Rozmowy

Po kilku dniach spędzonych w domu, postanowiłam pójść do szpitala porozmawiać z dyrektorem o tym, czy mogę wrócić do pracy. Wzięłam bezpłatny urlop na czas wyjazdu, ale wiadomo, że przez tak długi czas mógł już kogoś przyjąć na moje miejsce i jedyne co mogę dostać to wypowiedzenie. Co prawda chciałam wrócić dopiero od nowego roku, ale już teraz chciałam wiedzieć na czym stoję. Oczywiście przez te kilka dni nie udało mi się porozmawiać z Ryanem. Jedyne na co miał czas to napisanie wiadomości złożonej z dwóch zdań, że żyje, nie ma czasu bo ma służbę i odezwie się później. Zaczynałam tracić nadzieję na normalny kontakt z nim przez ten czas, kiedy będzie przebywał na misji. 

Rozmowa z dyrektorem miło mnie zaskoczyła. Muszę przyznać, że raczej nastawiałam się na usłyszenie czegoś w stylu “Przykro mi, ale Pani miejsce w szpitalu jest już zajęte. Nie mogliśmy sobie pozwolić na tak długie trzymanie stanowiska dla Pani”. Jednak dyrektor ucieszył się, że już wróciłam z misji, i że chcę wrócić do pracy w szpitalu. Owszem, ktoś już pracował zamiast mnie, ale dyrektor stwierdził, że personelu mimo wszystko brakuje, więc z radością wita mnie z powrotem w pracy. 

Szczęśliwa zmierzałam do wyjścia ze szpitala, kiedy za plecami usłyszałam wołający mnie znajomy głos.

- Sara?! - Obejrzałam się i na moich ustach od razu pojawił się uśmiech. 

- Amy! 

- Sara! Nie wierzę, że cię widzę. Co ty tutaj robisz?! - Amy mocno mnie uściskała.

- Byłam pogadać z dyrektorem. - Odwzajemniłam uścisk. Zauważyłam, że na dźwięk moich słów w oku Amy pojawiła się iskierka. 

- Wracasz do nas? - Zapytała niepewna, ale pełna nadziei. 

- Tak, wracam. - Uśmiechnęłam się na samą myśl o powrocie. 

- Świetnie! - Amy wybuchła radością. - Kiedy? 

- Od nowego roku. Teraz chciałam jeszcze trochę odpocząć i zaaklimatyzować się. 

- Kiedy wróciłaś?! 

- Kilka dni temu.

- I się nie odzywałaś?! - Amy oburzyła się, ale wiedziałam, że to nie na poważnie.

- Chciałam spędzić trochę czasu z rodzicami. 

- Rozumiem. Masz teraz chwilę? Właśnie mam przerwę, szłam na kawę. A ty chyba masz mi duuużo do opowiedzenia. - Posłała mi szeroki uśmiech pokazujący całą jej ciekawość. Stęskniłam się za nią. 

- Pewnie! Chodźmy!

- No to opowiadaj! Ciężko było? Śledziłam każde wiadomości i bałam się, że możesz być blisko tego wszystkiego. - Amy zaczęła jak już usiedliśmy z kawą przy stoliku w szpitalnej kawiarence.

- Łatwo nie było i były momenty bardzo ciężkie. Nie wiem co mówili u was w wiadomościach, ale tam trochę się działo. 

- Trochę? Podobno rebelianci wdarli się do bazy! To była twoja baza?

- Moja. - Ciężko było mi mówić o tych ciężkich chwilach, bo od razu do głowy powróciły obrazy śmierci Lilly. To jak ciągłe rozdrapywanie świeżej rany. Dlatego odpowiadałam tak zdawkowo.

- Ej, no! Zacznij mówić bo zaczynam się martwić o ciebie! Jesteś jakaś inna! Małomówna!

- Przepraszam. Po prostu miałam tam przyjaciółkę… - Przerwałam, bo ciężko było mi dokończyć to zdanie. 

- Mam się czuć zazdrosna? Znalazłaś sobie zastępstwo za mnie? - Amy była radosna i żartowała, ale ja nie potrafiłam brnąć w jej żarty. Mi nie było do śmiechu. - Już mnie nie potrzebujesz, tak?! 

- Nie masz o co… - Byłam w swoim świecie, świecie wspomnień, świecie z frontu, kompletnie oderwanym od tutejszej rzeczywistości.

- Ej, co jest? Sara, wszystko w porządku? - Amy zauważyła, że coś się ze mną dzieje. W końcu była moją przyjaciółką, doskonale mnie znała. Dlatego jej żartobliwy ton znikł, a pojawiło się zmartwienie w głosie. 

- Kilka dni przed moim wyjazdem zginęła, więc nie masz już o co być zazdrosna. - Spojrzałam na nią z trudem powstrzymując łzy. Wiedziałam, że żartowała i próbowałam trochę przekształcić tą straszną wiadomość w kontynuację jej żartu. Wiem, że nie bardzo mi wyszło, ale przynajmniej się nie popłakałam.

- O jezu! Przepraszam. Nie wiedziałam. Wiesz, że żartowałam i nie miałam tego na myśli... - Z ust Amy uśmiech już całkiem znikł, ja jego miejsce zajęło zakłopotanie, wyrzuty sumienia i współczucie. 

- Wiem Amy. Spokojnie. Po prostu to trochę trudne dla mnie. Jeszcze sobie nie poradziłam ze wszystkim. 

- Czyli tam jest gorzej niż pokazują w wiadomościach? - Chyba bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Nie wiem jak jest w wiadomościach. Ale tam jest różnie. Raz lepiej, raz gorzej. 

- Może tam być lepiej?

- Zdarza się. - Odruchowo spojrzałam na bransoletkę, którą dostałam od Amida. 

- A to co takiego? - I ona skierowała wzrok w tym samym kierunku co ja. - Nowa biżuteria, na pamiątkę stamtąd? 

- Na pamiątkę, ale nie tamtego miejsca tylko pewnej osoby stamtąd. - Mimowolnie uśmiechnęłam się. 

- No to opowiadaj! - Amy mnie popędzała. 

- Jakieś dwa miesiące przed moim wyjazdem przyjechał do nas pacjent, cywil z pobliskiej wioski. Dziewięcioletni chłopiec o imieniu Amid. Pomimo ogromnego bólu, spowodowanego bardzo rozległymi obrażeniami po wybuchu miny, nie pokazywał swojego cierpienia i starał się być pogodny. Był moim pacjentem. Bardzo się z nim zżyłam. Dał mi tą bransoletkę, żebym o nim nie zapomniała i poprosił mnie o naszywkę z nazwiskiem z mojego munduru na pamiątkę. On był zdecydowanie pozytywnym doświadczeniem tam. 

- Miejscowy chłopczyk? Mówił w naszym języku? 

- Nie. 

- To jak się z nim dogadywałaś? - Amy była wyraźnie zaciekawiona. 

- Na początku pomagał mi Ryan. A z czasem chłopiec dużo się nauczył i rozumiał coraz więcej, co się do niego mówiło i na migi udawało mi się z nim porozumieć. 

- Zaraz, zaraz. Ryan? Ten żołnierz,  w którym ty… - Tak, Amy była jedną z dwóch osób, które wiedziały o moich uczuciach do Ryana. Powiedziałam jej. Była moja przyjaciółką i wiedziała kiedy jest ze mną coś nie tak. I wtedy się domyślała, więc powiedziałam jej wszystko. Nie wiedziałam, że aż tak zapamiętała jego imię, żeby teraz od razu to wychwycić z mojej wypowiedzi. 

- Tak, to ten. - Przyznałam z lekkim uśmiechem.

- Co on tam robił? To dlatego tam pojechałaś! - Amy krzyknęła, jakby odkryła właśnie Amerykę. 

- Nie prawda! - Próbowałam się bronić, ale wiedziałam, że nic sobie nie zrobi z moich słów. 

- Nie?! Jasne! Uważaj bo uwierzę!

- No naprawdę! To, że on tam jedzie dowiedziałam się dopiero w dzień wyjazdu. 

- Ta, a ja jestem zakonnicą! 

- Nie chcesz wierzyć to nie wierz. Następny ojciec się znalazł! - Pokiwałam głowa z dezaprobatą. 

- No dobrze. To po co tam pojechałaś? Skoro nie za nim, to za czym? Tylko nie sprzedawaj mi tej bajeczki o samarytaninie, który tak bardzo chce pomagać, bo w to nie uwierzę, tak jak twój tata. Tutaj też możesz to robić! 

- Tata też w to nie uwierzył. 

- Ha! No to tym bardziej mam rację! No to słucham?!

- Gryzło mnie sumienie. - Przyznałam niechętnie. 

- Co?! Jakie sumienie? - Amy prychnęła.

- Takie, że mam do spłacenia dług wobec żołnierzy, za to, że mnie uratowali, a przy tym tylu z nich poświęciło życie. 

- Boże! Na prawdę!? Przecież byłaś już na jednej misji, ze swoim tatą. Cały rok spłacałaś te swoje niby długi. Nie wystarczyło ci to?? 

- Czułam jakiś taki niedosyt. 

- Głupek! - Amy mnie zbeształa. - Czy teraz już uspokoiłaś swoje sumienie?! - spytała z przekąsem. 

- Tak, teraz już tak. 

- Ekstra! To teraz opowiadaj co ON tam robił! - Specjalnie zaakcentowała słowo "on". Wiedziałam, że nie odpuści tego tematu. Czekała mnie jednak długo rozmowa. 

- Był na misji. 

- Razem z Tobą? Tak po prostu pojechał za Tobą? - Jej głos wyraźnie coś sugerował. 

- Nie pojechał za mną! Amy nie wyobrażaj sobie nie wiadomo co. 

- No dobra! Powiedzmy, że uwierzę, że oboje pojechaliście tam nieświadomi obecności drugiej osoby...

- Bo tak było! - Przetrwałam jej, bo wiedziałam, że to był sarkazm z jej strony. - Ja nie wiedziałam, że on też tam jedzie. 

- A on niby nie wiedział, że ty jedziesz. Ta jasne. 

- Nie wiedział. To znaczy dowiedział się, ale już po podpisaniu kontraktu na misję. 

- Skąd wiesz, że dopiero wtedy? 

- Bo mi mówił. 

- Aaa! Czyli rozmawialiście! Opowiadaj! 

I tak się zaczęło. Wyciągnęła ze mnie wszystko. Dosłownie wszystko. Ciągnęła mnie za język, dopóki nie powiedziałam jej każdego szczegółu. Ta kobieta miała jakiś dar i jak tylko coś pominęłam, od razu ciągnęła za język, jakby wiedziała. Nic nie dało się przed nią ukryć. Poza tym byle mega podekscytowana tym wszystkim co jej opowiedziałam. Oczywiście już wyobrażała sobie niewiadomo co. Cała Amy.

Gadaliśmy chyba ponad godzinę. Amy przerwa nieco się wydłużyła. Nie wiedziałam jak się z tego wytłumaczy, ale ona się nie przejmowała. Jak to Amy, zawsze twierdziła, że jakoś to będzie. W każdej sytuacji. Dlatego nie bała się zmian, ryzyka czy nowych wyzwań. 

Po powrocie do domu od razu włączyłam telewizor na jakiś kanał informacyjny. Słuchając tego co mówią, przeglądałam dodatkowo w telefonie wiadomości na stronach internetowych. Szukałam informacji z frontu. Musiałam mieć jakieś źródło informacji. Nie wiedziałam jak bardzo można polegać na wiadomościach w telewizji, ale lepsze cokolwiek niż nic. Ryan mało pisał, a o tym co tam się tak naprawdę działo, nie pisał nic. Ja za to nie potrafiłam znieść niewiedzy i tej niepewności, która z każdym dniem się zwiększała. Z każdym dniem, ogarniająca mnie ciemność się powiększała, ciemność spowodowana strachem o Ryana. Wiedziałam, że jest coraz gorzej, ale łudziłam się nadzieją, że to tylko trzy miesiące, szybko zleci i będzie wszystko w porządku. 

Do wigilii nie udało mi się porozmawiać z Ryanem. Miał tyle czasu, że często nawet nie miał kiedy napisać mi po prostu, że żyje. Kanał informacyjny śledziłam niemalże non stop. Chyba rodziców zaczęło to już nieco irytować. Ale nic nie mówili, chyba oboje doskonale mnie rozumieli. Byłam im za to wdzięczna. 

W przeddzień wigilii w wiadomościach podali informację z frontu, że nasze pojazdy wjechały na minę podłożoną przez rebeliantów. W sumie informacja była mało szczegółowa, bo mówiła o dwóch zniszczonych pojazdach i kilku rannych żołnierzach. Nic konkretnego. Za to mnie przyprawiła o zawał serca. Na dodatek Ryan się nie odzywał, nawet nie zostawił żadnej wiadomości. Więc od razu uznałam, że on brał w tym udział i że coś mu się stało. Od momentu usłyszenia tego, byłam bardzo niespokojna. Oczywiście pomagałam rodzicom w przygotowaniach do świąt, ale myślami byłam nieobecna. 

W wigilię po kolacji usiedliśmy z rodzicami w salonie na kanapie. Tata rozpalił ogień w kominku i było bardzo przyjemnie. Sączyliśmy wino i rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. Chyba dopiero wtedy lekko wyluzowałam i uspokoiłam się wewnętrznie. Ale to za sprawą rodziców, zajęli mnie rozmową. Wtedy zawibrował mi telefon pokazując, że dostałam wiadomość. Powoli i bez nadziei spojrzałam na niego. Pewnie kolejne życzenia świąteczne, od kogoś ze znajomych. Jak zobaczyłam treść powiadomienia, serce szybciej mi zabiło. Z uwagi na bardzo utrudniony kontakt z Ryanem, jakiś czas temu zainstalowałam na telefonie mobilną wersję aplikacji umożliwiającej kontakt z nim. Chciałam być na bieżąco, bez względu na to gdzie się znajdowałam. Powiadomienie było właśnie z tej aplikacji. To Ryan napisał, że żyje i aktualnie ma wolne, więc możemy pogadać, jeśli oczywiście mam czas i ochotę. Oczywiście, że miałam ochotę. Tylko trochę głupio było mi opuszczać rodziców w ten wigilijny wieczór. Z zakłopotaniem spoglądałam to na nich, to na telefon. Chciałam jakoś delikatnie wywinąć się do rodzinnej posiadówki, żeby iść porozmawiać z Ryanem. Ale jednocześnie nie chciałam, żeby rodzice czuli się urażeni. Pomimo, że mieszkałam u nich, mało czasu spędzałam z którymkolwiek z nich. Dlatego teraz miałam wyrzuty sumienia na samą myśl o zmyciu się do pokoju. Na szczęście tata sam domyślił się o co chodzi, widząc moje zachowanie. 

- Ryan napisał? - Tata zaczął rozmowę, co zwróciło również uwagę mamy, która spojrzała na mnie zaciekawiona. 

- Tak. - Przyznałam nie wydając się w szczegóły. Uznałam, że to jest mniej ważne i może poczekać.
 
- Tylko napisał? Czy ma wolne i może pogadać? - Tata znał tamtejszy tryb życia, więc znał też wszystkie opcje związane z tą wiadomością. Ale przyznam, że troszeczkę mnie zaskoczył tym pytaniem. 

- Ma wolne. 

- I ty nie idziesz z nim pogadać? - Zapytał zdziwiony.

- Nie chcę was zostawiać w wigilię. 

- Przestań! Z nami możesz jutro posiedzieć, albo w jakikolwiek inny dzień. A on rzadko ma czas. Idź i to szybko! - Tata mnie zbeształ. Oczywiście, że od razu po usłyszeniu takich słów pobiegłabym do pokoju, ale jeszcze spojrzałam niepewnie na mamę, nie wiedząc co ona o tym sądzi. W końcu ostatnie święta spędziła beze mnie i bez taty, a była tradycjonalistką i uważała, że święta powinny być spędzanie w gronie rodzinnym. 

- No idź już, bo za chwilę może nie mieć czasu. - Mama ponagliła mnie, widząc, że się na nią patrzę. 

Zerwałam się więc z kanapy jak oparzona i pobiegłam do pokoju. Nie tracąc już czasu na uruchamianie laptopa, włączyłam aplikację na telefonie i odpisałam, że możemy porozmawiać. Chyba czekał na moja odpowiedź, bo zadzwonił do mnie niemalże od razu. 

- Hej maleńka. - Od razu jak tylko odebrałam, przywitał mnie jego uśmiech. 

- Hej. - Odpowiedziałam siadając wygodnie w fotelu.

- Tylko tyle? - Zmarszczył czoło. 

- Co tylko tyle? - Nie do końca wiedziałam o co mu chodzi. 

- A gdzie kochanie? Skarbie? Mój najdroższy? Umierałam z tęsknoty?

- Umierać to mogłam co najwyżej ze strachu! 

- Ej! No przecież nie było tak źle. 

- Jasne. Byłeś tak wylewy w informowaniu mnie, że aż osiwiałam! - Sarkastycznie mu wypomniałam. 

- Serio?! Pokaż! - Próbował to obrócić w żart, ale jakoś nie było mi do śmiechu. Chyba widząc go, ogarnęła mnie złość, za jego brak kontaktu po ostatnim ataku. Przez niego odchodziłam od zmysłów. 

- Chyba nie mamy o czym rozmawiać. - Stwierdziłam wycofana. 

- Co? No co Ty?! - Od razu zmienił ton i uśmiech znikł z jego twarzy. - Przepraszam. Nie rozłączaj się! Proszę! 

- Za co przepraszasz? 

- Wiem, że mieliśmy rozmawiać codziennie. 

- Nie musimy rozmawiać codziennie. Wiem, że nie masz czasu i rozumiem to. Miałeś pisać codziennie. Informować mnie, że żyjesz. Ja słucham wiadomości i słyszę to wszystko, a potem nie mam żadnego kontaktu z Tobą, żadnej odpowiedzi, nic, zero. I co ja mam wtedy myśleć?? - Chyba hamulce mi puściły i zaczęłam wylewać swoje żale, pomimo, że nie miałam zamiaru mu tego wytykać. 

- To nie słuchaj tego! Po co słuchasz tych kłamstw? - Takiego odbicia piłeczki się nie spodziewałam. I chyba podniosło mi to ciśnienie jeszcze bardziej. 

- Jak mam nie słuchać? Ryan! 

- No normalnie. Nie oglądaj wiadomości. - Odnosiłam wrażenie, że on nie widzi w tym problemu. Naprawdę?

- I mam czekać w jeszcze większej niepewności?! Nie słuchając wiadomości, nie mając żadnych informacji od Ciebie?  - Wyrzuciłam mu ze złością. - Mam po prostu siedzieć i czekać aż wrócisz, na nogach albo w trumnie, tak? - Na samą myśl o tym, przeszł mnie dreszcz. 

- Wiem, znowu zawaliłem. Przepraszam. Teraz już będę pisał codziennie. Obiecuję. - Nagle diametralnie zmienił podejście. Zrobił błagalne oczy, próbując mnie udobruchać. 

- Już mi to raz obiecywałeś i nie wyszło ci. Nie rób tego kolejny raz wiedząc, że i tym razem jej nie dotrzymasz.

- Tym razem mi wyjdzie. 

- Zobaczymy. - Absolutnie nie wierząc w to, przytaknęłam nie chcąc się z nim dłużej sprzeczać.

- Czyli już się nie gniewasz?

- Powiedzmy, że mi przeszło. 

- Ekstra.

- A wyjaśnisz mi chociaż? Żebym się tak nie martwiła? - Z nadzieją spytałam, chcąc się wewnętrznie uspokoić.

- Co mam Ci wyjaśnić? 

- To wozy z twojej bazy oberwały? - Chyba nie liczyłam na odpowiedź, sama nie wiem czemu, ale mimo wszystko musiałam spróbować.

- Tak. - Widziałam, że niechętnie o tym rozmawia, ale ja musiałam wiedzieć. 

- Byłeś tam wtedy? 

- Nie. 

- Na pewno nie jesteś ranny?

- Nie. Byłem wtedy w bazie.
 
- To czemu nie było z Tobą kontaktu.

- Bo po ataku mój oddział zabezpieczał ewakuację rannych. A potem mieliśmy dużo roboty, ze względu na zwiększoną ostrożność. Nie miałem czasu. Nawet nie pomyślałem, że usłyszysz to w wiadomościach i będziesz się martwić. Przepraszam. 

- W porządku. 

- Jesteś już spokojniejsza? 

- Odrobinę. 

- Tylko odrobinę?

- Nadal tam jesteś, więc tak. Będę spokojna jak wrócisz. Teraz musisz się zadowolić tą odrobiną.

- No dobrze. W takim razie cieszę się tą odrobiną. Możemy już przejść do przyjemniejszych kwestii. - Z nadzieją i dziwnym uśmieszkiem się we mnie wpatrywał. 

- A jaka jest dla ciebie przyjemniejsza kwestia?

- Cokolwiek, byle nie twoje pretensje. 

- Słuszne pretensje! - Upomniałam go. 

- Tak, słuszne pretensje. - Niechętnie przyznał. 

- Gdzie ty w ogóle siedzisz? Bo sala komputerowa to, to nie jest. 

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na otoczenie wokół niego. A raczej na jego brak. W pomieszczeniu, w którym przebywał panował półmrok. Za jego plecami nie było widać dosłownie nic. A on wyglądał jakby leżał, oparty o coś, a kamerka znajdowałaby się gdzieś w okolicach jego brzucha. To absolutnie nie wyglądało jak miejsce, z którego rozmawiał ze mną za pierwszym razem, czyli namiot z komputerami w bazie. 

- W swoim pokoju. - Wyszczerzył się, a mnie zatkało. Nie wiedziałam jak to możliwe. - Leże sobie na swoim łóżku.

- Ale jak to? Przecież…

- Internet dla żołnierzy jest tylko w namiocie, tak. - dokończył za mnie, dosłownie wyjmując mi słowa z ust. - Ale ja mam znajomości i udało mi się przeciągnąć go na kablu do swojej bihaty. - Był wyraźnie zadowolony z siebie. - Mamy całkowitą prywatność, więc wiesz… - Wiedziałam do czego brnie, po jego minie i uśmieszku było to widać. Ale nie zamierzałam iść w tym kierunku rozmowy. Niemniej fajnie było zobaczyć TĄ jego stronę. 

- A komputer? Też zabrałeś z namiotu?

- Nie, mam swojego laptopa. Zabieram go zawsze ze sobą na misję bo nieraz graliśmy z chłopakami. Ale ostatnio mam na to coraz mniej czasu, więc laptop tylko leżał i się kurzył. 

- Nawet nie wiedziałam. 

- No to już wiesz. I pamiętaj mamy pełną prywatność…

- Ryan! - Od razu zahamowałam jego zapędy. - Byś się ogolił! - Szybko zmieniłam temat. Nie zamierzałam odwalać jakiś głupich, rozbieranych szopek online. Chce czegoś więcej, to niech wraca i koniec kropka!

- Nie podobam ci się z zarostem? - Zmarszczył brwi i zaczął się gładzić po swoim wyraźnym, kilkudniowym zaroście. 

- Nie. Wolę cię ogolonego.

- Będę pamiętał. Ale nie obiecuję, że za każdym razem będę idealnie ogolony. 

- Cieszę się.

- A jak tam u Ciebie? Zadomowiłaś się już? - Chyba miał dosyć moich propozycji tematów do rozmowy, bo szybko zmienił temat. 

- Powiedzmy. Postanowiłam pomieszkać trochę u rodziców. Chciałam trochę czasu z nimi spędzić, a poza tym, po tym wszystkim chyba ciężko byłoby mi mieszkać samemu. Za dużo bym myślała. 

- To w sumie dobry pomysł. Nie siedzisz samemu w domu, to wiele daje i masz z kim porozmawiać.

- No z tatą mogę porozmawiać o tym co się tam wydarzyło. I chyba dzięki temu łatwiej mi się z tym pogodzić. 

- Ciężko było, co? 

- Myślałam, że będzie łatwiej. 

- Czemu w ogóle tam pojechałaś? I jak to w ogóle załatwiłaś? Przecież podobno nie wysyłają tu cywilnych lekarzy. 

- Mam swoje sposoby. - Posłałam mu uśmiech triumfu i wyższości. 

- Czyli nie dowiem się? 

- Nie! 

- No dobrze, a czemu w ogóle pojechałaś? - Zrezygnowany próbował chociaż na jedno pytanie uzyskać odpowiedź. 

- To skomplikowane. 

- No to mi wytłumacz. 

- Czułam się winna po tej akcji, kiedy mnie uratowałaś i gryzło mnie sumienie, że muszę spłacić dług. 

- Jaki dług?! 

- Wobec żołnierzy, którzy zginęli albo zostali ranni. Za to chciałam jechać i pomagać na miejscu.
 
- Głuptas! Mam nadzieję, że już ci przeszło. 

- Zdecydowanie. 

- To dobrze. Cieszę się, że masz też z kim porozmawiać o tym.

- No, tata potrafi podnieść na duchu. 

- Domyślam się. Jest doświadczony. Sam wiele przeżył, więc wie przez co przychodzisz. 

- Rozmawiałam z nim o Lilly. Powiedział mi, że zgłosiłeś ja do medalu. Nie mówiłeś nic o tym. 

- Wiedziałem, że to przeżywasz i ciężko było ci o tym rozmawiać. Nie chciałem ciągle rozdrapywać twoich ran. Ale tak, zgłosiłem ją. Zasłużyła, jak mało kto. Mam nadzieję, że to docenią i jej przyznają to odznaczenie.

- Też mam taką nadzieję. - Czułam, że w oku kręci mi się już łezka i zaczyna mnie ściskać za gardło. Ryan miał rację, teraz ciężko mi się o niej rozmawia, a co dopiero wtedy. Dlatego postanowiłam jak najszybciej zmienić temat. - Rozmawiałam też z tata o nas. - Wypaliłam prosto z mostu.

- … Co? ... O nas? … Ale jak to? - Widziałam jakby się przestraszył i zaczął się jąkać. O mały włos nie wybuchłam śmiechem. 

- Normalnie. Powiedziałam mu o nas. 

- Ale, że co dokładnie? - Strach w jego oczach przybierał na wielkości, co było bardzo śmieszne. Nie myślałam, że aż tak boi się mojego taty.

- O tym co nas łączy. 

- Cholera. - Ryan odwrócił wzrok. Jakby chciał coś ukryć.

- Boisz się?! - Wyśmiałam go,  nie wytrzymałam dłużej z powstrzymywaniem tego.
 
- Nie boję się. - Próbował się bronić, ale ja raczej widziałam co innego.

- To co to za reakcja?

- Jaka reakcja? - Udawał głupka, głupek jeden.

- No przestraszyłeś się! 

- Nie przestraszyłem się. Po prostu się zdziwiłem, że już mu powiedziałaś. 

- A miałam nie? 

- Nie wiem. To twoja decyzja. - Odpowiedział na odczepne, jakby chciał jak najszybciej skończyć ten temat.

- Sam zaczął tą rozmowę. 

- Sam? 

- No tak. Już dawno kazał mi porozmawiać z Tobą o tym, co do ciebie czuje. 

- Jak dawno? To od kiedy się we mnie kochasz? - Ryan podchwycił temat i zaczął drążyć.

- Nie ważne! Skończmy już ten temat. - Teraz to ja nie chciałam kontynuować tego tematu. Sama się wkopałam. Idiotka.

- Ej! No weź! To było ciekawe! - Protestował jak dziecko. 

- Powiedz mi lepiej czy rozmawiałeś z Tonym? - Zmieniłam temat. 

- Nie. Przecież on się do mnie nie odzywa. Jest obrażony, bo zabiłem mu dziewczynę. - Zauważyłam jakby od razu zmienił postawę, zdystansował się. 

- Przestań! Nie zabiłeś jej!  

- Ale posłałem ją na śmierć. Zginęła przeze mnie, więc na jedno wychodzi. 

- Ryan, to nie twoja wina! Naprawdę tak myślisz? 

- Wystarczy, że Tony tak myśli. 

- Skąd wiesz? 

- Przecież powiedział to. 

- Tak, zaraz po usłyszeniu złej wiadomości. Był zły i wstrząśnięty. Człowiek wiele mówi w takich sytuacjach, a nie koniecznie tak uważa, jak już ochłonie.  

- Jego zachowanie do końca wskazywało, że jednak myśli tak samo, jak powiedział. Nawet w dzień wyjazdu doskonale to podkreślił. - Wiedziałam, że zachowanie Tonego zabolało Ryana. Każdego by zabolało.

- Ale potem się opamiętał. - Nie broniłam Tonego. Chciałam pokazać Ryanowi, że Tony nadal ma go za przyjaciela, tylko ostatnio trochę się pogubił. Przynajmniej ja w to wierzyłam i tego się trzymałam. 
 
- Kiedy potem? Bo ja tego nie widziałem. - Ryan nie odpuszczał. Był zły na Tonego, widać to było gołym okiem.

- Po tym, jak powiedziałam mu… - przerwałam zastanawiając się czy powiedzieć mu i się wkopać, czy go delikatnie okłamać ratując własny tyłek. 

- Co mu powiedziałaś? 

- Że zostałeś za niego. - Z trudem wydusiłam.

- Powiedziałaś mu?! Miałaś nikomu nie mówić! - Ryan się obruszył. Nie dziwie się. Miał do tego prawo. Tym razem to ja nawaliłam.

- Wiem, przepraszam. Ale wkurzył mnie i to bardzo i tak jakoś mi się wymsknęło. 

- Tony Cię wkurzył? 

- Tak. 

- Nie możliwe. Niby czym? Przecież taki twój przyjaciel był. - Wyczułam sarkazm w jego głosie. Nie wiem czy aż tak był wkurzony na Tonego czy zachowywał się tak dla zasady, żeby go ukarać. 

- Obwinianiem ciebie o to wszystko, a potem jakimś dziwnym fochem na mnie za to, że z Tobą rozmawiam, chyba. 

- Dzieciak! - Ryan parsknął śmiechem. 

- Odezwij się do niego. 

- Nie ma takiej mowy! 

- Jesteście przyjaciółmi. Powinieneś się do niego odezwać. 

- Ale to nie ja przestałem się do niego odzywać i to nie ja mam jakieś wąty do niego. On powinien się odezwać jak mu przejdzie. 

- Może jest mu głupio teraz za to, jak się zachowywał. Napisz do niego.
 
- To jego problem. Sam zaczął, więc sam musi skończyć. 

- Ryan! Możesz pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę. - Próbowałam go przekonać, ale był nieugięty.  

- Nie, Sara. Już raz próbowałem. Więcej nie będę. Wie jak może się ze mną skontaktować. Robił to wielokrotnie. Nie będę mu się więcej narzucać. 

- Teraz to ty się zachowujesz jak dziecko. - Próbowałam go podejść z innej strony ale i to nie zadziałało. 

- No i dobrze. Nie zmienię zdania. 

- Jak chcesz. Tylko żebyś później tego nie żałował. 

- Prędzej on może żałować. Możemy zmienić temat? - Spojrzał błagalnym wzrokiem. Widziałam, że to był dla niego ciężki temat do rozmowy i nie zamierzałam go dłużej nim nękać. Wiedziałam też do czego nawiązuje tym stwierdzeniem i niestety miał rację. Na sam dźwięk jego słów coś zakuło mnie w klatce piersiowej.

- Jasne. 

- Super. - Jego entuzjazm znikł, chyba bezpowrotnie. Szkoda. 

- Możesz mi powiedzieć coś więcej o sobie? - Pomimo jego średniego nastroju, postanowiłam podjąć kolejną próbę porozmawiania o nim. Wiem, że w tej sytuacji miał możliwość szybkiego zbycia mnie i rozłączenia się, ale musiałam spróbować. - W końcu wyznałam ci miłość, a prawie nic o tobie nie wiem. - Próbowałam go wziąć na ten argument. Nie miałam pojęcia czy to zadziała, ale miałam chociaż nadzieję, że złagodzi jego nerwowe podejście do tego tematu. 

- Jak to nic nie wiesz? Przecież dużo wiesz. - Zareagował zaskakująco łagodnie. Chyba moje podejście zadziałało. 

- Tylko tyle, że jesteś żołnierzem i często wyjeżdżasz. Do tego masz przyjaciela, z którym znasz się od małego i aktualnie nie chcesz z nim rozmawiać. - Wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie. Czekałam tylko na jego wybuch. Zamiast tego Ryan głośno westchnął, zamknął oczy i chwile przetrzymał mnie w niepewności. Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Po chwili otworzył oczy i zaczął mówić.

- No dobrze to co chcesz wiedzieć? - Kompletnie mnie tym zaskoczył. Aż zapomniałam o co chciałam go wypytać. 

- Chociażby cokolwiek o twojej rodzinie. - Chwilę to trwało zanim poskładałam myśli.

- Nie mam rodziny. - Przyznał niezwykle spokojnie.

- To już słyszałam od ciebie. Pytanie dlaczego?

- Czemu tak bardzo cię to nurtuje? 

- Bo to jest kolejny krok, żeby cię poznać bliżej. 

- Mało znaczący. 

- Nie chcesz o tym absolutnie rozmawiać. Mało tego, jeszcze do niedawna wściekałeś się, jak zaczynałam rozmowę o tym, albo najzwyczajniej w świecie uciekałeś, kończąc wszelkie rozmowy. To jest coś, co mocno na ciebie wpływa, więc nie, nie jest to mało znaczące. Wręcz przeciwnie bardzo znaczące. Proszę cię, bądź ze mną szczery. 

- Niech ci będzie. Ale to jest jedyna rozmowa na temat mojej rodziny. Więcej tego tematu nie podniesiesz, ok? - Spojrzał na mnie poważnym, przeszywającym wzrokiem. Aż ciarki mnie przeszyły. 

- Jeśli powiesz mi wszystko i będziesz szczery.

- Jasne. - Zabrzmiało mi to trochę olewczo, ale mimo wszystko postanowiłam skorzystać z okazji i dowiedzieć się czegoś, czegokolwiek. Nawet jeśli miałby to być niewielki ułamek całości i nawet za cenę utraty możliwości nawiązania kolejnej takiej rozmowy. Zawsze pozostawała mi możliwość negocjacji w przyszłości, pod pretekstem, że nie był do końca szczery. Ale nie chciałam już na początku z góry czegoś zakładać i oceniać wyniku rozmowy. 

- No to słucham. Bo jak dla mnie, nie można tak po prostu nie mieć rodziny i już. 

- Można.

- Nie! Możesz być sierotą, z różnych powodów i od różnego okresu czasu, ale nie można tak po prostu stwierdzić, że się nie ma rodziny i wszystko jasne. 

- Moja rodzina zginęła w wypadku samochodowym, jak byłem w ostatniej klasie liceum. - Wypalił prosto z mostu. A ja absolutnie się nie spodziewałam ani tego, że bez owijania w bawełnę powie wszystko, ani tego, co powiedział. Chyba lekko mnie zamurowało. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Panowała cisza dopóki Ryan znów nie zabrał głosu. 

- Czy tyle informacji ci wystarczy na temat mojej rodziny?

- Zaskoczyłeś mnie. Przepraszam. Nie tego się spodziewałam.

- Nic nie szkodzi. Tylko proszę mi tu bez współczucia, ani innego tego typu gówna. - Mimo, że normalnie ze mną rozmawiał, czułam, że jest daleko, całkowicie zdystansowany. Nie wydawało mi się to takie proste, jak to ujął. Przecież gdyby było, to od razu mógłby mi powiedzieć, a nie się wściekać. 

- Miałeś jakieś rodzeństwo? - Wiedziałam, że to może być za dużo, jednak nie potrafiłam się powstrzymać i chciałam wyciągnąć więcej szczegółów. Dowiedzieć się dlaczego tak reaguje ciągle. 

- Brata i… - Przerwał jakby zastanawiał się, czy na pewno to powiedzieć. - … i siostrę. - Dokończył na wydechu.

- Wszyscy zginęli? 

- Tak. - Wyczułam wahanie w jego głosie przed tą odpowiedzią. 

- Przykro mi.

- Miało być bez współczucia. Czy tyle ci wystarczy? Możemy zmienić temat? - Wydawał się być już nieco poirytowany, dlatego postanowiłam zakończyć tą męczarnie dla niego. 

- Jasne. - przyznałam, chociaż ciężko było mi to teraz wyrzucić z głowy. 

- Świetnie. Jak tam wigilia? - Korzystając z mojego pozwolenia, czym prędzej zmienił temat. 

- Spokojnie. Byłam tylko ja z rodzicami. Jutro ma do nas przyjechać ciotka z wujkiem i jej dwie córki z rodzinami. 

- Będziesz miała wesoło i rodzinnie. 

- Ta…

- Chyba nie jesteś za szczęśliwa z tego powodu, co? - Doskonale zauważył co siedziało we mnie. 

- Nie bardzo. - Od razu przyznałam szczerze. Nie chciałam przed nim nic ukrywać. Albo jesteśmy razem, ze wszystkim co otacza nasze osoby, albo wcale. 

- Czemu? 

- Serio chcesz wiedzieć? - Nie wiedziałam czy pyta żeby podtrzymać rozmowę, czy na serio go to interesuje. 

- W końcu powinniśmy się bardziej poznać, a to krok w tą stronę, co nie? - Uśmiechnął się i puścił mi oczko. Lubiłam jego uśmiech. Zwłaszcza ten jeden, wyjątkowy uśmiech, skierowany w moja stronę. 

- Tak. 

- No to słucham. Teraz twoja kolej. 

- Ciotka ma dwie córki, które założyły już swoje rodziny i mają małe dzieci. Ciotka strasznie lubi się nimi przechwalać. Widzę wtedy jak mamie robi się przykro i trochę spogląda na nią z zazdrością. Też chciałaby doczekać się wnuków, a mi na razie nie po drodze do tego. 

- No co Ty! Tylko tyle? 

- Ciotka lubi mi przytykać na ten temat. Zwłaszcza ostatnio, po moich wyjazdach. Że powinnam biegać za facetami, zamiast bawić się w pielęgniarkę na pustyni. Jakoś ostatnio jej nie lubię za to. 

- To powiedz jej że jesteś tak zajebista, że znalazłaś sobie faceta na pustyni. - Miło było usłyszeć, jak nazywa siebie moim facetem. Pierwszy raz to zrobił i na dźwięk tych słów uśmiech mimowolnie pojawił się na moich ustach. 

- Aleś Ty dowcipny. 

- No co? A nie znalazłaś? 

- On mnie znalazł. I to nie na pustyni. - Postanowiłam się z nim trochę podroczyć. 

- Ale ty go przyciągnęłaś jak magnes. 

- Jasne! 

- No tak. 

- I co jeszcze? 

- I uzależniłaś go od siebie. 

- Bajkopisarz! - W to już mu nie wierzyłam. 

- Jestem od Ciebie uzależniony.

- Ściemniasz! 

- Nie. To cała prawda. Moje ciało szaleje jak jesteś w pobliżu i najchętniej bym się od Ciebie nie odrywał. - Chyba pierwszy raz się aż tak otworzył ze swoimi uczuciami i nie powiem, przyjemnie się tego słuchało. 

- Wariat! 

- Nie wierzysz mi? 

- Nie! - Próbowałam go chyba zmusić tym do głębszego wyznania. W końcu ja mu już powiedziałam, że go kocham, a on na to nic nie odpowiedział. 

- Nawet głupia rozmowa z Tobą, na temat twojej bliskości, niesamowicie na mnie działa. Mam na to niepodważalny dowód. Chcesz zobaczyć jak bardzo? - Uniósł brwi i wpatrywał się we mnie gotowy do działania. Było to widać na pierwszy rzut oka. On był szalony i chyba zdolny do wszystkiego. Sex online? Nie ma mowy! 

- Nie! Zboczeniec! 

- Jaki znowu zboczeniec?! 

- Ryan nawet sobie nie myśl że będziemy robili przez te wideorozmowy cokolwiek innego niż zwykła rozmowa! - Zahamowałam jego zapędy od razu na starcie.

- Przecież mamy prywatność! - Próbował protestować. 

- Chcesz coś więcej, to wracaj. Na ekranie dostaniesz tylko to, co do tej pory, czyli rozmowa, zwykły kontakt że mną. 

- Jesteś okrutna. - Obraził się teatralnie. 

- Może i tak, ale nie będę się rozbierać przed kamerą. Nawet nie jesteśmy parą! - Sama nie wiem czemu wytrwało mi się to. Były to takie moje małe wątpliwości, ale nie miałam zamiaru dzielić się nimi z nim. 

- Nie jesteśmy? 

- Nie. Oficjalnie nie. 

- A nieoficjalnie? 

- Też nie.

- Jak to? 

- Normalnie. Nigdy nic takiego sobie nie wyjaśnialiśmy więc nie jesteśmy. 

- Powiedziałaś że mnie kochasz.

- A ty nie zareagowałeś. 

- Przecież zareagowałem. Przytuliłem Cię i w ogóle. 

- Nie odpowiedziałeś nic konkretnego. 

- Ale to musimy wszystko sobie wyjaśniać? Przecież chyba wszystko jasne, skoro tyle ci powiedziałem o swoich uczuciach i o mało co się nie przespaliśmy. 

- Tak? To powiedz co to między nami, według ciebie jest.

- No… mnie ciągnie do Ciebie… ciebie ciągnie do mnie… więc… - Nie wiem czemu, ale bardzo podobało mi się to, jak się jąkał i próbował coś sensownego posklejać. 

- Więc? - Popędzałam go, śmiejąc się pod nosem, bo dłużej już nie wytrzymałam. 

- Ej! Co Cię tak cieszy? 

- Ty. 

- Dlaczego? 

- Bo sam nie wiesz co powiedzieć i kombinujesz. I swoją drogą słabo ci to wychodzi. 

- Właśnie, że wiem i to doskonałe! 

- No to słucham. 

- Więc powinniśmy spróbować. Jak wrócę. To znaczy ja chciałbym spróbować… z Tobą… jak wrócę… jeśli chcesz… - Skończył bardzo niepewnym głosem i patrzył na mnie wyczekując mojej reakcji. Cieszyły mnie jego słowa i jak najbardziej chciałam spróbować, to było oczywiste. 

- Pewnie, że chce. Tylko wróć do mnie. - Po moich słowach na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech i niepewność zniknęła całkowicie. 

- Niedługo wrócę. Obiecuję. 

Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas. W sumie to skończyliśmy prawie nad ranem. Ryan opowiedział mi o wigilii u niego. W sumie to znałam ten obraz bardzo dokładnie. Rok temu moja wigilia wyglądała identycznie. Ja opowiedziałam mu jeszcze o sobie, o tym, że wracam do pracy od nowego roku. No i nie mogłam pominąć opowieści o Amy. Trochę przedstawiłam mu moja przyjaciółkę. Chciałam, żeby ją poznał jak wróci. Ona była częścią mojego życia, a skoro on chciał także być jego częścią i ja też chciałam żeby nią był, to uznałam, że powinni się znać i tolerować. No i oczywiście tolerować moje opowieści o tej drugiej osobie. Wiedziałam już, że Amy wręcz chłonie wszystko to, co mówię na temat Ryana. Dlatego teraz sprawdziłam, jak on znosi moje gadanie o Amy. I muszę przyznać, że i na ten temat dobrze mi się z nim rozmawiało. Czyżbym znalazła w końcu faceta idealnego? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top