Nadszedł w końcu ten dzien!
I nadszedł w końcu czerwiec. Przez ostatnie miesiące harowałam jak wół, żeby tylko jechać. Co prawda już nieco się dostosowałam do tego świata, ale i tak bardzo chciałam wyjechać na kontraktową misję. Ciągle wewnętrznie czułam, że mam niespłacony dług wobec żołnierzy i sumienie nie dawało mi spokoju. Wykorzystałabym każdą możliwą okazję, żeby choć odrobinę bardziej się odwdzięczyć, a ratowanie im życia tam, gdzie istnieje największe ryzyko jego utracenia, jest najlepszą na to metodą. Dlatego pomimo, że było bardzo ciężko, dawałam z siebie maximum, żeby tylko przejść szkolenie. Tak więc, dzisiaj umiem już posługiwać się bronią krótką i mam pozwolenie na jej posiadanie podczas misji. Ponadto przeszłam szkolenie i wiem, jak się zachować w wielu sytuacjach. Na szczęście tata dotrzymał słowa i pomimo ogromnych chęci, nie ingerował w decyzje o moim wyjeździe. A przynajmniej tak mi sie wydawało, bo wszystko szło po mojej myśli. Mama, jeszcze w dzień wyjazdu, próbowała mnie przekonać, żebym zrezygnowała. Jak powiedziałam jej, że to niemożliwe i że chce jechać, to się popłakała. Próbowałam ją przekonać, że będę cały czas w bazie i nic mi nie będzie groziło, ale marny efekt tym osiągnęłam. Za to tata patrzył się na mnie pytająco, czy naprawdę wierzę, w to co mówię. Miał zmarszczone brwi i patrzył trochę spode łba. Wiedziałam, że jest na mnie zły. Miał prawo, ale w końcu to moje życie i moja decyzja co z nim zrobię. Tak więc byłam już spakowana i gotowa do wyjazdu. Niestety, wylatywałam z bazy w innym mieście i musiałam tam się stawić dobę przed datą odlotu. Tata uparł się, że mnie odwiezie i tak też było. Przez całą drogę nic się nie odzywał i w aucie panowała grobowa cisza, która była trochę męcząca. Wiedziałam, że tak próbuje mi pokazać, co o tym wszystkim myśli i że to taka swego rodzaju kara. Dlatego nie zamierzałam się odzywać pierwsza.
Dojechaliśmy punkt dwunasta, a więc byłam dwadzieścia siedem godzin przed planowanym odlotem. Idealnie. Na miejscu mój tata nie miał problemów z wejściem na teren bazy. W końcu był generałem, nie musiał mieć jasnego powodu, żeby wejść na teren jednostki. Mógł po prostu chcieć się spotkać z innym dowódcą wysokiej rangi z tej bazy i wystarczyło. Ja natomiast musiałam poczekać na żołnierza, który po mnie przyjdzie i zaprowadzi mnie w odpowiednie miejsce.
Najpierw udałam się do dowódcy bazy, u którego oczywiście siedział już mój tata. Wyjaśnił mi on cały przebieg wylotu i regulaminy. Jako, że lecę do bazy o wysokim poziomie zagrożenia muszę go rygorystycznie przestrzegać. Przez cały lot podlegam oficerowi, który będzie dowodził wszystkimi żołnierzami z tej tury, aż do przejęcia ich przez dowódców na miejscu. Dokładny regulamin bazy poznam na miejscu, ale ogólnie powiedzmy, że mam się zachowywać jak żołnierz. Kiedy go słuchałam, spoglądałam na mojego tatę. Ciężko było cokolwiek wyczytać z jego twarzy. Nie potrafiłam sobie też wyobrazić co mogło mu aktualnie chodzić po głowie.
Kiedy podpisałam ostateczną wersję kontraktu żołnierz, który mnie tu przyprowadził, zaprowadził mnie do magazynu, gdzie otrzymałam mundur i całe ubraniowe wyposażenie na misję. A następnie wskazał mi pokój, w którym miałam mieszkać aż do jutra.
Popołudnie spędziłam z tatą. Nie robił mi na szczęście wyrzutów. Zabrał mnie do kantyny, gdzie popijaliśmy sok i graliśmy w bilard, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Rozmowa weszła też na temat mojego wyjazdu, ale nie pokazał złości.
- Boisz się? - spytał mój tata z nutą troski w głosie.
- A powinnam? - spytałam, nie chcąc odpowiadać mu wprost.
- Wiesz w ogólę w co się pakujesz?
- Tak. - przyznałam pewnie.
- I nie wiesz czy powinnaś się bać? - spytał z pełnym spokojem.
- Wiem czy się boję, czy nie. Nie wiem natomiast czy powinnam.
- Powinnaś. - stwierdził bez emocji. - Chociaż chyba jednak nie, bo strach to najgorszy doradca, a w takich sytuacjach jak tam, powinnaś mieć najlepszego doradcę.
- Istnieje taki?
- Zdrowy rozsądek, bez najmniejszej nutki strachu czy czegokolwiek innego.
- Czego?
- Wyrzuty sumienia? Poczucia, że coś komuś jesteś winna? - stwierdził tonem pytającym. Jakby wiedział, co we mnie siedzi. Przeraziłam się nieco.
- Poradzę sobie tato.
- Wiem, tylko mam nadzieję, że ten wyjazd nie zmieni cię zbyt bardzo.
- Zajmij się mamą. Mocno przeżywa mój wyjazd. - Zmieniłam temat nie wiedząc, co mu odpowiedzieć.
- Wiem. Postaram się ją uspokoić.
- Dziękuję.
Więcej nie schodziliśmy na ten temat. Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o tym. Tata opowiadał mi przeróżne historie ze swojego życia. Miło było ich posłuchać. Wieczorem wróciłam do pokoju. Dzieliłam go z kilkoma innymi dziewczynami, ale jakoś nie miałam ochoty się z nimi zapoznawać bliżej. W nocy po głowie ciągle chodziła mi rozmowa z tatą. Odpowiadałam sobie na pytanie czy się boję i czego się boję. Tym razem tata zupełnie inaczej podchodził do kwestii mojego wyjazdu na misję. Przy ostatniej nie chodził aż taki zdenerwowany. Wiem, że będzie tam bardziej niebezpiecznie, ale czy aż tak bardzo? Co mnie tam może spotkać? Przecież będę tylko i wyłącznie w bazie. W bazie chyba nikt mnie nie zabije. W sumie to, skoro jest tak niebezpiecznie, to nie muszę nawet jechać na urlop. Chociaż pewnie tam może go nie być wcale. I tak nie mogłam zasnąć. Przez całą noc miałam burzę w głowie. Wstałam padnięta. Przeklinałam się za to, że przed tak ważnym dniem się nie wyspałam. Po śniadaniu zebrałam swoje rzeczy i udałam się na odprawę do salki. Stamtąd skierowali nas na płytę lotniska, gdzie wszyscy mieli się przegrupować. Byłam jedynym z dwóch cywilnych lekarzy. Drugim był taki chłopak. Nie znałam go i raczej nie będę miała okazji poznać. Leci innym samolotem i jego grupa jedzie do innej bazy. Dzisiaj “opiekował” się mną ten sam żołnierz co wczoraj. Tak miałam swojego opiekuna tutaj aż do czasu wylotu. Ten drugi też miał, co mnie pocieszało.
- Najpierw pójdziemy do magazynu, skąd odbierze pani broń, kamizelkę, hełm i pozostałe wyposażenie. - stwierdził opiekun, jak już wyszliśmy z budynku.
Przytaknęłam tylko i grzecznie podążałam za nim. Nie miałam pojęcia gdzie się znajduje magazyn, czy płyta lotniska w tej bazie, więc cieszyłam się, że mam przewodnika. Po wejściu do magazynu zastała nas spora kolejka do “okienka”, gdzie wydawane były rzeczy. Po jakiś 30 minutach wreszcie nadeszła moja kolej. Pan za ladą poprosił o kartę wydaną przez dowódcę.
- Medyk. - Stwierdził kiedy mu ją podałam i zerknął na nią szybko. - I to cywilny. No dobra, Pani Conelly, już szykuję sprzęt.
- Dziękuję.
- Pistolet wraz z kaburą udową. Proszę bardzo. - podał mi z lekkim uśmiechem na twarzy - Proszę sprawdzić czy pasuje Pani, bo tam reklamacji nie będzie.
- Jasne. Rozumiem, że tutaj mogę jeszcze zgłosić reklamację? - spytałam podchwytliwie.
- Yyy… Nie, tutaj też nie ma reklamacji - zaśmiał się.
- To po co ta cała przymiarka? - zażartowałam.
- Tak, żeby Pani miała co robić jak pójdę po resztę. - zaśmiał się. Nie wiem czy lubił pożartować, czy próbował rozładować ciężką atmosferę dzisiejszego dnia.
Po chwili przyniósł mi kamizelkę wraz z hełmem i znów po coś poszedł. Obie rzeczy były podpisane moim nazwiskiem. To znaczy miały przyklejoną na rzep naszywkę z moim nazwiskiem. Widzę, że armia się postarała i tym razem na czas przejazdów będę mieć swoją prywatną kamizelkę i hełm. Nikt mi nie zabierze i od razu będzie można rozpoznać kim jestem, bo przed nazwiskiem mam przedrostek “dr”. Podobało mi się to. Dostałam jeszcze kilka takich samych, luźnych naszywek, a żołnierz, który wydawał mi sprzęt powiedział, że to na mundur i że muszę je przyczepić. Dodatkowo wręczył mi nieśmiertelnik, na którym było wybite moje imię, nazwisko, data urodzenia i grupa krwi. Kazał mi to założyć na szyję i nosić przez cały czas, ale nie chciał mi powiedzieć dlaczego. Ostatnią rzeczą jaką dostałam, to był plecak medyczny. Co prawda ja miałam służyć tylko i wyłącznie w bazie ale stwierdził, że każdemu medykowi musi wydać taki plecak. Były w nim leki, opatrunki i inne sprzęty medyczne potrzebne lekarzowi, kiedy opuszcza bazę. Ja chyba robiłam za kuriera, który przewiezie dostawę do tamtej bazy. Tyle. Ubrałam kamizelkę na miejscu. Tak samo zrobiłam z kaburą. Przyczepiłam ją za pomocą paska do mojego paska od spodni i za pomocą kolejnych dwóch pasków zapięłam na udzie. Przyznam się szczerze, że niezbyt wygodne to było. I trochę ciążyło na nodze. Chyba muszę do tego przywyknąć. Na plecy zarzuciłam plecak z rzeczami, a plecak medyczny wzięłam w ręce. Hełmu też nie zakładałam, tylko niosłam na razie w dłoni.
- Pomogę Pani. Proszę mi dać plecak. - mój opiekun zlitował się nade mną i zabrał mój plecak medyczny. Byłam mu za to wdzięczna, bo to wszystko razem było strasznie ciężkie.
- Dzięki.
- Tam nie będzie pewnie miał kto Pani pomóc, więc radzę, żeby zamiast nieść ten drugi plecak w dłoniach, to założyć go na ramiona, ale z przodu. Będzie wygodniej. I ręce się tak nie zmęczą.
- Dzięki. Zapamiętam. - mił był.
W końcu dotarliśmy na płytę lotniska. Aby się na nią dostać, przechodziliśmy przez ogromny hangar z wielkimi wrotami, po obydwóch jego stronach. Były one otwarte od strony pasów startowych, więc już od wejścia do hangaru widzieliśmy co się dzieje przed nim. W oddali stały obok siebie trzy ogromne samoloty transportowe, skierowane do nas tyłem. Miały otwarte tylne klapy załadunkowe, dzięki czemu widać było ich całą ogromną przestrzeń w środku. Przy samolotach krzątało się mnóstwo żołnierzy. Dla osoby takiej jak ja, która nie bardzo ma pojęcie co się dzieje, wyglądało to bardzo chaotycznie. Jednak to tylko pozory, bo każdy dokładnie wiedział co ma robić. Bliżej hangarów stali żołnierze w różnej wielkości grupach. Koło każdego, na ziemi leżał plecak. Wszyscy mieli założone kamizelki, a jeśli ktoś nie miał, to na pewno leżała ona kło plecaka. Każdy też na pasku miał zawieszony karabin, na szyi. Domyśliłam się, że to były osoby wylatujące na misję. Wesoło rozmawiali ze sobą, nie przejmując się najbliższym wylotem. Byliśmy już koło nich, kiedy mój opiekun się odezwał:
- Muszę jeszcze przedstawić Pani dowódcę pod którego Pani należy.
- Sara? Ty znowu w mundurze? - znajomy głos odezwał się za moimi plecami. Doskonale znałam ten głos, to on wywoływał we mnie burzę emocji. - Chyba za bardzo się do niego przyzwyczaiłaś. - dodał.
Odwróciłam się w jego stronę. A moim oczom ukazała się wysoka, dobrze zbudowana sylwetka Ryana. Był w wojskowych butach, które miał niedbale zawiązane, spodnie z nakolannikami już odrobinę zmęczone. Do uda przylegała kabura wraz z pistoletem. Bluza od munduru miała podwinięte rękawy powyżej łokci. Ładnie opinały one jego mięśnie ramion. Nie miał kamizelki ani hełmu. Tylko karabin zaczepiony na ramieniu. Miał nową fryzurę. boki głowy nad uszami miał wygolone na bardzo krótkiego jeżyka, prawie że na łyso. Za to górą przechodził pas dłuższych włosów, który z tyłu głowy schodził się w trójkąt. Sterczały one poczochrane. Na jego prawej stronie głowy, tuż nad uchem widniały dwie blizny. Jedna bardziej z przodu głowy, druga bardziej z tyłu. Doskonale wiem po czym one były.
- Tak, chyba tak. - przyznałam się. - A ty co tutaj robisz?
- Jadę na misje. A ty?
- To właśnie on. - wtrącił się mój opiekun. - Ale widzę, że się już znacie. Kapitanie. - zwrócił się do Ryana, a mnie zaskoczyło jakiego stopnia użył. - Przekazuję Panią doktor pod pańską opiekę.
- Dziękuję kapralu. Możesz odejść.
Chłopak położył moj plecak koło mojej nogi, zasalutował mu i gdy Ryan mu odsalutował, tamten poszedł w stronę hangaru. Ryan znów zwrócił wzrok na mnie oczekując odpowiedzi na swoje pytanie.
- Jak widzisz, jadę na misję. - odpowiedziałam, chociaż nie wiem czy było to potrzebne. I bez tego zapewne wiedział, albo powinien się domyślić.
- Lubisz ryzykować, co?
- Chyba tak. - przyznałam, nie przywiązując większej wagi do odpowiedzi. Bardziej interesowało mnie co innego. - Kapitan?
- No tak jakoś. - wzruszył ramionami.
- Dawno awansowałeś?
- Niedawno. Po powrocie z ostatniej misji, trzy miesiące temu zmusili mnie do dźwigania kolejnej belki.
- Zmusili?
- Nie chciałem wyższego stopnia.
- Dlaczego?
- Bo dobrze mi było z tamtym. I nie chce usiąść za biurkiem.
- Kapitanie. - podszedł jakiś inny żołnierz i stanął na baczność koło nas.
- Tak? - zwrócił się do niego Ryan.
- Major Wampler prosi do siebie.
- Ok. Już idę. Dziękuję.
- Sir! - żołnierz zasalutował i od razu oddalił się szybkim krokiem.
- To co uparłaś się i lecisz z nami. - Ryan zwrócił się znów do mnie.
- Tak. - pewnie przyznałam.
- Nie bardzo rozumiem co tobą kieruje, żeby tam jechać.
- Ja rozumiem i to wystarczy.
- Jasne. - prychnął. - Może będzie czas, to mi później wyjaśnisz. Z chęcią posłucham - przyznał lekko się uśmiechając. - Muszę iść. Rozłóż się gdzieś w cieniu. Mamy dwie godziny do odlotu i musimy je gdzieś tutaj przekoczować. - wskazał dłonią obszar przed hangarem. - Tamta grupa z tym kurduplem - wskazał na niewielką grupkę w oddali, na której czele stał niewysoki żołnierz - to nasza część grupy. Jakbyś mogła się jej pilnować byłoby super. Za chwile też powiem im, żeby Cię nie zgubili.
- Ok. Dzięki. Nie zgubię się.
Gdy tylko mu odpowiedziałam ruszył w tą samą stronę, w którą poszedł niedawno żołnierz. Ja położyłam drugi plecak koło tego pierwszego, zdjęłam kamizelkę i ją położyłam na plecakach, a potem sama usiadłam na ziemi, która dawała przyjemny chłód, bo dzisiaj było dosyć gorąco.
Siedziałam tak chyba z godzinę albo i dłużej. Rozmawiałam jeszcze z mama przez telefon, a potem zwyczajnie wpatrywałam się w zabieganych żołnierzy, którzy przygotowywali samoloty i ładunek. Byłam na tyle zmęczona, że czułam jak powoli zaczynam odpływać w objęcia morfeusza.
- Pani Conelly! - Nagle zawołał ktoś przede mną co mnie otrzeźwiło.
- Tak? - nieco się przestraszyłam. Spojrzałam na niego ale go nie znałam.
- Kapitan prosi aby Pani dołączyła. - wskazał dłonią na grupę żołnierzy stojących tuż przy boku środkowego samolotu.
- Dobrze już idę.
Wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Było ich sporo więc szłam obładowana. Żołnierz, który po mnie przyszedł, szedł koło mego boku, ale nie pomógł mi. Kiedy byłam blisko grupy, Ryan wykonał gest ręką, wołając mnie koło siebie. Tak więc, stanęłam koło niego i zrzuciłam z siebie plecaki. Większość stała już w kamizelkach więc postanowiłam, że i ja w niej zostanę.
- To jest doktor Conelly. Cywilny lekarz. Razem z nami jedzie do bazy w Gazrini. Mamy jej zapewnić ochronę i dowieźć całą i zdrowa do tamtejszego szpitala. Tak więc to jest nasz VIP, którego osłaniacie za wszelką cenę. Jako, że nasza pani doktor nie jest żołnierzem, a ma najwięcej bagażu z nas wszystkich, Mahaffey odciążysz panią doktor, opiekując się jej plecakiem medycznym. Zrozumiano? - Ryan ostro zapytał. Dało się wyczuć, że jest poddenerwowany. W ogóle jego głos był ostry, jeszcze nigdy go takiego nie widziałam, ani nie słyszałam.
- Tak jest kapitanie! - usłyszałam głos z przeciwka.
- Dalej. Shaw już nie jesteś naszym zielonym. Major Wampler przydzielił nam dwóch bardziej zielonych. Za chwile dołączą do nas starszy szeregowy Jimmy Lozano, który odbył czteromiesięczne szkolenie u podporucznika Cammarata, oraz szeregowy Earnest Wade, który jest po trzymiesięcznym szkoleniu u Gravela. Więcej na ten temat nie powiem, sami sobie dopowiedzcie. Ale uważajcie na nich, żeby wam się nic przez nich nie stało i przypilnujcie ich trochę ale z rozsądkiem i w miarę możliwości, bo nie chcę stracić żadnego z was, przez ich niedouczenie. Rozumiano?
- Tak jest! - churkiem odkrzyknęli.
- Nie dało się nic zrobić? - spytał żołnierz stojący na prawo od Ryana.
- No właśnie się nie dało. Sam najchętniej bym ich zostawił tutaj, ale ktoś chyba bardzo chce się ich pozbyć. Jak już dotrzemy do Gazrini i to postaramy się jakoś ich ogarnąć sami. Williams i Kendrick proszę was abyście się nimi zaopiekowali.
- Tak jest!
Po chwili podeszło do naszej grupy dwóch młodziutkich chłopaków. Stanęli na baczność i zasalutowali Ryanowi przedstawiając się. Ryan wyjaśnił im kogo mają się pilnować, tak jak ustalił to przed chwilą ze swoim oddziałem. Wskazał im tych dwóch żołnierzy i wrócił do przerwanego wątku.
- Ok, za piętnaście minut jest apel. Samoloty są już gotowe, a przynajmniej nasz, więc myślę, że możecie wejść już na pokład i nieco się rozgościć. Za piętnaście minut widzimy się na placu przed hangarem na apel pożegnalny. Finky weź moje graty i wrzuć do samolotu, proszę.
- Jasne kapitanie.
- Dzięki. Shaw pomożesz Pani doktor zapakować jej graty.
- Tak jest!
- Możecie się rozejść! - Jak to powiedział każdy zaczął zbierać swoje rzeczy i kierował się na tył samolotu, gdzie otwarty był luk załadunkowy. Ja też chciałam się zebrać ale Ryan zatrzymał mnie.
- Sara? - odezwał się jak już miałam odchodzić od niego.
- Tak? - podszedł do mnie i stanął bardzo blisko mnie, aż ciarki mi przeszły po plecach.
- Wiem, że jesteś odważna i jak się uprzesz na coś, to choćby nie wiem co, dokonasz tego. Ale proszę cię uważaj tam. - Złapał kosmyk włosów który niesfornie spadał mi na policzek i delikatnie odgarnął go za ucho, zostawiając po swoim dotyku ciarki na mojej skórze. Wtedy chyba mój mózg przestał na chwilę funkcjonować - I trzymaj się blisko mnie. Jakby co, to możesz się chować za mną. Jestem niezłą tarczą, jak już wiesz. - uśmiechnął się delikatnie ale szybko spoważniał i dodał - Mówię poważnie.
- Dobrze. - Nie pozostało mi nic jak się zgodzić. W sumie to się cieszyłam, że przez całą podróż będę blisko niego.
- Na pewno?
- Tak.
- Super.
- Pani doktor, mogę zabrać - koło mnie pojawił się młody chłopak, który miał zająć się moimi bagażami. Patrzył niepewnie na mnie i wskazywał na moje plecaki.
- Tak możesz.
- Idź rozgość się w samolocie. Ja muszę jeszcze iść. - Ryan wskazał palcem za swoje plecy.
Przed wejściem do samolotu stał żołnierz z obsługi i każdemu kto wchodził rozdawał zatyczki do uszu. Jak już sprawdziłam to poprzednim razem, są one bardzo przydatne, ponieważ w samolocie jest bardzo głośno. Bardzo słychać pracę silników, bo samolot nie jest wyciszony od środka. Jest to zbędne i zajmowałoby tylko niepotrzebnie miejsce i dodawało niepotrzebnej wagi. Tak więc odebrałam swoje zatyczki do uszu i udałam się do samolotu. Nasz samolot jako jedyny przewoził tylko i wyłącznie żołnierzy. Jak się wchodziło do niego, to po środku były dwa rzędy ze składanymi fotelami, które przylegały do siebie plecami. Na bokach samolotu były kolejne dwa rzędy przylegając plecami do ścian samolotu. Tak więc całość tworzyła dwa korytarze z miejscami siedzącymi po prawej i po lewej stronie. Pozostałe dwa samoloty miały dwa rzędy miejsc siedzących, każdy przylegający do ściany samolotu, ale na środku umiejscowiony był sprzęt, wszelkiego rodzaju pojazdy bądź też skrzynie z zaopatrzeniem. Zabierały one dużo mniej żołnierzy.
Shaw posadził mnie mniej więcej po środku samolotu w lewym korytarzu i pod ścianą samolotu. Zostawiłam tam swoje rzeczy, w tym kamizelkę i hełm i udałam się na plac z całą resztą. Wszyscy wyjeżdżający żołnierze stanęli w szeregach na wprost wielkich wrót do hangaru. Ja wśród nich, razem z oddziałem Ryana. Ryan, jako dowódca stał na czele przed szeregiem. Generał wygłosił przemówienie, ogólnie życząc nam spokojnej i bezpiecznej służby, żebyśmy wracali cali i zdrowi do domu po zakończeniu kontraktów. Potem przedstawił kto dowodzi którą grupą. W naszym samolocie dowodził Ryan. Miał pod sobą około stu żołnierzy, aż do momentu wylądowania tam na miejscu i przekazania ich dowódcom. Mój tata stał w pobliżu generała dowodzącego tą bazą. Wiedziałam, że się tutaj wprosił i nie miał żadnej sprawy do załatwienia, ale on twierdził inaczej. Po przemówieniu generał rozkazał odmaszerować do samolotów. Wtedy pałeczkę przejęli trzej głównodowodzący oficerowie, w tym Ryan.
- Baczność! - niemalże równo krzyknęli wydając rozkazy. Następnie wydali kolejny rozkaz po którym wszystcy zasalutowali dowudztwu.
- W prawo zwrot! Za mną marsz! - rozległy się komendy po których wszyscy zwrócili się w prawo i ruszyli równym krokiem w stronę samolotów.
Zanim jeszcze wsiadłam przyszedł do mnie tata. Przytulił mnie mocno i pocałował w policzek.
- Kocham cię córeczko. Trzymaj się i wróć do nas cała.
Pożegnałam się z nim, a jak odchodził widziałam, że posyła spojrzenia Ryanowi. Albo mi się wydawało, albo porozumiewali się w ten sposób. Spojrzałam pytająco na tatę ale ten jeszcze raz mnie przytulił i poszedł sobie. Spojrzałam na Ryana, ale on też odwrócił się i wszedł do samolotu. Darowałam sobie moje spekulacje i udałam się do samolotu. Już chciałam zająć swoje miejsce, kiedy zatrzymał mnie Ryan.
- Chodź ze mną. Będziesz siedzieć koło mnie. Sierżancie Wyatt zamień się miejscami z panią doktor.
- Tak jest.
Nim zdążyłam coś powiedzieć Ryan wręczył mi moją kamizelkę i hełm, a sam zabrał mój plecak. Zaprowadził mnie na sam początek samolotu, skąd zmierzał na moje poprzednie miejsce sierżant. Wsadził mój plecak pod fotel i kazał mi się rozgościć na nowym miejscu. Położyłam kamizelkę na plecaku, przypięłam do niej hełm i usiadłam na swoim miejscu. Ryan zajął miejsce koło mnie, pomógł mi jeszcze pozapinać pasy i zajął się swoimi. Po chwili wszyscy już siedzieli na swoich miejscach, a tylna klapa się zamknęła. Poczułam lekkie szarpnięcie i samolot zaczął kołować na pas startowy. To był najlepszy moment, żeby wyposażyć się w zatyczki do uszu. Chyba każdy to zrobił właśnie teraz. Podczas startu lekko mnie wbijało w żołnierza po mojej prawej, ale na szczęście nie skarżył się. Jak już byliśmy w powietrzu, bardzo dużo osób najzwyczajniej w świecie wyciągnęło się na fotelach i w miarę możliwości wygodnie usadziło i poszło spać. Mi też strasznie spadały powieki, byłam bardzo zmęczona po nieprzespanej nocy. Czułam jak powoli tracę świadomość, oczy same mi się zamykają a głowa opada, jednak za każdym razem, ostatkami sił ją podnosiłam do pionu. Aż w końcu zabrakło siły, i zatrzymała się na czymś z boku. Było mi wygodnie i czułam jak odpływam w błogi stan snu. Poczułam delikatny ruch rzeczy, o którą opierałam głowę i nagle się ocknęłam podnosząc ją do pionu. Przytomnym już wzrokiem spojrzałam o co się opierałam. Okazało się, że było to ramię Ryana.
- Przepraszam! Nie chciałam! - zaczęłam się tłumaczyć ale nie dał mi dokończyć.
Skręcił się tułowiem w moją stronę, opierając się lewym ramieniem o wystający słupek samolotu, objął mnie drugim ramieniem, tak że oparłam głowę o jego obojczyk i z delikatnym uśmiechem stwierdził:
- Będzie ci wygodniej. Zdrzemnij się póki możesz. Widać, że jesteś zmęczona.
Nie dał mi zaprotestować, więc skorzystałam z niego jako poduszki i oparłam się o niego wygodnie, chowając głowę w zagłębienie jego szyi. Było mi dobrze tak blisko niego. Uśmiech sam cisnął mi się na usta. Nie mogłam przestać się cieszyć w środku. Tak zapominając o wszystkich i o wszystkim, usnęłam nie wiadomo kiedy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top