakładać, że Cię skreślił. Powinieneś z nim porozmawiać.
- Jasne. Ty z nim rozmawiasz, prawda?
- Oglądam wiadomości, widzę co tam się dzieje. Poza tym po jednostce też krążą różne historie. Proszę Cię powiedz mi coś, bo zwariuje! - Kontynuował, jak ja milczałam nie wiedząc co mu odpowiedzieć.
- No dobrze. Tak, rozmawiam z nim. - Przyznałam krótko, nie chcąc się wdawać w szczegóły, żeby jednak sam podjął próbę kontaktu z Ryanem. Nie mogłam dłużej mu nie odpowiadać po jego błaganiach.
- Powiedz mi co u niego, proszę.
- Jak Ci powiem to nie będziesz miał powodu żeby się z nim kontaktować.
- Będę miał, żeby go przeprosić. Wszystko w porządku u niego? On został za mnie, chyba bym sobie nie darował jeśliby mu się coś stało przeze mnie.
- Tony, tam naprawdę jest coraz gorzej. Porozmawiaj z nim, bo możesz nie mieć do tego okazji, jeśli dalej będziesz tak zwlekał. - Przyznałam szczerze, chociaż i dla mnie ten fakt nie był łatwy. Tony spojrzał na mnie bardzo zdziwiony moim stwierdzeniem. Chyba raczej nie zdziwiło go samo stwierdzenie, a moja świadomość tego. - Nie patrz tak na mnie! Tak, liczę się z tym! I ty też powinieneś zacząć!
- Odezwę się do niego, obiecuję. - Tony zdjął ze mnie swój zdziwiony wzrok i od razu zaczął się bronić.
- Ciekawe kiedy.
- Niedługo. Obiecuję.
- Trzymam Cię za słowo.
- To co u niego?
- Skoro oglądasz wiadomości, to wiesz, że tam jest coraz gorzej. Przez to zwiększają ilość ludzi na punktach kontrolnych, wysyłają więcej patroli, więc Ryan jest prawie cały czas na służbie. Nie ma za dużo czasu, ale pisze do mnie, żebym się nie martwiła za bardzo. Tylko czasami udaje nam się porozmawiać przez wideorozmowę. Poza tym jest cały i zdrowy. I mam nadzieję, że za miesiąc wróci do domu.
- Dziękuję. - Tonemu wyraźnie ulżyło po moich słowach.
- A ty, jak się trzymasz?
- Nie jest źle, ale dobrze też nie. Złożyłem papiery rezygnacyjne do dowódcy, to mój ostatni miesiąc służby. Dłużej nie wytrzymam. - Z jednej strony dobrze było to słyszeć, ale z drugiej strony ta decyzja pokazywała, jak bardzo Tony podupadł psychicznie w ostatnim okresie i to było bardzo przykre.
- I co dalej? Masz już jakieś plany?
- Miałem, zanim moja dziewczyna nie zginęła. - Stwierdził totalnie przygnębiony. Aż i mi oczy automatycznie się załzawiły.
- Musimy się z tym pogodzić Tony. - Objęłam go ramieniem i przytulilam się do niego. Starałam się być silna, ale to było bardzo trudne.
- Wiem. Ale to jest ciężkie. W końcu spotkałem kogoś idealnego, z kim się zagrałem w stu procentach… - Przerwał, bo głos mu się załamał.
- Wiem. Lilly była cudowną osobą. Drugiej takiej nie spotkamy. Ale musimy żyć dalej.
- Ta…
- Myślałeś już o tym, co będziesz robił po zakończeniu służby? - Postanowiłam nieco zejść z tematu Lilly, żeby nie popadł w totalną depresję, bo z tego co widziałam, był na dobrej drodze do tego.
- Nie wiem, nie myślałem jeszcze o tym. Wrócę na pewno do rodzinnego domu. Mama choruje, więc pomogę im trochę. Może pójdę gdzieś do jakiejś normalnej pracy. Tylko nie wiem do jakiej. Od razu po szkole się zaciągnąłem, więc nie wiem czy do jakiejkolwiek się nadaje.
- Na pewno coś znajdziesz. Trzeba być dobrej myśli.
- No. - szybko zakończył ten temat i odbił piłeczkę w moja stronę. - A ty, jak tam? Gdzie pracujesz?
- Wróciłam do szpitala.
- Czyli dalej robisz to co robiłaś, tylko w lepszych warunkach. - Delikatnie się uśmiechnął.
- Dokładnie.
- To super.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę i przed szpitalem się pożegnaliśmy. Tak spędziłam drogę do pracy. Planowałam być wcześniej, a przez to, że szłam z Tonym na pieszo, dotarłam na ostatnią chwilę i w biegu się przebierałam. Daleko nie miałam do szpitala, bo raptem kilka przystanków, ale przejście tego odcinka na pieszo zajmowało około czterdziestu minut.
Dyżur był dosyć spokojny, żadnego poważnego przypadku. Wszystkich cieszył ten fakt, ale w podświadomości każdy z nas miał obawę, że to tylko cisza przed burzą. Na szczęście nikt nie mówił o tym głośno. Wierzyliśmy, że to przynosi pecha i jak tylko ktoś wypowie na głos, że jest spokojny dyżur, to od razu zaczyna się piekło. To hasło wywołuje wilka z lasu. I to nie żadne przesądy, tylko sprawdzająca się za każdym razem zasada.
W okolicach pory obiadowej przybiegła do mnie Amy. Próbowała mnie wyciągnąć na lunch. Była bardzo podekscytowana, co było podejrzane. Nie bardzo chciałam iść, bo nie byłam jeszcze głodna. Wolałam pójść trochę później, jednak Amy bardzo zależało, żeby iść NATYCHMIAST. Dopiero po drodze wydało się dlaczego. W stołówce szpitalnej czekał jej nowy chłopak. Nie znałam go jeszcze, a Amy bardzo chciała to zmienić. Niezbyt chętnie szłam na spotkanie zaaranżowane znienacka. Wolałabym wiedzieć wcześniej, nie wiem czemu Amy zrobiła z tego taką tajemnicę.
Jak tylko przekroczyliśmy próg szpitalnej jadalni, w oddali jakiś chłopak wstał i od razu nam pomachał. To musiał być on. Wysoki i szczupły, o włosach ciemny blond. Chyba czekał wpatrzony w drzwi wejściowe, bo podniósł się niemal natychmiast, jak tylko my się w nich pojawiliśmy. Amy jak tylko go zobaczyła, od razu zaczęła do niego biec i rzuciła mu się na szyję. Ja wolnym krokiem zmierzałam w ich kierunku. Nie spieszyło mi się do nich, chciałam im dać więcej czasu na przywitanie się.
- Isaac to jest moja przyjaciółka Sara. Sara to jest mój chłopak Isaac. - Amy od razu, jak tylko do nich podeszłam, z wielkim entuzjazmem i bananem na twarzy zaczęła nas sobie przedstawiać.
- Hej. Miło mi Cię poznać. - Wymusilam z siebie zarówno stwierdzenie, jak i uśmiech na twarzy.
- No cześć. - Uśmiechnął się przyjaźnie. Nie wiem czemu, ale czułam, że jakoś tak dziwnie mu patrzy z oczu. Postanowiłam to jednak odsunąć od siebie i dać mu szansę, bo to w końcu wybór Amy.
- Idę kupić coś do jedzenia. Idziecie czy czekacie? - Zapytałam. Chociaż nie byłam głodna, to jednak postanowiłam jakoś spożytkować tą przymusową wycieczkę na stołówkę.
- Zaraz dołączę do Ciebie. - Amy szybko odpowiedziała i zajęła się swoim chłopakiem. Zaczęli się całować, więc nie chcąc im przeszkadzać czym prędzej skierowałam swoje kroki w stronę bufetu.
Amy była tak pochłonięta nim, że oczywiście nie zdążyła do mnie dołączyć. Ocknęła się dopiero, jak ja już wróciłam do stolika z kupionym posiłkiem. Poszła więc sama po coś do jedzenia, zostawiając mnie z nim sam na sam. Jakoś nie leżała mi ta sytuacja. Nie wiem czemu ale w głębi czułam jakąś awersję do niego.
- Pracujecie razem z Amy? - Pierwszy zaczął rozmowę. Nie wiem czy to było pytanie, żeby zabić tą krępującą ciszę, czy naprawdę jest taki głupi, żeby o to pytać.
- A nie widać? - Może to nie było zbyt grzeczne z mojej strony, ale nie potrafiłam inaczej odpowiedzieć.
- Nie no, widać. Bardziej chodziło mi, czy na te same zmiany pracujecie. - W ogóle nie obruszyła go moja odpowiedź, a raczej taki mały atak z mojej strony, obnażający jego głupie pytanie. Mało tego, wydawał się być bardzo śmiały, a na twarzy ciągle towarzyszył mu jakiś taki dziwny, głupi uśmieszek.
- Czasami tak, czasami nie. To zależy.
- Spoko. Masz chłopaka? - Nagle wyjechał, a ja o mało co się nie zakrztusiłam jedzeniem, słysząc jego bezpośredniość.
- Mam. - Uważałam jego pytanie troszeczkę nie na miejscu, więc postanowiłam go zbyć i zakończyć ten temat, nie zagłębiając się w szczegóły. W tym momencie nawet nie miało dla mnie znaczenia to, że był to tylko związek online. Moje wcześniejsze zastrzeżenia automatycznie zniknęły, byleby ten dupek się odczepił.
- No tak, taka śliczna kobieta nie mogłaby być samotna. - Teraz to już się zakrztusiłam. Aż musiałam popić, bo myślałam, że się uduszę. Postanowiłam nie jeść, aż do powrotu Amy, bo to groziło śmiercią przy nim. Teraz już wiem, co oznaczał jego wzrok i głupi uśmieszek. Po tym stwierdzeniu byłam niemalże pewna, że należał on do tych, co ruchają wszystko co się rusza.
- No widzisz, więc dzisiaj sobie nie upolujesz nowej zdobyczy. Co za szkoda. - Postanowiłam być bezpośrednia, tak jak on, a do tego dorzuciłam jeszcze szczyptę sarkazmu. Nie lubiłam go i byłam już tego pewna w stu procentach.
- Skąd wiesz, że chciałem? - Nie był poruszony moim stwierdzeniem, wręcz przeciwnie, jakoś bardziej się podjarał, widząc, że go rozczytałam.
- Wszystko po tobie widać, jak w otwartej księdze. Musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz zachować więcej pozorów.
- Może nie chce?
- To może się zajmij swoją dziewczyną, a nie kiepskim podrywem jej przyjaciółek. - Próbowałam zgasić jego zapędy, ale najwidoczniej nie przejmował się tym ani trochę.
- Wiesz moglibyśmy jakoś sobie ciekawie zorganizować czas, kiedy nasze drugie połówki pracują. - O boże, jak ja nienawidzę takich typów. Niestety Amy miała do takich szczęście. A tyle mi gadała, że ten jest inny. Właśnie widzę. Totalny dupek.
- Nie jestem zainteresowana. Daruj sobie!
- O czym gadacie? - Na szczęście Amy wróciła w porę z jedzeniem, bo gdyby ta rozmowa ciągnęła się dalej to nie wiem czy bym wytrzymała.
- Sara mówiła mi, że ma chłopaka. - Isaac pierwszy zabrał głos, chyba bojąc się, że ja coś powiem.
- Hej! A może pójdziemy na podwójną randkę, jak Ryan wróci? - Amy jakby oświeciło.
- Jak wróci? To gdzie on jest? - Isaac od razu wychwycił ten szczegół z wypowiedzi swojej dziewczyny i wyraźnie się nim zainteresował.
- Jej chłopak jest żołnierzem, wyjechał na misje. - Amy wyjaśniła, choć ja nie bardzo miałam ochotę dzielić się z tym dupkiem, tymi informacjami. Po jej słowach widziałam te rozpalające się iskierki w oczach Isaac'a i ten jeszcze głupszy uśmiech skierowany w moja stronę. Szkoda, że Amy była tak ślepo w niego zapatrzona, że nawet tego nie widziała.
- Zobaczymy jak wróci. - Szybko ucięłam ten temat i postanowiłam się ewakuować od nich. - Przepraszam Was, ale muszę wracać do pracy. Miło było Cię poznać Isaac - Wymusiłam te słowa, żeby nie robić Amy przykrości. - Pa Amy, do później. - Pożegnałam przyjaciółkę i nie czekając na ich odpowiedzi, zabrałam tace z prawie nietkniętym posiłkiem, który, przez tego dupka, wylądował w koszu.
Wracając na swój oddział, wstąpiłam po drodze na główną recepcję szpitala. Chciałam zobaczyć czy przypadkiem czegoś dla nas nie mają. I tak koło niej przechodziłam. Podchodząc do blatu recepcji zauważyłam odchodzącą od niego, znajomą kobietę. Nie do końca byłam pewna, czy to ona, ale postanowiłam się odezwać.
- Emily? - Zapytałam niepewna, wtedy kobieta na mnie spojrzała. Po chwili na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Sara! - Przywitała mnie z radością.
- Ale się zmieniłaś. - Podeszłam bliżej do niej i przyznałam się do trudności w rozpoznaniu jej.
- Przefarbowałam i podcięłam trochę włosy.
- I schudłaś. - Dodałam. Była o wiele chudsza, niż jak ją widziałam ostatnio. Pomimo, że wtedy nie była jakaś gruba i tak było widać u niej znaczny spadek wagi. Była strasznie szczupła, normalnie patyk.
- Dziękuję. Mieliśmy trochę problemów i tak wyszło. - Na dźwięk tych słów, od razu przyszło mi do głowy jedno.
- Ethan? - Spytałam prawie pewna, że problemy ze zdrowiem jej synka wróciły.
Znałam Emily właśnie ze szpitala. Ogólnie pochodzi ona z innego miasta, oddalonego o kilkaset kilometrów, ale kilka lat temu przyjechała ze swoim synkiem do naszego szpitala, gdzie miał on kilka skomplikowanych operacji serca. Tylko lekarz z naszego szpitala był gotowy podjąć się tak skomplikowanej operacji serduszka, u tak małego dziecka. Emily spędziła wtedy u nas w szpitalu trzy miesiące, w ciągu których jej syn przeszedł trzy ciężkie operacje. Wtedy jeszcze nie miał nawet roku. Urodził się z wadą serca i gdyby nie operacje, nie dożyłby swoich pierwszych urodzin. Pamiętam, że Emily płaciła za operacje sama, bo ubezpieczenie nie chciało pokryć ich kosztów. Razem ze swoim mężem Nickiem, zgłosili się do fundacji i tylko dzięki zbiórce pieniędzy możliwe było uratowanie ich dziecka. To był cud wtedy, że w tak krótkim czasie zebrali tak potężna kwotę. I dzięki Bogu bo stan Ethana pogarszał się bardzo szybko i z początku nie wiedzieliśmy, że mamy tak mało czasu.
Ja byłam wtedy na stażu i lekarz, pod którego podlegałam przeprowadzał te operacje. Zajmowałam się Emily i Ethanem przez cały ich pobyt tutaj. Zdążyliśmy się przez ten czas zaprzyjaźnić. Nick przyjeżdżał do nich w weekendy. Nie mógł ciągle być przy nich, bo pracował w miejscowości skąd pochodzili. Jego też polubiłam. Był miły i pomimo tego, co przeżywali, starał się zachować pogodę ducha.
Kiedy Ethan i Emily opuścili szpital, nadal utrzymywaliśmy kontakt i dużo ze sobą rozmawialiśmy. Mały Ethan po skończeniu roku znów do nas wrócił na kolejna operację i wtedy Emily spędziła u nas kolejny miesiąc. Później widywaliśmy się tylko, jak przyjeżdżali z małym na kontrolę. Czyli z biegiem czasu coraz rzadziej. Niby utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny, ale on też się nieco urwał, jak zaczęłam wyjeżdżać na misje z żołnierzami. Fajnie było znów ją zobaczyć i odświeżyć nieco znajomość.
- Nie, na szczęście nie. - Uspokoiła mnie. - Moja mama bardzo chorowała w ostatnim czasie. Miesiąc temu zmarła. - Emily dokończyła już nieco przygnębionym głosem. Nie miałam pojęcia i zrobiło mi się trochę głupio.
- Nie wiedziałam. Bardzo mi przykro.
- Staramy się z Nickiem jakoś teraz poukładać sobie życie na nowo. Postanowiliśmy się wyprowadzić z rodzinnej miejscowości.
- Czemu?
- Tam w nasze życie za bardzo wnikała przeszłość. No i większość sąsiadów patrzyła na nas ciągle ze współczuciem, przez pryzmat tego, co przeszliśmy. Nie traktują nas normalnie, co nie jest przyjemne. Te ciągłe obgadywania za plecami. Tam nigdy nie zaczniemy od nowa, tylko cały czas będzie się za nami ciągnęła ta stara, usłana cierpieniem przeszłość. Więc postanowiliśmy zacząć nowe życie, w nowym miejscu. Odkąd umarła mama, nic nas już tam nie trzyma. - Ciężko było sobie wyobrazić, jak takie życie wygląda, a być w jego centrum to już wogóle masakra.
- Gdzie się zamierzacie przeprowadzić?
- Tutaj. - Emily szybko odpowiedziała z uśmiechem na ustach, a mnie ogarnął szok.
- Serio?!
- Tak. Ethan będzie miał swojego lekarza na miejscu. Nick znalazł tutaj lepszą pracę, zaczyna od przyszłego miesiąca. Same plusy, jak na razie.
- Świetnie. Będziemy mogli też częściej się widywać. - Szczerze ucieszyła mnie ta wiadomość.
- To też prawda. Kolejny ogromny plus.
- A znaleźliście już jakieś mieszkanie?
- Tak, znaleźliśmy. W sumie to już finalizujemy sprzedaż domu tam i jednocześnie kupno mieszkania tutaj. Jedyny minus to, to, że Ethan nie będzie miał ogródka do zabawy, ale będziemy chodzić do parku.
- To chyba będzie bardziej uciążliwe dla was, bo on raczej uzna to za plus, jak będzie miał gromadkę dzieci do zabawy w parku.
- Chyba masz rację. A u ciebie co słychać? Dawno nie rozmawiałyśmy, nawet nie wiem czemu ten kontakt się tak nagle urwał.
- No bardzo dawno! To chyba była moja wina.
- No co ty. Przesadzasz, nie bierz całej winy na siebie. Ja też nie odzywałam się za często.
- Ale jak się odezwałaś, to ja potrafiłam nie odpowiadać. A to w sumie wszystko przez to, że zaczęłam wyjeżdżać na misję z żołnierzami, jako cywilny lekarz.
- Serio? - Emily wyszczerzyła oczy z niedowierzania. - Co cię do tego skłoniło?
- Szczerze, to nie wiem. Najpierw pojechałam sama, prywatnie, chcąc pomóc tym biednym ludziom, widząc w wiadomościach te wszystkie krzywdy, jakich doznają. Ale to się nie skończyło zbyt dobrze. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałam. Chyba, że zbawię sama świat.
- To co się stało, że tak krytycznie osądzasz swój pomysł?
- Tata musiał wysyłać oddziały, żeby mnie uratowały przed porwaniem.
- No co ty gadasz? A bo twój tata jest generałem, tak? Dobrze pamiętam?
- Dokładnie tak.
- I co się stało? Chyba misja ratunkowa poszła dobrze, skoro z tobą rozmawiam? - Emily zażartowała.
- Tak, ale zginęło wtedy sporo żołnierzy, a jeszcze więcej zostało rannych. To otworzyło mi oczy na drugą stronę medalu i zobaczyłam, że miejscowi nie potrzebują aż tak pomocy, jakby się wydawało, bo sami wtedy wydali mnie rebeliantom.
- Naprawdę?! Wydali cię? Pomagałaś im, a oni cię wydali? - Emily nie mogła w to uwierzyć i nic dziwnego, to nie było spodziewane zachowanie.
- Tak, wydali mnie i o mały włos, a byłaby zakładnikiem rebeliantów, którzy wykorzystywali by moje umiejętności do własnych celów.
- Nie wierzę! Normalnie inny świat.
- A żebyś wiedziała. Za to naszym żołnierzom przydała się pomoc. Lekarzy na froncie ciągle brakuje. Stąd pomysł na kolejne wyjazdy.
- To ile razy wyjechałaś, poza tym pierwszym nieudanym wyjazdem?
- Dwa razy. Drugi raz dał mi tak w kość, że już więcej nie dałam rady.
- Aż tak ciężko było?
- Oglądasz wiadomości?
- Czasami tak. Słyszę, że tam dosyć niebezpiecznie się robi.
- No to ja dwa miesiące temu wróciłam.
- To jeszcze zaliczyłaś ten gorący okres?
- Dokładnie tak.
- No to nie dziwię ci się, że więcej nie chcesz jechać.
- Nie ma co rozdrapywać. - Nie chciałam opowiadać o ostatnim wyjeździe, więc postanowiłam zakończyć ten temat. - Kiedy planujecie przeprowadzkę?
- Hmmm… wstępne plany mieliśmy, żeby przenieść się za dwa tygodnie, ale chyba nie zdążymy. Będziemy próbować do końca przyszłego miesiąca już przenieść się tutaj. Ale jak nie zdążymy, to sam Nick się tutaj przeniesie, a ja zostanę tam z Ethanem, żeby pozamykać sprawy. W każdym razie za dwa miesiące już na pewno możemy się umówić na kawę, już tutaj. - Posłała mi radosny uśmiech, który odwzajemniłam.
- Z chęcią. Jak tylko się przeniesiesz to dzwoń, pisz, jakoś się zgadamy.
- Jasne. Przepraszam cię, ale uciekam, bo Nick z Ethanem czekają już pewnie w aucie. Mieli iść na lody, a ja miałam odebrać tylko wydruki z recepcji.
- Jasne. Leć już. Do zobaczenia. - Uściskałam ją na pożegnanie i wróciłam do pracy.
Późnym wieczorem, jak już wróciłam do domu i właściwie zamierzałam już się położyć spać, spotkała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Ryan napisał, czy możemy się zdzwonić. Cieszyła mnie ta wiadomość, ale tylko do czasu.
- Cześć. Skarbie. - Przywitał się, ale nie miał zbyt szczęśliwej miny, co było podejrzane.
- Hej. Coś się stało? - Od razu postanowiłam uspokoić moje obawy.
- Czemu miało się coś stać? - Widziałam, że nie do końca jest szczery.
- Bo masz nie za szczęśliwą minę. No i chyba jeszcze nigdy nie chciałeś tak nagle rozmawiać.
- Chyba przed tobą nie da się niczego ukryć. - Stwierdził spuszczając głowę, a mnie, przyznam szczerze, że przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- To co się stało?
- Nic się nie stało. Po prostu dostaliśmy nowe rozkazy. Od jutra będziemy stacjonować w miejskim szpitalu, dwadzieścia cztery na dobę. Będziemy się zmieniać co tydzień. A to oznacza, że przez ten czas nie będę mógł się z tobą kontaktować. Przepraszam. - Dokończył smutno i wpatrywał się we mnie przepraszająco.
- Czyli jedziecie do miejscowego szpitala i dopiero po tygodniu wrócicie do bazy? - Niby jasno to przedstawił, ale nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam i musiałam się upewnić.
- Dokładnie tak. Wrócimy dopiero, jak inne oddziały nas zastąpią.
Sama nie wiedziałam jak mam zareagować. To nie była jego wina, że dostał takie rozkazy, więc nie mogłam się na niego wściekać. Ale to oznaczało życie w strachu i niepewności przez cały tydzień, aż nie wróci do bazy i nie napisze, że wszystko z nim w porządku.
- Sara? Powiedz coś. Proszę. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ryana.
- Po prostu będę musiała wytrzymać troszkę dłużej bez wiadomości od ciebie. - Nie chciałam go bardziej dołować. Widziałam, że i bez moich pretensji był tym wszystkim przejęty.
- Troszkę? Chyba bardzo duże troszkę. Tydzień, a max dwanaście godzin to znaczna różnica.
- Jakoś będę musiała wytrzymać.
- Jesteś pewna? - Nie bardzo mi wierzył i w sumie nie dziwie mu się, sama bym sobie nie wierzyła. Moje zapewnienia były mało przekonywujące, tak samo, jak ton głosu.
- W końcu został ci już tylko miesiąc. Szybko zleci. - Starałam się jak mogłam, żeby go uspokoić i chyba przekonać samą siebie do swoich słów, ale nie bardzo mi to wychodziło, chyba.
- Nim się obejrzysz, będę koło ciebie. - Posłał mi uśmiech, taki, który zmiękcza nogi i mimowolnie wywołuje uśmiech na twarzy.
- Sądzisz, że będzie to bezpieczne? - Musiałam zadać to pytanie. To on był na miejscu i znał pełny obraz sytuacji, więc na pewno znał też odpowiedź na to pytanie. Miałam tylko nadzieję, że szczerze się nią ze mną podzieli.
- Jest tutaj gorąco, ale obiecuję ci, że wrócę. - I już wiedziałam, że to jest wymijająca odpowiedź i nie do końca szczera. Coś było na rzeczy, a on nie chciał się tym podzielić. Nie chciałam dać po sobie niczego poznać, ale zaczęłam się bać o niego i to o wiele bardziej niż do tej pory. W oczach zebrały mi się łzy i nie potrafiłam się uspokoić wewnętrznie. Chyba ogarnęła mnie panika. Zaczęłam się rozglądać na boki po pokoju, starając się ukryć swój stan. Ale Ryan od razu zauważył, co się dzieje.
- Hej, słońce! Nie martw się. Będzie dobrze. Zobaczysz. Tylko nie zamartwiaj mi się tam. Gdyby, było to zbyt niebezpieczne, to by nas nie posyłali tam. - Próbował się tłumaczyć i wysuwać kolejne argumenty, żeby tylko mnie uspokoić. Postanowiłam zagryźć zęby i przełknąć tą gulę w gardle. Nie chciałam, żeby zamartwiał się jeszcze mną.
- Dobrze. Tylko pisz, jak tylko będziesz mógł.
- Oczywiście. - Znów się uśmiechnął, ale widziałam, że przez jego uśmiech przebijają się wyrzuty sumienia. - Muszę już lecieć, jutro o świcie wyjeżdżamy. Mój oddział ma pierwszą zmianę. Dołączą do nas jeszcze inne oddziały, więc nie martw się, mam zaplecze bojowe. - Nie uspokoiło mnie to ani trochę, ale odwzajemniłam uśmiech, żeby go uspokoić i sprawić wrażenie, że wszystko jest ok.
Przesłał mi buziaczki i pożegnaliśmy się. Ja po tej informacji długo nie mogłam zasnąć. Koniec z w miarę spokojnym życiem, bez zamartwiania się. Nie wiem, jak ja wytrzymam cały tydzień bez cienia informacji o tym czy jest cały. Miałam tylko nadzieję, że to nie zajmie całej mojej uwagi i będę mogła skupić się na pracy, dzięki czemu czas szybciej mi zleci. To tylko miesiąc...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top