Rozczarowanie
/*
Wiem, że rozdziały miały być częściej, ale totalnie mi to nie wyszło, za co przepraszam. Niestety zabrakło troszeczkę weny i motywacji do pisania (o czasie nie wspomnę). Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze, które zawsze są paliwem pomagającym w powstawaniu rozdziałów. Zwłaszcza dziękuję za ostatni komentarz KittyKitty_96, który tak naprawdę zmotywował mnie do dokończenia tego rozdziału i wstawienia go dzisiaj.
Za wszelkie błędy przepraszam, ale tak jak jest napisane wyżej, rozdział był kończony dzisiaj i nie chcąc dłużej przeciągnąć waszej cierpliwości, wrzucam go bez głębszych poprawek. Możecie zgłaszać błędy, będę je poprawiać 😉 Miłego czytania 😊
*/
Kończyłam właśnie się pakować. Dzisiaj wyjeżdżam, wracam do domu. W końcu. To był bardzo ciężki okres. Chyba najcięższe pół roku w moim życiu. Tata miał rację, nie wiedziałam na co się porywam. Teraz już wiem i nigdy więcej, na nic podobnego się nie zdecyduję.
Rano byłam jeszcze ostatni raz w szpitalu. Chciałam się pożegnać z Amidem, bo ze wszystkimi współpracownikami już wczoraj się pożegnałam. Ten chłopiec aktualnie był szczęśliwy, jak nigdy dotąd, a to za sprawą obecności swojej rodziny. Okazało się, że dwie ranne osoby z pośród cywilów, feralnego dnia to były mama i siostra Amida. Jego tacie także pozwolono zostać z rodziną w bazie, aż do czasu ich wyjścia ze szpitala. Patrząc tak na ich radosną rodzinę, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że chłopiec ma przy sobie to, co dla niego najcenniejsze - rodzinę i za ich sprawą jest w stu procentach szczęśliwy. Jednak z drugiej strony w głowie pojawiała mi się jedna myśl i nie chciała mnie opuścić. Troje za jednego. Trzy życia za jedno. Rodzice i siostra Amida za Lilly. To niby ciągle dodatni wynik i powinien cieszyć, ale, mimo wszystko, mnie bardzo to bolało. Bo to była Lilly… bardzo bliska mi osoba… moja przyjaciółka… dziewczyna mojego przyjaciela. Jej strata bardzo mnie dotknęła i teraz patrząc tak na Amida, nie mogłam o tym po prostu zapomnieć i cieszyć się w pełni jego szczęściem, ale nie mogłam też wyjechać bez pożegnania. Bardzo lubiłam Aminda i on mnie także. Nie mogłam mu tego zrobić. Musiałam schować swój smutek i mimo wszystko podejść do niego.
Ucieszył się bardzo na mój widok. Od tamtego dnia nie byłam w stanie do niego podejść, więc troszeczkę się stęsknił. No i chciał mi przedstawić swoją rodzinę, co też od razu, jak tylko podeszłam uczynił. Zasmucił się, jak powiedziałam mu, że wyjeżdżam. Mi też było przykro na sama myśl, że już nigdy więcej go nie zobaczę. Przytuliłam go mocno na pożegnanie, co odwzajemnił. Na pamiątkę dał mi bransoletkę, którą sam zrobił i spytał czy może dostać ode mnie, na pamiątkę, moja naszywkę z nazwiskiem. Spojrzałam na pierś, gdzie była przyklejona. Nie potrzebowałam jej już dłużej, jedna przy kamizelce w zupełności mi wystarczy. Oderwałam więc naszywkę i podarowałam ją chłopcu. Niestety nie miałam nic więcej, co mogłabym mu dać. Ucałowałam i mocno uściskałam go jeszcze na do widzenia i życzyłam szybkiego powrotu do zdrowia.
Pakowałam ostatnie rzeczy do plecaka, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Moje współlokatorki siedziały na swoich łóżkach i o czymś rozmawiały. Jedna z nich poderwała się, żeby otworzyć drzwi.
- Kapitanie? - Usłyszałam jej zdziwiony głos za plecami.
- Ja do doktor Conelly. Mogę? - Odezwał się znajomy mi głos.
- Pewnie. - Robiąc dwa kroki w tył, umożliwiła mu wejście. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam wchodzącego właśnie do naszej bichaty Ryana w pełnym uzbrojeniu. Tylko hełm miał zdjęty i przyczepiony do paska u boku, a karabin przesunięty na plecy.
- Chciałbym porozmawiać z panią doktor na osobności. Zostawcie nas? - Spojrzał na moje współlokatorki i zabrał głos, kiedy stał już w środku.
- Jasne. - Odpowiedziały chórkiem.
Jedna niemalże natychmiast poderwała się z łóżka, aby wyjść na zewnątrz, a ta która nie zdążyła nawet usiąść, natychmiast po jego słowach znalazła się na zewnątrz. Jednak obydwie przed wyjściem obdarowały mnie jeszcze znaczącym, podejrzliwym wzrokiem.
- Już spakowana? - Zapytał, kiedy tylko drzwi zamknęły się za moimi współlokatorkami i zostaliśmy sami. Nie zbliżył się, cały czas stał dwa kroki ode mnie i wpatrywał się we mnie z pustym wyrazem twarzy i poważną miną. Nie mogłam wyczytać nic z jego miny, jednak jego zachowanie trochę mnie martwiło.
- Właśnie skończyłam. - Z uśmiechem, przelotnie spojrzałam na swój plecak. - A ty?
- Cieszysz się, że w końcu wracasz do domu? - Zignorował moje pytanie i z tą samą powagą kontynuował. Trochę się bałam jego zachowania i tego, do czego zmierzał. Podświadomie nie spodziewałam się niczego dobrego. Sama nie wiem czemu.
- Tak, bardzo. To był ciężki okres i chyba trochę mnie przerósł. No i nareszcie nie będziesz moim przełożonym. - Ukryłam swoje obawy i posłałam mu znaczący uśmiech. Byłam pewna, że zrozumie to w takim kontekście, w jakim chciałam mu to przekazać, czyli że już nic nie będzie nam stało na przeszkodzie, żeby być razem.
- Sara… - Zaczął, jednak od razu przerwał na chwilę, a mnie przeraził ton jego głosu, bo był strasznie ponury i niepewny. Wiedziałam, że nic dobrego to nie wróży. - Ja nie wracam dzisiaj… - Wydusił w końcu z siebie, a po moim ciele momentalnie rozeszły się ciarki.
- Nie możliwe… Jak to? - Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Myślałam, że się przesłyszałam. - Dlaczego? Przecież przyjechałeś ze mną, miałeś kontrakt na pół roku, tak jak ja?
- Podpisałem nowy.
- Kiedy?
- Kilka dni temu.
- I nie zamierzałeś mi powiedzieć? - Czułam, że ogarnia mnie coraz większa wściekłość.
- Nie chciałem, żebyś się martwiła.
- Dlatego to przemilczałeś?! Świetnie! Nic dla ciebie nie znaczę? - Chyba nerwy wzięły górę i mówiłam wszystko, co mi ślina na język przyniosła.
- Znaczysz, bardzo dużo!
- To dlaczego tego nie uzgodniłeś ze mną, zanim podjąłeś jakąkolwiek decyzję?
- Decyzja i tak byłaby taka sama. Nie miałem innego wyjścia.
- Miałeś! Mogłeś wrócić dzisiaj ze mną do domu! - Wyrwało mi się nieco za głośno.
- Nie mogłem. Przepraszam. - Spuścił głowę, mówiąc przyciszonym głosem. Widać było, że był rozdarty i czuł się winny.
- Dlaczego?! Nie rozumiem...
- Chodzi o Tonego. Chciałem, żeby wrócił do dom. Nie chcę stracić przyjaciela. - Wyjaśnił cicho, niepewnie na mnie spoglądając.
- Zostajesz za Tonego? - Obniżyłam ton głosu, jak zrozumiałam jego pobudki.
- Tak. To był jedyny sposób, żeby odesłać go do domu. Psycholog stwierdził, że może dalej pełnić służbę, ale ja widzę co innego. Przekonałem dowództwo. Ale ty o niczym nie wiesz, ok? - stwierdził lekko zakłopotany.
- Nie, Ryan. Nie zostawiaj mnie. Nie chcę cię stracić. Nie możesz… - Wściekłość ustąpiła miejsca strachowi, a na samą myśl, że on zostaje i może już nie wrócić, łzy same mi się cisnęły do oczu. Chyba zaczęłam panikować.
- Nie stracisz. Wrócę za trzy miesiącę. - podszedł w końcu do mnie i objął mnie ramionami, całując w czoło.
- A jeśli nie wrócisz? Jeśli coś ci się stanie? - Nie potrafiłam powstrzymać łez, które wypełniły już moje oczy i zaczęły spływać po policzkach.
- Wrócę. Obiecuję.
- Tutaj jest coraz bardziej niebezpiecznie…
- Za trzy miesiące się zobaczymy. Obiecuję. - Przerwał mi nie dając dokończyć i pewnie trzymał się swojego. Wytarł kciukiem mój mokry policzek.
- Ryan kocham Cię... Nie zostawiaj mnie... - Już całkowicie ogarnięta paniką kręciłam przecząco głową, nie potrafiąc się z tym pogodzić. Przez to, nie do końca panując nad sobą, wprost powiedziałam mu, co do niego czuję. Nie zastanawiałam się jak zareaguje, co sobie pomyśli. Po prostu zdradziłam swoje uczucia w całości, bojąc się jego utraty, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach tutaj.
- Wiem maleńka. Nie zostawię Cię nigdy. Masz moje słowo. Zawsze do Ciebie wrócę. Obiecuję. Zobaczymy się niedługo… - Całował mnie po głowie ciągle mnie przytulając i głaszcząc po plecach dłonią. Próbował mnie uspokoić, ale nie było to takie łatwe.
- Boje się o ciebie. Nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz. Zobaczysz. Możemy codziennie rozmawiać przez wideo rozmowy. - Lekko się ode mnie odsuwając, spojrzał mi w oczy z iskierka nadziei, że to mnie jakoś uspokoi.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Bardzo często nie masz nawet czasu zjeść, więc jak chcesz rozmawiać? - Spojrzałam na niego nieco kpiącym wzrokiem. Chyba sam nie wierzył w to co mówił i mówił to tylko po to, żeby mnie uspokoić, myśląc, że bez problemu to połknę.
- To w takie dni po prostu do Ciebie napiszę, żebyś się nie martwiła. Na wiadomość na pewno zawsze znajdę czas. - Uśmiechnął się i złożył pocałunek na moim czole.
- I tak się boję o Ciebie. - Niechętnie zgodziłam się z jego decyzją. Nerwy przeszły mi już kompletnie, łzy i panikę też udało mi się nieco opanować, pozostał sam strach.
- Trzy miesiące szybko miną i nim się obejrzysz, będę koło Ciebie.
Tym razem nie dał mi nic odpowiedzieć, ujął moja twarz w dłonie i zaczął mnie całować. Brakowało mi tego i bardzo się stęskniłam za nim i za jego bliskością. Ostatnie dni były bardzo przygnębiające i zdołowały mnie. Jedyną myśl jaka trzymała mnie w górze to, to, że za kilka dni wracamy do domu. Razem. Niestety dzisiaj ta myśl pękła, jak mydlana bańka. Wracam, ale samemu. On zostaje w tym piekle. Cieszę się, że chociaż Tony ze mną wraca, że chociaż o niego nie będę się martwiła. Idealnie byłoby zabrać ich oboje do domu, ale to byłoby za piękne, a życie nie jest takie piękne, a na pewno tutaj nie jest.
- Chodź, odprowadzę Cię na helipad, bo jeszcze się spóźnisz i zostaniesz ze mną. - odezwał się, odsuwając się ode mnie, po długim pocałunku.
- Boisz się, że zostanę z tobą?
- Nie boję się, że zostaniesz ze mną, tylko boję się o Ciebie, jak zostaniesz tutaj.
- Czyli sam przyznajesz, że jest tutaj niebezpiecznie!
- Dla Ciebie tak.
- A dla Ciebie to nie?!
- Dużo mniej.
- Niby czemu?
- Bo ja potrafię się obronić, w razie ataku rebeliantów na bazę.
- Jasne! Tylko bez problemu mogą Cię potrącić autem!
- To był przypadek.
- Z pewnością. - Kłóciłam się z nim, ale to była raczej żartobliwa kłótnia. Chociaż pomimo tej wesołej wymiany złośliwości, wcale nie było mi do śmiechu.
- Ja przynajmniej potrafię się obronić, jak napastnik biegnie do mnie z wycelowanym prosto we mnie karabinem!
- Co ty nie powiesz! Ja też potrafię!
- Oczywiście. Przy ostatniej okazji to pokazałaś! - Wytknął mi sarkastycznie z uśmiechem na ustach, pełnym zadowolenia ze zwycięstwa.
- Skąd to wiesz?! Kto ci naskarżył?! - Oburzyłam się teatralnie, zastanawiając się od kogo o tym wiedział.
- Mam swoje wtyki. Chodźmy już. - Złożył ostatni delikatny pocałunek na moich ustach i podszedł do mojego łóżka. Chwycił moja kamizelkę i unosząc ja w górze, czekał aż podejdę, żeby się w nią ubrać.
Skorzystałam z pomocy i już po chwili szłam przez bazę z Ryanem u boku, kierując się w stronę helipadu. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zobaczyłam sporą grupę żołnierzy. Nie zdziwiło mnie to, jednak zdziwił mnie fakt, że był tu oddział Ryana, ale bez bagażów, za to w całkowitym uzbrojeniu.
- Ryan, twój oddział zostaje z Tobą, czy wraca? - Spytałam od razu, jak tylko ich zauważyłam.
- Postanowili zostać ze mną. - Odpowiedział nieświadomy moich podejrzeń.
- To co oni robią na helipadzie? - Niby wiedziałam, ale chciałam to usłyszeć, żeby mieć potwierdzenie. Jednak na samą myśl o tym, serce mi przyspieszyło, a dłonie zaczynały drżeć.
- Lecimy jako wasza eskorta przez trzy czwarte drogi, a potem odbijamy w kierunku miasteczka, mamy misję zwiadowczą. - Spokojnie mi wyjaśnił, a mnie znów chciało się płakać. Byłam świadoma tego, że zostając tutaj będzie jeździł na misje i cały czas będzie narażony na niebezpieczeństwo, jednak nie potrafiłam się z tym pogodzić i z każdą myślą o tym, wywoływało to takie same emocje we mnie.
- Spokojnie. To tylko misja zwiadowcza. Nic niebezpiecznego. - Spojrzał na mnie ciepło i starał się uspokoić. Sam zaczął się przygotowywać do wylotu. Założył rękawice bojowe i zapiął hełm pod brodą. Przejrzał broń i sprawdził czy ma dodatkowe magazynki w komorach przy kamizelce. Nie lubiłam tego widoku. Nie wskazywał on na nic bezpiecznego.
- Jasne. - Odpowiedziałam na odczepne. Wiedziałam, że tutaj nie ma bezpiecznych misji. Chciałam jak najszybciej zakończyć ten temat. Odwróciłam się od niego, nie mogąc dłużej patrzeć w jego oczy. Wiedziałam, że nie mógł wrócić ze mną, rozumiałam go w tej kwestii. Ale ciągle nie potrafiłam się z tym pogodzić. - Jest Tony. - Kiwnełam głowa w kierunku przyjaciela stojącego w grupie. Chciałam jak najszybciej zmienić temat, żeby dłużej nie myśleć o tym, bo wiedziałam, że mogę nie wytrzymać i pęknąć, załamując się totalnie, tutaj, na środku helipadu, a to nie byłoby dobre.
Nie mogliśmy do niego podejść, bo helikopter właśnie podchodził do lądowania. Po chwili stał już na płycie przed nami. Kiedy żołnierze wysiedli z niego, wszyscy czekający na transport i mający plecak ruszyli, żeby wsiąść. Ja stałam na końcu kolejki. Korzystając jeszcze z chwili, ostatni raz przytuliłam Ryana, z bólem serca go żegnając. Nie przejmowałam się tym co, kto zauważy. Nie miałam na to siły. Po prostu musiałam poczuć jego bliskość przed rozstaniem. Tym bardziej, że to mógł być naprawdę nasz ostatni raz, bo niestety nie mogłam mieć stuprocentowej gwarancji, że on wróci.
W helikopterze zostało dla mnie jedno wolne miejsce, przy drzwiach, po lewej stronie, tyłem do kierunku lotu. Na szczęście miejsce obok zajmował Tony. Cieszyłam się, że chociaż jego będę mieć przy sobie. Nie lubiłam latać, odkąd tutaj przyleciałam i miałam niezbyt ciekawy lot do bazy, albo wręcz przeciwnie, zbyt usłany ekstremalnym wydarzeniami.
Kiedy zajęłam swoje miejsce i postawiłam swój plecak w nogach, podszedł do mnie jeszcze Ryan. Oparł się lewą ręką o moje kolano i nachylając się nad moimi nogami, wyciągnął rękę w stronę Tonego i się odezwał do niego:
- Trzymaj się brachu. - Trzymał dłoń w górze, chcąc uścisnąć się na pożegnanie z Tonym.
Ten jednak patrzył się w przeciwnym kierunku, po słowach Ryana skierował głowę w jego stronę, spojrzał morderczy wzrokiem na wyciągnięta w jego kierunku dłoń, a potem prosto w oczy Ryana. Mając kamienny wyraz twarzy i zaciśniętą szczękę, chwilę popatrzył na niego, po czym znów odwrócił wzrok, nie wydobywając z siebie ani słowa. Jego wzrok mówił za siebie. Mnie bardzo zabolało zachowanie Tonego, więc nie mogę sobie wyobrazić co musiał poczuć Ryan. Jednak nie dał po sobie nic poznać. Poklepał go tylko dłonią po kolanie, spojrzał na mnie jeszcze i kiwnął głową, mrugając oczami, na znak pożegnania, po czym zamknął suwane drzwi i wycofując się, dał znak pilotowi, że może startować.
Po kilku sekundach poczułam delikatne szarpnięcie i widziałam przez okno malejącą grupę żołnierzy, którzy pozostali na helipadzie. Patrząc tak na stojącego na jej czele Ryana, kilka łez spłynęło mi po policzkach. Kiedy wzbiliśmy się na odpowiednią wysokość nasz helikopter zrobił kółko nad bazą, czekając aż pozostałe helikoptery zabiorą ludzi. Mogłam jeszcze popatrzeć przez chwilę z góry na miejsce, które było moim domem przez ostatnie sześć miesięcy. Czułam, że jakaś część mnie tutaj zostaje. Na pewno cząstka mojego serca została z Amidem. Pomimo wszystko to miejsce i tak będzie mi się kojarzyło ze smutkiem, bólem i stratą.
Po kilku minutach dołączyły do nas pozostałe helikoptery i ruszyliśmy już w stronę drugiej bazy, skąd samolot zabierze nas do domu. Tak jak mówił Ryan, po jakimś czasie widziałam jak trzy helikoptery odłączyły się i poleciały w bok. Wtedy ogarnęło mnie uczucie dziwnego niepokoju. O czymkolwiek bym nie myślała, czymkolwiek bym się nie zajęła, ono ciągle gdzieś we mnie tkwiło i nie potrafiłam się go pozbyć.
W bazie zostaliśmy skierowani do jednego z kilku ogromnych namiotów. Tam kazano nam się rozgościć i wybrać sobie łóżko, bo nie wiadomo kiedy polecimy do domu. Z tego, co zdążyłam usłyszeć, to najwięksi farciarze wylatują stąd po dwóch dniach. Ale na lot można czekać nawet dwa tygodnie. A oczekujących na wylot było aktualnie bardzo dużo. Namioty gromadziły wszystkie takie osoby, bez względu na płeć czy stopień. Po prostu, czekasz na powrót do domu, to jest miejsce, gdzie mieszkasz przez ten czas.
Tony wysiadając z helikoptera nawet na mnie nie poczekał. W namiocie też nie zwracał na mnie uwagi. Nie wiem co mu zrobiłam, ale zachowywał się dziwnie. Znałam tak na prawdę tylko jego, więc chciałam się trzymać blisko niego (Chociaż, patrzac na to z perspektywy czasu, nie wiem czy to bie był błąd). Wybrałam więc łóżko sąsiadujące z nim. Niestety, albo i lepiej że tak się stało, jedyne wolne miejsce koło niego było na górnym łóżku. Tak więc mogłam spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i spać "na górze", bo kto o tym nie marzył jako dziecko? Jedyny problem widziałam w tym, że wojskowe łóżka piętrowe nie posiadały barierek, więc mogłam spaść.
Tony miał łóżko obok i na dole. Kiedy podszedł do niego, rzucił swoje rzeczy obok i od razu się na nim położył, nie zwracając uwagi na mnie. Postanowiłam zignorować jego zachowanie i się przejść, pozwiedzać trochę i się czegoś dowiedzieć.
Namioty były trzy. Każdy gromadził mnóstwo żołnierzy. Każdy z żołnierzy miał własny sposób na przetrwanie tego czasu. Niektórzy mieli laptopy i po prostu grali na nich w jakieś gry. Inni godzinami rozmawiali w grupach. Byli tacy, którzy ćwiczyli, grali w piłkę, w kosza albo po prostu odsypiali całymi dniami. Tak, byli też tacy którzy wstawali z łóżka tylko na posiłki. Poza tym, można było udać się do pokoju z komputerami i albo podłączyć się do sieci ze swoim sprzętem, albo skorzystać z wojskowego komputera i porozmawiać z rodziną. To też uczyniłam. Skontaktowałam się ze swoją rodziną. Powiedziałam, że już wracam, ale nie wiem kiedy będę. Tata doskonale wiedział jak to wygląda, nie musiałam mu tłumaczyć. Jak wracałam wtedy z nim z misji, mieliśmy ogromne szczęście, że tak krótko to trwało i lot mieliśmy niemalże od razu. Obiecałam, że dam znać, jak będę wiedzieć dokładnie kiedy mam samolot.
Po długim spacerze wróciłam do swojego łóżka. Wzięłam swoje przybory i poszłam do łazienki się odświeżyć. Potem udałam się na kolację. Nie zawracałam sobie głowy Tonym. Byłam na niego zła, za to, jak potraktował swojego przyjaciela i mnie zresztą też. Nic mu nie zrobiliśmy.
Kiedy wróciłam, od razu chciałam wejść na swoje łóżko, ale zachowanie Tonego wyprowadziło mnie z równowagi i nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie odezwać. Tony jak tylko zobaczył mnie podchodzącą do łóżka, natychmiast przekręcił się na drugi bok, odwracając się do mnie tyłkiem. Zrobił to z wyraźnymi nerwami.
- Nie wiem o co ci chodzi Tony. Nic ci nie zrobiłam, a ty traktujesz mnie jakbym conajmniej Cię skrzywdziła. To, co zrobiłeś w helikopterze względem Ryana, też nie było miłe. Wracasz do domu dzięki niemu. Poświęcił się dla ciebie, a ty mu się tak odpłacasz. Doskonale wiesz, że nie jest winny śmierci Lilly. - Po raz pierwszy odważyłam się otwarcie o tym wspomnieć.
- On ją tam zabrał! Zginęła przez niego! - Warknął, błyskawicznie się odwracając w moja stronę i siadając na swoim łóżku.
- Dostał rozkaz zabrania jednego człowieka z psem! - I ja podniosłam głos.
- Nie musiał brać Lilly!
- A kogo miał wziąć? Człowieka, który już schodził ze służby, bo pracował od samego rana?! Czy specjalnie kogoś ściągać na służbę? Pomyśl logicznie. Tylko ona była w bazie na służbie, nie miał wyboru!
Tony ze wściekłością znów się położył, odwracając się do mnie tyłkiem. Nie odpowiedział mi już nic. Chyba podświadomie wiedział, że Ryan nie miał wyboru. Jednak nie miał kogo obwiniać za śmierć Lilly, więc obwiniał przyjaciela, który był wtedy blisko niej. Widocznie tak sobie z tym radził. Trochę go rozumiałam, ale tylko trochę.
Wgrzebałam się na swoje łóżko, nie odzywając się już do niego. Ja więcej tu nie poradzę, jak sam nie zrozumie i nie pogodzi się z tym, to nikt go do tego nie zmusi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top