Kłamca

/*
Wesołych, zdrowych i spokojnych świąt, mimo tych trudnych czasów 😉 oraz przyjemnego czytania 😀
*/

Oczekując na lot do domu, spędziłam w bazie cztery dni. Niby niedużo, ale nie dla kogoś, kto czeka nie mając co ze sobą zrobić, kto czeka, nie wiedząc jak długo ma czekać, kto czeka, siedząc niby bezpiecznie w bazie, ale jednak na froncie, albo kto czeka, nie mogąc się doczekać powrotu do domu. Ja tak czekałam i nie tylko ja. Wszyscy powracający tak czekali, jakby siedzieli na szpilkach, niby mało kto to pokazywał, ale jakby z kimkolwiek porozmawiać na ten temat, to wszyscy odpowiedzą tak samo… "Chce już do domu". 

Ja większość czasu leżałam na swoim łóżku. Nie miałam ochoty nic innego robić. Dużo spałam, a jak nie spałam to po prostu rozmyślałam…

Tony. Nie, nie przeszło mu. I nie wiem co go ugryzło, ale zachowywał się jak dziecko. Rozumiem, że stracił bliską osobę, ale nie tylko on. I to nie był powód, żeby za każdym razem, kiedy mnie zauważy, odwracać się do mnie plecami ze spojrzeniem obrażonego dziecka. Co ja mu zrobiłam, ja się pytam? To, że broniłam Ryana? W stosunku do niego też nie powinien się tak zachowywać… Grrry… Byłam wściekła na niego. Po prostu starałam się nie zwracać na niego uwagi i z czasem wychodziło mi to coraz lepiej. 

Ryan. Na niego też byłam wściekła i to był kolejny powód, dla którego chciałam się jak najszybciej znaleźć w domu. Już na drugi dzień, od mojego przyjazdu do bazy, usłyszałam nowinkę, która ujawniła kłamstwo Ryana. Jeszcze nie wyjechałam, a on już mnie okłamywał. "To tylko zwiad. Nic niebezpiecznego." Jasne! Tylko czemu na drugi dzień po bazie rozeszła się "dobra nowina", że nasze oddziały rozbiły jedną z baz rebeliantów w mieście?! Zwiad! A ja głupia tak po prostu mu uwierzyłam! Jego oddział nie jest oddziałem zwiadowczym i nigdy zwiadów nie robił i robić nie będzie! Za późno sobie to uświadomiłam. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale nie chciałam tego robić dzwoniąc do niego z bazy, gdzie wszyscy mogą słyszeć naszą rozmowę. Wolałam poczekać na powrót do domu, dlatego nie kontaktowałam się z nim przez te kilka dni. Chociaż przyznam szczerze, że ciężko było wytrzymać, nie wiedząc co się z nim dzieje. Na szczęście byłam w bazie, z której odbywały się wszystkie loty. Tu od razu było wiadomo, jak miała powrócić jakaś trumna. Więc wiedziałam przynajmniej tyle, że żyje.

Czwartego dnia rano zostałam poinformowana, że wieczorem lecę do domu. W końcu! Tego dnia nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Kiedy przyleciał nasz samolot, a my czekaliśmy na płycie lotniska na jego rozładowanie, przebierałam z nogi na nogę. Odetchnęłam dopiero, jak byliśmy w powietrzu. Kiedy wsiadałam, Tony już siedział na swoim miejscu. Przeszłam koło niego, nawet nie zwracając na niego uwagi. Zachowałam się tak, jak on zachowywał się przez ostatnie cztery dni. Chociaż w sumie, to ja się zachowałam o wiele lepiej niż on, bo przynajmniej nie pokazałam mu swoich fochów tak, jak to on robił. Poszłam na sam koniec samolotu, gdzie zajęłam jedno z wolnych miejsc. 

Niestety, ale wracaliśmy wojskowym samolotem i czekało mnie kilka godzin podróży na niewygodnym i ciasnym miejscu. W kraju wylądowaliśmy na lotnisku wojskowym, należącym do jednej z największych baz w kraju. Tam mieliśmy możliwość zdania sprzętu bojowego i polecenia lotem czarterowym do jednego z sześciu miast. Niektórym trafiło się i było to ich rodzinne miasto, inni nie mieli takiego szczęścia i musieli później jeszcze dojechać. Jak widać to rozwiązanie było tańsze niż zapewnienie lotów samolotami pasażerskimi bezpośrednio z frontu, zapewne dlatego, że w tym terminie powracała największa, jak do tej pory, liczba żołnierzy. No cóż miałam pecha. Ale za to szczęście dopisało mi w innej kwestii. A dokładniej w kwestii drugiego lotu, ponieważ jeden z samolotów leciał bezpośrednio do mojego rodzinnego miasta. Nie musiałam się później martwić o dalszy powrót do domu. Oczywiście poinformowałam tatę o tym, kiedy wracam, więc wiedziałam, że mam też zapewnioną podwózkę pod samo mieszkanie, ale nie zmienia to faktu, że miałam do niego bliżej. Chociaż w sumie to nie musiałam o niczym informować taty, wszystko już wiedział, nawet dokładniej niż ja. W końcu był wysokim oficerem, miał dostęp do prawie wszystkiego. 

Po wylądowaniu w bazie, jak tylko tylna klapa samolotu się otworzyła, moje policzki ogarnął chłód. Tuż po opuszczeniu samolotu zaczęło mnie trząść z zimna. Było kilkanaście stopni mrozu, a dokoła było biało. Na dodatek padał śnieg. Siedząc tam, gdzie ciągle było upalnie i rzadko padał nawet deszcz, można było łatwo zapomnieć jaki mamy miesiąc, i że tak naprawdę aktualnie jest zima. Wsiadając do samolotu temperatura otoczenia miała prawie trzydzieści stopni, nikt nie był przygotowany na jego opuszczenie w takim mrozie. W tym momencie zaczynałam zazdrościć Ryanowi. Oczywiście temperatury, nie miejsca w którym był.

Szybko udałam się do magazynu, gdzie zdałam cały sprzęt bojowy: kamizelkę, hełm, broń. Dostałam tam wojskową kurtkę zimową, na szczęście, bo zamarzłabym czekając na drugi samolot. Miałam trzy godziny czekania i ten czas miałam spędzić na terenie bazy, ze wskazaniem na hangar, w którym oczekiwali wszyscy. W międzyczasie zorganizowano nam obiad na stołówce. Ten czas był także czasem, w którym żołnierze meldowali się u dowódców i odbierali przepustki. Po obiedzie i ja poszłam do dowódcy bazy aby się zameldować. Oczywiście odkąd znalazłam się w kraju, mój kontrakt się zakończył, więc nic mnie nie łączyło już z wojskiem, niemniej jednak poszłam aby oficjalnie zakończyć współpracę i zameldować mój powrót. Dowódca podziękował mi bardzo za służbę i powiedział, że jestem wolna, jednak poprosił abym w najbliższych dniach udała się jeszcze do dowódcy, z którym podpisywałam kontrakt, aby podpisać dokumenty kończące. 

Po tym byłam wolna. W końcu. Nie powiem, że to był mój największy błąd i że żałuję, bo tak nie jest. Mam wiele pozytywnych wspomnień po tym okresie,  ale to również był bardzo ciężki okres, który odciśnie na mnie swoje piętno. Wracam jednak bogatsza o wiele doświadczeń.

Czekając w kolejce do wejścia na pokład samolotu, ku mojemu zaskoczeniu, podszedł do mnie Tony. 

- Sara. Mówiłaś serio? - Podchodząc do mnie, lekko zmieszany, spytał niepewnie.

- Ale o co pytasz? - Nie wiedziałam o co mu chodzi. Nie zamierzałam też wypominać mu jego ostatniego zachowania. Może mu przeszło już, co swoją drogą byłoby fajne, ale mógłby też się zreflektować i przeprosić. Ale mniejsza o to. 

- Ryan został zamiast mnie? - Zmarszczył brwi. Czyżbym zauważyła w jego oczach zakłopotanie? A może poczucie winy? 

- Ja nic nie wiem. - Postanowiłam się wykręcić z tego. W końcu Ryan prosił abym nikomu nie mówiła. I tak już nawaliłam, jak wygarnęłam to Tonemu. Niestety wymsknęło mi się w złości, ale teraz nie zamierzałam tracić kontroli. 

- On został, a powinien wrócić razem z Tobą. - Stwierdził zamyślony. Trochę zabolały mnie te słowa, ale postanowiłam ukryć wszystkie emocje. - Na pewno coś ci mówił, dlaczego zostaje? 

- Dlaczego miałby? - Nie chciałam tak łatwo się dać. 

- Bo jesteście razem. - Stwierdził, patrząc się na mnie jak na debila. 

- A to skąd sobie wyssałeś? - I ja obrzuciłam go takim samym wzrokiem. Przez myśl przeszło mi, czy przypadkiem Ryan mu nie mówił czegoś, jak jeszcze rozmawiali. 

- A nie jesteście? - Zmarszczył brwi ze zdziwienia. 

- Nie, nie jesteśmy. 

- Jak to? Przecież się kochacie? 

- Skąd takie przypuszczenie? 

- Przecież to widać. To jak, jesteście razem? - Upierał się przy swoim.

- Po pierwsze, jak dotąd zabraniał nam tego regulamin. A po drugie teraz, kiedy nie ma regulaminu, ja jestem tu a on tam, więc jak mamy być razem? - Odpowiedziałam mu troszkę z wyrzutem i może troszkę za ostro.

- Ale będziecie, jak wróci. 

- O ile wróci. - Przyznałam się do swoich najgorszych obaw. Chyba zrobiłam to trochę specjalnie, żeby obudzić w Tonym poczucie winy, za jego ostatnie zachowanie w stosunku do Ryana. I chyba mi się udało, bo dociekał z większą intensywnością i wyczuwalnymi obawami w głosie.  

- Fakt. Sara powiedz mi, czy on został za mnie?! 

- Ja nic nie wiem. - Zaczęłam przesuwać się w stronę wejścia do samolotu, bo kolejka się zmniejszyła, a do tego przyznam się, że przyzwyczajona do wysokich temperatur, już zmarzłam.

- Sara! - Za to Tony zaczął nieco bardziej panikować, że odchodzę, pozostawiając go bez odpowiedzi.

- Co? 

- Powiedz mi, proszę! Muszę to wiedzieć! 

- To się go zapytaj. - Nie zamierzałam mu odpowiadać. Chyba chciałam go zmusić do odezwania się do Ryana. Wiem, że Ryan mimo wszystko nadal się troszczył o przyjaciela i nie miał mu niczego za złe. 

- Jesteś moją przyjaciółką! Powiedz mi! 

- Naprawdę?! Przez ostatnie dni nic na to nie wskazywało. - Wytknęłam mu jego zachowanie, prychając na niego. 

- Wiem. Przepraszam. Ale proszę, powiedz mi teraz czy Ryan został za mnie. - Pospiesznie i trochę na odwal się przeprosił i nadal domagał się odpowiedzi. 
 
- Jesteś jego przyjacielem. A przynajmniej byłeś całkiem niedawno. Sam go zapytaj. 

- Sara!!! - Wrzasnął, ale na mnie nie zrobiło to wrażenia.

- Nie - kiwałam przecząco głowa i zaciskajac usta stanowczo odmawiałam na każde jego błagania, które z czasem nabierało panicznego charakteru. 

- Sara prosze!! - Nie ugięłam się i tak, odprowadzona jego błagalnym krzykami, wsiadłam do samolotu cały czas mu odmawiając. 

Na lotnisku, jak tylko odebrałam bagaż, to pospiesznie skierowałam się do wyjścia. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z rodzicami. Jak tylko usłyszałam wołający mnie głos taty, od razu pobiegłam w jego stronę i rzuciłam mu się na szyję. 

- Hej tato. - Mocno go uściskałam. 

- Część córeczko. 

- Cieszę się, że Cię widzę. 

- Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że Cię widzę. 

- Gdzie mama? - Spytałam ciągle go przytulając. 

- Została w tyle, przekonana, że wyjdziesz innym wyjściem. 

- Jak zawsze. - Powiedzieliśmy równocześnie i zaczęliśmy się śmiać. 

Kiedy w końcu się odkleiłam od niego, zaczęliśmy iść w stronę wyjścia, po drodze szukając mamy. Po chwili ją dostrzegłam, rzuciłam plecak i zaczęłam biec w jej stronę. 

- Cześć mamo! - Od razu ją przytuliłam. 

- No nareszcie. Sara. Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałam. 

- Jestem cała i zdrowa. 

- Mam nadzieję, że już nie masz zamiaru więcej wyjeżdżać. Tyle się zamartwiałam. Jeszcze się prawie do nas nie odzywałaś. Z niecierpliwością oglądałam każde wiadomości i bałam się że coś ci się stało. - Oczywiście powinnam była przygotować się na jej wszystkie wyrzuty. Niestety zapomniałam. 

- Nie miałam czasu. Przepraszam. Ale przecież tata miał dostęp do wszystkich informacji i doskonale wiedział, co się u mnie działo. Więc nie powinnaś się aż tak o mnie bać. 

- Jemu to nie można już wierzyć. - Mama powiedziała z wyrzutem machajac ręka na tatę. - Widziałam w wiadomościach, że zaatakowali jedną z naszych baz. Nic ci się nie stało? 

- Nie mamo, to nie moją bazę zaatakowano. - Skłamałam, nie chcąc jej bardziej denerwować. Wystarczająco już przeżywała. 

- Uff… To dobrze. Ojciec też tak mówił, ale on wszystko by powiedział, żeby tylko mnie uspokoić. - Spojrzałam na tatę i wymieniliśmy spojrzenie, które mówiło wszystko. Obydwojgu nam ułożyło, że mimo braku wcześniejszej konsultacji, byliśmy zgodni w tej kwestii w oczach mamy. 

- Widzisz, a nie chciałaś mi wierzyć. - Tata się odezwał puszczając mi oczko. 

- Już mówiłam, że tobie nie można było wierzyć. Mówiłeś wszystko, żeby mnie uspokoić, a wiadomości podawały co innego. 

- Wiadomości często kłamią. - Tata próbował się bronić. 

- Ty też! 

- No dobrze już. Nic mi nie jest, jestem cała i zdrowa. Wróciłam już do domu. A propo domu, możemy już jechać? - Popędziłam ich, chcąc już wyjść z tego lotniska i wrócić do domu. 

- Przygotowałam obiad. Pojedziesz do nas? - Mama zapytała lekko niepewnie, jak już siedzieliśmy w aucie. Pewnie spodziewając się, że tak jak ostatnio będę chciała wrócić do domu. 

- Pewnie mamo. Tylko, jakbyśmy podjechali najpierw do mnie, zabrałabym kilka rzeczy. - Tym razem potrzebowałam spędzić z nimi trochę czasu. Tęskniłam za nimi, a na misji nie raz przeszło mi przez głowę, że mogę ich więcej nie zobaczyć. Więc teraz, zamierzałam jakiś czas spędzić u nich. 

- Świetnie. - Mama od razu się rozpogodziła. 

- Myślałam czy nie zostać u was do nowego roku. - Podzieliłam się z nimi moim pomysłem. Do świąt został równo tydzień, a do pracy zamierzałam wrócić dopiero po nowym roku. Uznałam więc, że to będzie świetny pomysł, żeby ten czas spędzić z nimi. Chyba ciężko byłoby mi siedzieć samemu w domu, za bardzo bym myślała. 

- To świetny pomysł córeczko. Prawda John. - Mama wybuchła radością. 

- No pewnie. - Tata był równie szczęśliwy. 

Z domu zabrałam tylko laptopa i torbę z ciuchami i bardzo szybko ruszyliśmy w dalszą drogę do domu moich rodziców. W przeciwieństwie do mnie, mieszkali oni w dużym domu z ogródkiem. Mój pokój cały czas należał do mnie. To znaczy rodzice nie przerabiali go i większość rzeczy pozostała tak, jak w momencie mojej wyprowadzki. To w nim nocowałam, jak przyjeżdżałam do nich na dłużej, na święta albo czasami na wakacje, żeby nie siedzieć w zamknięciu w bloku. 

Jak tylko dojechaliśmy do domu, od razu poszłam do pokoju nieco się zadomowić, a zaraz potem do łazienki odświeżyć się po podróży. Po odprężającej kąpieli wróciłam do pokoju i postanowiłam napisać do Ryana, żeby powiedzieć mu, że  jestem już w domu i dowiedzieć się co u niego. Tak się złożyło, że akurat był dostępny i mogliśmy do siebie zadzwonić i porozmawiać na wideorozmowie. 

- Hej maleńka. Tęskniłem już. - Ryan przywitał mnie z uśmiechem na ustach, ale ja cały czas pamiętałam, że byłam na niego wściekła za kłamstwa i nie przeszło mi ani trochę. Wręcz przeciwnie, jak go zobaczyłam, moja wściekłość się powiększyła. A może to po prostu była złość, bo widziałam go tam, bo został. 

- Cześć kłamco! - Zaatakowałam go od pierwszego słowa. 

- Kłamco? Za co mnie tak brzydko witasz? - Skrzywił się teatralnie. 

- Zwiad? - Spytałam pełna sarkazmu i jadu. Chyba zorientował się co jest grane. Zacisnął usta i zmarszczył brwi. 

- Wiem, słabe to było. - Przyznał się z miną zbitego kota, myśląc, że tak mnie udobrucha. 

- No, bardzo słabe! - Krzyknęłam.

- Ale zadziałało. - Posłał mi uśmiech zadowolenia. 

- Niby na co? 

- Na Ciebie. Uspokoiłaś się. Więc spełniło swoją rolę. 

- Ryan! Nie zdążyłam wyjechać, a ty mnie już okłamałeś! Jak ja mam Ci ufać, skoro robisz takie rzeczy. - Nie podzielałam jego radości. 

- Przepraszam, ale gdybym ci powiedział, że jadę na misję, której celem jest atak, to byś się rozkleiła całkowicie. - Niestety ale miał rację. - Dlatego wolałem Cię uspokoić, nawet okłamując Cię. Przepraszam, ale to wydawało mi się lepszym rozwiązaniem w tamtym momencie. Wybaczysz mi? - Zrobił słodkie oczy i minę, na widok których na moich ustach od razu pojawił się uśmiech. Nie potrafiłam go powstrzymać, a nerwy i złość przeszły nie wiadomo kiedy. Nie zamierzałam jednak odpuścić całkowicie. 

- Ale obiecaj, że już więcej mnie nie kłamiesz.

- Obiecuję! - Bez chwili zastanowienia położył prawą rękę na sercu i mi przysiągł. - To co? Już się nie gniewasz? 

- Nie tak bardzo. 

- Super! - Uśmiechnął się od ucha do ucha. 

- To co u Ciebie się dzieje? - Zapytałam, niepewna czy na pewno chce wiedzieć. 

- Za chwilę mam wyjazd, więc będę musiał kończyć. Porozmawiamy jutro ok? - Uśmiech znikł z jego twarzy, a pojawił się smutek i wyrzuty sumienia. Rozumiałam go, ale ciężko było mi się pogodzić z tym, że miałam go tak krótko. Przytaknęłam tylko i się pożegnaliśmy. 

Po obiedzie jakoś nie mogłam poskładać myśli. Wzięłam się za zmywanie i sprzątanie po posiłku, żeby czymś się zająć i nie martwić rodziców swoją nieobecnością, spowodowaną zamyśleniem o wszystkim i o niczym. Jak automat zmywałam naczynia, w ogóle się na tym nie skupiając. W moich myślach krążyły chyba wszystkie scenariusze opisujące co aktualnie może się dziać z Ryanem. Niestety większość z nich nie miała happy end'u. 

- Dużo się tam działo. Chcesz pogadać? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos taty, który właśnie siadał na stołku przy wyspie kuchennej. 

- Miałeś rację. Nie wiedziałam na co się pisze. - Przyznałam się bez ostrzeżenia, czy jakichkolwiek wstępów. 

- Ale dałaś radę. 

- Nie jestem pewna… 

- Jesteś tu, więc dałaś radę. - Przerwał mi bez namyślenia. 

- Ale zmieniona.

- Doświadczenia nas zmieniają, a ty zdobyłaś ich tam całkiem sporo. Zdziwiłbym się, gdybyś wróciła taka sama. Mam tylko nadzieję, że te doświadczenia nie przygniotą Cię za bardzo, że dasz radę je udźwignąć. 

- Kilka dni temu zginęła Lilly. To mną wstrząsnęło i bardzo ciężko jest mi się po tym podnieść. - Czułam, że muszę się tym z kimś podzielić. Dusząc to w sobie nabrało by zbyt wielkiej mocy i mogłoby mnie zniszczyć. Wiedziałam, że tata jest odpowiednią osoba do rozmowy. Nie był psychologiem, ale przeżył to piekło nie raz, nie raz tracił ludzi, często bardzo mu bliskich i umiał rozmawiać, zwłaszcza ze mną. 

- Słyszałem o tym. Bardzo szybka akcja, usłana wieloma ciężkimi decyzjami. Ale według mnie dobrymi decyzjami. Wiem, że ciebie dotknęło to w sposób szczególny, bo byłaś blisko z Lilly. Wiem też, że taka strata bardzo boli i ciężko się z nią pogodzić. - Z każdym jego słowem moje oczy wypełniały się coraz bardziej łzami, których nie potrafiłam powstrzymać. - Ale pamiętaj, że Lilly poświęciła życie ratując wielu innych żołnierzy. Doskonale wiedziała co robi i czym to grozi, ale nie zmieniła decyzji, chciała ich uratować i wykazując się ogromną odwagą, nie wahając się ani chwili, stawiła czoła wrogowi poświęcając swoje życie. Gdyby nie zatrzymała tych rebeliantów, wbiegli by w naszych żołnierzy i tam się wysadzili, dokonując ogromnych strat. Jest bohaterką. Jej śmierć nie była bezsensowna, pamiętaj o tym, choć to nie pomniejsza bólu po stracie. 

Tata zrobił przerwę, widząc już potok łez wpływający z kącików moich oczu. Podszedł do mnie i mnie przytulił. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Głaszcząc mnie po plecach i mocno przytulając do swojej klatki piersiowej, jeszcze sie odezwał przyciszonym głosem. 

- Kapitan Shepherd zdał bardzo dokładny raport z tamtej akcji, złożył również wniosek o pośmiertne odznaczenie Lilly medalem honoru. Dowódca bazy także poparł ten wniosek. Wiesz, że te medale są bardzo rzadko przyznawane, więc samo jej zgłoszenie świadczy o tym jaką wagę miało jej zachowanie. 

- Wiem tato. Ale to i tak trudne. 

- Wiem córeczko. Śmierć nigdy nie była łatwa do zaakceptowania. Ale wierzę , że sobie z tym poradzisz. 

- Tam jest coraz gorzej… - zaczęłam ale głos mi się załamał i nie potrafiłam dokończyć. Moje myśli zataczały ten sam krąg, co zawsze ostatnio: śmierć Lilly, co prowadziło do tego, że jest tam niebezpiecznie, a to wywoływało kolejną falę rozpaczy, bo został tam Ryan. I tak w kółko. 

- Wiem. 

- Ryan… - Znów zdołałam wypowiedzieć tylko jego imię i dalej pojawiły się tylko szlochy.  

- Został. - Tata dokończył za mnie. Jego głos był pełen troski, ciepła i współczucia. - To chyba w końcu sobie z nim porozmawiałaś? - Zapytał z ledwo widoczna iskierką w oku, lekko się ode mnie oddalając. Chyba chciał nieco zmienić temat rozmowy, aby mnie uspokoić. 

- Nie do końca. 

- Jak nie do końca? Co to znaczy? - Był kompletnie zagubiony i widać było, że nie wie jak to rozumieć. 

- No bo nie do końca sobie wszystko wyjaśniliśmy, ale zbliżyliśmy się do siebie. - Nie wiedziałam jak mu to wyjaśnić. Uspokoiłam się już odrobinę, skupiając swoje myśli na pozytywnych wydarzeniach łączących mnie i Ryana, więc zagrywka taty zdawała się działać. Wzięłam chusteczkę, wysmarkałam nosa i starałam się osuszyć nieco oczy. Tata wrócił w tym czasie na stołek za wyspą, wołając mnie abym zajęła miejsce obok. Jednak ja wolałam zostać po tej stronie i oprzeć się o blat.

- Sara? Wy tam chyba nie… - Był przerażony, a ja przez niego i jego podejrzenia zakłopotana, ale też i rozbawiona. 

- Tato! Nie! A nawet jeśli, to bym ci o tym nie powiedziała! Nawet bym nie wspominała nic na ten temat!

- To dobrze. - Wyraźnie mu ułożyło. - Bo wiesz, że jakby was tam przyłapani to… 

- Tak, wiem tato. - Przerwałam mu, nie musiał kończyć, byłam tego świadoma. 

- No. Ja myślę. To teraz mi to wyjaśnij, bo nie rozumiem. 

- Trochę tam się działo. 

- No na pewno. Ale mogłabyś już przejść do konkretów. - zniecierpliwiony popedzał mnie.

- Słyszałeś o pociskach rebeliantów, które doleciały w głąb bazy? 

- Tak trafiły w szpital, ale nikt nie zginął. Nie ucierpiałaś wtedy? - Bardziej stwierdził niż zapytał, pewny swoich informacji. 

- Ucierpiałam, ale tylko odrobinę. Miałam niewielkie rozcięcie na przedramieniu i kilka siniaków. Ale wtedy Ryan zrobił pierwszy krok i się nieco zdradził z tym, co czuje. 

- Ryan pierwszy z Tobą zaczął rozmowę? Stchórzyłaś? - Rozmową bym tego nie nazwała, ale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. 

- Nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, więc nie stchurzyłam. 

- Przecież po to tam pojechałaś. Gdyby on nie zaczął, znów byś straciła swoją szansę, zapewne już ostatnią. 
 
- Nie pojechałam tam po to, żeby z nim porozmawiać! 

- Tak, tak, pojechałaś na misje, ale wiem że podświadomie liczyłaś, że go tam spotkasz. - Tata użył swojego sarkazmu. Nie wiem czemu tak sądził. Nigdy nie liczyłam na spotkanie z Ryanem na misji. 

- Nie prawda! - Próbowałam się bronić. 

- Skoro nie, to z jakiego powodu tam pojechałaś? 

- A tego, to ci nie powiem. Ale na pewno nie po to. A tak poza to, to, że on przypadkiem też jechał na tą samą misję, to nie była twoja sprawka? 

- Nie. Miałaś szczęście po prostu. - Bardzo szybko mnie zbył, co mogło świadczyć, że jednak maczał w tym palce. Ale znałam też wersję Ryana, który też temu zaprzeczał, więc postanowiłam nie drążyć tego tematu. 

- Niech ci będzie. W tych zeznaniach akurat się zgadzacie. 

- Co?! Jakich zeznaniach? - Mój tata prychnął śmiechem. - I kto się zgadza? 

- Ty i Ryan. Ale to, że prosiłeś go o opiekę nade mną, to było już poniżej pasa! - Wspomniałam mu. 

- Dlaczego? Był bliżej Ciebie, mieliście więcej czasu na rozmowę no i ja byłem spokojniejszy wiedząc, że ktoś ma na Ciebie oko. - Ewidentnie był z siebie bardzo zadowolony. 

- Tak, ale gdyby coś mi się stało, to obwiniał byś jego za to! Ba! On sam by się za to obwiniał! A nie miał najmniejszego wpływu na to, co się działo i nie mógł być przy mnie na każdym kroku. 

- Oj tam. Przesadzasz. - Nie bardzo się tym przejął.

- Właśnie, że nie. 

- A skąd o tym w ogóle wiesz, co ja mu kazałem? - Zaczął mnie atakować, żeby się obronić i zmienić front rozgrywki. 

- Nie ważne! 

- Skoro tak z niego zeznania wyciągasz, to coś już między wami jest! - Nagle przyznał, całkowicie mnie zaskakując. 

- Nie do końca. - Teraz to ja się musiałam bronić. 

- Jak to? Wyjaśnisz w końcu. 

- No coś jest, ale nie do końca wiem co. - Nie chciałam tego ukrywać przed tatą. W końcu on sam mnie namawiał, żebym porozmawiała z Ryanem. Chciałam się z nim podzielić moimi uczuciami. - Jesteśmy blisko, ale nie całkowicie. Zbliżyliśmy się do siebie, ale nie wyjaśniliśmy sobie nic. To znaczy, aż do czasu wyjazdu. W dzień wyjazdu, jak mi powiedział, że zostaje, to zdradziłam mu swoje uczucia, ale nie odpowiedział mi tym samym. Więc w sumie nie wiem na czym to stanęło. 

- Wróci to sobie wyjaśnicie. - Tata zadowolony szybko odpowiedział. 

- Taa… - Znów przyszła mi do głowy myśl, że on może nie wrócić stamtąd. Zaczęłam popadać w swoją głębię myśli, jednak w kuchni pojawiła się mama i wyrwała mnie bardzo szybko z niej. 

- O czym tak dyskutujcie? - Mama z uśmiechem na ustach podeszła do taty i objęła go ramieniem. 

- Sara przywiozła mi zięcia z misji. - Tata się wyrwał, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć i wydał mnie przed mama. 

- Jak to? - Mama była kompletnie zaskoczona. 

- Tato! - Zbeształam go wzrokiem, ale nie czuł się ani trochę winny. Mama za to, jak podchwyciła temat, to nie dała mi spokoju. Byłam na przegranej pozycji. 

I tak musiałam im co nieco opowiedzieć o mnie i Ryanie, bo mama, jak tylko się dowiedziała, to absolutnie nie chciała odpuścić i musiała się dowiedzieć jak najwięcej. Więc opowiedziałam im co nieco z mojego wyjazdu, zachowując szczegóły dla siebie. O Ryanie niewiele mogłam im opowiedzieć, bo sama niewiele wiedziałam. Ryan nie chciał rozmawiać o sobie. Ale to był mój punkt na liście, który chciałam rozwinąć podczas wideo rozmów z nim, które mi obiecał. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top