Rozmowa

Lilly unikała mnie od ostatniej rozmowy na jadalni. Minęło już sporo czasu od tamtego momentu, a ona nadal nie odezwała się do mnie nic więcej niż cześć, czy sory spieszę się. Chyba zaczęła żałować, że przeniosła się do mojej bihaty, bo w takiej sytuacji odcięcie się ode mnie było o wiele trudniejsze. Na jej nieszczęście, pewnego dnia miała to zadanie bardzo utrudnione, a właściwie niemożliwe, bo miałam wolny dzień, tak jak i ona. Nie mogła już dłużej udawać, że jest zajęta, musiała wprost pokazać mi, że ode mnie ucieka, albo zmierzyć się ze mną. Z tym, że ja nie zamierzałam jej do niczego zmuszać. Skoro nie chciła ze mna rozmawiać, nie zamierzałam za nią biegać. Przecież nic jej nie zrobiłam, nie wiem co ją ugryzło. W sumie to, że mnie unikała było też plusem dla mnie, bo nikt nie męczył mnie o szczegóły mojej relacji z Ryanem, których swoją drogą sama nie byłam pewna. Niby byliśmy blisko, ale żadne z nas nie odważyło się jakkolwiek nazwać tego, co nas łączyło. Nie zaczęliśmy ani razu nawet rozmowy na ten temat.

Wstałam z samego rana i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony wciąż przebywającej w pokoju Lilly, wyszłam zabierając swoje rzeczy. Kroki skierowałam od razu w kierunku jadalni. Po zjedzeniu śniadania postanowiłam wrócić do strefy mieszkalnej i zrzucić z siebie kamizelkę i hełm, bo wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do ich ciągłego noszenia, przez to, że przebywałam większość czasu w szpitalu, gdzie nie były mi potrzebne. Jak przyszłam odłożyć kamizelkę, Lilly już nie było w pokoju, Maxa też nie. Musiała gdzieś z nim pójść.

W sumie to nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Dawno już nie miałam tyle wolnego czasu. Do szpitala nie mogłam iść. Podporucznik Hilifield kazał mi odpocząć i zagroził, że jak zobaczy mnie w szpitalu, to postara się, abym wcześniej wróciła do ojczyzny. Obiecał mi, że jeśli będę naprawdę potrzebna, to mnie wezwie, ale w przeciwnym razie nie mam wstępu do szpitala. Fakt, w ostatnim czasie spędzałam bardzo dużo czasu pracując. Zwłaszcza w ostatnich dwóch tygodniach. Z uwagi na to, że Ryan wrócił do służby i już nie spędzał tak dużo czasu u Amida, starałam się trochę go zastąpić. Niestety nie znałam języka, co mi bardzo utrudniało kontakt z nim. Mimo wszystko potrafiliśmy się świetnie bawić razem. No i też dzięki pracy udawało mi się zapomnieć o tym, że Ryan wyjeżdża poza bramy bazy i grozi mu niebezpieczeństwo na każdym kroku. Chociaż wcześniejszy powrót do domu był bardzo kuszący, to jednak za wszelką cenę próbowałam się powstrzymać od złamania rozkazu podporucznika, bo o ile ja bym wróciła, to już Ryan na pewno nie, a ja wolałam być blisko niego. 

Wyszłam z bihaty i szłam przed siebie, przemierzając strefę mieszkalną bez celu. Doszłam do namiotu, w którym była siłownia. Przystanęłam na chwilę i bez celu wpatrywałam się do jego wnętrza. Przez głowę przeszła mi myśl, czy może by nie pójść poćwiczyć, wyżyć się i pozbyć  wszystkich negatywnych emocji, jakie we mnie siedzą. Jednak patrząc tak na ćwiczących żołnierzy, szybko zaniechałam tą myśl. Wszystkie krzątające się tam osoby miały na sobie luźny, wygodny, treningowy zestaw garderoby, a nie tak jak ja, ciężkie, wojskowe buty i długie spodnie. Jedyne koszulka, którą miałam na sobie nadawała się. Stwierdziłam, że nie chce mi się wracać do bihaty, żeby się przebrać, więc poszłam dalej. W kolejnym namiocie było kilkanaście stanowisk z komputerami, skąd można było skontaktować się z rodziną. Kilku żołnierzy siedziało przy stanowiskach i radośnie uśmiechało się do monitorów, wesoło rozmawiając ze swoimi bliskimi. Poczułam ogromną tęsknotę za moją rodziną. Postanowiłam właśnie tutaj spędzić jakiś czas ze swojego wolnego dnia. Już dawno z nimi nie rozmawiałam. Ostatni raz jeszcze z bazy, do której wyjechałam na wypożyczenie, jak ja to nazywam. To było prawie miesiąc temu. 

Rozmawialiśmy ponad godzinę. Oczywiście na wstępie mama nakrzyczała na mnie, że się tyle czasu nie odzywałam i ona już się tak bardzo martwiła, że aż tata musiał dowiadywać się przez swoje zawodowe źródła, czy ze mną wszystko w porządku. Nie wiedziałam, że są aż tak szaleni. Ale przyznałam im rację i najmocniej przeprosiłam za brak jakiegokolwiek znaku życia. Jak już mama wyrzuciła wszystko, co jej na sercu leżało, zaczęła się domagać informacji ode mnie. Opowiedziałam jej co nieco, ale tak aby nie zdenerwować jej. O Ryanie też jeszcze nic im nie wspominałam, nie chciałam nic mówić póki sama nie będę wiedzieć na czym stoję. Potem nasłuchałam się o tym, co słychać w domu. Fajnie było przenieść się na chwilę do normalnego świata. Na koniec ciężko było się pożegnać i rozłączyć. Żeby uspokoić rodziców obiecałam, że się odezwę najpóźniej za tydzień. Najbardziej uspokoiła ich informacja, że za dwa tygodnie opuszczam bazę i wracam do domu. 

Wyszłam z namiotu i szłam dalej przed siebie. Kilka metrów dalej znajdowało się wejście do trzeciego namiotu, gdzie można było odpocząć, odprężyć się i trochę rozerwać, zapominając o otaczającej nas rzeczywistości. W jednym z rogów były telewizor, a naprzeciwko niego kanapy. Można tu było obejrzeć kilka lokalnych kanałów, albo jakieś filmy z płyt. Biblioteczka była mała i w przeciągu pół roku spokojnie można było zaznajomić się ze wszystkimi pozycjami z jej listy, nawet przy tak małej ilości czasu wolnego, jaką posiadali żołnierze tutaj. Jednak nikomu nie przeszkadzało, że ogląda ten sam film po raz dziesiąty. Najważniejsze było przebywanie w dobrym towarzystwie i możliwość względnego odprężenia się. Poza telewizorem w namiocie znajdował się kosz i kilka piłek do koszykówki, piłkarzyki oraz stół do ping-ponga, trochę prowizoryczny, ale zawsze lepsze to niż nic. To były wszystkie atrakcje bazy, za wiele ich nie było, ale czego oczekiwać po takim miejscu. Żołnierze i bez tego świetnie sobie organizowali czas wolny. Słyszałam o turniejach w siłowaniu na rękę, konkurencjach na siłowni dotyczących kto więcej wyciśnie i tym podobne, albo po prostu mecze piłki nożnej czy futbolu. 

Ponieważ kanapy przed telewizorem były dosyć puste, postanowiłam właśnie tam się ulokować. Po chwili w pobliżu pojawiła się Lilly. Byłam pewna, że mnie widziała, jednak bez słowa przeszła obok i poszła dalej. Nagle przystanęła w pół kroku i chwilę tak stała. Po czym gwałtownie się odwróciła i robiąc kilka kroków w moją stronę, zaczęła mówić podniesionym głosem: 

- No dobra, mam tego dość! - Zatrzymała się centralnie przede mną. 

- Ale czego? - Spytałam spokojnie, kompletnie nieświadoma o co jej chodzi. 

- Unikania ciebie. Jesteśmy przyjaciółkami, tak? - Nie czekając ani sekundy na moją odpowiedź, kontynuowała -  Więc chyba możemy szczerze rozmawiać? 

- No raczej tak. Poza tym to ty uciekasz, chociaż nie wiem po co i dlaczego. 

- No, bo tak mnie zaskoczyłaś w tej jadalni pytając o mnie i… Tonego… o nas… Myślisz, że między nami coś? - Spytała zagubiona, siadając koło mnie na kanapie.

- Spędzacie ostatnio sporo czasu ze sobą, dlatego tak zapytałam. Poza tym to był mój jedyny pomysł, jak was wyhamować z domniemaniami o mnie i Ryanie. Ale chyba ty powinnaś wiedzieć najlepiej, co jest między wami. 

- No właśnie nie ma nic… chyba.

- Chyba?

- Nie wiem. Lubie go, jest miły… - przerwała niepewnie. 

- Ale?

- Jeśli TY coś widzisz, to każdy może zobaczyć! - podniosła nieco głos, wyraźnie akceptując słowo "ty" i zmieniła nieco kierunek rozmowy, nawet nie wiem czemu.

- Jeśli ja coś widzę? To znaczy? 

- Ty jesteś ślepa! Nie widziałaś nawet, że kapitan na ciebie leci! Więc, skoro widzisz coś między nami, to jest źle!

- Dzięki Lilly!! Ale do czego dążysz? 

- Do tego, że Tony jest wyższy stopniem. 

- O! Nawet zauważyłaś! Myślałam, że nie ma to znaczenia dla ciebie. 

- Jak może nie mieć znaczenia?! Przecież jestem żołnierzem! - Oburzyła się, spoglądając na mnie ze ściągniętymi brwiami i krzyżując ręce na piersi.

- Na stołówce, zwracając się do oficera, nie przeszkadzało ci to w najmniejszym stopniu. - Przypomniałam jej. 

- Oj tam! To było do Twojego chłopaka, to się nie liczy! Wiedziałam, że mi się upiecze! 

- Co?! Mojego chłopaka?! Skąd taka pewność u Ciebie? - O mało nie zachłysnęłam się własną śliną. 

- No, a nie jest twoim chłopakiem? - Nagle straciła całą pewność siebie. 

- No nie do końca. 

- To proste pytanie. Jest, albo nie jest, innej możliwości nie ma. 

- No właśnie, to nie jest takie proste. 

- Dlaczego? 

- A dlaczego to między Tobą, a Tonym jest takie skomplikowane? 

- Oj tam, to co innego! - odwróciła wzrok w drugą stronę, głęboko wzdychając. 

- Niby czemu? 

- Ty nie jesteś żołnierzem! 

- A co niby tutaj robię?!
 
- Jesteś cywilnym lekarzem. - Stwierdziła z obojętnością.

- Tak, cywilnym lekarzem, chodzący z bronią przy tyłku i z tym samym regulaminem nad głową co ty! - zadrwiłam z niej, a raczej z tego co powiedziała.

- No co ty?! Ale przecież nie salutujesz nikomu. - Nagle jakby sobie przypomniała i znów skierowała na mnie wzrok, przepełniony niedowierzaniem.

- To akurat nie, ale podlegam pod każdego oficera, tak samo jak ty. 

- No dobra, no to masz rację, to skomplikowane. Ale niedługo wrócisz do domu i problem zniknie! - Zachowywała się jakby odkryła Amerykę. 

- To samo mogę powiedzieć o tobie.

- No tak, tylko ty wracasz za tydzień, a my mamy ponad cztery miesiące. 

- Wracam za dwa tygodnie i też musiałam wytrzymać dużo czasu, więc i ty dasz radę. 

- No dobrze! Ale znów możemy wyjechać na tą samą misję i problem wróci. - Lilly szukała argumentów na każdym kroku.

- Tony nie chce już więcej wyjeżdżać na misje. 

- Serio?
 
- Serio. Już po ostatniej zrezygnował z wyjazdów. Na tą też nie chciał jechać. Dowódca długo go przekonywał żeby się zgodził. 

- To ekstra. Ale problem zostaje, bo nadal zostaniemy żołnierzami. Nadal będzie nad nami wisiał regulamin, a ty po powrocie nie będziesz niczym ograniczona. 

- Prócz tego, że Ryan nadal pozostanie żołnierzem. - Wypaliłam bez namysłu to, co mi ślina przyniosła na język, ale bardzo szybko wróciłam na tory rozmowy - A wy nie służycie w tej samej bazie, więc nie widzę problemu. 

- Ale ty nie będziesz już chyba służyć, więc co za problem? - Niestety Lilly wolała podążać ścieżką którą zapoczątkowałam przez nieuwagę. 

- Obawiam się, że Ryan nie zrezygnuje z wyjazdów na misję. A ja boję się o niego nawet będąc z nim tu, na miejscu i widząc go codziennie. Nie wiem czy będę w stanie znieść tą niepewność i strach siedząc w domu i nie mając z nim kontaktu przez kilka dni. - Przyznałam szczerze, sądząc, że dzięki temu i Lilly będzie całkowicie szczera ze mną. 

- Może nie będzie tak, jak ci się wydaje. Nie masz co się martwić na wyrost. - Lilly jak zawsze pełna optymizmu. - To co jednak się zeszliście?! - Bardziej stwierdziła niż zapytała, a energia wręcz ją rozpierała - Jak? Gdzie? Kiedy? Opowiadaj! - W jej oczach zabłysnęły iskierki. 

- Ok, powiem ci, ale pod warunkiem, że odpłacisz się tym samy. Szczerość za szczerość? - spytałam podstępnie. 

- Okej! - pisnęła bez zastanowienia, nie mogąc usiedzieć w miejscu. - Oboje na siebie tak samo patrzyliście. To kto pierwszy zrobił krok? 

- Jak patrzyliśmy?! - Spojrzałam na nią zdziwiona tym co powiedziała.

- Z pożądaniem!

- Nie prawda! - próbowałam zaprzeczyć, ale chyba nie miałam z nią szans.

- Prawda! Nie wyprzesz się tego! No dalej opowiadaj! - popędzała mnie, nie mogąc usiedzieć na miejscu.

- Niech ci będzie! On. - Na jej twarzy zabłysną szeroki uśmiech po tym jak to usłyszała. - On zrobił wszystkie pierwsze kroki. - przyznałam niechętnie. 

- Wszystkie? - Podekscytowała się jeszcze bardziej. Nie wiedziałam, czy ta rozmowa to dobry pomysł i coraz bardziej przekonywałam się, że chyba raczej nie.

- No bo było ich kilka. 

- I ty przede mną to ukrywałaś! - oburzyła się teatralnie - Opowiadaj czym prędzej, bo się obrażę! 

- To Ryan się odważył jako pierwszy cokolwiek pokazać, po ataku na naszą bazę, w którym ucierpiał szpital. Pocisk doleciał aż do budynku szpitalnego. Na szczęście nie trafił w żadną salę chorych. Niestety ja byłam w sali zabiegowej, która także oberwała. Straciłam przytomność po wybuchu, a jak się obudziłam, to byłam w jego ramionach. Był przerażony, że coś mi się stało. Pocałował mnie po tym jak się upewnił, że żyję i jestem cała. - Głupio było mi tak o tym opowiadać i nie chciałam za bardzo zagłębiać się w szczegóły. Spojrzałam na Lilly niepewna czy kontynuować i zobaczyłam jej maślany i rozmarzony wzrok, co wywołało uśmiech na mojej twarzy i przywołało nieco odwagi. - Sam zaniósł mnie do nienaruszonego skrzydła szpitala i zajmował się mną dopóki nie przyszedł do mnie jakiś lekarz. Przez ten czas zdążył mnie znów uwieść pocałunkiem. 

- Słyszałam o tym ataku na szpital. On był prawie trzy miesiące temu. To wy już tyle czasu się ukrywacie?! 

- Nie. Po ataku o mały włos nie przespaliśmy się ze sobą, u niego w bihacie i od tamtego momentu unikał mnie przez miesiąc. - Na dźwięk moich słów oczy Lilly się rozszerzyły. - No nie patrz tak na mnie! - skarciłam ją za jej wzrok. 

- Czyli dobrze mówiłam!  

- Do niczego nie doszło. I jak już ci mówiłam, później mnie unikał długo. Dopiero po ataku na bazę, jak wylądował w szpitalu, to raczył się do mnie odezwać. 

- To znaczy, że jak ja przyjechałam do bazy i się spotkaliście pod helipadem, to był jeszcze ten okres kiedy cie unikał. 

- Tak, dokładnie.

- Widać było jakieś dziwne napięcie między wami. Niby na Ciebie patrzył, ale jednak nie. Jakimś takim dziwnym wzrokiem. Myślałam, że to inne napięcie między wami panuje. Ale trafiłam, że coś między wami jest! - Lilly szczerzyła się od ucha do ucha, uradowana ze swojej spostrzegawczości i trafionych przypuszczeń. - A po ataku ty uciekłaś do innej bazy. - Stwierdziła z pewnością. 

- Tak. - Przyznałam z trudem. Nie chciałam jej okłamywać, to miała być szczera rozmowa i oczekując od niej szczerości, sama także powinnam być szczera pomimo wszystko. 

- A dlaczego uciekłaś? 

- Bo Ryan, jak trafił do szpitala po ataku, to zrobił kolejny krok w moja stronę. Znów mnie pocałował. Miałam dosyć jego gierek. Raz mnie całuje, potem unika i znów całuje. Nie wiedziałam o co mu chodzi i go odepchnęłam. Wtedy wyjaśnił mi, że nie potrafi trzymać się ode mnie z daleka. Jednak ja uznałam, że gada tak z powodu urazu głowy jakiego doznał. Nie chciałam być zmuszona do codziennego kontaktu z nim. Wywoływał we mnie zbyt dużo emocji. Dlatego uciekłam, jak tylko nadarzyła się okazja. Ten wyjazd był dla mnie ratunkiem. 

- A jak się ostatecznie spiknęliście? - niecierpliwiła się Lilly. 

- Po powrocie poproszono mnie o zastąpienie Davida w sali zabiegowej. Miałam ściągnąć szwy pacjentowi. Nie wiedziałam, że siedział tam właśnie Ryan. 

- Jak byś wiedziała, to byś nie poszła? 

- Nigdy w życiu. Nie z tymi przekonaniami, jakie miałam wtedy w głowie. 

- Że się Tobą bawi, tak? A to ostatnie było przez uraz głowy? 

- Dokładnie.

- Głupek! Jakbyś nie mogła z nim porozmawiać wprost! - Lilly mnie skrytykowała, co przemilczałam.  - Ale jednak poszłaś. 

- Poszłam bo nie wiedziałam. A jak już się zgodziłam, to nie mogłam nagle się wycofać. Więc chciałam zrobić co do mnie należało i czym prędzej się ewakuować, ale pokrzyżował mi plany. 

- Jak? - Lilly popędzała mnie nie mogąc się doczekać pożądanych informacji. 

- Wyjaśnił mi, że wszystko co robił w moim kierunku było świadome. Oczywiście nie uwierzyłam mu i chciałam wyjść z sali, jednak zatrzymał mnie i całując pokazał mi, że się mylę. Moja silna wola ostatecznie umarła. Wtedy zbliżyliśmy się do siebie. Ale uprzedzając twoje pytanie, nie przespaliśmy się ze sobą! - Szybko dodałam, będąc pewna, że właśnie to będzie miała na myśli. 

- Czyli jesteście już ze sobą… - Lilly zamyśliła się nieco.

- Miesiąc. 

- Jak wam się udaje utrzymać to w tajemnicy? 

- Od dwóch tygodni widujemy się praktycznie tylko na posiłku w jadalni. Tam tylko rozmawiamy, nic złego w tym nie ma. 

- A wcześniej?

- Wcześniej udawało nam się zdobyć kilka minut dla siebie w szpitalu. W sali zabiegowej, albo pokoju lekarskim. 

- Kilka minut? Wystarczyło wam?! - Zapytała z podtekstem, co wyczułam od razu.

- Lilly!!! Nie spaliśmy ze sobą! 

- Okej, okej! Wystarcza wam sama rozmowa? Bez zbliżeń? 

- Lilly! 

- No co?! Przecież to zwykłe pytanie! 

- Okej, niech ci będzie. Nie mamy czasu ani okazji na nic więcej poza rozmową.

- Czemu?

- Bo jesteśmy w bazie! 

- No to co? W szpitalu jakoś  wam wychodziło.

- Póki Ryan miał rehabilitację i był zwolniony ze służby. Jego przebywanie w szpitalu było usprawiedliwione  i nie wzbudzało wątpliwości. Teraz jest to o wiele bardziej skomplikowane. 

- No racja. To jak wam się rozmawia?

- Coraz ciężej. 

- Czemu? - Lilly szczerze się zmartwiła.

- Bo każdą rozmowę na tematy osobiste, Ryan zakańcza z prędkością światła i przekierowuje na neutralne tory. Nie mam pojęcia czemu nie pozwala mi się poznać, czemu nie chce nic zdradzić na swój temat. 

- Tajemniczy. Jak chcesz to mogę popytać Tonego. - Lilly chyba w końcu wyluzowała się przy mnie i zaczęła przyznawać, że łączy ją z Tonym coś więcej. 

- Tony to mój przyjaciel, jakbyś zapomniała. Też go mogę spytać. 

- No fakt. Może Ryan w końcu sam ci powie. 

- Taa… No dobra, dość już gadania o mnie. Wiesz wszystko, teraz twoja kolej.  

- No cóż. Wiesz kiedy się poznaliśmy, więc... 

- Miesiąc temu, wiem. Lilly, podzieliłam się z tobą wszystkim, byłam szczera jak nigdy. Liczyłam, że odwdzięczysz się tym samym. Miała być szczerość za szczerość. - wydusiłam z siebie jednym tchem. Wiedziałam, że jak się zatrzymam to mogę stchórzyć i nie wygarnąć je wszystkiego, co chciałam.
 
- No dobra. No to fajnie nam się rozmawiało na początku…

- Lilly! - Popędzałam ją. 

- No bo z nim tak dobrze mi się rozmawia i dogaduje się jak z żadnym innym i w ogóle on jest najlepszy jakiego do tej pory spotkałam. - Powiedziała to z szybkością karabinu maszynowego. Wiedziałam, że ciągle coś kręci i z jakiegoś powodu nie chce nic konkretnego powiedzieć.

- Lilly, to nie są konkrety! Już więcej nic ci nie powiem! - zagroziłam jej. 

- Przespaliśmy się. - Nagle wypaliła, a ja z otwartą buzią ze zdziwienia zastanawiałam się przez chwilę, czy na pewno dobrze usłyszałam co właśnie powiedziała.

- CO! - Krzyknęłam nieco za głośno. Aż zwróciłam na siebie uwagę kilku żołnierzy grających w piłkarzyki.

-Właściwie przespaniem tego nie można nazwać, bo nie spaliśmy. - Stwierdziła niepewnie, zagryzając wargi i wyczekując mojej reakcji. 

- Lilly! 

- No co?! 

- Złamałaś regulamin! - ostro, ale już przyciszonym głosem skarciłam ją.  

- No. Wiem. I co z tego. 

- Jak to co?! 

- Ty też go łamiesz! - I ona się uniosła. 

- Jak? Rozmawiając z Ryanem na stołówce? 

- Całując się z nim w szpitalu. - Wypomniała mi. 

- To co innego. 

- Ten sam punkt regulaminu!

- No dobra może i tak. Ale twoje przewinienie jest cięższe i na pewno potraktowaliby was ostrzej!

-  No może tak, ale już nie cofnę czasu. Stało się. - Stwierdziła z uśmiechem na ustach, nie okazując najmniejszej skruchy. - I nie żałuję.

- Gdzie?! Jak?! Kiedy?! - Ciągle nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. 

- W magazynie. Tego dnia, co spotkaliśmy się na jadalni, dwa tygodnie temu. - Znów wyrecytowała wszystko z szybkością karabinu maszynowego. 

- To dlatego tak się wystraszyliście i uciekliście! - Nagle wszystkie kropki zaczęły mi się łączyć. Milczała ze spuszczoną głową. - Ale jak?! - Ciągle nie mogłam sobie wyobrazić, jak mogli to zrobić w bazie.

- Przecież wiesz, jak to się robi. - Spojrzała na mnie jak na debila. A ja zastanawiałam się, czy ona tak na poważnie, czy robi sobie ze mnie jaja, ale widząc wkradający się uśmiech chochlika na jej twarz, wszystko było jasne.

- Przecież wiesz, że nie o to pytam! 

- No wiem, wiem! No po prostu, jakoś tak wyszło. 

- Nie baliście się, że  ktoś was przyłapie? 

- To była chwila, nie myśleliśmy o tym. 

- Jak mogliście nie myśleć?! 

- No normalnie. Spacerowaliśmy sobie i Tonemy zerwał się pasek od karabinu, dowódca wysłał go do magazynu, żeby sobie wziął nowy, bo po południu zaczynał służbę. Poszłam z nim i po drodze rozmawialiśmy. W pewnym momencie zapytał się mnie, czy w normalnych warunkach bym mu uległa, po tak krótkiej znajomości. Nie zastanawiając się długo odpowiedziałam mu, że tak. I dodałam, że jest świetnym facetem i gdyby coś zainicjował to i tutaj bym mu się nie oparła. No i jak weszliśm do magazynu i zamknęły się za nami drzwi, to tak jakoś na siebie spojrzeliśmy, że później jakoś samo już wszystko się potoczyło. 

- Jesteś szalona. 

- Tak jak ty! - wyszczerzyła się do mnie pokazując wszystkie zęby. 

- Ja nie jestem aż tak szalona.

- Jesteś! Nawet bardziej! 

- Niby czemu?

- Bo przyjechałaś za swoim facetem w takie miejsce!

- Nie przyjechałam tutaj za nim! - Próbowałam się bronić ale Lilly i tak trzymała się swojej wersji. 

- Jasne, jasne!

- Dobra, nie ważne. I tak będziesz trzymała się swojej wersji. Żyj sobie dalej w tym kłamstwie. - Odpuściłam, pozwalając jej sądzić co chce. 

- No i będę! - Drażniła się ze mną. 

- Jakie masz dalsze plany? Chcesz spróbować z Tonym po powrocie, czy traktujesz to tylko jako przygodę tutaj? 

- Żartujesz sobie?! - Lilly się oburzyła teatralnie. - No jasne, że chcę spróbować! Tony jest najlepszym facetem jakiego spotkałam w całym swoim życiu! Jak mogłabym nie chcieć spróbować z nim?! 

- Nie wiem jak jest, nie powiedziałaś mi w końcu co między wami jest. 

- Chyba się zakochałam w nim. - Przyznała niepewnie, zerkając na mnie z delikatnym uśmiechem i maślanym wzrokiem. 

- Łoł! Niedawno mówiłaś mi, że chyba nic między wami nie ma.

- Oj tam, czepiasz się!

- Nie spodziewałam się tego po tobie. 

- To źle? 

- Nie, no co ty! To bardzo dobrze! Tony jest świetnym facetem. 

- Łapy precz od niego! - Zrobiła poważną minę i zaczęła grozić mi palcem.

- Nie bój się. Nie zamierzam konkurować z tobą. - Zaśmiałam się. 

- No! Mam taką nadzieję! - Mówiła nadal całkiem poważnie, jednak wiedziałam, że się tylko zgrywa. 

- Tony już nie chce więcej jechać na żadną misję, a ty? 

- Ja też nie, to jest moja ostatnia misja. 

- Skąd taka decyzja? Jeszcze niedawno słyszałam, że służba z psem jest świetna i chcesz to robić. 

- Tak, ale po pierwsze przekonałam się na własnej skórze, że to jest milion razy cięższe niż wyglądało z boku. I nie chodzi o to, że jest ciężko, tylko o to, że się boję stracić życie, jak zaczęłam je pomału układać. A wszyscy przewodnicy psów zawsze są przed pierwszą linią i to na nas rebelianci polują najbardziej, więc jest większe prawdopodobieństwo wrócenia stąd w trumnie. 

- A nie chcesz wrócić do tego co robiłaś wcześniej?

- Nie. Jeśli już coś, to tylko praca z psami. Ale już wystarczy. Nie chcę więcej wyjeżdżać. A poza tym, to jest ostatnia misja Maxa, a potem wraca do cywila. A ja nie chcę innego psa.

- Czemu wraca do cywila? 

- Bo już odsłużył co swoje. Więcej nie musi. Więc i ja nie chcę więcej wyjeżdżać. Adoptuje Maxa po powrocie.

- Serio? 

- Tak, kocham tego psa i nie zamierzam go zostawiać na pastwę losu po powrocie. Poza tym poznałam Tonego, więc to kolejny powód, żeby zmienić swój tryb życia na nieco osiadły. 

- Cieszę się, że układa Ci się coraz lepiej. - Uściskałam ją mocno, zadowolona z tego co usłyszałam. 

- Też się cieszę, że w końcu się zbliżyłaś z kapitanem. - Wyszczerzyła się i odwzajemniła uścisk.

- Chodźmy. Muszę wyprowadzić Maxa, bo już długo siedzi w pokoju sam. - Oderwała się ode mnie po chwili. 

- Ok. Możemy iść, jak mnie nie zagryzie. 

- Nie bój się go! - Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą wstając z kanapy. 

Resztę dnia spędziłyśmy razem. Spacerowałyśmy po strefie mieszkalnej, ciągle rozmawiając o wszystkim. Totalnie się przy sobie otworzyłyśmy. Lilly sprzedała mi więcej szczegółów z jej relacji z Tonym i oczywiście wyciągnęła ze mnie więcej szczegółów dotyczących mnie i Ryana. Oczywiście towarzyszył nam ciągle Max. Polubiłam tego psiaka. Chyba to był jeden z najlepszych moich dni spędzonych tutaj. Liczyłam na powtórkę z Lilly, ale już w ojczyźnie, bez wojennego otoczenia. 

Pozostało dwanaście dni. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top